Politykowanie

O polityce trudno mi pisać. Nie zajmuję się tym i nie mam w tym światku jakichś sympatii. Uważam, że ludzie, którzy angażują się w ten brudny energetycznie temat, są jak wszędzie – dobrzy lub źli, mili lub aroganccy, pełni idei lub chciwi. Polityka nie sprzyja wewnętrznemu wzrastaniu. Ale ktoś musi ten zawód wykonywać, dopóki nie nauczymy się tworzyć innych zasad życia społecznego. Zawsze były jakieś “rządy”, choćby tylko rada plemienna. Ale taki organ być musi, jest zwyczajnie potrzebny do podejmowania decyzji. I jakkolwiek chcielibyśmy polityków odsądzić od czci i wiary, to też ludzie, nierzadko tacy, którzy wierzą, że mogą coś zmienić. Chcę widzieć w tych ludziach dobro.

Jesteśmy akurat świeżo po wyborach w Polsce. Mam tylko dwie refleksje, na które chciałabym zwrócić uwagę. Pierwsza z nich to  różnice poglądów, które czasem tak bardzo nas bolą. Tymczasem jesteśmy różni i to, co dla jednego okropne, dla drugiego jest piękne. To co dla jednego mądre, dla drugiego głupie. Każdy ma swój własny świat postrzegania i ma do tego pełne prawo. To trudne lekcje szacunku i tolerancji. Chcielibyśmy być rozumiani. Chcielibyśmy, by otaczały nas osoby myślące podobnie. Bardzo trudno żyć w kraju tak mocno podzielonym, jak nasze państwo obecnie. Można dostać w twarz tylko za to, że myśli się inaczej.

Przeżyłam tu wiele lat i pamiętam czasy, kiedy wybory były formalnością. Dostawało się kartkę z jedynie słuszną opcją i zwyczajnie wrzucało do urny. Długopis był zbędny. Potem było inaczej raz wygrywała prawica, raz lewica, raz centrum. Ludzie spierali się, ale nie toczyli ze sobą wojen. Teraz widzę i odczuwam w energii potworną wrogość. To boli. I niczemu nie sprzyja, bo tylko zgoda buduje. To nie jest utopia, by pomimo odmiennych poglądów móc współpracować. Bywało tak. W obrębie jednej rodziny głosowaliśmy na różne partie i kochaliśmy się nie kłócąc o to wcale. Nie było to aż tak ważne, bo i sejmie nie było dramatów.

Teraz żyjemy w jakimś koszmarze i chociaż jak każdy człowiek mam jakieś swoje poglądy, których tu ujawniać nie zamierzam, to najbardziej marzę o spokoju i zgodzie. O tym, by móc dyskutować o różnicach politycznych w sposób kulturalny, wyważony. O tym, by nie dopatrywać się w politycznych przeciwnikach zjadaczy dzieci i nie oczerniać siebie nawzajem. O tym, by nikogo nie poniżać tylko dlatego, że działa po innej stronie politycznego kręgu. Smutne, że ludzie zapomnieli, jak to jest nie stawiać spraw politycznych na ostrzu noża. A były czasy, kiedy lewicowiec zgodnie szedł na obiad z prawicowcem i w dobrym nastroju wspólnie spędzali czas.

Ogólnie nie zajmuję się polityką, więc nie jest to dla mnie osobiście kwestia kluczowa. Ale obserwuję ludzi i świat. Obserwuję narastającą wrogość i wiem doskonale, że to niczemu nie służy, a najmniej tym, którzy tracą zdrowie opluwając z wściekłością kolejnego oponenta. A przecież zawsze byli ludzie myślący inaczej. Nie musimy się z nimi przyjaźnić, ale możemy powiedzieć sobie z uśmiechem “dzień dobry”, przytrzymać drzwi do windy albo pomóc nieść ciężką torbę starszej osobie. Jesteśmy przede wszystkim ludźmi, a dopiero potem wyborcami określonego ugrupowania.

Dawanie drugiemu człowiekowi prawa do odmiennych poglądów jest jedną z najtrudniejszych lekcji na tym świecie. Łatwiej wybaczyć komuś, kto nas okradł, porzucił czy zdradził, niż uśmiechnąć się do kogoś, kto głosuje na inna partię niż my widzę to. I rzecz nie tyle w sympatii politycznej, ile w tym wszystkim, co taki wybór ze sobą niesie. Bo w konsekwencji problem dotyka wyznania, religii, szkół, do których chodzą nasze dzieci, stosunku do osób odmiennej orientacji, do podatków, do wysokości zarobków czy emerytur i do wielu innych tematów, które nas trapią.

Prawda jest jednak taka, że NIGDY w tym względzie nie będziemy usatysfakcjonowani. Nie istnieje taka partia, która zapewni nam wszystko, czego pragniemy. Nie istnieje idealny RZĄD. To zwyczajnie niemożliwe. Zawsze podatki będą za wysokie, a drogi zbyt dziurawe, służba zdrowia za powolna, a samorządy leniwe… Zawsze coś będzie nas uwierało jak kamień w bucie. Bo to nie rząd ma nas uszczęśliwić, tylko my sami mamy zadbać o swoje wzorce w taki sposób, by w naszym życiu było jak najmniej przykrości. To my odpowiadamy za swoją pomyślność, a nie żaden rząd.

Szarpanie się w złości z przekonaniem, że to z powodu “złego rządu” jest nam źle, biednie, niewygodnie, ciężko, jest szukaniem odpowiedzialności poza sobą. To ogromny błąd, który prowadzi w ślepą uliczkę pozbywania się własnej mocy. Bo dopóki wiemy, że my sami możemy tak uzdrowić siebie, by doświadczać dobrobytu, zdrowia i zadowolenia, zazwyczaj coś w tym kierunku robimy. W ten sposób wzrastamy i zmieniamy swoje życie na lepsze. Zrzucanie winy na rząd to przejaw świadomości ubóstwa. Zawsze.

Ale podejdźmy do tego elastycznie, proszę. Bo jak wspomniałam, rząd jest potrzebny. Należy go wybierać i dbać o to, aby zasiadali w nim mądrzy ludzie na ile to tylko możliwe. Zawsze chodzę na wybory i zawsze głosuję, zgodnie z tym, co czuję i wiem zarówno z poziomu inteligencji, jak i z obszarów pozazmysłowych. Jednak to, co ważne, to pamiętać, że rząd jest dla nas. Ma nas chronić i ma się troszczyć o wszystkich obywateli. Oczywiście, że interesy różnych partii są rozmaite. Jedni będą wspierać seniorów, inni samotne matki, inni górników, inni przedsiębiorców, inni kościół. Zawsze tak było, to naturalne. Ważne, by rząd NIKOGO NIE KRZYWDZIŁ I NIE PONIŻAŁ.

