Dr Wayne W. Dryer

Dr Wayne W. Dyer – Żyć w równowadze

czyli 9 zasad życia w harmonii

(opr. na podstawie książki Wayne W. Dyera)

  1. Równowaga między marzeniami a nawykami.

Wszyscy śnimy o sukcesie, pracujemy nad sobą, czytamy mądre książki i uczymy się pozytywnego myślenia. Jednak kiedy tylko zamkniemy książkę lub wrócimy z kursu, wracamy do starych nawyków. W utartych torach codziennej rutyny, nawykowo narzekamy, martwimy się, obawiamy, pozwalamy dojść do głosu lękom, złości i innymi niskim energiom. Zgodnie z Prawem Przyciągania tworzymy przez to jeszcze więcej trudnych sytuacji. W takim błędnym kole łatwo o frustrację i poczucie przegranej. Dalekie to jest od pozytywnego kreowania dobrego życia, o którym przecież wszyscy tyle wiemy. Piszę o tym na pierwszej stronie w dziale o pozytywnym myśleniu.

Aby odzyskać równowagę, trzeba wykorzystać moc myśli, zacząć je kontrolować i pilnować, aby nie wpadać w kołowrotek negatywnych nawykowych zachowań i wypowiedzi.

Nawet jeśli tkwisz w bagnie, możesz patrzeć w gwiazdy. Możesz pielęgnować w sobie gwiezdne myśli, a odrzucić ciężar tych, które ciągną cię w głąb bagna. Punkt równowagi to pewność, którą ugruntowujesz w sobie za pomocą następujących myśli: Wiem to, pragnę tego, jestem blisko celu, nic nie może stanąć mi na przeszkodzie, nic nie może mnie powstrzymać, nic nie może wytrącić mnie z równowagi. (Wayne W. Dyer)

  1. Równowaga między potrzebą cieszenia się życiem, a marzeniami o wypracowaniu sukcesu.

Wszyscy znamy powiedzenie: zatrzymaj się i zobacz świat. Pogoń za sukcesem i sytuacja, w której nie mamy czasu na nic, nie służy naszemu rozwojowi i powoduje, że stajemy sie nieszczęśliwi. Wpadamy w stres. Myśli nakręcone napięciem i pospiechem tworzą kolejne napięcie i brak czasu dla siebie. Przecież to, na czym skupiamy myśli, to materializujemy. Nie ma nic dobrego w wielkim bogactwie, z którego nie mamy kiedy skorzystać. Bycie szczęśliwym, to czerpanie pełnymi garściami z piękna Wszechświata.

Aby odzyskać równowagę, trzeba nauczyć się spokoju i wyciszenia. Trzeba umieć zrobić sobie przerwę, odpoczywać w rozluźnieniu i spokojnym cieszeniu sie wolnym czasem.

To, czego naprawdę musisz się nauczyć, to tworzenie równowagi między tym, czego naprawdę w życiu pragniesz, a myślami, czyli rodzajem wibracyjne energii, którą wybierasz, by te pragnienia przyciągnąć. (Wayne W. Dyer)

  1. Równowaga między tym, jak postrzegasz siebie, a jak widzi Cię świat.

Każdy z nas doświadcza takiego konfliktu, dlatego tak bardzo zależy nam na akceptacji otoczenia. Chcemy być postrzegani jako ludzie dobrzy, wartościowi, piękni i mądrzy. Jednak otaczające nas osoby patrzą na nas przez pryzmat własnych doświadczeń, a także przez filtr swojej samooceny. Osoba zakompleksiona będzie widzieć w nas głownie wady. Błyskawicznie wyłapie same złe rzeczy, szczególnie takie, które sama posiada. Człowiek, który kocha siebie, obdarzy nas miłością i kredytem zaufania, może nawet przeceniać nasze możliwości. Nasze poczucie wartości również ma wpływ na ocenę innych, ponieważ świat jest lustrem, w którym odbijają sie nasze myśli. Także te o nas samych.

Aby odzyskać równowagę, należy skupić się mocno na pracy z podniesieniem poczucia własnej wartości. Trzeba wytworzyć w sobie przekonanie o tym, że jesteśmy dobrzy, mądrzy i kochający. Podświadomość nie daje sie okłamać, dlatego praca z podnoszeniem samooceny wymaga od nas także pewnych działań, nie wystarczy sama afirmacja. Jeśli chcemy uważać się za ludzi dobrych, powinniśmy czynić dobro, powstrzymywać się od nienawiści, nie dokuczać innym… jeśli chcemy uchodzić za osoby mądre, warto skończyć jakiś kurs, może szkołę, poczytać nieco, dokształcić się.

Warto jednak utrzymać poprzeczkę na normalnym poziomie, ponieważ kochamy siebie takich, jakimi jesteśmy – tu i teraz. Absolutnie nie wchodzi w grę opcja: „pokocham siebie, jak juz zmądrzeję, schudnę, stanę się obowiązkowa”! Każdy z nas jest doskonały taki jaki jest w tej chwili. Możemy zatem podnosić samoocenę, zmieniając priorytety. Kto powiedział, że trzeba być takim akurat szczupłym, pracowitym, tyle i tyle ważyć…? A może mieć wykształcenie albo pieniądze? Moim zdaniem takie właśnie podejście jest bardziej godne polecenia. Akceptujmy siebie takimi, jakimi jesteśmy. Możemy zmieniać się, rozwijać, uczyć dla przyjemności stawania się innymi.

Więcej o pracy nad poczuciem wartości napisałam w rozdziale, dotyczącym samooceny.

  1. Równowaga między pragnieniem bycia tym, kim chcesz, a zachowaniami kompulsywnymi.

To rozdział dotyczący nałogów i zachowań kompulsywnych, które nie pozwalają nam być sobą. Aby go streścić odwołam się tylko do jednej zasady: jeśli chcesz pokoju – nie walcz. Mamy nawyk wojowania ze wszystkim, co nam sie nie podoba. Kiedy w naszej rzeczywistości pojawia się osoba agresywna, chcemy z nią walczyć, tymczasem jest to działanie na tej samej energii: energii agresji. Każde toczenie wojny – nieważne w jak szczytnym celu – jest walką. Chcąc prawdziwego pokoju, musimy skupiać się na pokoju, a nie na walce.

Aby odzyskać równowagę, należy zmienić myślenie i pokochać siebie, wypełnić miłością wszystkie miejsca, w których jej brakuje. Zaakceptowanie i pokochanie siebie usuwa prawdziwy powód zachowań kompulsywnych.

  1. Równowaga między zdrowiem, a zachowaniami, które mu nie służą.

Stale powtarzam wszystkim moim uczniom i klientom, że energia podąża za myślą. Jeśli jedząc kawałek pysznego tortu myślę o tym, że dzięki niemu będę zdrowa i szczupła, to tak się stanie. Jeśli jedząc ciastko, wypełniam sie poczuciem winy i strachem, że przytyję albo zachoruję, wówczas oczywiście tak też będzie. O wyglądzie i zdrowiu decydują nasze myśli, ponieważ to mózg wysyła do wszystkich komórek informację o szczęściu i zdrowiu lub konieczności tworzenia wałów obronnych z tłuszczu. Praktykując psychosomatykę, potwierdzam to doświadczeniem swoim i wielu osób, które mi zaufały. Dietetyka – moim zdaniem – jest nauką całkowicie zbędną – wystarczy psychologia.

W psychologii obowiązuje prawo polegające na tym, że jeśli człowiek uformuje w umyśle obraz tego, czym chciałaby być i utrzyma go wystarczająco długo, wkrótce stanie się dokładnie taki, jak sobie wyobraził. (William James)

Aby odzyskać równowagę wystarczy uwierzyć, mocno uwierzyć i zmienić wewnętrzne przekonania. To my i nasze myśli decydują o naszym zdrowiu.

  1. Równowaga między pragnieniem dobrobytu, a nawykami prowadzącymi do niedoboru.

Podobnie jak w pierwszym punkcie, bardzo często na drodze do bogactwa staja nam zarówno stare niekorzystne nawyki, jak i negatywne przekonania. Jeśli naprawdę chcemy zmienić swój los i stać się bogatymi ludźmi, musimy bezzwłocznie zmienić myślenie i przekodować wszystkie wzorce, które nam nie służą. Nie ma innej drogi. Nie ma innej metody. Nie można zdobyć szczytu góry, stojąc u jej stóp na dole bez ruchu. Najczęściej spotykane niekorzystne wzorce myślowe to:

– Bóg tego nie chce

– Nie wystarczy dla wszystkich

– Nie zasługuję

– Nie mam wystarczających zdolności

– Nie mam szczęścia

– Nigdy mi nic nie wychodzi

– Nie umiem zdobywać bogactwa

Pracę nad przyciąganiem dobrobytu zaczynamy od zmiany myślenia, od wypisania tych wszystkich wzorców i zmienienia ich na takie, które są naprawdę pozytywne. Więcej piszę o tym w rozdziale o Dobrobycie.

  1. Równowaga między tęsknotą za pokojem, a wchodzeniem w walkę.

Podobnie jak w rozdziale dotyczącym nawyków, autor skupia się na pozornym pozytywnym myśleniu, które wpada w pułapkę „walki ze złem”. To z czym walczymy – zasilamy. Jeśli chcemy pokoju – nie walczmy, lecz kreujmy pokój, przejawiajmy pokój, sami bądźmy pokojem w każdej najmniejszej komórce swojego ciała.

Aby zachować równowagę, pozostańmy wypełnieni pokojem i miłością, nie dając sie wciągać w żadne polityczne manipulacje. Nie ufajmy przywódcom, którzy nas straszą zagrożeniem lub brakiem, szerząc faszystowskie i nacjonalistyczne teorie pod płaszczykiem „miłości do kraju”. Najlepszym lekarstwem na lęk jest miłość bezwarunkowa do samego siebie i każdej istoty czującej. Najlepszym sposobem na wojnę jest pokój. Najlepszą metodą na szczęśliwe i godne życie jest zgoda i serdeczna współpraca niezależnie od różnic rasowych czy religijnych.

Współczucie i miłość nie są luksusowym dodatkiem. Będąc bowiem źródłem zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego pokoju, stanowią fundament ciągłości naszego gatunku. (Dalajlama)

  1. Równowaga między potrzebą miłości, a poczuciem, że jej nie dostajesz.

Każdy z nas pragnie miłości. Szukamy swojej drugiej połówki, by stworzyć rodzinę. Szukamy uczucia w domu, wśród przyjaciół. Relacje szczęśliwe to te właśnie, które oparte są na prawdziwym głębokim kochaniu. Stosujemy do nich tę sama zasadę, zgodną z Prawem Przyciągania. Kto pragnie być kochanym, powinien najpierw pokochać samego siebie, stać się miłością, wypełnić nią po brzegi. Wówczas na zasadzie lustra przyciągnie miłość, uosobioną w drugim kochającym człowieku. Jeśli myślimy o ludziach ze złością, jeśli skupiamy sie na brakach – braku miłości na przykład – to materializujmy „brak miłości”, nazywany potocznie samotnością. Walka z samotnością, to zasilanie samotności.

