Przebudzenie 26

Kiedy wchodzimy na ścieżkę rozwoju, wpadamy w pułapkę osądzania. Natychmiast. Chociaż powtarzamy po mądrych nauczycielach piękne teorie o wybaczaniu, czasem nawet o tolerancji, jednocześnie grzęźniemy coraz mocniej w ocenianiu i dzieleniu wszystkiego na to, co dobre i na to, co złe. Nie pomagają nam w tym artykuły o pułapkach umysłu ani sugestie, by wyjść poza dualizm. Przecież wysoka wibracja kojarzy nam się z umiejętnością rozróżniania, z wiedzą, z właściwym wyborem. Aby dobrze wybrać, trzeba wiedzieć więcej.

Chcemy być duchowi. Szukając odpowiedzi na pytanie: co jest duchowe, a co nie, zaczynamy automatycznie oceniać i segregować – zjawiska, ludzi, wydarzenia. Jedne wkładamy do pudełeczka z napisem „duchowość”, inne na półkę oznaczoną „niska wibracja”. Wchodzimy coraz głębiej w ślepą uliczkę, a paradoksalnie wydajemy się sobie i innym coraz lepsi, bardziej światli, wysoko wibracyjni.

Pierwsze co robi nowicjusz na duchowej ścieżce, to wyłapuje „ciemne energie”. Czy zauważyliście tę prawidłowość? Czy nie zastanowiło Was, że wśród osób rzekomo rozwijających się jest mnóstwo jasnowidzów, którzy odczyniają, usuwają, oczyszczają na okrągło, co tylko można, ponieważ wszędzie i w każdym widzą „złe wibracje” lub jakieś astralne istoty? Nigdy mnie to nie przekonywało, zawsze widziałam w tym jakiś obłęd. Zgodnie z prawem przyciągania najlepiej widzimy to, co mamy w sobie. Jeśli ktoś wszędzie widzi zło i demony, to czego ma w sobie najwięcej? Sami sobie odpowiedzcie.

Nie zawsze było to dla mnie jednoznaczne. Był czas, że podejrzewałam siebie o strach, myślałam, że odsuwam się od czegoś, czego się po prostu nie lubię. Tymczasem każde moje „tego nie lubię” było tylko aktem wyboru, czyli ruchem energetycznym, który przemieszczał mnie w stronę Światła. Natomiast od samego początku istnienia wiem, że to, co nazywa się złem wyłoniło się z poziomu Stwórcy. Wiem, że wszystko jest w harmonii. Moim zdaniem, nie należy potępiać ani niszczyć, lecz akceptować i wybierać inaczej. Innymi słowy – na duchowej ścieżce istotne jest samostanowienie i dokonywanie suwerennych wyborów.

Wyobraźmy sobie przez chwilę wielkie kosmiczne menu. Obok świetlistych sałatek jest w nim także krwawy stek z innej żywej istoty. Przebudzenie może przejawić się wybraniem świetlistej sałatki i zignorowaniem steku. Wybór nie powinien być potępieniem, lecz sięgnięciem w inną stronę. Nie krytykujemy ani schabowego, ani tych, którzy go jedzą. Zajmujemy się świadomie własnym talerzem. To właśnie prawdziwa tolerancja. Nie jest nią omijanie szerokim łukiem ludzi myślących inaczej i mamrotanie w swoich czterech ścianach, jacy to idioci. Tolerancja pojawia się wtedy, kiedy nie zajmujemy się życiem i wyborami innych ludzi. Nie oceniamy ich w żaden sposób.

Przebudzenie to rozumienie, że żyjemy w dualnej rzeczywistości właśnie po to, by móc wybierać. Nie po to, by krytykować i osądzać. Każdy jest we właściwym miejscu i czasie. Każdy wybiera dokładnie tak, jak powinien. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że przed zejściem na Ziemię dzielimy się z innymi duszami określonymi rolami. Jedni będą grać morderców i psychopatów, inni ofiary, a jeszcze inni obserwatorów i recenzentów. Każda rola jest potrzebna, aby dramat się odbył i zaistniały określone sytuacje. Problem w tym, że zapominamy. Zaczynamy oceniać, osądzać i potępiać przyjazne nam dusze, które zostały obsadzone w niemiłych rolach.

Myślę, że często po prostu nie umiemy inaczej. Reagujemy nawykowo. Słyszymy, że ktoś kogoś okradł i natychmiast włącza się energia potępienia: „oto złodziej! a fe!”. Z poziomu duchowego to taka sama świetlista dusza, która tylko wcieliła się w rolę włamywacza, aby ktoś inny mógł zobaczyć swoje wzorce ubóstwa, braku miłości do siebie lub poczucia nie zasługiwania na dobrobyt. Przebudzenie jest wprowadzeniem nowego nawyku postrzegania innego człowieka jako Światła, które odgrywa tu jakąś specyficzną rolę. W sumie zawsze działającą dla nas, dla naszego rozwoju, a nie przeciw nam.

Moja ulubiona buddyjska historia opowiada o mędrcu imieniem Tilopa. Któregoś dnia uczniowie zobaczyli go łowiącego ryby nad rzeką. Kiedy podeszli bliżej zauważyli, że łapie je i zabija. Poruszeni zapytali go, czemu pozbawia życia te czujące istoty, przecież jest to w sprzeczności z buddyjskimi naukami. Wówczas odpowiedział im, że zabijając je pozwala im osiągnąć oświecenie. Oświeceni Nauczyciele mają taką moc, by obdarzyć oświeceniem inną istotę, ale niezbędne jest do tego uwolnienie z fizycznego ciała.

Cudowna metafora. Nie wszystko jest tym, czym się wydaje być. Opowieść o Tilopie udowadnia, że widzimy tylko zewnętrzny obraz, pewną iluzję. Ktoś kogoś zabija, ktoś coś kradnie, ktoś kogoś krzywdzi. Tymczasem na poziomie duchowym ten „zły” człowiek pozwala spłacić karmę, pobrać cenne nauki lub wręcz osiągnąć wysoki poziom. Przebudzenie pozwala wyjść poza mentalne postrzeganie rzeczywistości. Zrozumieć, że w istocie nic nie umiera i nikt nie jest nas w stanie ani okraść ani zabić. Nasza prawdziwa istota jest nieśmiertelna i nic materialnego nie ma na własność. Albo właśnie ma wszystko i jest wszystkim. Można i tak pojmować istnienie.

Na koniec dopowiem, że takie właśnie rozumienie pozwala lepiej żyć w naszym dualnym świecie. Kiedy przestajemy oceniać, kiedy przestajemy zauważać zło, kiedy przestajemy szukać wokół siebie demonów, to takie wibracje znikają z naszego życia. Kiedy widzimy tylko Dobro i Anioły, kiedy wierzymy w harmonię wszechświata, to właśnie staje się naszym udziałem. To jest też naturalna nagroda dla każdej przebudzonej istoty. Kiedy zaczyna wypełniać się spontanicznie Światłem, kiedy przestaje segregować na czarne i białe, osiąga spokój i doznaje szczęśliwości. Wszystko, czego dotyka, staje się Światłem. Życie jest proste.

Bogusława M. Andrzejewska

O Mocy Słów

Słowa są nośnikiem energii, właśnie dlatego są takie ważne i dlatego warto zwracać uwagę na to, co jest wypowiadane. Z jednej strony należy uważać na to, by nikogo nie ranić negatywną energią płynącą z przekleństw, złorzeczeń i słów naładowanych złością. Z drugiej strony słowa mają też uzdrawiającą moc i dzisiaj chcieliśmy się skupić na tej drugiej opcji. Na tym, że można wykorzystywać moc słów do uzdrawiania życia, sytuacji czy ciała.

Jednym z najsilniejszych słów o najpiękniejszej uzdrawiającej energii jest słowo „kocham” wypowiadane z pełnym przekonaniem, z uczuciem. Takie słowo niesie w sobie uzdrowienie. Dlatego właśnie w większości procesów healingowych, kiedy pracujecie nad komórkami własnego ciała lub dowolnych innych elementów czasoprzestrzeni, używacie tego właśnie słowa i mówicie „kocham”.

Szczególną formą uzdrawiania energią słowa są tzw. „Słowa Mocy”, dekrety, afirmacje. Zwracamy Wam szczególna uwagę na Słowa Mocy i modlitwy, które są dyktowane w Kronikach Akaszy. Wielu konsultantów Kronik przekazuje Wam modlitwy uzdrawiające. Modlitwy, które zawierają w sobie piękny ładunek uzdrowienia. Czasem możecie wątpić w moc takich przekazów, ponieważ słowa w nich zawarte są proste, wyglądają jak zwykły dekret ułożony w prozaiczny sposób. Tymczasem pod tymi zwykłymi zdaniami płynie mocna energia uzdrawiania bezpośrednio z mocy Kronik Akaszy. Warto zwrócić uwagę na tę formę, ponieważ pomimo pozornej prostoty niesie w sobie bardzo dużo siły.

Jest to jednocześnie wielopoziomowa forma uzdrawiania, ponieważ dociera do wielu płaszczyzn. Dociera do podświadomości programując ją w określony sposób. Dociera także poprzez energetykę do komórek Waszego ciała i transformuje je. Ale działa także w ciałach subtelnych na poziomie mentalnym, ponieważ logika słów dociera także tam. I wreszcie oddziałuje na Wasze emocje uspokajając Was.