I moja druga refleksja dotyczy właśnie tego NIE KRZYWDZENIA. Można w sejmie toczyć spory, czy ważniejsza jest służba zdrowia czy telewizja, czy dotować księży i kościoły czy nauczycieli, czy wprowadzić euro czy pozostać przy złotówce. Jasne niech to będzie rozstrzygane przez tych, których wybieramy, by nas reprezentowali. Natomiast absolutnie niedopuszczalne jest, by w sejmie zasiadała patologia, która krzywdzi innych ludzi, odmawiając im praw do bycia człowiekiem.

Czym jest dla mnie patologia? To człowiek, który uważa, że kobieta albo osoba o innej orientacji seksualnej niż hetero nie powinna mieć takich samych praw jak zwykli ludzie. Gdybym spotkała kogoś takiego na ulicy, wyminęłabym go spokojnie, bo każdy ma prawo do swoich poglądów. Jedni wierzą w to, że Ziemia jest płaska. Inni chcą dawać karaluchom prawa uchodźców. Niech sobie każdy myśli po swojemu i wierzy, w co chce. Dopóki nie atakuje innych ludzi, nie trzeba go izolować w specjalnych zakładach. Jednak osoby, które w drugim człowieku nie widzą człowieka, tylko gorszy gatunek, NIE MAJĄ PRAWA ZASIADAĆ W SEJMIE i decydować o losach i życiu tych, którymi gardzą. Czy to nie oczywiste?

To samo dotyczy nacjonalizmu. Żaden nacjonalista nie powinien znaleźć się w sejmie, ponieważ rolą sejmu jest troszczyć się o wszystkich obywateli także o mniejszości narodowe, o Żydów, Niemców, Ukraińców czy innych. Jestem boleśnie zaskoczona, że tak dużo Polaków głosuje na nacjonalistów. A ledwie 80 lat temu doświadczyliśmy piekła z rąk ludzi, którzy uważali, że są rasą lepszą od innych. Koszmar holokaustu, piekło obozów koncentracyjnych, dramat okupacji niczego ludzi nie nauczyły. Młode pokolenie radośnie głosuje na faszystów, którzy od hitlerowców różnią się tylko tym, że ich zdaniem to nie rasa aryjska, lecz polska jest jedynie słuszną rasą wybraną przez Boga.

Żeby być dobrze zrozumianą napiszę jeszcze, że nie wchodzę tutaj w dyskusję o dawaniu szczególnych przywilejów Żydom, gejom, czy Chińczykom. Nie chodzi o przywileje, tylko o zwykłe, równe prawa, w tym prawo do szacunku i traktowania na równi z innymi. Przerażają mnie ugrupowania, które uważają siebie za rasę wybraną i lepszą od innych. Obrzydzenie budzą we mnie ludzie, którzy traktują kobiety jak “dobytek”, a nie jak człowieka. Szokują mnie ludzie, którzy głośno mówią, że kobiety nie powinny mieć prawa głosu. Odpychają mnie ludzie, którzy szykują getta dla tych, którzy albo ośmielają się kochać inaczej. Obawiam się powtórki retoryki trzeciej Rzeszy Niemieckiej, skoro młodzież głosuje na faszystów, na patologię poniżającą drugiego człowieka za to, że jest gejem, Żydem lub kobietą. Zmiana przedwyborczej narracji nie zmienia faktycznych przekonań tych polityków, którzy już szykują obozy koncentracyjne dla innych czujących istot. Nie chcę żyć w takim świecie.

Podsumowując czymś zupełnie innym są dla mnie odmienne poglądy na tematy gospodarcze, unijne, podatkowe, czy dotyczące współpracy z kościołem. Rozumiem ludzi, którzy myślą inaczej niż ja i uznaję, że to większość decyduje o tym, jak będzie wyglądała polityka w kraju. Ale nie zrozumiem i nie uszanuję tego, co jest dla mnie patologią. Szowinizm, rasizm, nacjonalizm, faszyzm, homofobia to nie poglądy to potworna choroba, której nie wolno wpuszczać do sejmu ani do żadnej organizacji, której zadaniem jest troska o obywateli i ich prawa. To jakby wilkom zlecić chronienie stada owiec. To samo zło z dna piekła.

I moja serdeczna modlitwa na koniec…

Każdy Twój wyrok przyjmę twardy

Przed mocą Twoją się ukorzę

Ale chroń mnie, Panie, od pogardy

Przed nienawiścią strzeż mnie, Boże

Wszak Tyś jest niezmierzone dobro

Którego nie wyrażą słowa

Więc mnie od nienawiści obroń

I od pogardy mnie zachowaj

Co postanowisz, niech się ziści

Niechaj się wola Twoja stanie

Ale zbaw mnie od nienawiści

I ocal mnie od pogardy Panie

/wiersz – Jacek Kaczmarski/

Bogusława M. Andrzejewska

Istota Dojrzałości

Z wielkim zachwytem oglądałam jakiś czas temu wspaniały film “Avatar 2 – Istota Wody”. Godne polecenia, pięknie zrobione i bajecznie kolorowe arcydzieło naprawdę wysokich lotów, które oprócz barwnych obrazków niesie w sobie ponadczasowy przekaz. Niejeden. Z pewnością każdy, kto poszukuje pięknych energii i duchowych wątków ludzkiego wzrastania, doceni ten film nie tylko za oczywiste walory wspaniałego kina SF i wciskające w fotel efekty specjalne.

Z napisaniem recenzji czekałam do chwili obecnej, bo kiedy film był na topie, ktoś wstawił egzaltowany opis „Avatara 2” i rozpętał tym w mediach burzę. Nie lubię takiego szumu. Widzowie oraz potencjalni widzowie podzielili się na dwa obozy: zwolenników i przeciwników filmu. Jakikolwiek mój artykuł byłby wzięciem udziału w medialnych pyskówkach i opowiedzeniem się po jednej z wrogich stron. A ja nie wypowiadam się po niczyjej stronie, bo każdy może sam ocenić, czy film mu się podoba czy nie. Mamy różne gusta i nawet najlepsze filmy mają swoich surowych krytyków. To co podoba się jednej osobie, nie musi podobać się drugiej. Nie oczekuję, że „Avatar 2” zachwyci wszystkich. To określony gatunek – domyślam się, że niektórzy nawet nie są zainteresowani takim rodzajem kinematografii. 

Czyjaś niedojrzała wypowiedź, która spowodowała tyle zamieszania, zarzucała twórcom filmu ogrom przemocy. Nie zamierzam nawet porównywać „Avatara” do współczesnego kina akcji, w którym trup ścieli się gęsto. Nie lubię przemocy w żadnej postaci i nie oceniłabym wysoko filmu, który na przemocy się opiera. Z zasady nie oglądam produkcji, które są tym elementem przesycone. Jednak film, o którym chcę napisać, to bajka. Klasyczna piękna bajka, w której Dobro zmaga się ze złem. Tak zwyczajnie. To zwykle podstawa całej fabuły, że gdzieś w pięknym świecie pojawia się zagrożenie i główni bohaterowie sięgają do najpiękniejszych jakości, takich jak odwaga, siła, wytrwałość, odpowiedzialność, czy miłość, aby pokonać to, co mroczne. To inspirujące i piękne. Potrzebujemy takich filmów, by wierzyć i utwierdzać się w przekonaniu, że Światło jest silniejsze od cienia.