Aby odzyskać równowagę, wystarczy pokochać siebie.

  1. Równowaga między życiem duchowym a materialnym.

To najczęściej spotykany dzisiaj konflikt. Wokół nas mnóstwo jest ludzi, którzy kierując się wyłącznie „mędrca szkiełkiem i okiem” zapomnieli o tym, czym są w istocie: duchowością, zanurzoną na krótką chwilę w materialnym ciele. Utożsamianie się z materią, która miała duchowi służyć jedynie za narzędzie do pracy nad sobą, prowadzi w ślepą uliczkę materializmu – pogoni za pieniędzmi i wymiernymi korzyściami. Powoduje to pogłębienie się poczucia oddzielenia od Źródła, z którego pochodzimy, daje podłoże do nienawiści, agresji, zazdrości. Ludzie zapominają, że wszyscy jesteśmy Jednością…

Aby odzyskać równowagę, możemy zmienić optykę i spoglądać na cały świat przez bajeczne okulary, które pozwalają zobaczyć, że wszystko jest cudowną energią. A także to, że wszyscy jesteśmy w magiczny sposób połączeni.

Ziemia jest pełna niebios

A każdy pospolity krzew rozpala się boskim ogniem

tylko ci, którzy widzą, zdejmują sandały

pozostali siedzą wokół i zbierają jagody

(Elizabeth Barrett Browning)

Dr Wayne W. Dyer był światowej sławy pisarzem i wykładowcą w dziedzinie samorozwoju. To czołowy amerykański psychiatra, który popularność zyskał dzięki książce „Pokochaj siebie”. Jest ona adresowana do ludzi, którzy chcą docenić siebie i zmienić swoje życie na lepsze, poprzez wypracowanie nowej osobowości, aby żyć zgodnie z własnymi pragnieniami. Wychowywał się w domu dziecka oraz rodzinach zastępczych. Pomimo tak trudnego losu, zdołał pokonać trudności, aby zrealizować marzenia i osiągnąć sukces.

Dyer napisał ponad 30 książek, nagrał wiele programów radiowych i telewizyjnych, przygotował opracowania audio i video na temat pracy nad sobą. Kilka z jego książek trafiło na listy bestsellerów. Najpopularniejsze tytuły – oprócz wymienionego wyżej – to m. inn. „Kieruj swoim życiem”, „Wymówkom precz”, „Odmień swój umysł, odmień swoje życie”, „Żyć w równowadze”.

Dyer był przez niektórych nazywany „ojcem motywacji”. Jego publikacje są powszechnie wykorzystywane do nauki prosperity oraz szkoleń i treningów rozwojowych. Zmarł pod koniec sierpnia 2015 roku.

Zapisz

Motywacja

Nie będę pisać o motywowaniu siebie do działania. Myślę, że kiedy kochamy to, co robimy, to żadna zachęta nie jest nam potrzebna. Nakłanianie do robienia czegoś bywa potrzebne tylko wtedy, kiedy ludzie męczą się, nudzą lub czują wypaleni. Stąd w szkoleniach firmowych ważne miejsce umiejętności motywowania pracowników do tego,  czego chce firma. Warto na to też czasem zwrócić uwagę, że wielkie korporacje nie działają na rzecz człowieka, tylko dla własnego zysku, a pracownik jest tylko trybikiem w maszynce do robienia wielkich interesów. Być może czasem wygodnie jest być takim trybikiem – jest zaplecze socjalne, opieka zdrowotna i nawet karnet na siłownię, a przy tym pieniądze wpływają co miesiąc na konto, możemy więc czuć się bezpieczni. Wszystko ma swoje dobre strony. Co wcale nie oznacza, że jest przejawem prosperującej świadomości. Praca w korporacji niestety nie jest. Ale nie o tym.

Każde działanie, które podejmujemy jest czymś spowodowane. Często spotykaną motywacją bywa rozsądek lub wygoda. Wybieramy jakąś pracę lub nawet małżeństwo kierowani logicznym wyważeniem tego, co jest dla nas korzystne, co da nam komfort lub poczucie bezpieczeństwa. Bywa, że jesteśmy potem zadowoleni, żyjąc bez wzlotów i upadków, ale za to w sposób bezpieczny i przewidywalny. Czasem okazuje się to jednak ślepą uliczką. Przykładowa praca w korporacji, która miała nam dawać stałe dochody i tym samym spokojny byt, kosztuje nas mnóstwo zdrowia i nerwów. Wyścig szczurów, niesprawiedliwość, konieczność ciągłej walki o wszystko zabiera nam siły i mamy ochotę uciec na drugi koniec świata. To wcale nie daje nam szczęścia.

Łatwiej bywa w przypadku małżeństwa z rozsądku. Znam wiele takich letnich i pogodnych związków, gdzie rozwija się przyzwyczajenie i sympatia, a życie toczy się spokojnie bez wzlotów i upadków. Dopóki ktoś się nie zakocha i nie odkryje, że ominęło go coś niesłychanie ważnego, co zabarwia nasze serce w niepowtarzalny sposób. Z tego rodzi się poczucie przegranej, a złudzenie szczęścia i bezpieczeństwa pryska jak bańka mydlana.

Czasem motywacją bywa wyrachowanie. To też forma kierowania się rozsądkiem i wygodą, lecz podszyta egoizmem i chciwością. Taki człowiek zanim podejmie decyzję, zadaje sobie pytanie: co będę z tego miał? Już wiemy, że rozwój i dążenie do szczęścia polega na pytaniu: jak mogę usłużyć innym poprzez swój unikalny talent? Dlatego też świadomość prosperująca nie skupia się na zabezpieczaniu swoich materialnych potrzeb. To się dzieje samo wtedy, kiery robimy to, co naprawdę kochamy.

Najtrudniej jednak jest nam wtedy, kiedy kierujemy się w życiu kompleksami. Niskie poczucie wartości pcha nas w pułapki imponowania innym. Zamiast robić to, co rzeczywiście dałoby nam szczęście, gromadzimy pieniądze albo rzucamy się na obce nam i niemiłe działania, które mają nas dowartościować i podnieść w oczach innych. Przez chwilę czujemy się radośnie, kiedy zarobimy wielkie pieniądze i możemy popisać się przed uboższym sąsiadem nowym samochodem czy domem, ale potem zostajemy sami ze swoim bólem niespełnienia, z pustka w życiu, które zapychaliśmy sztucznymi zabawkami.

To temat ciekawy i często spotykany. Osoba o niskiej samoocenie wyszukuje sobie takie rzeczy, dzięki którym mogłaby chociaż przez chwilę poczuć się lepsza. To działa tylko przez moment, a potem jak głodny demon wraca brak samoakceptacji i bezbrzeżny smutek, którego niczym nie dało się ukoić. Moim zdaniem o wiele lepiej popracować przez miesiąc nad podniesieniem poczucia wartości, by zacząć potem żyć dla siebie i własnej satysfakcji. Kiedy pokochamy siebie, znajdziemy swoją unikalną ścieżkę, która sprawi, że nasze życie stanie się pasją.

Wielką pułapką jest poświęcanie się dla kogoś. Bierze się najczęściej z poczucia powinności i mocno wtłoczonych do głowy zasad. Czasem i tutaj odzywa się niskie poczucie wartości, które chcemy zagłuszyć, pokazując światu, jacy jesteśmy wspaniali i szlachetni. A takie działanie jest nieuczciwością wobec osoby, dla której się poświęcamy. Jest zaciągnięciem długu w imieniu tej osoby i to bez jej zgody. Potem oczekujemy docenienia, odwzajemnienia, czyli spłaty tego długu i często się rozczarowujemy, bo któż chce spłacać coś, o co wcale nie prosił? Żyjemy tutaj dla siebie i naszym obowiązkiem jest dbanie o siebie. Pomagać innym należy mądrze i bezinteresownie. W odpowiednim miejscu i czasie, bez zaniedbywania swojego życia i swoich wartości.

Mam wiele mieszanych uczuć w kwestii podejmowania decyzji w oparciu o jakąś religię. Wszelkie wyznania są na tyle kontrowersyjne, że bywają fatalnie interpretowane. Z jednej strony ktoś może działać szlachetnie, np. wybaczać, pomagać, otaczać troską tylko dlatego, że wierzy w Boga. Z drugiej – obserwujemy terrorystyczne ataki, poniżanie i represjonowanie innowierców oraz religijne wojny. Motyw zatem grząski, wymagający dużej duchowej dojrzałości, którą rzadko można spotkać. Jeśli ktoś wierzy, że ma prawo krzywdzić innych ludzi i w ten sposób zasłuży sobie po śmierci na niebo i tańczące wokół niego hurysy (lub anioły), to moim zdaniem nie ma tu z kim rozmawiać o rozwoju. Równie dobrze można byłoby w epoce kamienia łupanego przypadkowo spotkanemu myśliwemu tłumaczyć zasadę działania elektrowni jądrowej.

Jednym z ciekawszych motywów naszego działania jest też potrzeba zemsty. Temat rzeka, który jak sadzę, nie wymaga obszernego komentarza. Jest jaskrawym przykładem świadomości ubóstwa, która nie rozumie, dlaczego coś ją w życiu spotkało i szukając winnych, załatwia swoje sprawy krzywdząc drugiego człowieka. Robi to w nadziei odnalezienia ulgi w swoim cierpieniu. Jak wiemy, złudna to nadzieja, ponieważ niczego nie uzdrawia, niczego nie załatwia, a jedynie wpędza w kołowrót kolejnych przykrych wydarzeń, które będą się powtarzać aż do zrozumienia lekcji. Czasem nawet do śmierci.

Najpiękniejszą motywacją, która przynosi nam najwięcej szczęścia jest rzecz jasna miłość bezwarunkowa. W związkach to oczywiste. Kierując się uczuciem odnajdziemy spełnienie. Podobnie w pracy – kiedy robimy to, co naprawdę kochamy, pasja zawsze będzie nam towarzyszyć, a wraz z nią przypłyną też klienci, pieniądze i powodzenie. Zauważyłam, że robienie tego, co kochamy, daje nam prawdziwe szczęście. Tak po prostu – robiąc to, jesteśmy w błogości i satysfakcji. Nawet kwestia zarabiania schodzi na drugi plan. To ważne. Warto odnaleźć swoja pasję, ponieważ to sprawia, że nasze życie staje się piękne. Na stałe, a nie tylko na chwilę.

Kiedy kierujemy się miłością, wszystkie drzwi stają przed nami otworem. Ludzie traktują nas z sympatią. Sprawy same się rozwiązują. Pogoda nam sprzyja. Pieniądze napływają szeroką strugą. Wszystko nabiera zupełnie innego pięknego wymiaru. My sami zanurzeni w takiej wibracji umiemy dostrzec sens swojego działania i znaleźć właściwe słowa i właściwą drogę działania. Miłość bezwarunkowa prowadzi nas najlepszą dla nas ścieżką. A co ważne: nie tworzy żadnych karmicznych uwarunkowań.