Podobnie działają mantry. Ci z Was, którzy pracują systematycznie z mantrami, wiedzą, jak mantry pięknie mogą wyciszać, uspokajać i harmonizować. I nie jest to wyłącznie wyobraźnia. Mantry oddziałują na ciała subtelne harmonizując je, porządkując i układając w nich w sposób prawidłowy energię. Podobnie działają Słowa Mocy, które są nagrywane w Kronikach Akaszy. Można z nimi pracować tak, jak z mantrami, słuchając ich na okrągło, otwierając się na przepływ uzdrawiającej energii, która płynie ponad słowami.

Warto zapamiętać, że przekazy z Kronik Akaszy mają działanie wielopoziomowe. Zdarza się Wam o tym zapominać, ponieważ często postrzegacie przekaz wyłącznie informacyjnie, doszukując się w nim konkretnych odpowiedzi, wyjaśnień i pojęć, które mogłyby poszerzyć Waszą wiedzę ezoteryczną i psychologiczną. Tymczasem niektóre przekazy są proste. Mówią o tym, czym jest Światło, czym jest miłość, czym jest piękno, czym jest zachwyt i stajecie zdziwieni, że oto Mistrzowie przekazują Wam rzeczy, o których doskonale wiecie. Nie zauważacie mocy, która płynie pod tymi słowami. Ta moc jest o wiele ważniejsza niż sens samych słów.

(spisała Bo Andrzejewska – lipiec 2021)

Dopasowanie

Wszechświat jest w harmonii. Podobne przyciąga podobne i nie zmienimy tego, podobnie jak nie jesteśmy w stanie biegnąc po łące sprzeciwić się prawu grawitacji i unieść się w powietrze. Pewne rzeczy trzeba zaakceptować jako odpowiednik określonych wibracji. Czy też podobieństwa. Chociaż to pierwsze określenie troszkę cokolwiek wyjaśnia, a to drugie może być odebrane niejednoznacznie, a osoba wrażliwa może nawet poczuć się dotknięta porównaniem do czegoś, co jej się wcale nie podoba, chociaż nieświadomie z tym rezonuje.

Kiedyś już o tym pisałam, ale dzisiaj pokażę temat z jeszcze innej strony. Być może zainspiruję kogoś do czegoś dobrego. Aczkolwiek wcale nie będę pisać o złych rzeczach. Wręcz przeciwnie. Dzisiaj o bardzo popularnej serii poradników pewnej zachodniej autorki, które sprzedają się jak świeże bułeczki. Poradniki mają ciekawe tytuły i pisane są lekkim językiem. Warto dodać, że ostatecznie pokazują wartość pozytywnego myślenia, zachęcają, by zaufać Stwórcy i nie tracić nadziei w pracy nad sobą. To ogólnie rzecz biorąc dość dobra lektura.

Skuszona popularnością zajrzałam do jednej z tych książek i chociaż zgadzam się z jej treścią, to nie do końca spodobała mi się trochę niska energia i smutek płynący spomiędzy kartek. Troszkę tak, jakby autorka sama siebie próbowała przekonać do wiary w Dobro. Moim zdaniem zbyt wiele uwagi poświęciła swojej ciężkiej chorobie i innym problemom. Z tekstu wyzierała smutna i pełna cierpienia osoba, która próbowała czytelnikom powiedzieć: „to nic, to nic, trzeba wierzyć…”

Myślę, że czasem jest mi trudniej niż innym, właśnie dlatego, że czuję i widzę więcej. Odłożyłam książkę. Nie rezonowała ze mną jej energia, chociaż finalny przekaz – jak wspomniałam – był zgodny z tym, czego uczę. Jednak nie na tym polega pozytywne myślenie. Nie do końca. Zastanowiłam się wówczas, skąd taka popularność tej autorki, skoro są na rynku pozycje o ładniejszej wibracji? Chciałabym nieskromnie powiedzieć, że nawet moje książki mają o wiele wyższa energię i nie skupiają się na cierpieniu, tylko wzmiankują o tym, że z każdego problemu jest wyjście.

Ale poza mną, są przecież inni autorzy o wiele bardziej popularni, którzy nie zasilają rozwlekłymi opisami swoich minionych kłopotów, tylko skupiają się na tym, co dobre. Nie będę wymieniać nazwisk – sporo wartościowej literatury polecam w Lekturach. Myślę, że zasilanie pozytywów to ważny element praktyczny, o którym nie można zapominać. Ile jest wart poradnik, w którym więcej żalu i smutku niż pozytywnych wniosków? Niewiele. To na czym się skupiamy – zasilamy. Właśnie dlatego ta książka o pięknym tytule nie rezonowała ze mną w ogóle.

Nie wystarczy znać teorię. Gdyby teoria miała znaczenie, świat byłby pełen szczęśliwych i spełnionych ludzi, którzy skończyli rozmaite kursy i przeczytali tysiące jakże modnych obecnie poradników pozytywnego myślenia. A wcale tak nie jest. Powieszenie dziesięciu dyplomów na ścianie, czy zapełnienie półek modnymi książkami niczego nie zmienia. Zmienia dopiero urzeczywistnienie nabytej wiedzy. Problem w tym, że opisywana przez mnie autorka niewiele urzeczywistnia, jest w pozytywnym procesie, czyli innymi słowy – na dobrej drodze.

Nie podaję nazwiska, ponieważ moja krytyka nie jest nikomu do niczego potrzebna. Kto chce, niech sobie czyta. Kiedy zastanowiłam się, skąd taki duży zachwyt tą lekturą i taka popularność poradników o średniej energii, zrozumiałam, że każdy szuka tego, co z nim współgra. Szuka dopasowania do samego siebie. Współcześni ludzie są nauczeni, że cierpienie jest dobre. Chociaż odeszliśmy trochę od średniowiecza, w głębi duszy wiele osób wierzy, że jeśli tu na Ziemi przejdzie przez piekło, to zostaną wynagrodzenie Niebem po śmierci. Kult poświęcenia i cierpienia jest widoczny gołym okiem w pomnikach martyrologii i ciągłej licytacji, kto więcej przeszedł w życiu.

Jest i drugi aspekt – wspomniane poradniki dają ludziom poczucie jedności z autorką. To swoiste dopasowanie, które sprawia, że takie książki dobrze się czyta każdemu, kto swoje wycierpiał. Czytelnik pociesza się, że ból emocjonalny to norma. Porównuje sobie, czy bolało go bardziej czy mniej niż autorkę. Ona staje się mu bliska, budzi sympatię przez współczucie. Już wcześniej zwróciłam uwagę na to, że ludzie najchętniej oglądają filmy o cudzym cierpieniu. Utożsamiają się z bohaterami i być może uwalniają w ten sposób od poczucia winy za to, że ich życie nie jest idealne.

Dla wydawców to bez znaczenia. Wydadzą także horror i kryminał, jeśli godziwie na tym zarobią. Natomiast dla rozwoju ludzkości to ma głęboki sens, ponieważ do wzrostu potrzebujemy wyższej energii niż nasza. Jeśli z zachwytem otaczamy się książkami, które mają dokładnie nasz poziom, nic to nie daje, poza ciekawą lekturą. Warto sięgać wyżej, po takie książki, które namacalnie podnoszą nam energię. Wielu moich czytelników mówi mi o tym, że to co piszę, rozjaśnia im dzień. Moi klienci po konsultacji ze mną czują się widocznie lepiej. Tego typu różnica energetyczna ma ogromną wartość uzdrawiającą. Szukanie dopasowania tego nie daje.

Obserwuję to zjawisko także na portalu społecznościowym. Zrobiłam nawet celowo taki eksperyment. Kiedy wstawiam post o jakiejś trudnej sytuacji, to dostaję dwa razy więcej lajków niż zwykle, a oprócz tego mnóstwo ciepłych, pocieszających słów od życzliwych mi ludzi. Staję się wówczas jedną z nich, bo… mam problem, bo jest mi smutno, bo dzieje się w moim życiu coś niemiłego. Nie ma w tym fałszu – jest dopasowanie do zwykłego człowieka, który szarpie się z życiem i widzi we mnie też „znękaną życiem”.

Kiedy piszę głównie pozytywne treści, a o problemie wzmiankuję tylko jednym słowem, kładąc nacisk na to, co dobre, co jest rozwiązaniem i na tym, że niezależnie od wszystkiego jestem dzisiaj szczęśliwa – ilość lajków spada. Tworzy się dystans. Nie jestem już dopasowana do odbiorców. Jestem jak księżniczka na szczycie szklanej góry, która żyje w jakimś nierealnym szczęściu i kochaniu siebie. To przecież nie jest normalne w dzisiejszym świecie. Moje przekazy rezonują wtedy jedynie z niewielką garstką osób, które także urzeczywistniły szczęście. To te same osoby, które pozytywnie recenzują też moje książki.

To fakt. Wynik eksperymentu wykorzystuję, kiedy chcę podnieść oglądalność strony. Wstawiam jakiś post o problemie, czyli o niższej energii i od razu dopasowanie odnajduje w nim więcej osób, pojawia się więcej reakcji i komentarzy. Pozytywne treści oddalają mnie od większej ilości odbiorców. Z jednej strony ludzie dziękują mi za dobrą energię, z drugiej lepiej się czują przy osobach, które mają niższe wibracje.