W tym filmie naprawdę niewiele tej przemocy, bo producent zadbał o to, by stworzyć kino familijne, oparte na rozsądnej fabule, wypełnionej wartościowym przekazem. Niezbędne do pokazania mrocznych faktów sceny są skąpe, choć wymowne. Dramatyczny wątek pojawia się w istocie mniej więcej po dwóch godzinach oglądania cudownych kolorowych obrazów. Odnajdujemy go w formie zabijania wodnych zwierząt, przede wszystkim poprzez pozbawienie życia ciężarnej samicy morskiego ssaka, który w tej opowieści jest metaforycznym odpowiednikiem naszego ziemskiego wieloryba. 

Nie będę tłumaczyć, że w filmie fabularnym nikt nie zostaje zabity, więc wszelka histeria jest zwyczajnie dziecinna. A nawet dzieci, które kiedyś staną się dorosłymi odpowiedzialnymi za nasz świat, powinny rozumieć, co jest dobre, a co nie. Powinny moim zdaniem zobaczyć w bajce takie rzeczy, które obudzą ich sprzeciw – na przykład zabijanie pięknych, przyjaznych ludziom zwierząt. Ten sprzeciw zaowocuje w dorosłym życiu stawaniem po stronie dobra. Wartościowa baśń to taka, która niesie w sobie cenną naukę zarówno dla młodego, jak i dla dorosłego. „Avatar 2” spełnił to zadanie idealnie. 

Chcę tu wyraźnie podkreślić, że zabicie owego kosmicznego „wieloryba” jest ogromnie ważnym elementem samego obrazu. Ogromnie. I wielki ukłon szacunku w stronę twórców „Avatara” za pokazanie jakże ważnych dla ludzkości tematów. Bo poruszająca scena śmierci wielorybiej matki ma nas obudzić. Nie do wylewania łez, ale do działania. Ta śmierć w „Avatarze” nie jest przypadkowa, jest efektem prowadzonych na szeroko zakrojoną skalę połowu wielorybów. Jest też wielkim krzykiem w obronie zabijanych z premedytacją wielkich morskich ssaków. To musiało zostać pokazane.

Film ten przedstawia z ogromną bezpośredniością, jak wiele jest jeszcze do zrobienia na Ziemi. Na naszej planecie wielorybnictwo ma się całkiem dobrze. Co roku na Wyspach Owczych całe wybrzeże pokryte jest krwią tych pięknych wielkich zwierząt. Do niedawna także Islandia i Norwegia miały swój udział w połowach na wieloryby. Twórcy „Avatara”, rozkochani w naturze, zwracają naszą uwagę na to, o czym zapominamy siedząc w naszych ciepłych fotelach. Myślę, że to bardzo wyjątkowa forma protestu przeciwko barbarzyńskiemu zabijaniu innych żywych istot, o których wiemy ciągle za mało.

A rzecz nie tylko w kwestiach etycznych i majestatycznym pięknie wielorybów. Być może nie każdy wie, że zmniejszanie się populacji wielorybów wpływa negatywnie na nasz klimat. To właśnie wieloryby pomagają uchronić Ziemię przed efektem cieplarnianym, ponieważ posiadają dużą zdolność absorpcji i przetwarzania dwutlenku węgla. Oprócz tego stymulują rozwój fitoplanktonu, który produkuje 50% tlenu na świecie. Ochrona tych niezwykłych ssaków leży w naszym interesie. Bez nich nasz ekosystem jest zagrożony. Pomimo tego ludzie nadal zabijają wieloryby, jakby nic nie rozumieli. Jako ludzkość ciągle strzelamy sobie w stopę. Nic zatem dziwnego, że wielki kinowy hit próbuje nas zainteresować tematem, poruszając, wzruszając i podając nam dramatyczne sceny, które wywołują zarówno rozpacz, jak i oburzenie. Myślę, że powinniśmy to oburzenie przenieść z sali kinowej na to, co naprawdę dzieje się na naszej rodzimej planecie.

Jest w tym przekazie niesamowite piękno, ponieważ cała ta historia nie jest wyrwana z kontekstu. Przez długi czas śledzimy na ekranie cudowne sceny wspaniałej więzi ludzi i otaczającej ich natury. Podobnie jak w pierwszej części, twórcy filmu kładą nacisk na to, że wszyscy jesteśmy Jednością z roślinami, zwierzętami, ptakami – z całym światem przyrody. Ci bardziej wrażliwi bohaterowie odkrywają w sobie ukryte moce płynące z tego połączenia. My na Ziemi nadal jeszcze tego nie umiemy. Ileż w tym piękna! Zapewniam, że wspaniale jest móc zobaczyć to cudowne porozumienie pomiędzy ludźmi a innymi istotami. Dla tych scen warto ten film obejrzeć. 

Główni bohaterowie to postacie nakreślone soczyście, konkretnie i realnie. Są pełni ludzkich słabości, które próbują pokonać rozwijając w sobie zaufanie do siebie i do świata. Uczą się odwagi, przyjaźni i miłości. Otwierają się na coraz głębszą więź ze światem natury i odnajdują wsparcie tam, gdzie jej nie oczekiwali. Są w tym bardzo naturalni i po ludzku zwyczajni. Nie ukrywam, że film ten wycisnął mi z oczu wiele łez ogromnego wzruszenia i zachwytu.

Na koniec filmu niesamowita perełka dla osób, które rozwijając się duchowo wiedzą i czują więcej. Otóż jeden z bohaterów ginie. W “Avatarze” scena, która ukazuje to, co możemy ogólnie nazwać pogrzebem, to prawdziwa magia. To sens istnienia i przemijania. A wreszcie pokazanie ponadczasowej prawdy, że w istocie nigdy nie umieramy. Ten film jest naprawdę świetny i moim zdaniem bardzo potrzebny. Wierzę, że dojrzałe osoby znajdą w tym filmie wiele cennych dla siebie skarbów.

Bogusława M. Andrzejewska

Kochać czytanie

Uwielbiam czytać. Należę do tych osób, które jako dziecko z wypiekami na twarzy czytały w każdej wolnej chwili i do późnej nocy z latarką pod kołdrą. Biblioteki były moim ulubionym miejscem, a w domu moich rodziców rozmaite lektury zapełniały półki od podłogi po sufit. Nie zmieniło się to, kiedy dorosłam i urodziłam swoje dzieci, bo kiedy tylko miałam troszkę czasu dla siebie – czytałam, czytałam, czytałam… A kiedy przychodziłam do kogoś w odwiedziny, to w pierwszej kolejności stawałam przed regałem z książkami. Znacie to, prawda?

Nauczyłam się czytać, kiedy miałam 4 latka i chyba już od tamtej pory bardzo doceniam ten cudowny dar łączenia liter, który przenosi nas w magiczne światy albo naukowe wymiary, pozwalające rozumieć więcej. W wieku szkolnym uwielbiałam literaturę podróżniczą i wędrówki po najdalszych zakątkach świata. Moje ulubione książki to między innymi cykl przygód Tomka Wilmowskiego napisany przez Alfreda Szklarskiego. Dzięki nim zwiedziłam pół ziemskiego globu i zainteresowałam się w kulturą Inków.