Bogusława M. Andrzejewska

Sześć kapeluszy

Każdy z nas któregoś dnia staje przed koniecznością podjęcia ważnej decyzji lub znalezienia twórczego rozwiązania trudnej sytuacji. Czasem wydaje nam się, ze umiejętność kreatywnego wychodzenia z problemów jest sztuką zależną od wrodzonych talentów. Tymczasem ogromne znaczenie ma nasze nastawienie do sprawy.

Edward De Bono, doktor medycyny, posiadacz stopni naukowych w dziedzinach filozofii i fizjologii, jest światowym autorytetem w bezpośrednim nauczaniu tzw. „twórczego myślenia” autorem popularnego określenia „lateral thinking” („myślenie równoległe”). Któregoś dnia wymyślił coś, co nazwał „Sześć kapeluszy”. Technika ta pozwala na twórcze podejście do rozwiązywania problemów, wskazuje także sześć różnych stron, z jakich można na dany problem postrzegać.

Metoda ta jest praktyczna i skuteczna, została zaakceptowana przez środowisko edukacyjne, korporacje i organizacje na całym świecie. Sześć kapeluszy zmienia dyskusje ze zwykłego argumentowania i bronienia swoich racji w konstruktywną dyskusję, cała idea polega na sztucznym przyjęciu określonego stanowiska w danej sprawie. Dzięki czemu nikt nie jest zbytnio emocjonalnie związany z bronieniem swoich racji, a jednocześnie może wyrażać swoje uczucia (w danym kapeluszu) bez potrzeby przejmowania się tym, co pomyślą inni. Umożliwia wygospodarowanie czasu na świadomy wysiłek twórczy w danym czasie, wprowadza pewien porządek tworzenia, przy jednoczesnym braku obaw pominięcia jakiegoś aspekt problemu.

Sens metody jest prosty. Wszystko polega na tym, że w każdym kapeluszu myślimy inaczej, a tym samym postrzegamy sytuację z zupełnie innej strony. Śledząc wpływ naszych uczuć i emocji, jesteśmy w stanie zobaczyć, jak wielkie one mają znaczenie dla jakości i efektywności rozwiązywania trudnej sytuacji.

 

Kapelusz Czerwony oznacza emocje.
Czerwony kapelusz silnie związany jest z wyrażaniem emocji, namiętności, impulsywności i uczuciowym przejaskrawianiem rzeczywistości. Czerwony kapelusz za najważniejszy aspekt problemu uznaje wrażenia, intuicje, przeczucia i uczucia.
Kolor ten sprawia, że pozbywamy się obiektywizmu, wszystko w tym momencie wyrażamy, subiektywnie, czyli albo coś się nam podoba albo nie. Przechodzimy na poziom naszego wewnętrznego dziecka i kierujemy się przede wszystkim uczuciami. Nie pytamy dlaczego coś lubimy bardziej lub mniej, to są nasze uczucia i w tym przebraniu mamy pełną swobodę ich wyrażania. Decyzje podejmowane w tym kolorze mogą być nawet irracjonalne, ponieważ przy emocjonalnym podejściu nie ma czasu na racjonalne myślenie. Decyzje mogą być szybkie i gwałtowne, bo emocja jest reakcją na pierwsze wrażenie.
Czerwony kapelusz nadaje myśleniu subiektywnego znaczenia. W pracy grupowej pozwala na otwarte wyrażanie uczuć, bez ich ukrywania.

 

Kapelusz Biały oznacza obiektywizm
Biały kapelusz jest całkowitym przeciwieństwem czerwonego, wskazuje na czystość, sterylność, neutralność i logikę. Biały kapelusz zajmuje się faktami i liczbami. Białą rolę można porównać do roli komputera, istnieje pewien obiektywny algorytm postępowania, do którego się stosujemy, nie ma tu miejsca na uczuci i emocje, jest tylko to, co da się racjonalnie przedstawić.
Kolor biały opiera się na faktach, a o faktach się nie dyskutuje, one po prostu istnieją. Posługuje się konkretnymi zestawami informacji, statystykami, dokumentami, analizami. Człowiek w białym nie ocenia zdarzeń, tylko wyjawia dane na konkretny temat i komentuje w granicach posiadanych informacji.
Należy pamiętać, o tym ze fakty nie zawsze muszą być faktami. Większość tak zwanych faktów to często osobiste uwagi, poczynione w dobrej wierze, lub coś, co uznajemy za fakt. Dlatego dobrze jest czasem zastosować podział na fakty sprawdzone, fakty oparte na wierze, fakty „na ogół”, czy też zastosować inną skalę prawdopodobieństwa.
Stosując się do zasad dobrego dialogu twórczego, możemy przyjąć, że wszystko to z czym przystępujemy do rozwiązania problemu, czyli nasza pierwotna wiedza na dany temat, znajduje się w białym kapeluszu.

Kapelusz Czarny oznacza pesymizm
Czarny kapelusz to podejście logiczno pesymistyczne, negatywne, ma oceniać i ostrzegać przed zagrożeniami. Człowiek w czarnym nakryciu głowy nadmiernie krytykuje rzeczywistość, widzi tylko złe jej aspekty. Czarny świat jest pełen zagrożeń, pełen negatywizmu i niepowodzeń.
Zadaniem zakładającego czarny kapelusz jest wykazanie wszystkich wad, niedociągnięć, braków i zagrożeń. Czarny kapelusz szuka dziury w całym, sprawdza czy wszystko do tej pory omawiane na pewno jest słuszne. Pokazuje wszystkie konsekwencje, które mogą wyniknąć z przyjętego rozwiązania. Za wszelką cenę próbuje wykazać, że ktoś może się mylić. Poszukując bezpieczeństwa czarny kapelusz wykazuje wszystkie niedociągnięcia, wszystkie luki, sprawdza czy wszystko jest zgodne z prawem. Kolejną cechą czarnego jest oszczędność, zarówno czasu jak i innych środków, sprawdza on czy rozwiązanie przyniesie odpowiednie korzyści, czy jesteśmy w stanie wprowadzić w życie rozwiązanie, ile czasu zajmie w porównaniu z innymi.

Kapelusz Żółty oznacza optymizm
Ubranie żółtego kapelusza, to przyjęcie pozytywnej postawy. Żółty świat jest radosny, widzi tylko pozytywne aspekty rozwiązania. Żółty kapelusz jest dokładnym przeciwieństwem czarnego. Żółte myślenie to ciekawość, przyjemność i poszukiwanie radości.
Założenie żółtego kapelusza to zamiana w przedsiębiorcę. Przedsiębiorca widzi te korzyści, których inni nie spostrzegają na pierwszy rzut oka. Człowiek w żółtym kapeluszu, ma za zadanie wskazać wszystkie, nie tylko te oczywiste korzyści. Może odwoływać się nie tylko do logiki, praktyki, ale także do marzeń i nadziei.
Żółty jest przepełniony wiarą w sukces i powodzenie, wszędzie dookoła znajdują się nagrody, które żółty ma za zadanie pokazać. Żółty wskazuje najlepsze wyniki w przyszłych statystykach i prognozach, koncentruje się tylko i wyłącznie na pozytywnych aspektach. Rozważa wszystkie możliwości i korzyści, nawet te, które wykraczają poza rozpatrywany problem.

Kapelusz Zielony oznacza możliwości
Zielony kapelusz jest pełen pomysłów i nowych możliwości. Człowiek w zielonym ma za zadanie pokazać nowe spojrzenie, nowe punkty widzenia rzeczywistości i nowe drogi. Zielony nie trzyma się reguł, ma za zadanie działać inaczej niż wskazują wzorce.
Stosując zielony kapelusz powinniśmy wystrzegać się myśli będących domeną innych kolorów, zielony nie widzi krytyki, nie widzi również obiektywizmu. Wiele szalonych pomysłów przekształcono na całkiem racjonalne, to przekształcenie jest zadaniem innych kapeluszy, zielonemu natomiast pozostaje odnajdywanie pomysłów.
Kolor ten pokazuje nowości, nie pozwala stać w miejscu, dla tego koloru wszystko jest w ruchu. Rzeczywistość jest ciągłą zmianą, zastana rzecz, prędzej czy później przybierze nowy kształt. To właśnie zielony sprawia, że możemy szukać przyszłości, szukać nowych rozwiązań, w tym co zdawałoby się już istnieć i „mocno stąpać po ziemi”.

Kapelusz Niebieski oznacza organizację
Człowiek w niebieskim kapeluszu to chłodny bezstronny obserwator. Jego naczelnym zadaniem jest kontrola toku myślenia, zazwyczaj ma plan i narzuca dyscyplinę.
Zakładając niebieski kapelusz, wyłączamy wszystkie problemy związane z zagadnieniem, nie myślimy o nich na chwilę. Zamiast tego myślimy o tym co teraz powinniśmy zrobić. Niebieski nie tylko kontroluje, niebieski porządkuje oraz określa priorytety i nie pozwala wychodzić poza wyznaczone granice.
W trakcie dyskusji zadaniem niebieskiego jest monitorowanie całego procesu, to niebieski kapelusz komentuje postęp dyskusji, to niebieski kapelusz sporządza opis. Do niego również należy sporządzenie wniosków.

Ta metoda jest szczególnie przydatna wtedy, kiedy prowadzimy dyskusję w grupie i wspólnie szukamy rozwiązania. Każdy z uczestników może wówczas ubrać inny kapelusz i pokazywać inna stronę tematu. Może to nawet przypominać teatr, ale zazwyczaj przynosi wymierne efekty. Pozwala to na całkowicie szczere rozmowy pod pretekstem zakładania rożnych kapeluszy.
Kiedy pracujemy samodzielnie możemy zakładać kolejno każdy z kapeluszy i oglądać dany problem ze wszystkich stron. Warto też zdawać sobie sprawę jaki kapelusz nieświadomie założyliśmy w obecnej chwili, aby mieć jasność, czym się kierujemy w podjęciu takiej a nie innej decyzji. Ponadto technika sześciu kapeluszy, pozwala na dowolne uporządkowanie pracy nad każdym zagadnieniem. Umożliwia skupienie się w danej chwili na tylko jednej rzeczy, do wyboru. Na przykład odrzucając emocje, możemy rozpatrywać wyłącznie idee, a w innym momencie poddajemy się tylko emocjom.
Technika ta broni nas również przed zbytnio monotonnym podejściem do zagadnień. Gdy widzimy że zbytnio drążymy jeden aspekt, wiemy że nadszedł czas na zmianę kapelusza, a więc zmianę postrzegania.

Bogusława M. Andrzejewska

Prosperita w biznesie

Prosperita to nie tylko Prawo Przyciągania i zasady pozytywnego myślenia. To sposób na życie, a nawet więcej – permanentne bycie w przepływie dobrych myśli i dobrych energii. W istocie najważniejsze jest, aby mieć w sobie pozytywne nastawienie do świata we wszelkich jego przejawach. To coś więcej niż tylko słowa. To odczuwanie wszechogarniającej akceptacji wszystkich zjawisk i ludzi. Bycie w miłości, w spokoju, w zgodzie ze sobą i światem. Nie wystarczy mówić miłych rzeczy, trzeba w nie wierzyć i odczuwać na poziomie każdej swojej komórki, że to właśnie twoja prawda, odzwierciedlająca twoją rzeczywistość.