Nie oceniam tego zjawiska negatywnie – jest po prostu tym, czym jest. Być może z punktu widzenia prosperującej świadomości to nie jest dobre, a może nawet: niedojrzałe. Ale powszechne i naturalne. Bo kto ma dzisiaj prosperująca świadomość poza mną? Garstka… Zachwyt i poczytność takich poradników jak opisany wyżej pokazuje, jak wiele jeszcze przed nami do zmiany ludzkiego oglądu świata i uświadomienia sobie mocy własnego umysłu. Pracy jest więcej, niż mogłoby się wydawać u progu Nowej Ery. Jako ludzkość dorośniemy dopiero wtedy, kiedy zrozumiemy, że naszym przeznaczeniem jest szczęście i miłość, że mamy do nich pełne prawo i że lepiej jest licytować się, kto jest bardziej szczęśliwy, niż kto więcej wycierpiał.

Bogusława M. Andrzejewska

Wątpliwości

Praca z Kronikami budzi rozmaite wątpliwości. Wiele osób nadal wierzy w to, że aby uzyskać dostęp do odczytów, trzeba być oświeconym lub prawie oświeconym. Tymczasem metoda opracowana przez Gabrielle Orr pozwala na ten dostęp każdemu zwykłemu człowiekowi, który zechce się tego nauczyć. Na pewno wymaga to pewnych starań i łatwiej jest tym, którzy medytują i umieją wyciszać umysł. Zapewne nie każdy, kto spróbuje wejść wprost z ulicy, będzie miał zadowalające efekty. Niemniej dostęp ten nie jest tylko dla wybranych i oświeconych. Kroniki powstały dla zwykłych ludzi, aby mogli mieć bezpośredni dostęp do Najwyższych Energii.

Druga wątpliwość jest bardziej oczywista. Dotyczy autentyczności przekazu, Bo skąd wiadomo, że to, co ktoś nagrywa czy spisuje, to jest naprawdę przekaz od Mistrzów i Nauczycieli? A może to tylko fantazje odczytującego? Nie ma tu gwarancji niestety, ponieważ ludzie zawsze chcą być mądrzejsi niż są w istocie i świat jest pełen fałszywych jasnowidzów, szalbierczych uzdrowicieli i zachwyconych sobą ezoteryków. Podobno są nawet nauczyciele Reiki, którzy wcale nie mają inicjacji i robią sobie pod metką Reiki coś kompletnie innego.

Z drugiej jednak strony bardzo łatwo odróżnić autentyczny przekaz od fałszu czy własnego głosu. Można się tego nauczyć. Wielokrotnie pytałam w Kronikach o ten temat, bo chciałam być wiarygodna i przekazywać Dobro a nie własne wymysły. Nauczyłam się wychwytywać niepowtarzalną energię, jaka towarzyszy Mistrzom w przekazie. Nie da się tego z niczym pomylić. Przekaz od Mistrzów niesie taką energię, jakiej nie ma w prywatnej opowieści żadnego człowieka.

Czasem ktoś mnie pyta, czemu zamieszczam przekazy na tematy tak oczywiste, jakby ktoś próbował wytłumaczyć małemu dziecku, czym jest miłość albo dlaczego złość szkodzi. Otóż dlatego, że uzdrawia sam przekaz, energia płynąca pod słowami. Często słowa są tylko nośnikiem, a to co najcenniejsze płynie z nimi. Nagrywam często przekazy dla siebie i słucham ich wielokrotnie. Nie dla treści, ale dla tej cudownej energii.

Jest to zatem zabezpieczenie i potwierdzenie wskazujące, że energia Kronik jest bardzo charakterystyczna, więc nie można jej podrobić. Odróżniam ją bez problemu. Moje koleżanki i znajomi zamieszczają czasem rozmaite przekazy z Kronik. Kiedy je czytam wychwytuję tę specyficzną energię. Jak łatwo się domyślić, trafiam i na przekazy, które są fałszem i tylko fantazją osoby, która je zamieszcza. Ale istotne jest, że to łatwo wyczuć. Podobnie jak każdy jubiler odróżni złoto od tombaku. Jest to zatem weryfikowalne.

Kluczem do wiarygodnego przekazu jest oczywiście odczytujący. Warto pójść na dobrze opracowany kurs i nauczyć się robić odczyty naprawdę profesjonalnie. Warto też nauczyć się wyciszania umysłu i odróżniania energii. Moim zdaniem pomaga w tym Reiki, ponieważ uwrażliwia nas na rozpoznawanie rozmaitych wibracji. Poza tym można w początkowym stadium nauki pomagać sobie zabiegami na poziomie drugiego stopnia, by unikać zakłóceń.

A wreszcie warto weryfikować odczyty z innymi konsultantami. Ja tak robię i to, co mnie bardzo utwierdza w prawidłowości odczytu, to właśnie fakt, że inne konsultantki pytając o to samo, dostają takie same odpowiedzi jak ja. Ciekawa jestem, jak wyjaśnią takie zjawisko wszyscy ci, którzy podważają istnienie Kronik Akaszy w ogóle i uważają, że czytamy sobie „coś tam”. Byłoby to do przyjęcia, gdyby nie ta sama treść przekazu. Nie ma dwóch identycznych książek, identycznych tekstów, bo każdy człowiek mówi i pisze inaczej. Może mieć też całkiem odmienne podejście do tego samego tematu. Jeśli natomiast kilka konsultantek zada to samo pytanie, otrzyma tę samą odpowiedź. Jakim cudem?

Są i inne wątpliwości. Niedawno ktoś zapytał mnie, czy modlitwa otwierająca rzeczywiście jest dobra i prowadzi w pozytywne miejsce, skoro jej rodowód (kultura Majów) jest raczej negatywny z powodu składania krwawych ofiar z ludzi. Pozwalam sobie tu zamieścić część odpowiedzi, jakiej udzieliłam tej osobie. Otóż Majowie rzeczywiście zasłynęli z okrucieństwa, kasta kapłanów i bogatych ludzi przeszła do historii w morzu krwi. Ale co z tymi, którzy byli owymi ofiarami? Co ze zwykłymi ludźmi? Nie wszyscy przecież byli okrutni.

Warto wiedzieć, że wiedza duchowa i nauka Majów zawiera elementy, do których nie dorósł przeciętny Europejczyk, z oburzeniem trzęsący głową nad ofiarami z ludzi. Kalendarz Majów niesie ponadczasowe przesłania dla ludzkości. Wystarczy zacytować choćby jedno hasło: „Ja jestem innym Ty”. Który Europejczyk to rozumie? Który to urzeczywistnia? Uważam, że wśród Majów byli ludzie, którzy duchowo wyprzedzili swoją epokę i uczyli innych wysoko wibracyjnej duchowej wiedzy. Możliwe też, że prekolumbijska nauka, którą dzisiaj się zachwycamy (w tym dostęp do Kronik Akaszy), była tępiona przez kastę możnowładców i kapłanów, aby pospólstwo nie odebrało im przywilejów. W każdej kulturze rodzą się jednostki, które podnoszą wibracje narodów poprzez szerzenie duchowej wiedzy, sprzecznej z regułami obowiązującej religii.

Oczywiście są i inne zarzuty, podważające sens przekazów. Nie wymieniam ich, bo są bardzo indywidualne i podyktowane brakiem wiary u człowieka w ogóle. Bardzo wyraźnie z takich wypowiedzi odbieram zwątpienie w sens życia i anielską opiekę. Mocno w nich widać negatywne nastawienie do wszystkiego, co niesie nadzieję. Piszą tak ludzie zaprogramowani na cierpienie i ciężką pracę. Nie ma w ich światopoglądzie miejsca na miłość bezwarunkową do nas, do ludzi. Myślę, że jeśli ktoś po prostu nie chce przyjąć, że może być chroniony, kochany czy prowadzony i uważa, że jesteśmy tu na Ziemi za karę, to Kroniki są ostatnim miejscem, w które zechce uwierzyć. Taki jest jego wybór.

Nie ma w tym wszystkim przypadkowości. Do korzystania z Kronik Akaszy trzeba być gotowym. Gotowość to wyjście poza dualne postrzeganie świata i powierzenie się Najwyższej Sile z pełnym zaufaniem, bez szukania wszędzie podstępów, zła i spiskowych teorii. Wówczas Najwyższe Źródło prowadzi do siebie najlepszą i najpiękniejszą drogą. To myśl kreuje. Jeśli ktoś węszy wszędzie zło i we wszystkim widzi zasadzki, to stale w nie wpada. Jeśli ktoś wierzy w Dobro i powierza się Boskości z pełnym zaufaniem, doświadcza Dobra i dotyka Boskości. Proste i zarazem genialne. Mamy dokładnie to, w co wierzymy.

Ja nie tylko wierzę w Dobro, ja go usilnie szukam, nie zrażając się tym, że czasem jestem testowana przez wszechświat przez postawienie na mojej drodze fałszywego jasnowidza albo niedobrego człowieka. Ponieważ rozumiem sens takich doświadczeń, nie poddaję się zwątpieniu, lecz nadal szukam Światła i Miłości, więc je znajduję. Myślę często, że Kroniki Akaszy są odpowiedzią na moje głębokie modlitwy do Najwyższego Źródła, w których prosiłam o prowadzenie i możliwość powierzenia. Tym przecież dzisiaj są dla mnie Kroniki. Chciałam, więc mam.