Jako dziecko bardzo lubiłam niezwyciężonych bohaterów, takich jak Winnetou czy Old Shatterhand. Takie postacie przeszły dzisiaj do lamusa, a krytycy wyraźnie podkreślają, że literacka postać nie może i nie powinna być idealna – ma być zwyczajna, ułomna, pełna ludzkich słabości. Myślę, że to powszechna tendencja, aby czytelnik mógł poczuć się lepiej. Ale ja nie potrzebuję bohaterów podobnych do mnie. Nadal lubię silne i niezwyciężone postacie, które ratują świat i są absolutnie niepokonane. Bo dla mnie książki beletrystyczne to drzwi do marzeń. Czytam je po to, by się w czasie czytania uśmiechać się z zachwytu i wzdychać w poczuciu totalnego bezpieczeństwa.

Potem zaczęłam czytać powieści SF i fantasy, odkrywając inną formę ciągle przecież baśni. Ale tego właśnie w książkach szukałam: światów, które rozwiązują najtrudniejsze problemy i znajdują lekarstwa na wszystkie dolegliwości. Właśnie to dawało mi siłę przetrwania, kiedy mój brat umierał z powodu nieuleczalnej choroby, kiedy wszystko traciłam i spadałam na samo dno piekła. Ucieczka w czytanie jest sto razy lepsza niż ucieczka w jakieś uzależnienia – nie ma co do tego wątpliwości. Ale ponadto – daje siłę. Kiedy zamykałam książkę, podwijałam rękawy i brałam się za bary z życiem. Gdzieś na dnie duszy niosłam moc niezwyciężonych herosów i radość życia poszukiwaczy przygód. To mi pomagało wytrwać i pokonywać przeszkody.

Pozytywna lektura napełnia nas dobrą energią i daje dużo pięknej mocy. Nie jest tym samym, co chowanie się pod kloszem, bo nie chroni nas przed konfrontacją z życiem. Ale napełnia nasze wewnętrzne akumulatory nadzieją na dobro. Siła bierze się właśnie z tej nadziei, to ona obdarza nas wytrwałością. Kiedy czytamy dużo dobrych książek, to nasza podświadomość wypełnia się wiarą w to, że możemy pokonać rozmaite przeszkody, że mamy w sobie siłę i że przed nami na końcu drogi zawsze znajdzie się jakiś Happy End. Niczego więcej nie potrzebujemy, by twórczo zmagać się z tym, co życie przynosi.

Czasem bywa i tak, że trudności się nawarstwiają. Czy należy bać się rozczarowania i tego, że nie doczekamy żadnego dobra? Myślę, że to zupełnie nie ma znaczenia, bo zawsze spotykamy jakieś piękne sytuacje i wspaniałych ludzi. Zawsze. A poza tym liczy się przecież nasz odbiór, nasza reakcja na to, co się wydarza. Można widzieć szklankę w połowie pełną lub w połowie pustą. Rozczarowanie to ta druga wersja. Optymista nigdy nie jest rozczarowany, bo zawsze znajdzie dla siebie jakąś inspirację. Warto pamiętać, że bycie szczęśliwym zależy tylko od nas, od naszej decyzji, a nie od sytuacji.

Właśnie dlatego, że lubię baśnie, opowieści fantasy i potężnych herosów, z łatwością umiem też myśleć pozytywnie. Przyznam się, że nie potrzebuję książek o bólu, chorobie i rozpaczy – życie przynosi nam takie doświadczenia pełnymi garściami. Potrzebuję wiary, nadziei i uśmiechu, aby łatwiej tworzyć piękne wyobrażenia. Albo szczypty magii, która sprawia, że dobro pokonuje zło. Noszę w sobie takie cudne opowieści jak najcenniejsze skarby i kiedy jest mi szczególnie ciężko, zamykam oczy i przywołuję je jak Światło. To działa, jak zapalenie wewnętrznej lampy. Wraca siła.

Książki, podobnie jak filmy, wypełniają naszą podświadomość obrazami. Moim zdaniem powinny być piękne i pełne mocy. To, czym się wypełniamy, to przyciągamy potem do swojego życia. Pisałam już o tym, że powinniśmy czytać tylko dobre podnoszące na duchu książki. W gruncie rzeczy mogą dotyczyć trudnych aspektów i opisywać problematyczne sytuacje. Ważne, by niosły nadzieję, a ich puenta napełniała nas mocą. Nie mają dla mnie wartości lektury, które przerażają, pozbawiają siły i chęci do życia. A takie też są, dlatego warto wybierać mądrze.

Na koniec przyznam się, że kiedy byłam zmuszona do pobytu w szpitalu, specjalnie wzięłam ze sobą swoje ulubione pozytywne książki przygodowe. Chyba właśnie opowieści A. Szklarskiego. Ładowały mnie dobrą energią, nadzieją i radością w czasie pomiędzy badaniami i lekarskimi wizytami. Byłam wtedy dorosłą osobą, mężatką i matką. Takie młodzieżowe tytuły na mojej szafce nocnej mogły nawet śmieszyć niektórych. Ale mi pomagały. Znane pozytywne postacie, siła i moc, wartościowe przesłania – tego było mi wówczas trzeba najbardziej. Dzisiaj powiedziałabym krótko: potrzebowałam wysokiej energii, aby sprostać wyzwaniu. Zrobiłam to na wyczucie, zabrałam ze sobą książki, które niosły mi siłę i ukojenie.

Niektórzy wolą ambitne lektury. Wśród nich zapewne są takie o wysokich wibracjach, ale są też takie o niskich. Czasem ktoś mi poleca coś znanego i wielokrotnie nagradzanego. Czytam i rozczarowuję się niską energią. Walor literacki, piękne formy powieści to nie wszystko. Potrzebujemy czegoś więcej… Ja potrzebuję na pewno. Szkoda mi czasu na obniżanie sobie wibracji. Zawsze wybieram książki z dobrą energią. Wolę czytać piękne baśnie, niż smutne historie nagradzane przez krytyków.

Bogusława M. Andrzejewska

Po kobiecemu

Jest taka zabawna historyjka. Do pewnego nauczyciela religii przyszedł ateista i powiedział:

 Nawrócę się, jeśli wyrecytujesz mi wszystkie zasady stojąc na jednej nodze.

Nauczyciel posłusznie stanął na jednej nodze i powiedział:

 Kochaj bliźniego swego jak siebie samego. To wszystko, reszta to komentarz.