Prosperita w biznesie proponuje stosowanie zasady Złotej Czwórki, która polega na szacunku i akceptacji otaczających nas ludzi: klientów, podwładnych, współpracowników i przełożonych. Dlaczego warto z sympatią odnosić się do klienta, wie każdy z nas. Zadowolony z mojej usługi czy towaru człowiek, wróci do mnie i ponadto pocztą pantoflową poleci mnie swoim znajomym. Nie ma lepszej reklamy.

Sympatia dla podwładnego, to już sprawa trudniejsza, szczególnie jeśli spóźnia się do pracy, źle rozlicza godziny i lubi w czasie obowiązków rozmawiać przez telefon. Tymczasem we Wszechświecie panuje wyjątkowa harmonia i każda sytuacja jest darem dla mnie. Jeśli jakaś cecha pracownika mnie denerwuje, to warto poszukać w sobie jej odpowiednika. Uzdrowienie mojego własnego problemu sprawi, że pracownik zmieni się korzystnie lub odejdzie, robiąc miejsce swojemu lepszemu następcy. Odnosząc się z autentyczną sympatią i wsparciem do człowieka, który dla mnie pracuje, motywując go godziwym wynagrodzeniem lub nawet premią, podnoszę jego poczucie własnej wartości. Sprawiam, że on stara się być coraz lepszy i coraz życzliwiej patrzy na świat, w tym także na mnie i na klientów, których w moim imieniu obsługuje. Same korzyści – zapewniam: także wymierne.

Jeśli pracuję na etacie i mam obok siebie kolegę na podobnym stanowisku, zasada jest podobna, choć bezpośrednie działanie wygląda inaczej. Mój życzliwy stosunek i sympatyczne traktowanie wpływa na tę osobę w pozytywny sposób. Każdy z nas oczekuje akceptacji i wsparcia, każdy zatem otwiera się na dobre traktowanie. W ten sposób możemy wzmacniać inną osobę, pomagając jej wspinać się po szczeblach rozwoju. Jeśli koleżanka awansuje, a ja zostaję w tyle, to jej osiągniecie mnie inspiruje do działania. Skoro ona mogła, to ja również mogę dążyć do wypracowania swojego sukcesu.

W prosperującej świadomości nie ma miejsca na zazdrość. Jeśli szef faworyzuje kogoś innego – to wskazówka, by uzdrowić w sobie niską samoocenę. Taka sytuacja nie jest kamieniem rzucanym nam na głowę przez wyimaginowany los, lecz logiczną konsekwencją tego, co nosimy w swojej podświadomości. Jeśli jestem profesjonalna i miła, a pomimo tego szef mnie nie docenia, to znaczy, że w mojej podświadomości tkwi zapomniany wzorzec niedowartościowania. Trudna sytuacja pojawiła się na moje zaproszenie, bym podniosła swoje poczucie własnej wartości, bo to właśnie ono jest trampoliną do prawdziwego sukcesu.

Wiara w siebie i przekonanie o swoim profesjonalizmie powinny wibrować mocno w każdej komórce naszego ciała. Wówczas wysyłamy do Wszechświata informację: „oto jestem gotowa na sukces! Oto zasługuję na bogactwo materialne i bardzo wysokie zarobki”. To nie tylko same pozytywne myśli, lecz raczej głębokie przekonanie, które ulokowało się w głębi naszej podświadomości. To stan wypracowany poprzez nawyk życzliwego oceniania siebie, tolerancji dla własnych słabości, nagradzania siebie za każde osiągnięcie i pogodnego stosunku do swojej osoby. Powtarzanie pięknych afirmacji jest zaledwie drogą do celu. Jeśli nawet myślę pozytywnie i twórczo działam, lecz w głębi duszy nie doceniam swoich możliwości i umiejętności, to Wszechświat jak lustro odbijać będzie moje wątpliwości i zsyłać niewypłacalnych klientów, reklamacje oraz rozmaite problemy.

Wysokie poczucie własnej wartości tworzy w nas poczucie, że zasługujemy na wszystko, co najlepsze: na sukces, na pieniądze, na nagrodę lub premię. Wzmacnia również efekty stosowania Złotej Czwórki, ponieważ jeśli naprawdę lubię siebie, to z łatwością dostrzegam dobre strony w drugim człowieku. Moja akceptacja innych jest wówczas autentyczna, a poprzez to ludzie reagują na mnie z sympatią, ponieważ czują we mnie pozytywne nastawienie. Jest to zatem i klucz do dobrych relacji w różnych okolicznościach. A ponadto najlepszy sposób na rozwijanie asertywności. Człowiek z wysoką samooceną nie poddaje się manipulacji i nie pozwala na to, by inni go wykorzystywali. To jedna z największych tajemnic każdego sukcesu: wysokie poczucie własnej wartości. Nie sposób go przecenić.

 Bogusława M. Andrzejewska

Tworzenie

Życie ma być twórcze, a nie wygodne – to jedna z kluczowych zasad, którymi się kieruję. Każdy od razu zauważy, że to pozytywne przesłanie, bo twórczość nie wyklucza bycia szczęśliwym, zdrowym i radosnym. Jedynie popycha nas w stronę samospełnienia. Bez poszukiwania własnej samorealizacji nie odnajdziemy sensu naszego życia. Jeśli będziemy kierować się wyłącznie komfortem i tym, by jak najłatwiej przejść bez życie, leżąc do góry brzuchem, nie odnajdziemy żadnego celu w swoim istnieniu.

Wbrew pozorom ten cel jest bardzo ważny. Jak napisałam w artykule o długowieczności, człowiek, który nie wie, po co żyje, szybciej umiera. Jesteśmy spójnym i mocno związanym układem ciała i duszy. Nasza psychika potrzebuje motywacji, aby odnawiać komórki i uruchamiać proces uzdrawiania w razie potrzeby. Dlatego też ludzie pełni pasji i rozmaitych zainteresowań nie tylko dożywają późnej starości, ale też cieszą się lepszym zdrowiem. W przeciwieństwie do nich, te osoby, dla których jedynym sensem życia jest zrobienie obiadu i „zabijanie” czasu oglądaniem telewizji, chorują i szybko odchodzą.

To „zabijanie czasu” jest zresztą dosyć wymownym elementem podejścia do swojego istnienia. Wygląda to tak, jakby ktoś chciał, aby życie, jak najszybciej minęło… Czas jest darem do wykorzystania. Jest nam dany po to, byśmy mogli określać samych siebie i odkrywać swoje wewnętrzne piękno. Każda nasza myśl i każde działanie stwarza nas samych i naszą wizję bycia tutaj na Ziemi. Nie trzeba być rzecz jasna w biegu. Można leniwie cieszyć się każda chwilą i doświadczać zachwytu lub miłości. Takiego pięknego  doznania z całą pewnością nie nazwiemy „zabijaniem czasu”.

Osoby twórcze zmagają się częściej z brakiem wolnej chwili, bo tyle ciekawych rzeczy mają zaplanowanych do wykonania. Co ważne – osoby twórcze są szczęśliwe i nie mają nawet głowy do tego, by się zamartwiać. Raczej trzeba im czasem przypominać, żeby znalazły taki moment, w którym pozwolą sobie odpocząć, usiądą spokojnie z filiżanką herbaty w dłoni, by docenić piękno chwili. To takie cudowne zanurzenie się w Tu i Teraz, które inspiruje do kolejnych ciekawych pomysłów.

Bycie twórczym jest nierozerwalnie związane z naszym wewnętrznym dzieckiem. To ono szepcze nam do ucha ciekawe rozwiązania nawet starych spraw. To jego wyobraźnia jest niczym nie ograniczona.  To tam drzemie cała ogromna kopalnia inspiracji. Najbardziej twórcze są te osoby, które umieją docenić tę niezwykłą cząstkę swojej osobowości.  Błędem byłoby odcinanie się od swojego wewnętrznego dziecka i pozowanie na „strasznie poważnego” dorosłego. Dorosły ma co prawda wiele zalet, ale bez dziecięcych marzeń, niczego nie osiągnie.

Twórczość uszczęśliwia. Nie mam co do tego wątpliwości. Kiedy możemy realizować samych siebie, kiedy możemy naprawdę robić coś, co nam w duszy gra, czujemy całym sobą sens swojego istnienia. Na własnym przykładzie widzę, jaką moc ma bycie twórczym. Zawsze, kiedy uda mi się znaleźć czas na najważniejsze rzeczy – czyli na te, które uwielbiam robić – moje wewnętrzne akumulatory dostają niesamowite doładowanie. Wzrost energii wiąże się z poczuciem szczęścia i zachwytu życiem. Czuję się wtedy spełniona, na właściwym miejscu, we właściwym czasie.

Bywają i takie dni, kiedy mam sporo innych obowiązków i nie udaje mi się napisać nawet jednego akapitu ani popracować z grafiką. Wtedy wieczorem czuję niedosyt i lekki smutek. Myślę, że każdy z nas ma takie dni, bo życie domaga się od nas wielowątkowości. Ale także asertywności i umiejętności rozróżniania tego, co ważne, od tego co mniej istotne. Jeśli mam więcej takich „pustych” dni, zaczyna mi spadać energia. Fakt, że umiem ją sobie podnieść, nie zmienia płynącej z tego niezwykle ważnej informacji: to bycie twórczą ładuje mnie energetycznie.

Twórczość wiąże się często z pasją. Każda pasja opiera się na byciu pełnym inspiracji w jakiejś dziedzinie, chociaż nie każde kreatywne działanie zamienia się w pasję. Jeśli kochamy to, czym się zajmujemy, to dostajemy motywację do życia i niesłabnące źródło radości. Często powtarzam, że takiej osobie nie grozi depresja. Kiedy rano otwiera oczy, to od razu cieszy się jej buzia, na samą myśl, że będzie robić coś fajnego. Osoby z pasją uwielbiają poranki i możliwość rozpoczynania swoich prac. Podobnie ze smutkiem witają późne wieczorne godziny i konieczność zakończenia tego, co robią, by pójść spać.

Czasem może się zdarzyć, że czujemy tę wewnętrzna potrzebę kreatywności, ale nie wiemy, co mamy robić. Tak też bywa. Życie wydaje nam się puste, poszukujemy, biegamy z kursu na kurs, czytamy różne książki, a wewnątrz trawi nas niepokój, bo coś gdzieś jest… tylko nie wiemy co i gdzie. Najprościej zadać sobie wówczas pytanie: co najbardziej lubię robić? Co mnie „nakręca”? Odpowiedź będzie drogowskazem prowadzącym do odkrycia swojej pasji. Trzeba tylko sobie zaufać.