Na koniec już całkiem subiektywnie – chcę powtórzyć po raz kolejny, że umiem odczuwać i odróżniać rozmaite energie. Od lat pracuję z Aniołami. Odbieram nie tylko energie Aniołów, ale także Smoków, Elfów i innych istot. Ufam temu, co widzę i czuję. Teraz, od paru lat pracuję z Kronikami. Zrobiłam kilkaset odczytów, zadałam Mistrzom setki pytań. Wiem, co czuję. Wiem, Kim są Mistrzowie. Na długo przed tym, zanim nauczyłam się wchodzić w Kroniki, rozpoznawałam energie. Jeśli ktoś mnie pyta, czy wierzę w to, że Istoty w Kronikach są pozytywne, odpowiem: nie wierzę, ja wiem.  Nie ma w naszej czasoprzestrzeni miejsca o wyższej wibracji i tak wypełnionego miłością bezwarunkową jak Kroniki Akaszy.
 

Bogusława M. Andrzejewska

Luksus

Luksus oczywiście można zdefiniować po swojemu, bo bywa i tak, że luksusem jest urlop, spacer po lesie albo przestrzeń dla siebie. Ale z reguły jest to wysoki standard życia, jedzenia, ubierania się, spędzania wolnego czasu. Zwykle kojarzy nam się z czymś bardzo eleganckim i trochę niedostępnym. Niegdyś można było go zobaczyć jedynie w zachodnich filmach i serialach o życiu bardzo bogatych ludzi. Dzisiaj czasy są inne, luksus mamy w zasięgu ręki, warto więc też zmienić podejście.

Czasem luksus oznacza po prostu bogactwo. Taki stan, w którym możemy po prostu pójść do dowolnej restauracji na obiad, kiedy jesteśmy poza domem, kupić akurat takie buty, które nam się podobają lub wybrać sobie wymarzone wakacje – nie przejmując się ceną. Kierujemy się własnym uznaniem, akceptując przyjętą dla danej rzeczy wartość. Tym dla mnie jest bogactwo. Nie ilością pieniędzy na koncie, tylko dostępnością tego, czego w danym momencie pragnę.

Czasem luksus to coś więcej niż bogactwo. To rzeczy ponad potrzebą, daleko, daleko ponad. Na przykład posiadanie jachtu. Jasną sprawą jest, że nie jest to rzecz pierwszej ani nawet drugiej potrzeby. Nie marzę o pływaniu jachtem, nie interesuje mnie to, więc dla mnie bogactwo nie jest mierzone wartością posiadaniu jachtu. Dla innych luksus może być właśnie dostępem do czegoś takiego. Ważne, by to w sobie rozpoznać i umieć określić, ponieważ od tego zależy praca z tym pojęciem.

Jeśli to symbolizuje coś wyjątkowego, ale zbędnego, jak jacht, to w ogóle nie ma znaczenia. Ale jeśli to wyraz tęsknoty za lepszej jakości markowymi butami, ubraniem czy ekskluzywnymi wakacjami, to warto się nad tematem pochylić. Jeśli chcemy kupić sobie droższe buty, bo wiemy że są lepsze, wygodniejsze i będą nam dłużej służyć, ale żałujemy na to pieniędzy, to energia układa się niekorzystnie. Myślimy wówczas, że to luksus, na który nie możemy sobie pozwolić, bo mamy inne wydatki. To takie pojęcie owego luksusu, które warto zmienić z pomocą na przykład afirmacji, by dać sobie dostęp do określonego dobra. By przekonać swoją podświadomość, że mamy zawsze środki na to, by nabyć luksusową, ale i wartościową, praktyczną rzecz, która nam się akurat bardzo podoba.

Bywa też tak, że kupujemy tańszą bluzkę czy torebkę, chociaż te droższe bardziej nam się podobają. Ale wyborem kieruje zwykły rozsądek i decyzja, że nie chcemy tak naprawdę torebki za 1000 zł., bo wystarczy nam taka za 100. Ja tak mam w kwestii torebek. Nie przywiązuję do nich specjalnej wagi i nie zależy mi by były firmowe. Wystarczy, by była odpowiedniego koloru, wielkości i miękkości. I chociaż stać mnie czasem na droższą, to wolę te pieniądze wydać na coś innego. Torebka za 1000 zł jest dla mnie jak jacht – niepotrzebnie droga i zupełnie zbędna. Szkoda mi na to pieniędzy.

Luksus z założenia może też oznaczać to, co uznajemy za niedostępne. To sytuacja, w której czujemy się trochę niegodni pewnych rzeczy. Kupujemy tańsze buty, torebki czy meble z głębokim wewnętrznym przekonaniem, że należymy do takiej grupy ludzi, którzy nie doświadczają i nie doświadczą luksusu. Mamy poukładany w sobie program, który dzieli ludzi na biednych i bogatych, czyli takich, którzy maja dostęp i takich, którzy dostępu nie mają i mieć nie będą. Jesteśmy jak dzieci, które patrzą przez szybę na cukierki na wystawie, a ich tęsknota jest zbudowana z głębokiego żalu, że nie można przez tę szybę niczego dosięgnąć.

Zwracam na to uwagę, ponieważ jest to wzorzec oparty bardzo mocno na braku. Dopóki to poczucie braku żyje w człowieku, nie ma on szans na zmianę swojego losu i przyciągnięcie do siebie czegoś, co wychodzi poza niezbędność. Luksus będzie dla niego zawsze niedostępny. A warto wiedzieć, że na tej półce z luksusem mogą być wygodne buty, własne mieszkanie czy dobry samochód, czyli rzeczy bardzo normalne, do których każdy człowiek ma prawo. To my ustalamy, co dla nas jest luksusem. Jeśli to jacht, to nie problem. Jeśli to wygodne buty, to warto taki wzorzec zmienić.

Oczywiście wśród tych dzieci, które patrzą przez szybę, są i takie, które mówią sobie: „będę to wszystko miał, mam do tego prawo, zasługuję”. I wówczas ich marzenia nie są tęsknotą, tylko celem wyznaczonym do osiągnięcia. Luksus w ich definicji to rzeczy, których chwilowo nie mają, ale chcą mieć, więc zdobędą. Czasem zatem luksus jest inspiracją i motywacją, która prowadzi człowieka do wybranego sukcesu. I dla nich może to być nawet jacht. Jeśli tak wybiorą, będą go mieli.

Zauważam tu bardzo wyraźną energetykę „zasługiwania”, czyli wysokiego poczucia wartości. Człowiek, który czuje się godny, zdobywa każdy luksus. To tylko kwestia czasu. Człowiek, który czuje się gorszy od innych, wyraźnie punktuje rzeczy, do których energetycznie nie dorósł. Nakreśla w społeczeństwie sztuczne podziały na bogatych i biednych, zasłania się przeznaczeniem lub karmą i sam sobie wkłada do głowy taki ogląd, według którego mieć czegoś nie może, bo należy do grupy biedaków.

Fizycznie podział na majętnych i niezamożnych oczywiście istnieje. Ktoś mieszka w dużym elegancko wyposażonym domu, a ktoś inny zajmuje razem z czteroosobową rodziną malutkie dwupokojowe mieszkanko. Ktoś jeździ najnowszym modelem jaguara, a ktoś inny kupuje stare dziesięcioletnie autko i modli się, by się nie zepsuło. Jednak z poziomu energetycznego to tylko przejściowa manifestacja, ponieważ wszyscy mamy ten sam potencjał i możemy posiadać rozmaite materialne luksusy. Jedni ten potencjał uruchomili, inni jeszcze nie.

Błąd w postrzeganiu świata polega na tym, że ten fizyczny podział traktuje się jako fundament i zakłada, że stan posiadania w chwili obecnej jest stały, a przynależność do określonej „kasty” finansowej jest niezmienna. To taka mentalna pozostałość z zamierzchłych czasów, kiedy o losie człowieka decydowało urodzenie się w określonej rodzinie. Żebrak nigdy nie mógł zostać księciem. Dzisiaj ludzie uważają, że biedak nie może stać się bogatym. Świadomie każdy ma na to nadzieję i próbuje się wzbogacić na różne sposoby, jednak podświadomie włożył sam siebie do określonej szufladki z napisem: „luksus jest dla mnie niedostępny”. Warto to odkodować i wprowadzić nowy wzorzec.

Jest jeszcze jeden aspekt. Czasem uważamy, że luksus sam w sobie jest zły. Oznacza dla nas próżność, chciwość lub snobizm. Łatwo to sprawdzić uczciwie przyglądając się swoim myślom i emocjom, jakie pojawiają się, kiedy czytamy o bogatej celebrytce, która właśnie kupiła sobie suknię w cenie naszego mieszkania. Jeśli to nas tylko śmieszy jako ciekawostka ze świata lub wzruszamy obojętnie ramionami, to nie ma wielkiego problemu. Jeśli jednak czujemy złość, zazdrość i zaczynamy złośliwie kpić z takiej osoby, to nie jesteśmy gotowi na bogactwo, bo podświadomie uważamy je za coś wstrętnego.

Czasem u podłoża takiej postawy leży współczucie dla głodujących w biednej strefie świata. Spotkałam osoby, które wstydzą się tego, że żyją w dobrobycie, podczas kiedy gdzieś na świecie ludzie umierają z braku jedzenia. Warto sobie uświadomić, że dopiero wtedy, kiedy będziemy naprawdę bogaci, możemy pomagać tym, którzy mają mniej. Współodczuwaniem nikogo nie nakarmimy. Ogólnie można zastosować tutaj wprowadzanie programu lub afirmację: „Doświadczam luksusu i czuję się z tym dobrze”. A także koniecznie: „zasługuję na każdy luksus, jaki sobie wybiorę”.