Dla mnie to jedna z najmądrzejszych opowieści i kwintesencja tego wszystkiego, co mówimy i piszemy o duchowych peregrynacjach. Żadna najbardziej skomplikowana filozofia nie może tego ukryć. Jest tylko komentarzem. Patrząc z tego poziomu możemy dostrzec, że pewne religie, które rozpanoszyły się (trudno tu o inne słowo) na świecie, tak mocno skupiły się na rozmaitych fałszywych komentarzach, że zapomniały o tym, co jest esencją wiary. Zapomniały o miłości. Jak można modlić się do jakiegokolwiek Boga i jednocześnie krzywdzić, ranić, skazywać na cierpienie inną istotę? Ktoś, kto naucza o Bogu, powinien kochać najmocniej i bez względu na wszystko. Jeśli ktoś niszczy innych ludzi, lży ich, atakuje, bo myślą inaczej, wyglądają inaczej, kochają inaczej niż on by sobie życzył, to nigdy nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek boskością. Jest na usługach mroku.

Nikogo nie atakuję. Logicznie rozważam rzeczywistość. Tego typu kapłanów i rozmaitych religii jest na świecie sporo. Pewne grupy ludzi (na przykład kobiety) są zgodnie z religijnymi zasadami traktowane jak niewolnice. Takie zjawiska istniały zresztą zawsze, a składanie krwawych ofiar z ludzi nazywano dowodem wiary. Zachęcam, by czasem zatrzymać się na chwilę i zastanowić, tak zupełnie logicznie pochylić się nad tym, co promuje dana religia, do czego nakłania. To pozwoli dostrzec, czy w określonej świątyni panuje Światło czy mrok. I to rozróżnienie jest całkiem oczywiste.

W naszym kraju od lat dominuje katolicka filozofia promująca marność człowieka, w szczególności kobiety. Kościół każe posypywać głowy popiołem, każe bić się w piersi co najmniej raz w tygodniu i w każdy możliwy sposób pozbawia ludzi poczucia wartości i wiary w siebie. W efekcie doprowadza do tego, czego chce: kobiety czują się śmieciami, niewolnicami, służącymi, reproduktorkami rodzącymi cokolwiek (nie zawsze zdrowe dzieci) tylko po to, by kościół mógł zarobić na ochrzczeniu i pochówku tego czegoś, co jest tylko kłębuszkiem cierpienia.

To afirmowane latami przekonanie wydaje dzisiaj takie owoce, jakie widzimy. Dlaczego w innych krajach przepisy aborcyjne są logicznie dopasowane do poziomu kultury i zdrowia kobiet? Bo tam kobietom nie wkłada się programów myślowych, które zaniżają ich wartość. Oto kolejny przykład na to, jak działa Prawo Przyciągania. I kolejny dowód, że to co nas spotyka, jest zawsze przyciągnięte przez nas samych, przez programy włożone w naszą podświadomość. To całe pokolenia kobiet bijących się w piersi na kolanach przed facetem ubranym w czarną kieckę wykreowały taką sytuację, jaka ma miejsce obecnie.

Są ludzie, którzy uważają, że znajdujący się w łonie kobiety cierpiący płód ma prawo do przeżycia kilku godzin lub nawet dni czy tygodni, by potem konać w mękach. Moim zdaniem jest to filozofia spójna z poglądami średniowiecznej inkwizycji, która to zgodnie twierdziła, że tortury i palenie na stosie są odkupieniem grzechów, więc należy dla zbawienia duszy poddawać ludzi cierpieniu. Oczywiście każdy ma prawo do swoich poglądów i postępowania zgodnie z nimi. Oczekuję jednak, że inni także dadzą mi prawo wyboru zgodnie z moim poglądem.

W moim odczuciu miłość – a tym samym prawdziwa duchowość –  przejawia się uwalnianiem od bólu, przynoszeniem ulgi, wsparciem w cierpieniu, a nie syceniem oczu męką. Dlatego też nie docierają do mnie naciągane argumenty obrońców życia poczętego. Jeśli można urodzić niepełnosprawne dziecko, które na przykład nie ma jednej ręki, ale może żyć i czerpać z tego życia radość – jasne, zasługuje na ochronę i wsparcie. Jeśli jednak ma urodzić się tylko po to, by na oczach zrozpaczonej matki konać tygodniami… Nie. Nie ma mojej zgody na bezzasadne cierpienie innej czującej istoty. Nie jestem zwolenniczką aborcji. Jednak popieram usunięcie ciąży w tak skrajnych przypadkach, jak ciężko upośledzony płód. Nie wolno tego zabraniać kobietom, również dla ich zdrowia.

Wczoraj po raz pierwszy od lat usunęłam ze znajomych na FB osobę, która „świętowała prawo do życia”, tańcząc na trupach kalekich dzieci i cierpieniu tysięcy kobiet. Bo niegdyś urodziła dziecko z zespołem Downa i teraz cieszyła się, że inne kobiety będą zmuszone rodzić tak jak ona. Zawiść. Podła radość, że innym nie będzie lepiej. Nie mam takiej osobie niczego do powiedzenia. Jest po prostu głęboko nieszczęśliwą i przez to bardzo złą osobą. Pamiętajmy, że autorami największego okrucieństwa w dziejach ludzkości są właśnie ci, którzy są wypełnieni cierpieniem i boli ich, że innym może być lepiej.

Paskudne to… ale tak czasem działa ludzka psychika. Jedni życzą innym szczęścia, inni – „aby nikomu nie było lepiej niż mi”. Nawiasem mówiąc przypomnę, że czołowa działaczka i autorka najbardziej okrutnych restrykcji wobec polskich kobiet jest także osobą ogromnie skrzywdzoną. Wiele razy powtarzam, że człowiek szczęśliwy, który kocha siebie, nie ma potrzeby ranić innych. Odwetu za swoje krzywdy szukają ci, dla których jedyną motywacją do życia, jest zemsta za własny ból. Dlatego w kółko powtarzam: kochajcie siebie, cieszcie się każdą chwilą, budujcie prosperująca świadomość, byście byli szczęśliwi dla siebie, ale i dla innych. Byście nie stali się katem dla drugiego człowieka.

Z poziomu duchowego – zmuszanie do cierpienia w imię swoich guseł jest charakterystyczne dla demonów.  Nie chcę nikogo obrażać używając słowa „gusła”, ale zasady religijne nie powinny być mieszane do medycyny i przepisów prawnych. Jeśli ktoś nie jest katolikiem, to płód jest dla niego tylko płodem. W wielu kulturach wierzy się, że dusza wchodzi w ciało dopiero w momencie urodzenia, zatem cokolwiek ciężarna nosi w brzuchu, nie jest człowiekiem i nie posiada duszy. Nie wolno zatem narzucać komuś, kto katolikiem nie jest, katolickich zasad. To kobieta decyduje w co wierzy. Jeśli chce urodzić, bo jest katoliczką, niech sobie urodzi. Jeśli jest buddystką, ateistką, rastafarianką – niech zdecyduje sama zgodnie ze swoją wiarą. Nie zabraniamy innowiercom ubojów rytualnych, a zabraniamy kobietom rodzić zgodnie z własnym wyznaniem?