Z tym zaufaniem też bywa różnie. Mam znajomą, która ciągle pyta Karty Aniołów, co powinna w życiu robić, aby poczuć spełnienie. Odpowiedź stale pada podobna, lecz ona nie wierzy i powtarza, że nie rozumie. Tę samą wskazówkę usłyszała ode mnie, kiedy interpretowałam jej program karmiczny. A co ważne – jest to coś, co ogromnie lubi robić. Jednak nie chce się tym zająć, bo… nie wierzy w siebie i w to, że mogłaby to właśnie wybrać na cel swojego życia. Nieśmiało spróbowała, blokując wszystko brakiem wiary i powtarzając pod nosem, że i tak nic z tego nie będzie. Jej twórczy umysł sprawił, że stało się tak, jak chciała i nic nie wyszło. Odczuła jednak mnóstwo radości z samego działania… Szkoda, że nie podążyła za tą radością, lecz nadal pyta o to samo i nic nie robi. A jest to człowiek niebywale wręcz twórczy. Ma mnóstwo wspaniałych pomysłów każdego dnia.

Jednym ze sposobów odnalezienia właściwej drogi i swoich unikalnych talentów jest horoskop karmiczny. Ponieważ jest to mój autorski pomysł, nie wiem, czy inni astrolodzy robią coś takiego. Wbrew nazwie, nie analizuję minionych wcieleń, lecz skupiam się na opisaniu programu duszy na to właśnie życie, w którym jesteśmy – tu i teraz. Program ten pokazuje, co mamy do zrobienia, przedstawia naszą szczególną misję i odkrywa nasze specjalne zdolności. Pozwala nam żyć w harmonii ze sobą, działać i pracować w równowadze wibracyjnej z naszą duszą.

Świat nie jest aż tak skomplikowany, byśmy musieli iść z tym pytaniem do wróżki. Chociaż lepiej poprosić o położenie kart, niż robić cokolwiek na ślepo i zagłuszać prawdziwy głos duszy. Może się zdarzyć, że o wiele głośniejszy będzie lament niskiego poczucia wartości i rzucimy się na robienie czegoś, co wcale nie jest naszym życiowym celem. Możemy wybrać sobie coś, co ma nas dowartościować lub sprawić, że wymagający rodzic wreszcie będzie z nas dumny. A to nie o to chodzi w naszym życiu. W ten sposób tylko wypadamy z harmonii i podążamy cudzą ścieżką.

Warto pamiętać, że żyjemy tutaj dla siebie, a nie dla rodziców, ani tym bardziej po to, by mogli się nami chwalić przed sąsiadami. Wszyscy mamy prawo do bycia szczęśliwymi. To także jest wpisane w każdy los, bo nie jesteśmy tutaj, by cierpieć. Cierpienie, dyskomfort psychiczny, poczucie pustki to tylko wskazówki, że podążamy niewłaściwą ścieżką, że coś trzeba zrobić, czymś się zająć, czegoś nauczyć albo coś nowego zrealizować. Swoją misję poznamy po tym, że da nam szczęście i poczucie spełnienia. Poza tym robiąc to „coś”, poczujemy – jak moja znajoma – mnóstwo radości. Drogowskazy są wszędzie. Właściwą ścieżkę poznajemy po najpiękniejszych emocjach. 

Bogusława M. Andrzejewska

Radość Małych Sukcesów

W epoce wielkich osiągnięć, nazywanej niedelikatnie nawet „wyścigiem szczurów”, coraz trudniej odnaleźć się zwykłej osobie, która nie może swojej wielkości spektakularnymi wynikami na giełdzie lub zasobnością portfela. Śledzimy w mediach sukcesy sławnych osób, rozpoznając w sobie coraz bardziej mieszane uczucia. Nie zawsze pozytywne. A przecież doskonale wszyscy wiemy, że miarą wspaniałości człowieka jest jego dobroć i to, ile wsparcia udzielił drugiemu. Wszystkie materialne zdobycze, jakkolwiek byłyby przyjemne, mamy tu na Ziemi tylko w dzierżawie. Odejdziemy, pozostawiając po sobie tylko dobre myśli tych, którym okazaliśmy miłość i przyjaźń. Nie można o tym zapominać w pospiesznym biegu po pieniądze, sławę i uznanie.

Jednak sukces jest nam wszystkim potrzebny. W dążeniu do osiągnięcia wybranego celu, rozwijamy w sobie najpiękniejsze cechy. Udowadniamy sobie innym, jak wiele potrafimy dokonać. Przekonujemy samych siebie do swoich umiejętności, a to pomaga nam podnieść poczucie własnej wartości i spojrzeć na świat jaśniejszym okiem.

Niezwykle ważne w tym procesie jest wybranie właściwego celu. Niech będzie to coś, co sprawia, że u ramion wyrastają nam skrzydła na samą myśl o tym. Niech planowanie drogi do owego sukcesu budzi na naszej buzi uśmiech radości. Celów można mieć wiele i realizować je po kolei w zależności od aktualnych sposobności lub indywidualnych priorytetów. A potem wystarczy już tylko odrobina konsekwencji.

Nie trzeba obawiać się dużych wyzwań i wątpić w swoje możliwości. Czasem to właśnie „wiara przenosi góry”. Punktem wyjścia do działania powinna być wysoka samoocena. To ona daje nam siłę do zdobywania najwyższych szczytów. Wiemy, że jesteśmy wystarczająco dobrzy i wiemy, że potrafimy. A oprócz tego wierzymy, że zasługujemy na swój sukces, który przyniesie nam radość i satysfakcję.

Drugim równie ważnym elementem osiągania celu jest umiejętność planowania i funkcjonowania pewnymi zorganizowanymi etapami. Ważną rolę odgrywa tu docenianie siebie i własnych, nawet całkiem małych dokonań. Systematyczne i konsekwentne działania, wykonywane drobnymi kroczkami, przynoszą spektakularne efekty. Każde niewielkie osiągnięcie można traktować jako pokonanie kolejnego stopnia w drodze do naszego wymarzonego nieba. Zobaczcie, jak to wygląda w praktyce.

Kamila miała zdecydowanie dość palenia. Każdego dnia jej włosy i odzież były przesiąknięte dymem, a cera wyglądała coraz gorzej. Próbowała wielokrotnie pozbyć sie nałogu. Z rozmachem wyrzucała paczkę do muszli sedesowej i energicznie spuszczała wodę. Godzinę później biegła do całodobowych delikatesów i kupowała świeże opakowanie.

– Nie mogę. Po prostu nie mogę rzucić – żaliła się przyjaciółce. Basia ze zrozumieniem kiwała głową i milczała. Któregoś dnia jednak nie wytrzymała i powiedziała:

– Ty byś chciała mieć wszystko od ręki. Szast-prast i problem z głowy. Czasami trzeba inaczej, po troszkę.

– Co to znaczy „po troszkę”? Albo się pali, albo nie.

– Niekoniecznie. A próbowałaś codziennie palić o jednego mniej? Teoretycznie po dwudziestu dniach masz z głowy paczkę.

Kamila przestała palić, choć sposób wyjścia z nałogu trudno nazwać rzuceniem. To był długotrwały proces. Co cztery dni zmniejszała ilość wypalanych papierosów o jeden. W czasie, kiedy zaplanowana dzienna dawka wynosiła tylko 3 sztuki, z pomocą plasterka nikotynowego bezboleśnie pożegnała się z paleniem.

Metoda drobnych kroków jest znana nie od dzisiaj. Stare przysłowie powiada: Wolniej jedziesz, dalej dojedziesz”. Stopniowanie działania pozwala nam na przyzwyczajenie się do zachodzącej zmiany. Pozostawia czas na adaptację nowego sposobu egzystencji: bez papierosów, z aktywnym bieganiem, z nowa dietą lub w innym miejscu. Unikamy dzięki temu szoku nieuchronnie towarzyszącemu każdej gwałtownej zmianie trybu życia i funkcjonowania.

Zmiana czasem boli. Boimy się odejścia od tego, co dobrze znane i wpadnięcia w wir zupełnie nam nieznanego życia. Ileż to razy rezygnujemy z korzystnych okazji, bo wiążą się… nie, nie z ryzykiem! Jedynie ze zmianą. Z odejściem z ulubionego fotela, rezygnacją z codziennie oglądanego widoku i dobrze znanych twarzy sąsiadów. Boimy się przeprowadzki, boimy się zmiany pracy, a jeszcze bardziej boimy się… diety, ćwiczeń fizycznych, systematycznej pracy.

Jest to nasza biologiczna cecha. Dążymy do stanu stałego, bo ono daje nam poczucie bezpieczeństwa. Wolimy dobrze znaną ulubioną pieczarę niż willę na Majorce. Jeśli zdecydujemy się tę swoją pieczarę porzucić, bywa to okupione wielkim stresem i nieprzespanymi nocami. Cóż z tego, ze willa jest cudna i komfortowa. Jest inna. Jest obca – a więc niebezpieczna. Tak funkcjonujemy oparci na bazie podświadomości. Nazywamy to czasem strefą komfortu, czyli punktem, w którym czujemy się całkiem bezpieczni i zadowoleni. To nie tylko miejsce – dom, mieszkanie, praca – to także związek, który od dawna nas nie satysfakcjonuje lub krąg znajomych osób, z którymi nic już nas nie łączy.

A dobre zmiany w życiu zawdzięczamy wyłącznie odwadze zmierzenia się z takim wyzwaniem, jak rzucenie palenia, przeprowadzka, zmiana pracy lub partnera, zawiązanie nowych znajomości. I jednak można dokonać tego bez stresu. Właśnie działając drobnymi kroczkami, z radością przyjmując nawet niewielkie postępy. Nich każde osiągnięcie będzie dla nas świętem. W ten sposób uczymy swoja podświadomość cieszenia się zmianą. Udowadniamy sobie samemu, że nie trzeba obawiać się nowego.

Taki właśnie sens nosi w sobie metoda nazywana „kaizen” – z japońskiego: „dobra zmiana”. Jest to nowoczesna filozoficzna strategia zarządzania firmą, która na stałe weszła do japońskiej kultury biznesowej. Polega ona na stopniowym działaniu – krok po kroku – z unikaniem wszelkiej rewolucji i stresu. Szuka się rozwiązań łagodnych, powolnych, dzięki którym człowiek – a także firma, przedsiębiorstwo – nie przechodzi szoku. Specjaliści od tej metody twierdzą, że to pewnego rodzaju filozofia życia i działania: skoncentrować się na problemach, kiedy jeszcze są małe i niepozorne, zamiast czekać, aż urosną i będą trudne do rozwiązania.

Wielu terapeutów stosuje metodę drobnych kroków w leczeniu niektórych fobii. Oswajanie lęku jest w wielu wypadkach skuteczniejsze niż szokujące zmuszanie się do zaakceptowania czegoś, co wywołuje wstręt i strach.