Bogusława M. Andrzejewska

Bez presji

Miłością bezwarunkową możemy ogarnąć wszystkich ludzi i każde żywe  stworzenie. Ba, cały wszechświat  zjawiska, naturę i wszystko, cokolwiek zechcemy. Jednak każde kochanie zaczyna się zawsze od siebie. Tylko wtedy, kiedy umiemy samych siebie bezwarunkowo przyjąć do serca, możemy przenieść to uczucie na innych ludzi czy rzeczy. To mechanizm, którego nie można ominąć. Człowiek, który nie akceptuje siebie, może być miły i życzliwy innym, ale nie wie, czym jest miłość. Nie urzeczywistnia jej nawet wtedy, kiedy dużo o niej mówi i deklaruje kochanie. Miłość do siebie to fundament.

O miłości do siebie wiemy dużo i znamy sporo metod na to, by ją w sobie rozwijać. Bezwarunkowo, niezależnie od tego, jacy jesteśmy, co umiemy i co sobą reprezentujemy. Jeśli ktoś zastanawia się, jak w praktyce wyjść poza wszystkie kompleksy i negatywne przekonania, podpowiadam możliwość skorzystania ze starannie opracowanego szkolenia on-line. Dostęp tutaj. Uczymy tam, jak skutecznie pracować z tematem i jak wzmocnić kochanie siebie na wszystkich poziomach.

Dzisiaj inny wątek, który uznałam za szczególnie ciekawy: nie poddawanie się presji innych i nie zmuszanie samego siebie do tego, czego nie chcemy. Temat ciągle aktualny, więc warto się z nim zmierzyć. Kochanie siebie oznacza dbanie o siebie i duży szacunek dla własnych potrzeb i wyborów. Możemy i mamy prawo być dla siebie na pierwszym miejsc i kierować się swoimi priorytetami. Mogę też po raz setny powtórzyć, że ogólnie możemy robić wszystko, na co mamy ochotę, pod warunkiem, że nikogo tym nie krzywdzimy  z nami włącznie.

Od dziecka jesteśmy uczeni, by słuchać starszych, rodziców, potem nauczycieli. To naturalne. Jednak, kiedy osiągamy dojrzałość, mamy prawo wyjść spod opiekuńczych skrzydeł i zacząć działać na własny rachunek. W ten sposób uczymy się odpowiedzialności. Są tacy, którzy dosyć szybko zaczynają o sobie decydować. Ale są też takie osoby, które cały czas oglądają się przez ramię na rodziców, sąsiadów, opiekunów, starszych znajomych, szukając autorytetów poza sobą. Dla nich jest dzisiejszy temat.

Dorosły człowiek doskonale wie, co można, a czego nie można. Jeśli zatem podporządkowuje się innym, to z lęku i niskiego poczucia wartości, nie dając sobie prawa do samostanowienia. Na przykład: on chce malować obrazy, ale rodzicom nie podoba się ten pomysł, więc on spuszcza głowę i zajmuje czymś innym. Na przykład: jej podoba jej się kolor niebieski, ale babcia mówi: „lepszy jest brązowy, ubieraj brązowy”. Na przykład on chce mieć psa, ale rodzina odradza, bo to tylko kłopot, więc: „absolutnie, mowy nie ma!”. Taka osoba nie żyje swoim życiem, tylko cudzym. Nie ma tu śladu kochania siebie.

Znaną pułapką jest stare stwierdzenie: „nie wypada tego robić”. Bywa, że starsi ludzi próbują narzucić nam jakieś swoje przebrzmiałe zasady. To może być zakaz noszenia krótkiej spódnicy przez osobę po czterdziestce lub ograniczenia w zakresie fryzury, słuchania wybranej muzyki, uczestniczenia w koncertach czy imprezach. Warto przyjrzeć się, czy rzeczywiście coś jest dla nas nieodpowiednie. Bo zasada, że starsza kobieta powinna nosić wyłącznie ciemne kolory jest kompletnie oderwana od rzeczywistości. Należy do tych przekonań, które rządziły światem sto lat temu.

Kiedy kochamy siebie, dokonujemy wyboru zgodnie ze swoim sercem. Nie zwracamy uwagi na to, co mówią inni lub co się innym może podobać. Żyjemy dla siebie. Ubieramy to, co lubimy i robimy to, co lubimy. Mamy prawo wybierać własne przyjemności, sporty, rozrywki, zajęcia. Mamy prawo wybierać kolor włosów, rodzaj ubrania i jedzenia. Mamy pełne prawo być sobą po swojemu. Każdy z nas powinien któregoś dnia zadać sobie pytania: jaka jest moja wizja samej siebie? Kim jestem? Co chcę robić? Jak chcę wyglądać? Co mi się podoba najbardziej? Co mi sprawia przyjemność? A potem zgodnie z tym układamy swoje życie, bez presji otoczenia, które próbuje nas wpakować w swoje ramki.

Inny związany z tematem wątek, to presja wobec samego siebie, którą ludzie wymyślają w oparciu o modne trendy. Na przykład: ona ma piękne kobiece ciało, ale topowe magazyny lansują chude kobiety, więc ona zmusza się do drakońskiej diety, biega co rano na siłownię i katuje się, odmawiając sobie rzeczy, które lubi. Wcale nie jest szczęśliwa, bo zrzuca ledwie parę kilo. Jej ciało ma mieć taki właśnie kobiecy zaokrąglony lekko kształt, a lęk przed brakiem akceptacji obudowuje ją dodatkową tkanką tłuszczową. Może się więc katować do woli – spodziewanego efektu i tak nie będzie.

Jest to zatem sytuacja, w której warto zacząć od prostej nauki akceptacji siebie taką, jaką się jest. Diety są dla tych, którzy cierpią na otyłość, a nie dla seksownych kobiet o właściwych proporcjach. Chudość nie jest zdrowa, tylko modna. To ogromna różnica. Ale nadwaga i otyłość też zdrowe nie są, więc warto dbać o siebie – bez przesadzania i narzucania sobie czegoś, czego w ogóle nie czujemy w sobie. Kiedy pokochamy siebie, uwolnimy się od lęku przed brakiem akceptacji i ochronne mury z tłuszczu same znikną.

To tylko przykład. Równie dobrze możemy narzucać sobie inne potrzeby, które wcale nie są nasze i wcale nam nie dają szczęścia. Ktoś może czuć się gorszy od reszty świata, bo nie umie jeździć na nartach, a wszyscy jego przyjaciele jeżdżą. Nie chce, nie lubi, ale sam zmusza się do nauki tego sportu, by dorównać tym, których uważa za wspaniały przykład. Niepotrzebna presja, która wyciska nie tylko siódme poty, ale też przynosi setki zmarnowanych godzin. Bo w tym czasie można przecież przeczytać świetną książkę, popływać na basenie, spotkać się z miłymi ludźmi lub namalować obraz. Wcale nie trzeba być narciarzem. Trzeba tylko uświadomić sobie, że człowiek, który nie umie zjeżdżać na nartach jest doskonale wspaniały.

Zamiast jazdy na nartach można tu wstawić dowolne inne działanie, dowolną inną presję, która więzi człowieka i pozbawia go radości zupełnie niepotrzebnie. Doskonałość nie wymaga spełnienia żadnych warunków. Jest piękna sama w sobie. Prawdziwa bezwarunkowa miłość do siebie nie stawia żadnych oczekiwań. Jesteśmy doskonali i dokładnie tacy, jacy powinniśmy być – tu i teraz w tym momencie tacy, jacy jesteśmy. Ze wszystkimi słabościami, brakami, nieumiejętnościami.

To nie oznacza spoczywania na laurach. Każdy inteligentny i ambitny człowiek rozwija się i uczy, poznaje nowe możliwości. Jednak kieruje się głównie własnym odczuwaniem, wybiera to, co naprawdę mu się podoba i to, co go cieszy. Nie robi czegoś tylko dlatego, że bez tego czuje się gorszy. Nie ma czegoś takiego, bez czego jesteśmy gorsi od innych. Nie ma. Możemy zatem uczyć się takich sportów, które nam się podobają, chociaż nie są modne. Możemy nie znać języków obcych lub uczyć się akurat chińskiego. Możemy zajmować się ezoteryką i nie przejmować się zupełnie tym, czy jest akurat na topie. Według naszej własnej wizji. Próba bycia kimś innym, kim nie jesteśmy, nie przyniesie nic dobrego, tylko gorycz i niespełnienie.

Warto też pamiętać, że nie można uwarunkowywać swojego szczęścia cudzymi wyobrażeniami. Jeśli czujemy się gorsi od innych, to sygnał, by podnieść poczucie wartości i pokochać siebie. Można przy okazji zacząć spełniać marzenia i zacząć robić coś nowego. Ale nie można próbować dowartościować siebie kopiując wybory innych ludzi, których uznaliśmy za niezwykłych. To, co dobre dla znanego sportowca czy odnoszącego sukcesy biznesmena, nie musi być dobre dla nas. A zmuszanie siebie do działań, które wcale nas nie cieszą jest wrogiem miłości do siebie. Kiedy kochamy siebie, dajemy sobie prawo, by robić to, co nas uskrzydla i tylko takie rzeczy wybieramy. Nie zmuszamy samych siebie do niczego.