Świadkowie Jehowy nie uznają przetaczania krwi. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że ze wszystkich szpitali w naszym kraju usuwa się transfuzje… Wyobraźmy sobie, ile ludzi umrze bez podania krwi. Dlaczego tego nie robimy, przecież to ważna zasada religijna? I proszę nie argumentować, że Świadków Jehowy jest mało, a katolików dużo. Najwięcej na świecie jest wyznawców Islamu, w którym dwunastoletnia dziewczynka jest gotowa do ślubu i współżycia z mężczyzną. Dlaczego u nas taki związek byłby obwołany pedofilią, a mężczyzna ukarany? Jeśli to religia decyduje o przepisach prawnych, to bądźmy konsekwentni! Nie wybierajmy z jednej, odrzucając drugą.

Możemy dodać inne fascynujące religijne ciekawostki, jak chociażby to, że w Imperium Inkaskim zgodnie z wiarą cudzołożnice wieszano za włosy nad przepaścią. My nie wieszamy? Dlaczego? Dlaczego zabraniamy aborcji, a zezwalamy na transfuzje? Dlaczego chronimy nasze córki do osiemnastego roku życia, a nie chronimy dorosłych kobiet przed dramatem patologicznej ciąży? Dlaczego płód (może być przecież bez duszy) jest ważniejszy niż dobro kobiety, która duszę ma?

Bo w tym wszystkim nie ma w istocie żadnej wiary ani żadnej religii. To tylko demoniczne zabawy wyrachowanych ludzi, którzy manipulują ciemnym ludem dla zysku. Z powodów politycznych i finansowych. Jeśli ktoś jeszcze wierzy, że Dobry Bóg życzy sobie ratowania zdeformowanych płodów kosztem zdrowia kobiety, to jest w błędzie. Bóg jest tam, gdzie jest miłość i współczucie. Stawia takie doświadczenia na naszej drodze właśnie po to, byśmy mogli określić samych siebie – Kim W Istocie Jesteśmy, sługami mroku czy Światła. Światło płynie tam, gdzie uwalniamy inną istotę od cierpienia otulając ją miłością i zrozumieniem dla jej potrzeb. Mrok jest zawsze tam, gdzie wygrywa religijny fanatyzm.

Jestem przeciwna usuwaniu ciąży zdrowego dziecka. Dziecko jest błogosławieństwem  jeśli nie może być dla mnie, bo nie mam warunków, by je wychować, może być dla kogoś innego, kto je zaadoptuje. Nigdy nie usunęłam ciąży. Udało mi się natomiast uratować przed usunięciem dziecko mojej koleżanki, która nie była gotowa na macierzyństwo. Śmiem twierdzić, że to dzięki mojej łagodnej perswazji i serdecznemu wsparciu urodziła się zdrowa dziewczynka, która dzisiaj ma trzydzieści kilka lat. Dlatego mój głos mocniej wibruje energią niż głos tych, którzy wychodzą z poziomu lęku i poczucia winy. I tym głosem wyraźnie powtarzam: KAŻDY MA PRAWO WYBORU, KAŻDY MA PRAWO DECYDOWANIA O SOBIE. W kwestii aborcji to MATKA decyduje, czy chce podjąć się takiego trudu, jak urodzenie chorego dziecka, bo to jej trud. Nikogo innego. 

Bogusława M. Andrzejewska

Szkolne dyplomy

Z końcem roku szkolnego zaczyna się parada świadectw wstawianych na portalach społecznościowych przez zachwycone i jednocześnie żałośnie niedowartościowane mamusie. Zjawisko uznałam za negatywne już kilka lat temu i próbowałam delikatnie pokazać, że to nie jest właściwe. Ale wówczas nikt mnie nie słuchał. Nawet próbowano mi – psychologowi – tłumaczyć, że skoro dziecko się napracowało, to należy je stawiać na „facebookowy piedestał”. Nie należy, jest to bardzo krzywdzące dla innych, mniej docenionych przez szkołę dzieci, które już na tym etapie czują się gorsze. Wreszcie to zauważono! Wreszcie społeczeństwo zaczyna dorastać.

Zjawisko jest zatem negatywne. Wyjaśnienie zacznę od mam.  Każdy człowiek powinien mieć swoje osiągnięcia. Powinien nauczyć się doceniać siebie i swoje rozmaite działania. Nie trzeba być artystą, naukowcem, odkrywcą leku na raka, czy laureatem nagrody Nobla. Wysoka samoocena umie pochwalić się całym rzędem słoików z kompotem wiśniowym, który został własnoręcznie zrobiony. Inna wstawi swoje roześmiane zdjęcie w wianku z polnych kwiatów i napisze: „cieszę się życiem”. Jeszcze inna robi sobie fotkę na nartach i też widać w niej radość z tego, co aktualnie robi. To inspirujące.

Zgodnie z NAO i moją wieloletnią praktyką, chwalenie się dziećmi jest przykrywką dla poczucia własnej nicości i mizerności. Osoba, która wciąż opowiada o dzieciach i chwali się czymś, czym chwalić się nie powinna, pokazuje pustkę we własnym życiu, pustkę w rozwoju i zero własnych osiągnięć. Czuje się niespełniona i próbuje to zagłuszyć CUDZYMI sukcesami. Bo szóstki na świadectwie to sukces dziecka, nie matki,

Proszę o elastyczne podejście i właściwe rozumienie tego, co napisałam. Jeśli akurat rozmawiamy o dzieciach ze znajomymi, możemy wszystko. Nie ma zakazu mówienia o tym, że mamy dobre dzieci. Szczególnie jeśli są życzliwe i serdeczne. Czymś zupełnie innym jest chwalenie się publiczne świadectwem z czerwonym paskiem. To żałosne podkreślanie, że nie mamy w życiu nic i niczego sensownego poza dziećmi, które zgrabnie wpakowały się do systemowej szufladki.

Moim zdaniem to dzieci mogłyby się chwalić swoimi osiągnięciami, a nie rodzice, bo to żadna rodziców zasługa. Błędnie wydaje się niektórym, że to nasze podejście do dziecka, czy nasza mądrość wychowawcza ma wpływ na oceny. Nie ma. Rodzice dzieci, które powtarzają klasę, często starają się tam samo, jak rodzice piątkowych uczniów, a jednak efekty inne, bo dzieci mają po prostu różne zdolności. A prawdę mówiąc, to też żadna zasługa dziecka, że jest zdolniejsze niż kolega czy koleżanka. Kwestia pracowitości nie ma tu wielkiego wpływu. Znam dzieci, które godzinami siedzą nad pracą domową, a i tak nie dogonią zdolniejszych kolegów, którzy palcem pstrykną i … dostają szóstkę. Jak to w życiu. W dorosłym życiu jest podobnie.

I teraz o dzieciach. Po pierwsze z całą stanowczością i pewnością stwierdzam autorytarnie, że oceny na świadectwie są NIEADEKWATNE do prawdziwej mądrości, inteligencji i wiedzy dziecka. Są wypadkową wielu czynników, nawet tak prozaicznych jak bycie lubianym lub nie lubianym przez nauczyciela. Nawet tak żałosnych jak to, że nauczyciel wstał pewnego dnia lewą nogą. Nauczyciele to tylko ludzie, którzy nigdy nie bywają obiektywni. Zawsze patrzą na dzieciaki poprzez pryzmat swojego mniej lub bardziej udanego życia prywatnego.