Monika od dziecka bała się pająków. Po ślubie zamieszkała w blokowisku dużego miasta. „Straszne włochate stwory” pojawiały się tylko od czasu do czasu, wypełzając z ciemnych kątów często odkurzanego mieszkania. Kobieta zatem radziła sobie bez pomocy terapeuty. Jednak kiedy wraz z mężem wybudowali sobie uroczy domek na wsi, postanowiła poddać się terapii, by moc spokojnie cieszyć się urokami sielskiego życia. Zgodnie z zaleceniami psychologa najpierw tylko oglądała zdjęcia pająków – każdego dnia więcej i trochę dłużej. Potem przyglądała się małym pajączkom z daleka, następnie z bliska, by w końcu stanąć oko w oko z ptasznikiem. Spotkanie zakończyło się sukcesem: nikt nikogo nie zjadł i nikt nie zemdlał. A Monika oswojona z tymi jadowitymi owadami wybrała się któregoś dnia na zoologiczną wystawę i pozwoliła, aby kilkucentymetrowy pająk swobodnie spacerował jej po ramieniu. Fobia zniknęła bez śladu.

We współczesnym coachingu metoda drobnych kroków też odnajdzie swoje miejsce. Zaczynamy od wybierania sobie małych i łatwych do osiągnięcia celów. Nie stresują nas, nie powodują wewnętrznego napięcia i lęku, że się nie uda. Mierzymy się z nimi odważni i rozluźnieni. Zatem wygrywamy i świętujemy to wspaniałe wydarzenie. Każdy osiągnięty cel powinien zostać nagrodzony – to podnosi poczucie własnej wartości i zwiększa wiarę we własne możliwości. Stopniowo podnosimy poprzeczkę, aż w którymś momencie dosięgamy sukcesu, o którym nawet nam się nie śniło. A wszystko tak łatwo, lekko i radośnie…

 Bogusława M. Andrzejewska

Możliwości

Jedną z istotnych jakości niezbędnych do osiągnięcia każdego sukcesu jest wiara w siebie i swoje możliwości. Wyrasta ona z wysokiej samooceny, ale nie jest do końca tym samym. Warto wiedzieć, że odpowiednia samoakceptacja to miłość do samego siebie. Taka, dzięki której czujemy, że zasługujemy na wszystko, co najlepsze i dzięki której możemy sami się uzdrawiać. Natomiast wiara w siebie opiera się głównie na osiągnięciach. Zależność działa tu moim zdaniem tylko w jedną stronę. Wysokie poczucie własnej wartości rodzi przekonanie w swoje możliwości. Funkcjonuje to na zasadzie: jeśli jestem wartościowy i doskonały taki, jaki jestem, to mogę wszystko lub prawie wszystko; dam sobie radę, potrafię.

Jeśli odnosimy sukcesy w życiu zawodowym, robimy karierę, to niekoniecznie będzie to się wiązać z miłością do siebie. Nie mamy tendencji do tego, aby doceniać samych siebie i uważać, że skoro jesteśmy w czymś dobrzy, to jesteśmy wartościowi i doskonali. Przykładów w praktyce odnajdziemy mnóstwo, szczególnie w kręgach artystycznych. Wielu znakomitych aktorów i piosenkarzy ma szokująco niską samoocenę, choć zdobywają setki nagród za swoją twórczość, a fani piszą do nich tysiące pełnych zachwytu listów. Wystarczy spojrzeć na nich poprzez pryzmat Analizy z wyglądu i nie mamy wątpliwości, jak wiele kompleksów ukrywa się w ich wrażliwych duszach. Oznacza to, że rzeczywiste osiągnięcia, czy też talent i możliwości nie wpływają w istotny sposób na naszą samoakceptację. To wygląda czasem tak, jak byśmy nie dostrzegali oczywistego połączenia pomiędzy własnymi umiejętnościami i juz zdobytymi sukcesami, a własną ewaluacją. Być może wynika to w dużej mierze z naszej specyficznej kultury i tak charakterystycznej „skromności”, postrzeganej stale jako wielka zaleta. Jednak kiedy owa skromność zaczyna blokować zauważanie oczywistych plusów, staje się w moim odczuciu jedną z najbardziej negatywnych jakości, utrudniających nasz rozwój.

Nasze możliwości są wielkim atutem, na którym opiera się nasz postęp. Cokolwiek chcielibyśmy osiągnąć, potrzebujemy sięgnąć do naszych zasobów. Bez tego niewiele możemy zdziałać. Dlatego właśnie warto być świadomym tego, co możemy. Pamiętajmy przy tym, że w gruncie rzeczy każdy z nas bez wyjątku ma ogromny potencjał, niezależnie od wykształcenia, inteligencji czy zdolności. Chociaż na pewno istnieją wyraźne różnice pomiędzy nami.

Zasoby zostały podzielone przez psychologów na: fakty, motywację, zasoby historyczne, społeczne, osobiste oraz duchowe. Te pierwsze są najbardziej oczywiste. Możemy… być kochani, bo mnóstwo osób przeżywa szczęśliwą miłość. Możemy mieć dużo pieniędzy, bo są setki milionerów na świecie. Możemy napisać książkę, bo są specjalne kursy, które nas tego nauczą. Możemy… bardzo wiele. To wszystko są fakty.

Motywacja jest indywidualną cechą każdego z nas i zależy zarówno od sytuacji, jak i od tego, co chcemy w swoim życiu zmienić. Jeśli chcemy więcej zarabiać, to wystarczy wymienić korzyści, jakie dzięki temu osiągną nasi bliscy, np. dzieci czy rodzice, którym chcemy pomóc. Może to być też nasze ogromne pragnienie zwiedzenia świata lub kupna większego mieszkania. Aby określić, dlaczego chcemy być kochani, sięgniemy do przyczyn bardziej osobistych i wymienimy chęć założenia rodziny lub rezygnację z samotności, która już nas zmęczyła. Istotnym powodem, który motywuje nas do działania są też plany, które zmierzają do samorealizacji i spełnienia wewnętrznej pieśni duszy. Czasem może on właśnie okazać najważniejszy. Przecież po to zeszlismy tutaj na Ziemię, aby sie rozwijać i realizować.

Zasoby historyczne to nasze wcześniejsze osiągnięcia. Warto je sobie przypomnieć i docenić. Warto uświadomić sobie, że np.: skończyliśmy studia, napisaliśmy książkę, zbudowaliśmy dom, założyliśmy rodzinę… Zasoby społeczne to wsparcie przyjaciół i bliskich. Możemy swobodnie wymienić wszystkie osoby, które mogłyby nam pomóc w realizacji projektu. Zasoby osobiste to kawałek jakże niezbędnego poczucia wartości, czyli umiejętność wypunktowania swoich mocnych stron, np.: wytrwałości, pracowitości, inteligencji, siły czy cierpliwości. A wreszcie kolej na zasoby duchowe, do których zaliczyć może wiarę w harmonię Wszechświata i znajomość zasad Prosperity. Osoby religijne mogą tu odwołać się do Bożej Miłości i wsparcia ze strony Opatrzności.

To co wyżej napisałam, proponuję wykorzystać jako doskonałe praktyczne ćwiczenie, które pomoże odkryć swoje możliwości, dotyczące jakiegoś ważnego dla nas zadania. Kiedy wątpimy w siebie, kiedy wydaje nam się, że przed nami próg nie do pokonania, usiądźmy, weźmy kartkę i długopis, a następnie wypiszmy po 5 elementów z każdego rodzaju posiadanych zasobów. Efekt może nas pozytywnie zaskoczyć, ponieważ często wcale nie uświadamiamy sobie ogromu swoich możliwości.

Wszystko jest możliwością. Każda sytuacja, nawet pozornie niekorzystna może być okazją do zmiany na lepsze. W prosperującej świadomości istnieje przekonanie, że nic nie musimy, ale wszystko możemy. Nie wywieramy presji sami na siebie i nie używamy słowa „muszę”, ale za każdym razem szukamy potencjału w tym, co się wydarza. Zamiast cierpieć z powodu czegoś, co trzeba zrobić, dostrzegamy okazję do rozwoju w tym, że to właśnie my mierzymy się z trudnością czy z wyzwaniem. Zauważamy też piękno w codziennych obowiązkach, ponieważ nie pojmujemy ich jako presji, lecz jako możliwość. Czyż nie jest cudowne być zdrowym i silnym, moc sprzątać i dźwigać? Czyż nie jest fantastyczne mieć zdrowe oczy, sprawne palce i pełnię inteligencji, by wykonywać ciekawe rzeczy na komputerze? Czyż nie jest wspaniale moc robić to wszystko, co robimy? Jesteśmy wolni. Nic nie musimy. Wszystko możemy.

Bogusława M. Andrzejewska

Marzenia

Marzenia są nam potrzebne jak powietrze do oddychania. Pozwalają nam zapomnieć o codziennych troskach i odprężyć się, jak przy dobrym filmie. Zazwyczaj jest to szczególnie wartościowy film, ponieważ opowiada dokładnie o tym, czego pragniemy i co z całą pewnością bardzo nam się podoba. Myślę wręcz, że to wyjątkowo udany sposób na spędzenie wolnej chwili lub zakończenie pracowitego dnia.

Jeśli ktoś mówi nam, że to marnowanie czasu i zabawa dla dzieci, to jest w błędzie. Nasz organizm potrzebuje marzeń, aby prawidłowo funkcjonować. Są one doładowaniem wewnętrznego zbiornika, dzięki któremu możemy sprawnie funkcjonować. Przeciwdziałają też nawet wypaleniu zawodowemu, ponieważ pozwalają nam przenosić sie w czasie i przestrzeni oraz odzyskiwać sens życia. Kiedy oglądamy wymarzone obrazy i sytuacje, w naturalny sposób podnosimy sobie nastrój, wprowadzając się w stan odprężenia i pogodne emocje. Myślę, że każda metoda, która poprawia nam humor i przywraca radość życia jest bardzo wartościowa wyłącznie dlatego, że przywołuje dobre myśli i podnosi nam energię. Można zatem nazywać marzenia zabawą dla dzieci, bo także zabawa daje nam wiele korzyści.

Jednak ich rola nie kończy się na odprężeniu i przyjemności. Marzenia rozwijają naszą wyobraźnię, ucząc kreatywności, która jak wiemy, potrzebna jest w każdej sferze działania. Uczą też szukania rozwiązań najbardziej skomplikowanych problemów. Ludzie, którzy potrafią marzyć mają wyższy iloraz inteligencji i sprawniej znajdują sposoby na wyjście z trudnej sytuacji. Są też siłą mobilizującą nas do zmian. Pozwalają wyjść ze strefy komfortu, abyśmy znaleźli swój osobisty sukces i spełnienie. Ludzie, którzy nie chcą marzyć, tkwią w kołowrotku tych samych miejsc i wydarzeń. Bywają smutni i zniechęceni. Są często popychani  trudnymi doświadczeniami – w ten sposób dusza próbuje zmienić stagnację i bezruch w działanie i poznawanie nowego. Marzenia dają nam tę odwagę, której tak bardzo potrzebujemy, by otworzyć się na zmiany.