Bogusława M. Andrzejewska

Codzienne kochanie

Dbałość o dobrostan, zdrowie, szczęście, zgodę w relacji i finansowy dobrobyt wymaga pilnowania wibracji. Już wiemy, że nie ma nic lepszego i łatwiejszego niż kochanie. Aczkolwiek każdy może wybrać sobie dowolną metodę. Można przecież robić codziennie rozmaite medytacje, praktyki buddyjskie, Reiki, ćwiczenia kwantowe albo uprawiać jogę czy jeszcze coś innego. Ja z upodobaniem wchodzę w Kroniki Akaszy i to jest moje codzienne dbanie o odpowiednie wibracje.

Ale miłość jest czymś szczególnym, co nie wymaga żadnych specjalnych warunków. Ani nawet czasu, bo można kochać zmywając naczynia, idąc do sklepu, jadąc samochodem. Właśnie dlatego polecam wszystkim praktykowanie kochania, jako coś najprostszego, co jednocześnie posiada największą moc. Moc prostowania życiowych ścieżek i natychmiastowego podnoszenia wibracji, kiedy tylko spadną.

Jak to zastosować w praktyce? Można najprostszym ćwiczeniem, które polega na wymienianiu kolejno rozmaitych rzeczy, które kochamy. Można taką listę pisać, ale można wypowiadać lub nawet w myśli wyliczać te wszystkie cudowne istoty, przedmioty, zjawiska i sytuacje. Ważne, by robić to starannie i odczuwać radość, zachwyt, kochanie. Dlatego nie wyliczamy samych rzeczy, ale powtarzamy jak mantrę: „Kocham drzewa, kocham lato, kocham pływanie w jeziorze, kocham… ” Odczuwanie kochania podnosi jakość tego ćwiczenia – to jasne. Ale warto wiedzieć, że i samo wyliczanie sprawia, że wibracje automatycznie nam rosną.

Ogromnym walorem tego ćwiczenia jest jego zdolność „naprawcza”. Oznacza to, że nawet wtedy, kiedy energia nam spadnie, kiedy stanie się coś nieprzyjemnego, możemy je wykorzystać do poprawy nastroju i podniesienia wibracji. To działa. Czasem tylko trzeba wymienić więcej rzeczy lub dać temu ćwiczeniu więcej uwagi, jednak efekty są wyraźnie odczuwalne.

Rzecz jasna takie ćwiczenie jest wyłącznie najprostszym przykładem. Można przecież odczuwać kochanie na sto innych sposobów. Ogólnie najprościej zadzwonić do kogoś kochanego, porozmawiać chwilę, skupiając się na tym, jak bardzo ta osoba jest nam bliska. To skupienie uwagi jest istotne, ponieważ zadziałać ma tu miłość. Nie zadziała więc narzekanie do kogoś nawet najwspanialszego. W zasadzie… zadziała, ale przyniesie obniżenie energii.

Ja nie zawsze dzwonię, czasem tylko myślę o tych, których kocham. Wspominam różne miłe i zabawne wydarzenia i z wdzięcznością układam w wyobraźni rozmaite czułe obrazki. Czasem wystarczy sobie przypomnieć chwilę, kiedy mąż przyniósł mi z pracy bukiet polnych kwiatów. Czasem z rozmarzeniem pomyślę o ostatnim wspólnym wieczorze. Czasem wspominam gwiazdkowe czy urodzinowe prezenty lub jakiś wyjazd za miasto. Zawsze mamy w sobie dużo dobrych wspomnień i to często całkiem świeżych, wypełniających nas wzruszeniem, wdzięcznością i czułością.

Poza bliskimi osobami są przy nas Uniwersalne Siły, które dotykają nas najpiękniejszymi uczuciami zawsze, kiedy tylko się na to otworzymy. Anioły, Archanioły, Mistrzowie Akaszy, Jednorożce, Smoki. Naprawdę wystarczy o Nich pomyśleć, a serce szybko wypełnia się miłością i wdzięcznością za wszystko, czego dzięki Nim doświadczamy. Za oknem kołyszą się drzewa, świeci słońce i wystarczy uświadomić sobie, ile dobra płynie do nas z natury, by rozpłynąć się w najlepszych uczuciach. Wdzięczność i wyliczanie wszystkich tych cudownych istnień i zjawisk działa bardzo podobnie, ponieważ zawiera się w niej kochanie.

Wielokrotnie pisałam, że zachwyt jest pomostem do miłości. Doświadczam tego. Lubię wyjeżdżać na weekend z miasta. Najchętniej w góry, ale jeździmy z mężem w różne miejsca. Zawsze tam, gdzie jest dużo zieleni i głośno śpiewają ptaki. Czasem uda nam się dotrzeć też nad wodę. Wszystkie te elementy niezmiennie mnie zachwycają. Wystarczy, że patrzę na zielone pejzaże i czuję, jak serce rośnie mi z zachwytu. Wystarczy, że przytulę się do drzewa lub posiedzę w ciszy przerywanej tylko śpiewem ptaków. Moja wibracja rośnie błyskawicznie. A jeśli uda mi się zanurzyć w jeziorze, rzece czy basenie – cała staję się miłością, ponieważ wodę kocham przeogromnie.

Każdy człowiek ma wokół siebie mnóstwo rzeczy do kochania. We mnie wspaniałe uczucia wywołują także kryształy. Kiedy biorę do ręki któryś ze swoich ulubionych kamieni, to buzia mi się sama uśmiecha. Myślę, że wszyscy mają swoje pasje i rzeczy, które sprawiają im radość. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, że ta błogość w sercu, którą wywołują ulubione rzeczy i zajęcia też jest miłością, a co najmniej drzwiami do niej. Można świadomie wejść w to uczucie mocniej i mocniej. To wcale nie jest trudne.

Na koniec przypomnę, że nasz pies czy kot też jest potężnym zasilaczem najlepszych uczuć. Żaden właściciel zwierzątka nawet nie próbuje ukryć tej ogromnej miłości. Jeśli zatem nie mamy rodziny, partnera czy dzieci, jeśli nie mamy pasji i ukochanych kryształów, to zwykle mamy koło siebie cztery łapy, które fenomenalnie podniosą nam energię samym swoim istnieniem. Dotyk miękkiego futerka, przymilne „miau” lub radosne machanie ogonem może przenieść nas natychmiast w pole serca, jeśli tylko na to pozwolimy. Po to istnieją na Ziemi psy i koty, by uczyć nas miłości. By nam o niej przypominać każdego dnia. By pokazywać, jak łatwo jest kochać. Mi wystarczy, że spojrzę na mojego Rysia i bezwarunkowa miłość w moim sercu wybucha w jednej sekundzie. Potem już tylko podsycam to uczucie i nie pozwalam mu zgasnąć.

Bogusława M. Andrzejewska

W więzach strachu

Strach więzi duszę i ciało. To największy ludzki koszmar, jak na przeciwieństwo miłości przystało. Człowiek spętany strachem nie otworzy się na dobro i szczęście, lecz będzie na oślep wymierzał ciosy wszystkim dookoła. To strach leży u podstaw wszystkich zbrodni i całego okrucieństwa na Ziemi. Ludzie krzywdzą innych właśnie wtedy, kiedy się boją. Jest to nieuświadomiona okrutna forma obrony przed tym, co wydaje się zagrożeniem.

Wszystkie emocje, które nazywamy negatywnymi rodzą się na fundamencie strachu – pisałam o tym wiele razy. Agresja wynika ze strachu przed utratą czegoś lub kogoś, ze strachu przed ośmieszeniem, co też przekłada się na utratę dobrego imienia lub brak akceptacji i odrzucenie. Agresywny atak połączony z kradzieżą to lęk przed biedą lub innym zagrożeniem wynikającym z braku pieniędzy. Zdrada, ucieczka, poniżenie to lęk przed odpowiedzialnością, sytuacją, która kogoś przerasta. I tak dalej…

To tylko kilka przykładów, które pokazują, że u podstaw zadanego nam cierpienia leży zawsze strach. Warto na ten strach spojrzeć też od strony energetycznej. Pamiętajmy, że jest on tylko (lub aż) po prostu brakiem miłości. Lęk bierze się z poczucia osamotnienia i potrzeby rozpaczliwej walki o przetrwanie. Panoszy się tylko w takim człowieku, który od bardzo długiego czasu nie doświadczył miłości. Można śmiało założyć, że taka osoba nie umie kochać siebie.

Czasem dostrzeżenie tego aspektu pozwala zrozumieć krzywdziciela i spojrzeć na niego oczami pełnymi współczucia. Mądrego współczucia. Rzecz przecież nie w tym, by pozwalać na krzywdzące innych działania, ale by umieć wybaczać, jeśli już coś takiego miało miejsce. Jest to też ogromnie ważne dla tego, kto został skrzywdzony, ponieważ kat i ofiara mają zawsze coś wspólnego ze sobą – tę samą energetykę. Ofiara przyciąga kata jakimś swoim wzorcem. Najczęściej właśnie brakiem miłości. Na ten brak odpowiada człowiek, który też cierpi na ów brak, ale przejawia go agresją lub złym traktowaniem innych.

Ofiara to osoba, która pozwala się krzywdzić, bo w głębi duszy uważa, że jest zła i zasługuje na karę. Może też uważać, że jest niegodna miłości, pieniędzy czy przyjaźni, więc traci te wszystkie rzeczy, na których przecież bardzo jej zależy. Ale może też najzwyczajniej w świecie bać się, że zostanie skrzywdzona, porzucona, oszukana, okradziona czy napadnięta. Poczekalnie psychologiczne są pełne samotnych kobiet, które „boją się, że się znowu rozczarują” i zgodnie z tym wzorcem przyciągają wyłącznie rozczarowujących mężczyzn.