Na potwierdzenie swojej racji i swojego obiektywizmu spieszę poinformować o tym, że jako dziecko miałam idealne świadectwa z samymi piątkami – wówczas nie było ani szóstek ani czerwonych pasków. Byłam jedną z najlepszych uczennic w klasie do samego końca szkoły podstawowej i przez pierwsze lata liceum. I obiektywnie stwierdzam – wcale nie byłam najlepsza. Miałam zdolniejsze koleżanki, które miały gorsze oceny ode mnie. Miałam mądrzejszych kolegów, którzy mieli gorsze świadectwa. Niektórzy z nich dzisiaj są znanymi postaciami, ludźmi, którzy osiągnęli spektakularne sukcesy.

Nauka potwierdza to, o czym piszę. Badania dowodzą, że uczniowie z najlepszymi świadectwami to życiowi przeciętniacy, którym wiele rzeczy nie wychodzi. Średni uczniowie o byle jakich ocenach to liderzy, którym pół świata zazdrości wiedzy, mądrości, sprytu, talentów. Ja jestem przeciętna, wiem o tym. Bardzo późno zaczęłam robić to, co kocham, a w sensie finansowym nie dorobiłam się żadnego majątku. U schyłku życia zaczynam dopiero spełniać marzenia.

Jestem szczęśliwa – to prawda i tego Was uczę, ale nie zawdzięczam tego szkolnym lekcjom. Jestem inteligentna, potwierdzają to testy do Mensy. Jednak nie osiągnęłam tyle, ile moi koledzy o słabszych świadectwach. Oni więcej umieli zdobyć i to wcale nie jakimś sprytem, ale rzetelną wiedzą, np. ekonomiczną i matematyczną. A ja z matematyki miałam zawsze piątki i dla rozrywki rozwiązywałam zadania z geometrii analitycznej. Nic mi to w życiu nie przyniosło. Nie byłam przygotowana nawet do tego, by dobrze zarabiać. Kiedy zatem widzę to chwalenie się świadectwami pociech, to widzę nie tylko zakompleksioną mamusię, ale i kolejnego bezradnego przeciętniaka wyprodukowanego przez system.

Na koniec zostawiłam najważniejszy argument. Prawdziwą wartością u dziecka wcale nie są oceny, tylko to, czy jest koleżeńskie, przyjazne, tolerancyjne, twórcze, serdeczne. Takich świadectw nikt nie wystawia, a takie bardzo by mi się podobały. Mam dwie dorosłe córki i to, co w nich najbardziej zawsze ceniłam, to właśnie bezinteresowną dobroć. Tym się chwalę, że ratują bezdomne zwierzęta, że dbają o ekologię, że chętnie robią zabiegi Reiki potrzebującym, oczywiście kosztem własnego czasu. Jestem z nich dumna, bo na każdy kroku zauważają, kiedy ktoś potrzebuje pomocy i spontanicznie pomagają. Mają złote serca – to cenniejsze niż wszystkie czerwone paski świata i wszystkie dyplomy, jakie przynosiły.

I to jest dla mnie u młodej osoby najważniejsze – bycie dobrym i życzliwym. Cenię to bardziej niż artystyczne talenty, które też nie są żadną zasługą człowieka. Jeśli ktoś rodzi się z graficznymi czy muzycznymi zdolnościami, to ma po prostu szczęście i taki program duszy. Jeśli ktoś talentu nie ma, to ma inny program. Od dziecka lubiłam i umiałam pisać piękne wypracowania. Taki mój dar. Inni ludzie mają problem, by napisać zgrabny post na FB. Czy to ich wina? No przecież nie. Ani moja zasługa. Prawdziwy sukces jest tym, co sami wypracujemy, a nie tym, co dostaniemy za darmo w genach, jak zdolności literackie na przykład.

Oczywiście znowu proszę o elastyczność w rozumieniu tego, co piszę. Należy chwalić utalentowane młode osoby, aby rozwijały swoje zdolności i doceniały siebie. Ale należy też chwalić każde dziecko, także to, które przynosi do domu trójczyny, nie umie malować, a ze śpiewu ma dwójkę. Nie każdy rodzi się z takimi umiejętnościami, które są doceniane w szkole, a każdy zasługuje na miłość i szacunek. Dziecko z mniejszymi możliwościami cierpi w tym szkolnym wyścigu szczurów i to jest złe! Dlatego zawsze sprzeciwiam się zachwytom nad nieobiektywnymi papierkami z czerwonymi paskami.

To cierpienie zostaje wpisane jako wewnętrzny wzorzec na całe życie. Oczywiście, można to uzdrowić, ale przecież chyba nie o to chodzi, by negatywnie kodować młodzież, a potem ją leczyć. Szczęśliwy świat zbudują tylko ludzie, którzy byli szanowani i doceniani w dzieciństwie, a nie obolałe kłębuszki poniżane przez nauczycieli za to, że nie dorastały do ich spaczonej – systemowej wizji.

Nie uogólniam – kulturalny człowiek powinien umieć pisać bez błędów ortograficznych, znać tabliczkę mnożenia i wiedzieć, że Paryż jest stolicą Francji. Ale praktyka pokazuje, że maturzyści nie znają elementarnych podstaw, bo całą energię tracą na zgłębianie funkcji trygonometrycznych, na poznawanie ilości molekularnych połączeń dla każdego pierwiastka czy liczenie odnóg pajęczaków. Po co? Kto układa te programy i kto daje nauczycielom prawo oceniania dzieci za zdolności pamięciowe, a nie za dobroć, kreatywność i serdeczność? Ja takiej zgody nie daję!

Potrzebujemy świata, w którym docenia się życzliwość, serdeczność, altruizm, szacunek dla drugiej osoby, tolerancję. A zdolności plastyczne, biologiczne czy matematyczne są trzeciorzędne. Każdy jakieś ma. Są one po to, by odnaleźć swoją życiową ścieżkę i robić dokładnie to, co kochamy. Można malować obrazy, odkrywać nowe planety czy leki na ciężkie choroby. Można też pysznie gotować, uprawiać śliczne ogrody, naprawiać autka lub szyć buty. Wszystko jest potrzebne i potrzebne nam są rozmaite talenty, a nie tylko te wybrane przez zacofaną duchowo szkołę, która uczy rachunku różniczkowego i badania funkcji (na diabła to komu?), a nie uczy miłości do siebie podstaw zdrowej relacji, prawidłowej komunikacji czy szacunku dla natury.

Bogusława M. Andrzejewska

Pomaganie

Specyficzna sytuacja sprawiła, że ze współczuciem pomagamy uchodźcom i poszkodowanym w wojnie. Napisałabym nawet, że spontanicznie, ponieważ większość z nas nie rozważa tematu, nie zastanawia się, tylko działa. Z mojego punktu widzenia to naturalne i oczywiste. Dla mnie ludzie są ludźmi i jeśli potrzebują pomocy, a ja mogę im ją zapewnić, to robię to, bez względu na jakieś inne czynniki.