To jedna z najcenniejszych zalet swobodnego marzycielstwa – pomaga nam określać nasze cele i ustalić, co naprawdę liczy się w naszym życiu. Kiedy marzymy, odkrywamy siebie i swoje priorytety. Tutaj pragnę zwrócić uwagę, że nie warto żyć cudzymi marzeniami, bo to skazuje nas na gorycz niespełnienia i poczucie przegranej. Największy sukces, który nie jest uwieńczeniem naszej własnej drogi, ma przykry smak. Wiele sławnych i bogatych osób cierpi między innymi z tego powodu, że podążają cudzą ścieżką. Nie wystarczy być popularnym i bogatym, aby być szczęśliwym. Trzeba jeszcze umieć słuchać pieśni własnego serca i realizować swoje największe pragnienia. Kiedy umiemy marzyć, stawiamy siebie w wyobraźni w różnych sytuacjach i odczuwamy prawdziwe emocje. To one są najlepszym drogowskazem, który prowadzi nas do samospełnienia. Marzenia pomagają nam uniknąć ślepych uliczek, w które prowadzi nas często niskie poczucie wartości i potrzeba zaimponowania komuś lub chęć udowodnienia czegoś innym. W marzeniach mamy odwagę być sobą i robić dokładnie to, czego naprawdę pragniemy. Trzeba tylko zaufać sobie i dać się prowadzić swojemu sercu.

A teraz najważniejsza informacja: marzenia są tym, co naukowo nazywamy wizualizacją. To potężne narzędzie kreowania pomyślności i uruchamiania Prawa Przyciągania. Wszystkie skuteczne metody zawierają w sobie ten element: tworzenie wizji tego, czego pragniemy. Oczywiście każda technika jest wzbogacona różnymi elementami, które mają za zadanie zwiększyć jej skuteczność. Często wprowadzamy umysł w stan wyciszenia, np. w stan alfa, w którym każde wyobrażenie działa silniej niż w czasie codziennej aktywności. Jednak zwykłe marzenia także mają siłę kreowania rzeczywistości.

Wielu nauczycieli podkreśla, że obraz jest bardziej efektywny, ponieważ szybciej trafia do podświadomości, która daje nam energię do realizacji. Ponadto jest bardziej oczywisty. Zanim słowami opiszemy wymarzony samochód, możemy wyświetlić jego obraz i zobaczyć siebie z rękami na kierownicy. Kiedy chcemy przyciągnąć wymarzonego partnera, również o wiele łatwiej jest poczuć w sobie szczęście i zobaczyć sytuację, kiedy ktoś kochany i ciepły trzyma nas w ramionach, niż wypisać wszystkie konieczne cechy człowieka, jakie chcielibyśmy znaleźć u przyszłego męża czy żony. Pamiętajmy przy tym, że w marzeniach pojawiają się najlepsze emocje, które zasilają nasze wizje. Nie ograniczają się one jedynie do obrazu. Ich działanie jest więc bardzo skuteczne.

Marzenia się spełniają, to oczywiste, a te spełnione dają nam radość i zadowolenie. Sprawiają, że wierzymy w pozytywną stronę życia i zaczynamy funkcjonować w zupełnie innej optyce. Tej właściwej, która przyciąga do nas kolejne cudowne zdarzenia. Czasem musimy poczekać, bo dopiero jak odchowamy dzieci i mamy chwilę dla siebie odnajdujemy w sobie moc i chęć realizacji. To zapewne jest zależne od tego, co jest przedmiotem naszych marzeń. Jednak nie istnieje tu żaden limit wiekowy. Marzyć można z radością całe życie, ciesząc się każdą stworzoną wizją.

Na koniec przypomnę, że aby pragnienia stały się rzeczywistością, warto zamienić je w cel. Niewielka tu różnica, ale jednak jest. Warto marzenie sprecyzować i zadać sobie pytanie: co muszę zrobić, aby to osiągnąć? W ten sposób tworzymy plan realizacji, wypisując kolejno wszystkie kroki, jakie należy wykonać. Jeśli moim marzeniem jest na przykład wydanie książki, to najpierw muszę ją napisać, a wcześniej zgromadzić potrzebne do pisania materiały i zrobić plan takiej powieści lub poradnika. Następnie trzeba poszukać wydawcy lub zgromadzić środki potrzebne do wydrukowania i wydania. Na koniec przygotować reklamę, aby czytelnicy dowiedzieli się o książce. W podobny sposób każde marzenie może stać się celem, który stopniowo i konsekwentnie realizujemy.

Bogusława M. Andrzejewska

Samoakceptacja

Jednym z najważniejszych tematów na drodze ludzkiego rozwoju jest akceptacja siebie. Zastanówmy się i szczerze odpowiedzmy, czy kochamy siebie takimi, jakimi jesteśmy? Czy podoba nam się nasze ciało, wygląd, uśmiech, reakcje, czy też wstydzimy się i denerwujemy, kiedy ktoś dłużej patrzy na nas? Nikt z nas zapewne nie jest idealny… a zresztą: jak wygląda ideał? Jak mówi ideał? Jak śmieje się ideał? Jak reaguje? Czy zdajemy sobie sprawę, że każdy z nas ma wewnątrz własną różną od innych wizję ideału? Czy zatem jest jakiś wzorzec, do którego za wszelką cenę musimy się dopasować, czy też wolno nam być sobą dokładnie takim, jakim jesteśmy? Czy jest gdzieś ściśle określone, że mamy mieć takie i takie wymiary, mówić takim tembrem głosu, w taki konkretny sposób dobierać słowa, tak się poruszać?

Wyobraźmy sobie przez chwilę, że obserwujemy zachód słońca w ciepły dzień nad morzem. Przyjrzyjmy się, jak złote promienie malują chmury w różne barwy. Zobaczmy, jak obłoki układają się w najdziwniejsze kształty. Czy kiedykolwiek, podobnie jak Dyzio Marzyciel, wyobrażaliśmy sobie, co przedstawiają? Ta chmura to głowa i pysk konia, tamta to zamek, jeszcze inna to lew w biegu… Przesuwający się przed nami kalejdoskop obłoków porusza fantazję i możemy tak godzinami obserwować coraz to inne postacie, wyłaniające się z kłębów chmur. Świetliste promienie zachodu także tworzą falbanki, miraże, aureole… Wracajmy jednak do tematu – mówimy o ideale. Zatem jakie są idealne chmury i idealne promienie? Jeśli jasno określimy, co podoba nam się najbardziej, zdecydujmy, że tak już będzie zawsze i że takie właśnie formy przybiorą chmury – raz jeden i na zawsze. Powiedzmy szczerze, po ilu godzinach poczujemy się rozczarowani i znudzeni brakiem zmian i ruchu na niebie?

Kobieta może wyobrazić sobie uroczyste przyjęcie, na którym wszystkie panie prezentują identyczne sukienki i jednakowe fryzury. Jednakowymi wystudiowanymi ruchami sięgają po kieliszki szampana, błyskając w świetle lamp identycznymi tipsami na końcach palców, ozdobionych takimi samymi złotymi pierścionkami. „Toż to freudowski koszmar!” – krzyknie niejedna z nas. Sięgając dalej, przypomnijmy sobie film pt. „Dzień Świstaka”, którego bohater utknął w pętli czasowej i każdego dnia budził się w tej samej dacie i przeżywał po kolei te same doświadczenia, spotykał tych samych ludzi. Podstawowym sensem bycia stało się dla niego maksymalne urozmaicenie i odwracanie wydarzeń. Ta głęboko mądra komedia pokazuje w istocie, jak większość z nas tkwi w bylejakości codziennych takich samych wydarzeń, podporządkowując się ustalonemu dawno rytmowi: budzik, prysznic, śniadanie, droga do pracy, praca, powrót do domu, obiad… Doskonale opanowane czynności, które można wykonywać z zamkniętymi oczami. Wielką sprawą staje się impreza imieninowa u koleżanki, która raz na miesiąc zmienia utarty rytuał codzienności. Jak niewielu z nas ma odwagę wyrwać się z takiego schematu i zmienić… choćby drogę do pracy…

A teraz zastanówmy się, czy piękno świata nie polega przede wszystkim na jego różnorodności? Czy największym urokiem ludzkości nie jest przypadkiem fakt, że każdy z nas jest inny, że różnie się ubieramy, zachowujemy, śmiejemy, mamy różne zainteresowania? A kiedy poznajemy nowego kumpla, nową koleżankę, nowego współpracownika, to czy nie jest największą w nim atrakcją – niewiadoma? Ciekawość, jak się zachowa, o czym powie, jak się uśmiecha i czy lubi taką samą kawę, jak my? Zapewne – choć czujemy się swojsko i pewnie wśród starych przyjaciół – wszyscy jednak lubimy poznawać nowych ludzi. Właśnie dlatego, że są … inni.

Przypominam też sobie wypowiedź jednej z moich mądrych nauczycielek, która na lekcji dotyczącej ideału człowieka, nie obawiała się uczciwie nas przestrzec: „Jeśli spotkacie kiedyś człowieka, który jest ideałem, uciekajcie od niego jak najdalej, bo to okropna postać i nikt z nią nie może wytrzymać!”. Paradoksem jest przy tym, że każdy z nas uparcie dąży, by osiągnąć idealny poziom… Dobrze, jeśli tylko w jednej dziedzinie, np. wiedzy, wykształcenia, czy wyglądu. Zatem precz z szablonami, a tym samym przecz z … ideałami! Niech każdy pozostanie sobą – dokładnie takim, jakim jest, bo tylko wtedy wnosi swój osobisty wkład do ludzkiego istnienia. Tylko wtedy przejawia swój indywidualizm wobec innych ludzi.

Zapewne każdy z nas ma sobie do zarzucenia, że coś zrobił nie tak, jak powinien, że nie był w porządku wobec innej osoby. Może też czujemy, że jesteśmy leniwi, złośliwi, nerwowi, impulsywni. Oczywiście, jeśli ktoś inny robi nam wymówki, będziemy się zasłaniać pracą, przemęczeniem, trudnymi warunkami domowymi, brakiem pieniędzy, niewyrozumiałym szefem… Sami ze sobą jednak stajemy się krytyczni i nietolerancyjni. Zauważyłam, że najtrudniej jest człowiekowi powiedzieć dobre słowo o sobie. Tak łatwo jest chwalić innych, a tak trudno docenić siebie. Jesteśmy przecież tacy ułomni, tacy nieudani…

Zastanówmy się uważnie i zobaczmy, że wcale nie jesteśmy kimś złym, tylko po prostu życie jest takie, jakie jest i czasem „siadają” nerwy, brakuje cierpliwości lub pracowitości. No cóż, to wszystko jest takie ludzkie i takie normalne. Zatem nie ma wśród nas za dużo ideałów, a my nie jesteś ani lepsi ani gorsi – jesteśmy po prostu ludźmi. Jeśli uświadomimy sobie tę prostą prawdę, to już tylko krok do prawdziwej akceptacji siebie.