Spętanie strachem jest dosłowne – więzi. Nie pozwala normalnie żyć. Nie pozwala czuć i oddychać pełną piersią. Nie pozwala się śmiać i smakować życie. Jakikolwiek strach człowiek nosi w sobie, będzie nim przyciągał innego spętanego strachem. Zatem kobieta zalękniona tym, że trafi na nieodpowiedniego mężczyznę, który ją zawiedzie, przyciąga jak magnes panów spętanych strachem przed związkiem, odpowiedzialnością, dziećmi, miłością. Czasem też owładniętych strachem przed biedą i brakiem, więc celowo ukierunkowanych na ograbienie z pieniędzy każdej, która na to pozwoli.

Jest to zatem nie tylko element, który pozwala zrozumieć oprawcę, ale pomaga przede wszystkim uzdrowić siebie. Bo zawsze można przy takim doświadczeniu odkryć swój strach. Można wprost zadać sobie pytanie: czego się naprawdę boję? A przede wszystkim można wybaczyć temu, który przyszedł do nas zwabiony energią naszego lęku, by zagłuszyć swój własny. To ma ogromne znaczenie, ponieważ odpuszczenie jest potężnym uzdrawiającym procesem. Transformuje nasze lęki w Światło. Uwalnia wszystkie koszmary. Kto doświadczył, kto kiedykolwiek naprawdę wybaczył, ten wie.

Wybaczenie to niesamowite katharsis, które uwalnia z naszego pola energetycznego wszystkie strachy. Człowiek, który przeszedł przez piekło i umie szczerze poczuć w sobie, że odpuścił, postawił kreskę, zaakceptował i zrozumiał, staje się niesamowicie silny. Jest jak gladiator na arenie, który wie, że potrafi jedną ręką pokonać wszystkich napastników. Przestaje się bać, skupia się wyłącznie na strategii dobrego i mądrego życia. Wie doskonale, że każda blizna dodaje mu uroku, a każde zwycięstwo splendoru. Wybaczenie jest wyjściem poza strach i zrozumieniem, że nie ma potrzeby bać się czegokolwiek.

Wspaniałym narzędziem jest kochanie siebie. Ono pomaga dostrzec swoją moc i odpuścić rozmaite oczekiwania. Pozwala uświadomić sobie naturalną doskonałość każdego z nas. Przestajemy porównywać się z innymi, rywalizować, a tym samym przestajemy bać się odrzucenia i braku akceptacji. Akceptujemy, szanujemy i cenimy siebie tak mocno, że nic nikomu nie chcemy udowadniać. Nikt nie jest nas w stanie obrazić, poniżyć ani ośmieszyć. Kochanie siebie tworzy wokół nas piękną aurę, która przyciąga tylko dobrych, życzliwych ludzi.

Miłość do siebie otwiera nas na potężną ochronę, jaka nas otula każdego dnia, płynąc z Najwyższego Źródła. Człowiek, który się powierza i pozwala prowadzić, nie cierpi. Przechodzi z harmonią przez rozmaite doświadczenia, a kochanie siebie jest jak tarcza odbijająca rozmaite pomówienia, złośliwości i wszelkie ataki. Rozumiejąc i wybaczając tworzymy szczęśliwe wydarzenia. A miłość do siebie uwalnia wszystkie lęki. Jest jak Światło, które likwiduje cały mrok.

Bogusława M. Andrzejewska

Ludzie w kolorze

Ludzie są rozmaici  dobrzy i niesympatyczni, smutni i pogodni, inteligentni i prostaccy, egoistyczni i życzliwi, pracowici i leniwi. Jak każdemu na tej planecie zdarza mi się oceniać ludzkie zachowania i dokonywać wyboru z kim chcę się przyjaźnić, a z kim mi zupełnie nie po drodze. To naturalne. Nigdy jednak na mój wybór nie wpływa wygląd zewnętrzny. Bo ludzie są różni także zewnętrznie. Bywają chudzi i grubi, wysocy i niscy, filigranowi i masywni, ciemnoskórzy i białoskórzy, śniadzi, bladzi i żółtawi.

Mieszkam w kraju, w którym nadal nieoficjalnie panuje rasizm. Ciężko tu żyć ludziom o egzotycznym wyglądzie. Czasem wstyd mi trochę z tego powodu. Ale też odpowiadam tylko za siebie. A ja lubię ludzi i kolor ich skóry nie ma dla mnie znaczenia. Nie walczę z niczym, nie walczę zatem z dyskryminacją rasową, ale własnym przykładem i swoją energetyką staję po tej stronie, którą uznaję za właściwą. Dzisiaj dla odmiany krytykuję tych, którzy w zawoalowany sposób szkodzą równemu traktowaniu wszystkich ludzkich istot poprzez absurdy w kinematografii.

Ostatnio Channel 5 Television wraz z Sony Pictures zaprezentowało nowy serial Anne Boleyn, w którym główną rolę gra czarnoskóra aktorka. Nie można było zrobić gorszego posunięcia w imię rzekomej poprawności politycznej. Nie można! Rzecz nie w zakłamywaniu historii, a warto pamiętać, że jedną z charakterystycznych cech drugiej żony Henryka VIII była jej śnieżnobiała skóra, która powodowała setki plotek i oskarżeń o  magię. Rzecz w tym, że taka produkcja powoduje ogromny zgrzyt. Jest równie przykra, jak oglądanie Otello, którego gra biały aktor wysmarowany pastą do butów. Jak dla mnie  okropne!

Domniemana poprawność polityczna obraca się przeciwko czarnoskórym aktorom, ponieważ serial zbiera same złe oceny. I nie pomagają tu sztucznie wymyślone przez krytyków recenzje, które sugerują, że to metafora o wyobcowaniu królowej. Jest to moim zdaniem złośliwe pokazanie palcem na środowisko ciemnoskórych i zarzut: „nigdy nam nie dorównacie, chcieliśmy dobrze, daliśmy wielką rolę i co? i tak się nie podobacie”. Okrutna manipulacja lub szczyt głupoty.

Wyobraźcie sobie przez chwilę film o Martinie Lutherze Kingu albo biografię Baracka Obamy czy Muhammada Ali. Wyobraźcie sobie, że tytułową rolę gra białoskóry aktor. Czy nie pomyślicie, że to absurd i brak szacunku dla głównej postaci? Czy nie przyjdzie Wam do głowy, że to niezrozumiały przejaw rasizmu? A czy nie jest to też upokorzenie dla aktora, kiedy wszyscy pokazują go krytycznie palcem i pytają: „Co tu robisz? To rola dla Willa Smitha albo Denzela Washingtona”.

Kiedy zaproszę do siebie przyjaciółki o różnym kolorze skóry, to będę wszystkie traktować jednakowo. Żadnej nie będę wyróżniać. To prawdziwy szacunek dla każdej z nich. Gdybym tę o ciemniejszej skórze traktowała z większą uprzejmością, by wynagrodzić jej złe podejście innych ludzi, poczułaby się zażenowana. Może nawet napiętnowana. Tak właśnie może poczuć się znakomita skądinąd Jodie Turner  Smith w roli Anny Boleyn. Jak wystawiona na pośmiewisko przez niewłaściwą postać sceniczną.

Pierwszym objawem rasizmu jest traktowanie drugiej osoby INACZEJ niż pozostałych. Nawet jeśli jesteśmy uprzejmi i grzeczni, poczucie „inności” jest tożsame z brakiem akceptacji. Człowiek może wówczas odczuwać dystans i sztuczność. Może to powodować też poczucie skrępowania. Wyobraźcie sobie ponownie, że zapraszam pięć koleżanek na kolację, po czym sadzam jedyną ciemnoskórą na tronie i oświetlam halogenami. Jak ona się poczuje? Czy to będzie dla niej zaszczyt? A może pomyśli przez chwilę, że jest dla nas, pozostałych na tym przyjęciu osób, jak małpka w ZOO? Obsadzenie ciemnoskórej aktorki w roli białej królowej jest tym właśnie. Postawieniem w centralnym miejscu i oświetleniem wszystkimi dostępnymi reflektorami. „Patrzcie, patrzcie  oto czarna”. Jak dla mnie to rasizm w zawoalowanej postaci.

Poprawność polityczną można zastosować w mądry i dojrzały sposób tak, jak zrobili to twórcy sagi Star Trek. W każdej części do załogi należą ludzie o rozmaitym pochodzeniu etnicznym. To pokazuje jedność i jednakową wartość wszystkich ludzi niezależnie od koloru skóry. Fabuła serii sprawia, że nie zauważamy tych różnic, ponieważ każda postać jest pokazana z całą gamą emocjonalnych przeżyć. Ale też przyznaję, że „Star Trek” to mistrzostwo świata, które nie ma sobie równych dzisiaj. Szkoda, że współcześni producenci niechętnie uczą się od mistrzów…

Świetny przykład dobrej kinematografii to filmy z serii „Zabójcza broń”. Czy ktoś wyobraża sobie innego partnera dla Mela Gibsona niż Danny Glover? A czy pamiętacie film „Duch” z niezapomnianą rolą Whoopi Goldberg? A czy wyobrażacie sobie samego Boga z twarzą inną niż twarz Morgana Freemana z komedii „Bruce Wszechmogący”? Równie ciekawa jest rola Candice Patton, która w serialu dla młodzieży „Flash” gra piękną narzeczoną głównego bohatera. Kiedy sprawdzimy, okazuje się, że ta produkcja podtrzymuje mądre i dobre zasady, którym hołdował „Star Trek” i w obsadzie znajdziemy aktorów o różnym etnicznym pochodzeniu.

Postacie nie różnią się między sobą, bo szacunek dla czarnoskórego człowieka czy dla Azjaty, dla Metysa czy Mulata nie polega na tym, by dawać mu szansę zagrania roli „tylko dla białych”, lecz na traktowaniu go tak, jakby miał najlepszy i najbardziej odpowiedni kolor skóry na świecie. To poszukanie w historii wspaniałych postaci o kolorowej skórze, które można sfilmować i udowodnić, że wielkość znajduje się w każdej grupie etnicznej. 

W tych wszystkich wymienionych wyżej przeze mnie filmach i serialach obsadzono czarnoskórych aktorów w rolach tak sympatycznych, że nie sposób ich nie polubić. Oto najlepszy sposób, by pokazywać, że kolor skóry nie ma znaczenia. Jest to robione w sposób nienachalny, niezauważalny i naturalnie spontaniczny. Po prostu oglądamy taką produkcję i „zakochujemy się” w postaci, nie zauważając żadnych różnic rasowych. Żadnych. Kolory przestają istnieć. Na tym polega likwidacja rasizmu  na zlikwidowaniu kolorów, sprawieniu, że widzowie przestają zauważać odcień skóry.

I to jest ogromnie ważne w tym procesie. Jak pisałam wcześniej, rasizm zaczyna się od wyróżniania pewnej osoby, jako innej. W mądrze zrobionych filmach Azjata, Metys czy czarnoskóry aktor istnieją na tej samej płaszczyźnie jak ich białoskóry kolega. Są postacie. Skupiamy się na postaciach i nawet nie przyjdzie nam do głowy, by zauważać jakąkolwiek różnicę etniczną. Równowartość. Doceniamy aktora za jego grę. A potem, kiedy ktoś zapyta: „a czy grał tam jakiś czarnoskóry albo Azjata?”, nie umiemy sobie przypomnieć. Bo to nie miało znaczenia, były postaci, była fabuła, nie było kolorów skóry. Oto prawdziwie mądre szerzenie humanizmu z pomocą kinematografii.

W serialu „Anne Boleyn” efekt jest dokładnie odwrotny od zamierzonego. I nie jest to jedyny taki niewypał. Z ogromnym niesmakiem oglądałam na Netflixie „Bridgertonów”, gdzie zastosowano podobne przekłamanie w odniesieniu do znanej historycznie postaci królowej Charlotty. Nie podobała mi się także postać Gwen grana przez Angel Coulby w serialu „Przygody Merlina”. Działa to tak, jak wspomniany już przeze mnie Otello umalowany pastą do butów. To nie żadna poprawność polityczna, tylko nieudaczne podkreślanie różnic między ludźmi o innym kolorze skóry. Jestem temu przeciwna.

Dodam też bardzo wyraźnie, że nie dzielę ulubionych aktorów według rasy. Skupiam się na grze aktorskiej, na rolach. Niektóre postacie przykuwają uwagę i zakotwiczają się w pamięci. Niektórych aktorów czy aktorki po prostu uwielbiam i z ogromną radością sięgam po kolejne filmy z ich udziałem, by znowu ich zobaczyć. A jako kobieta zachwycam się też przystojnymi mężczyznami, zupełnie nie bacząc na to jakiego są pochodzenia. Mam ulubione postaci we wszystkich istniejących kolorach.

Trudno mi teraz wymienić te znane osoby, które nie są białe bo to nigdy nie przykuwało mojej uwagi. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam i wierzyłam szczerze, że w tym magicznym artystycznym środowisku temat dyskryminacji rasowej przestaje pomału istnieć. Ale okazuje się, że pojawiają się takie prowokacje jak serial „Anne Boleyn”. Bo tym on dla mnie jest – prowokacją i manipulacją. Dlatego spróbuję wymienić kilka nazwisk, by pokazać, ile zachwytu odnajduję w produkcjach z udziałem aktorów i aktorek o innym kolorze skóry niż biały. Oni absolutnie nie potrzebują kontrowersyjnych ról angielskich królowych, ponieważ są na szczycie grając rozmaite współczesne postacie. Są w tym naprawdę doskonali.

Oprócz Morgana Freemana i Whoopi Goldberg uwielbiam Michelle Yeoh, Yun-Fat Chow, Hiroyuki Sanadę i  Zyiy Zhang. Do moich ulubieńców należą też Dwayne Johnson, Louis Gosset jr., Michael Clarke Duncan i Forest Whitaker. Ogromną sympatią darzyłam nieżyjącego już dzisiaj Pana Miyagi, czyli Pata Moritę. Zachwycam się też nieodpartym urokiem Charlesa Michaela Davisa i wspaniałym Jasonem Momoa. I nie mam do końca pojęcia do jakich grup etnicznych należą. Dla mnie są cudownymi aktorami i świetnymi ludźmi. Po prostu ludźmi. I jestem im ogromnie wdzięczna za każdą rolę i każdy film, za każdą historię opowiedzianą z wdziękiem na ekranie.

Bogusława M. Andrzejewska

Poza oczekiwania

Nauczcie się wychodzić poza oczekiwania. To nie oznacza, że nie można mieć marzeń i nie można wierzyć w ich spełnienie. Jak najbardziej warto marzyć, warto dążyć do celu, jak najbardziej warto szukać w swoim życiu piękna, dobra, szczęścia i zachwytu. Warto tak planować swoje życie, aby przynosiło jak najwięcej pięknych wibracji. Ponieważ im więcej radości w Waszym doświadczeniu, tym piękniejsze, bardziej rozświetlone Wasze ciała subtelne. Tym bardziej podnosicie swoje wibracje i tym bardziej otwieracie się na przypływ miłości z Najwyższego Źródła. Dlatego – oczywiście warto marzyć i warto te marzenia spełniać.

Ale dzisiaj chcemy powiedzieć o tym, że jest ważna lekcja w ludzkim doświadczeniu, która polega na tym, by umieć doceniać piękno i wartość życia także wtedy, kiedy niektóre oczekiwania nie zostają spełnione. Właśnie wtedy, kiedy życie wydaje się być trudne, kiedy wydaje się, że opuściły Was Anioły i dobre opiekuńcze siły, właśnie wtedy, kiedy jesteście smutni, rozczarowani, pełni zawodu… Właśnie wtedy pojawia się najważniejsza lekcja dla tych, którzy pracują z duchowym rozwojem. Lekcja ta polega na tym, by nie poddawać się rezygnacji i zwątpieniu, poczuciu rozczarowania czy poczuciu niesprawiedliwości. I na tym, by nauczyć się świadomie szukać wokół siebie dobra.

Dobro i piękno istnieją zawsze. Są one na Waszych oczach, nie są ukryte. Istnieją w tysiącu zjawisk, rozmaitych rzeczy i w ludziach. Zdarza się, że czasem ich nie zauważacie, ponieważ skupieni jesteście na realizacji ważnych życiowych zadań. Tymczasem Ziemia jest takim miejscem, które stale napełnia człowieka pięknymi wibracjami, jeśli tylko człowiek zechce się na to otworzyć. Najpotężniejszą mocą na Ziemi jest piękno natury. Kiedy wszystko zawiedzie, kiedy wokół pojawiają się tylko rozczarowania, można usiąść na łące pod drzewem i wsłuchać się w śpiew ptaków, poczuć zapach nagrzanej słońcem trawy, poczuć miękkość ziemi i poczuć się integralną częścią tego piękna, które rozpościera się dookoła. Oto prosty sposób, by dzięki mocy natury odzyskać radość życia i zachwyt. Ten zachwyt, który nie tylko koi i uzdrawia serce, ale też bardzo mocno podnosi wibracje prowadząc w kierunku duchowego wzrastania.

Nie tylko piękno natury. Każdy człowiek ma wokół siebie mnóstwo takich odniesień, które mogą podnosić mu wibracje. To mogą być spotkania z przyjaciółmi, z roześmianymi, pogodnymi ludźmi, którzy sami w sobie niosą wysokie wibracje. To może być czytanie wartościowych książek i stron, które także bardzo mocno doładowują człowieka energetycznie. To może być zajmowanie się z radością tym, co dodaje człowiekowi skrzydeł. Nie ma znaczenia czy jest to uprawa ogródka, gotowanie, haftowanie, malowanie obrazów czy układanie siatek z ukochanych kryształów. Każde z tych zajęć i jeszcze wiele, wiele innych posiada w sobie moc uszczęśliwiania człowieka. Warto o tym pamiętać, ponieważ niemal każdy na Ziemi ma takie swoje działania, pasje, rzeczy, które pozwalają mu cieszyć się życiem i czerpać z niego radość pełnymi garściami.

I właśnie wtedy, kiedy wszystko wydaje się walić, kiedy upadają plany i projekty, kiedy ludzie na zewnątrz rozczarowują, a świat wydaje się nieść same trudności, właśnie wtedy zwróćcie się ku temu, co ma w sobie zawarte wielkie piękno i wielką wartość. I podnoście swoje wibracje i działajcie z pełną radością, pozwalając by miłość wypełniała Wasze serce. Szukajcie zachwytu, szukajcie optymizmu, szukajcie nadziei, szukajcie tego, co dobre i wypełniajcie każdy swój dzień tym, co dobre i piękne. Tego jest zawsze wokół Was bardzo dużo.

(spisała Bo Andrzejewska – lipiec 2021)