Namówię jednak, aby pójść dalej, aby docenić siebie, ba nawet pokochać! Jesteśmy wspaniałymi ludźmi, tylko jeszcze tego nie odkryliśmy, bo nasze otoczenie przywykło do tego, że wszystko i wszystkich wokół należy krytykować. Nie wiem kto i kiedy wymyślił, że jeśli człowieka pochwalimy, powiemy mu coś miłego, to on niechybnie „obrośnie w piórka” i odleci do ciepłych krajów. Nic bardziej błędnego! Mówienie człowiekowi miłych słów, docenianie go, to nie tylko motywacja i zachęta, ale też i puszczanie w obieg dobrej energii ciepła i życzliwości. Zastanówmy się, kogo wśród swoich znajomych lubimy najbardziej. Zamknijmy na chwilkę oczy i wyobraźmy sobie tę osobę blisko nas. Posłuchajmy, co mówi i jak to robi. Czy krytykuje kogoś, poniża, wyśmiewa? Czy też wspiera, chwali, pomaga nam dobrym słowem? Skąd w nas dla niej tyle życzliwości, czy nie w odpowiedzi na jej sympatyczne zachowanie? Pomyślmy też o tym, że w osobach które lubimy niewiele nas drażni, a kiedy ktoś raz zaszedł nam za skórę, to cokolwiek zrobi potem, mamy do tego krytyczny stosunek. Tak działają relacje… Wykorzystajmy tę wiedzę do polubienia siebie. Warto w tym celu popracować nad swoimi dobrymi stronami, bo przecież zalety to nasz największy kapitał, w oparciu o który znajdujemy dobrą pracę, uwodzimy naszego partnera, zyskujemy sukces i sławę.

Wielokrotnie w czasie psychologicznej konsultacji opartej na analizie osobowości klienta za pomocą technik alternatywnych, padały słowa: „cały czas mówi pani same dobre rzeczy, a jakie mam wady, proszę powiedzieć coś złego.” Ludzie przyzwyczajeni do stałej krytyki, do wszelkiego rodzaju werbalnych ataków ze strony innych, nie potrafią zaakceptować, że można w drugim człowieku widzieć tylko dobro. Smutne to, bo przecież w każdym z nas jest choćby mała iskierka światełka. Niejednokrotnie wystarczy ją rozdmuchać, aby zamieniła się w piękny ogrzewający płomień.

Nie oznacza to, że jesteśmy bez wad, oznacza tylko, że pozytywy są korzystniejszą energią do działania niż negatywy i to na pozytywach warto się skupiać. Po co na przykład leniowi powtarzać to, co słyszy codziennie od matki, żony czy szefa. On doskonale wie, że jest leniwy i jeśli dotąd nic z tym nie zrobił, to wątpliwe, że zmieni się, kiedy psycholog powtórzy: „jest pan leniwy”. Słuchanie ciągłej krytyki nie tylko nie podnosi na duchu, ale wręcz zniechęca. Niewykluczone, że taka osoba właśnie dlatego nie próbuje nic zmienić. Poza tym wysyłanie ciągle negatywnych sygnałów koduje w człowieku jego negatywne cechy. Jestem zdania, że jeśli całkiem uczciwemu człowiekowi będziemy codziennie powtarzać, że jest złodziejem, to po jakimś dłuższym lub krótszym czasie – mogą to być miesiące lub lata – osoba ta naprawdę może zacząć kraść. Będzie to dla niej zupełnie naturalne…

I wreszcie ostatni argument przemawiający za tym, aby skupiać się na swoich dobrych stronach. Każdy, kto kiedykolwiek zajmował się psychologią, marketingiem czy jakąkolwiek formą socjotechniki wie, że kiedy chcemy osiągnąć jakiś cel, ważne jest to, jakich słów używamy. Powszechnie stosowaną zasadą jest unikanie określeń o negatywnym wydźwięku. Zatem projektując choćby ulotkę reklamową dobieramy same pozytywne wyrażenia, proponujemy zdrowie, zadowolenie, odpoczynek, urodę, wygodę, funkcjonalność. Profesjonalizm reklamowy wyklucza (za wyjątkiem oczywiście produktów tak specyficznych jak np. lekarstwa) opisy tego, czego chcemy uniknąć, czyli chorób, przemęczenia, bólu. Badania rynku dowiodły, że na pozytywne określenia reagujemy chętniej. Wizja rozrywki, odpoczynku pod palmami, prowadzenia szczególnie atrakcyjnego samochodu bardziej przyciąga niż coś, co jest przede wszystkim antidotum na kłopoty. Skoro tak jest, dlaczego nie wykorzystać tej wiedzy dla własnej korzyści i nie punktować w sobie swoich dobrych stron, zapominając o wadach? Dlaczego nie skupiać się na swoich zaletach, rozwijając je jednocześnie dla siebie i naszych bliskich? Wzmacniamy przecież to wszystko, na czym zatrzymujemy myśli. Zatrzymujmy je zatem na tym, co najpiękniejsze w nasi wokół nas.

Bogusława M. Andrzejewska

Zapraszam do zakupu e-booka na temat podnoszenia poczucia własnej wartości.

Więcej informacji o książce tutaj.

 

Harmonia Celu

Życie jest drogą. Warto rozkoszować się każdą chwilą. Warto też jednak mieć cel. To on motywuje cię do działania, to on powoduje, że kiedy rano otwierasz oczy cieszysz się, że możesz robić coś, co przybliża ciebie do spełnienia. Kiedy wiesz, czego pragniesz, nie grozi ci depresja i zniechęcenie. Masz po co żyć. Pasja daje moc i siłę, daje radość życia, sprawia, że jej realizacja czyni nas szczęśliwymi. To niesamowite doładowanie energii.

Każdy z nas powinien w życiu zajmować się tym, co naprawdę kocha. Dla siebie i dla własnego zadowolenia. Praca zawodowa zajmuje nam sporą część życia. Dlaczego tak wiele godzin ma nam upływać na robieniu rzeczy, których nie lubimy? Po co się męczyć, skoro można zarabiać na tym, co sprawia nam przyjemność. Nie tylko można – trzeba. Każdy z nas przyszedł na Ziemię ze specjalnym talentem – jednym, dwoma lub więcej. Warto te zdolności odnaleźć, aby osiągnąć w życiu spełnienie. Są nam dane po to, abyśmy wzbogacali świat i ludzi. To poniekąd nasza misja. Każdy człowiek ma taką misję i każdy ma swój prawdziwy dar. Ktoś maluje cudowne obrazy. Ktoś szyje wspaniałe ubrania. Ktoś piecze pachnący, pyszny chleb. Wszystko jest bardzo potrzebne i nie istnieją czynności mniej lub bardziej ważne. Żaden zawód nie jest gorszy, żaden lepszy, chociaż często bardzo różnią się między sobą.

Jeśli robimy coś innego niż nasza życiowa misja, będziemy odczuwać niezadowolenie. Jest to przede wszystkim dysharmonia, ponieważ wykonywane przez nas działania nie zgadzają sie wibracyjnie z nami, z naszą Prawdziwa Istotą. Bierzemy wówczas udział w balu przebierańców, udając kogoś, kim nie jesteśmy. Pozornie wszystko w naszym życiu się układa, ale nie odczuwamy szczęścia ani spokoju. Coś wewnątrz nas szarpie i sprawia, że wszystko wydaje się nie takie, jak być powinno. Czujemy niedosyt. Życie wydaje nam się bezbarwne. W ten sposób nasza dusza upomina się o realizację tej właściwej ścieżki.

Jednym ze sposobów odnalezienia właściwej drogi i swoich unikalnych talentów jest horoskop karmiczny. Ponieważ jest to mój autorski pomysł, nie wiem, czy inni astrolodzy robią coś takiego. Wbrew nazwie, nie analizuję minionych wcieleń, lecz skupiam się na opisaniu programu duszy na to właśnie życie, w którym jesteśmy – tu i teraz. Program ten pokazuje, co mamy do zrobienia, przedstawia naszą szczególną misję i odkrywa nasze specjalne zdolności. Pozwala nam żyć w harmonii ze sobą, działać i pracować w równowadze wibracyjnej z naszą duszą.

Oczywiście astrologia nie jest jedynym sposobem na odkrycie swojego powołania. Prawdę mówiąc wystarczy uważnie słuchać głosu swojego serca i podążać za tym, co drzemie w naszym wnętrzu. Tam znajdziemy wszystkie odpowiedzi. Program duszy nie jest egzotyczną nakładką, lecz częścią nas. Spontanicznie go czujemy i doskonale wiemy, co powinniśmy robić, jeśli tylko posłuchamy samych siebie. Nie możemy przy tym kierować się tym, co jest obecnie modne, na czym zarabia się najwięcej pieniędzy, jaki zawód jest poszukiwany na rynku pracy, ponieważ jedynym czynnikiem decydującym powinno być intuicyjne odkrycie, co sprawia nam radość, jakie nasze działania będą oparte na miłości. Tak szuka się harmonii z samym sobą.

Czasem jednak nie chcemy tego robić, bo wydaje nam się, że inni wiedzą lepiej. Słuchając drugiego człowieka, który mówi nam np. „zostań lekarzem, lekarze dobrze zarabiają i cieszą się szacunkiem”, oddajemy władzę nad sobą komuś, kto sprzedaje nam własne marzenia. To często spotykana sytuacja. Jeśli komuś nie uda się skończyć studiów na wymarzonym kierunku, będzie innym polecał swoje wizje, jako te najlepsze dla każdego. Celują w tym rodzice, którzy chcą, aby dzieci poszły tropem ich niespełnionych snów. Tymczasem pokazują swoją misję, a nie naszą. Nasza może być diametralnie inna. Najważniejsze to odnaleźć własną drogę, nie oglądając się na sugestie drugiego człowieka.

Nie dajmy się zwieść niskiej samoocenie, która potrafi nas odciągnąć od prawdziwego celu, byle tylko podnieść nam status społeczny. To często spotykana pułapka. Znajduję mnóstwo zakompleksionych i niespełnionych osób wśród lekarzy, prawników czy naukowców. Rzetelnie i cierpliwie wykonują swój zawód, a w głębi duszy marzą o hodowli kwiatów, malowaniu obrazów, szyciu odzieży. Nie podjęli swojej misji, ponieważ wydała im się prozaiczna i pozbawiona przyszłości. Wybrali zawody, które miały dodać im prestiżu, sprawić, że wzrośnie im samoocena i poczują się szczęśliwi. To nie zadziałało. Nie pomogły profesorskie tytuły. Pozostało zgorzknienie i poczucie, że życie przeciekło między palcami.

Wysokie poczucie własnej wartości jest jakością, którą rozwijamy w sobie i jest ona niezależna od zajmowanego stanowiska, tytułów i osiągnięć. Można obsługiwać wóz asenizacyjny i być szczęśliwym, pewnym siebie człowiekiem. Można mieć na koncie 30 opracowań naukowych, być podziwianym przez studentów za rozległą wiedzę i wcale nie czuć się wartościową osobą. Samoocena powstaje w wyniku naszych relacji z samym sobą i z innymi. Rzadko jest adekwatna do prawdziwych osiągnięć.

Bogusława M. Andrzejewska