Są i tacy, których temat nie interesuje i pomagać nie chcą  wolno im, to ich wybór. Nie przeszkadza mi to. Przeszkadza mi natomiast ludzka ignorancja i żenująco niskie poczucie wartości, które nawet w takiej sytuacji prowadzi niektórych do złośliwych i niemiłych uwag. Patrzę na to od strony psychologicznej, ale dostrzegam też energetykę takich zjawisk i dzielę się. Może komuś się przyda takie spojrzenie na temat?

Pomoc przybiera rozmaite formy. Jedni oferują dach nad głową, inni transport, jeszcze inni zbierają odzież, lekarstwa i kosmetyki, a jeszcze inni organizują zbiórki pieniędzy. Za tym, co widoczne gołym okiem, ukrywa się jeszcze jedna fala pomocy  moim zdaniem najpotężniejsza. To działanie w energii, to oczyszczanie, medytacja i wiele innych skutecznych technik wykonywanych na poziomie subtelnym, aby zatrzymać koszmar wojny i nieść ratunek tym, którzy go najbardziej potrzebują. Cokolwiek ma się zadziać w obszarze materialnym, musi najpierw zaistnieć na płaszczyźnie energetycznej.

Wszystko jest ważne. Każdy pracuje w tym obszarze, który jest dla niego najbardziej odpowiedni. Lekarz niesie pomoc medyczną, prawnik prawną, kucharz gotuje darmowe obiady, a mag i szaman oczyszcza energię. Jak się domyślacie, działam w tym ostatnim obszarze, ale nie ograniczam się tylko do energii subtelnych, wpłacam także pieniądze, bo pieniądze pozwalają kupić to, co najbardziej potrzebne. Myślę, że potrzebujący sam może zdecydować, co w danej chwili jest dla niego istotne. Ale liczy się każda opcja – leki, jedzenie, ubrania, transport. Dostrzegam równowartość każdej pomocy opartej na sercu, także tam, gdzie człowieka stać wyłącznie na trochę drobnych i modlitwę, bo sam nie ma tyle, ile mu trzeba. 

Piszę o sprawach tak oczywistych, bo nie każdy je rozumie. Z przykrością widzę, że są tacy, którzy wyśmiewają pracę z energią, uważając, że liczą się tylko pełne szmat reklamówki upchane w samochodzie. To właśnie jest dla mnie ignorancja. W XXI wieku, po wielu naukowych opracowaniach i eksperymentach Gregga Bradena czy Joe Dispenzy czas już na rozumienie, że pokój powstaje w wyćwiczonych umysłach, w trakcie wizualizacji i medytacji. Kiedy ktoś karmi głodnych i zapewnia im dach nad głową, ktoś inny ciężko, naprawdę ciężko pracuje, aby zminimalizować liczbę ofiar i czas trwania tego piekła. Nie musicie doceniać takiego działania. Wystarczy, że nie będziecie z tego drwić, skupiając się na swoich sprawach.

Wielu ludzi wstawia na portalu społecznościowym zdjęcia swoich napchanych reklamówek, jakby musieli się pochwalić, że są dobrzy, bo pomagają. Nie ma w tym niczego złego, przynajmniej inspirujemy innych do pomocy i pozwalamy uwierzyć w to, że ludzie mają wielkie serca. Ale czasem widzę na poziomie energetycznym taką żałosną próbę dowartościowania siebie. Zachęcam zatem po raz setny do podnoszenia poczucia wartości innymi metodami. To prawdziwe, bezinteresowne Dobro jest ciche, a nie na pokaz. Każdy wie o tym doskonale, więc takie popisywanie się zdjęciami nie podniesie nam samooceny.

Chociaż dołożyłam swoją materialną cegiełkę, to nikt z Was nie dowie się ile i jak, ponieważ nie zrobiłam tego dla Was ani nie pomagam na pokaz. Robię to, bo tak wybieram. Robię to dla tych, których chcę z serca wesprzeć. Robię to dla bliskich mi znajomych i dla całkiem obcych ludzi, którzy tego wsparcia potrzebują. Podobnie pomagam Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy i innym miejscom, ludziom, zwierzętom – na wiele sposobów i zachęcam do tego na swoim profilu. Ale nie wklejam publicznie kwot ani nie pokazuję wypchanych toreb. Nie ma dla mnie znaczenia, czy ktoś się o tym dowie, czy nie. To moje życie i moje wybory.

Na koniec jeszcze jeden temat, który powinniście poznać i zrozumieć. Używane ubrania niosą w sobie energię poprzednich właścicieli. Często jest negatywna, pełna trudnych emocji lub chorobowych wzorców. Nigdy nic nie kupuję w lumpeksach, chociaż umiałabym sobie taki ciuch oczyścić, ponieważ pracuję z energią Reiki i Diamentowym Płomieniem. Jednak skóra nie jest warta wyprawki. Ubrania nie są dzisiaj drogie, a ja za bardzo dbam o swoje zdrowie, aby kalać swoją energię czymś tak paskudnym.

Oczywiście nie ma reguły. Do lumpeksów trafiają też rzeczy raz założone lub noszone krótko przez osoby młode i pogodne. Jednak bardzo często trafiają tam ciuchy po zmarłych na ciężkie schorzenia. Jeśli potraficie wyczuć energię, to zróbcie to, zanim kupicie sobie w takim miejscu coś do ubrania. A potem wielokrotnie oczyszczajcie najsilniejszymi wibracjami, jakie są Wam znane i dostępne. Czasem samo wypranie w wodzie z solą nie wystarczy. Sprawdzajcie, czy takie ubrania przestają Was kłuć i szczypać w palce, czy już nadają się do założenia.

A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś za grosze napcha reklamówki ciuchami po ludziach chorych na nowotwory i inne przewlekłe schorzenia i z całym tym brudem wibracyjnym wysyła uchodźcom. Przecież to osoby w niskiej energii rozpaczy, gniewu, żalu i emocjonalnego cierpienia. Są bardziej wrażliwe i bardziej narażone na wszelkie choroby. Jeśli założą na siebie takie lumpeksowe bomby, to nie wyjdzie z tego nic dobrego. Dla mnie to absolutnie niedopuszczalne. I kiedy widzę te torby napchane szmatami z lumpeksów, to płakać mi się chce nad ludzką niewiedzą. Przecież można kupić trochę taniej czystej bielizny i ubrań niewiele drożej niż w szmateksie.

Pomagajmy mądrze. Pomagajmy z potrzeby serca. Pomagajmy po to, by zmieniać świat na lepszy i by rozprzestrzeniać energię bezinteresownej miłości. Działajmy wspólnie, w grupach, bo każda współpraca zasila dobry, pełen kochania i tolerancji świat. Doceniajmy każde dobro i nie zadzierajmy nosa, że wysłaliśmy dwie torby szmat więcej niż sąsiadka. Szanujmy także tę formę pomocy, której nie rozumiemy. Przyjdzie kiedyś taki dzień, że praca energetyczna stanie się oczywistością, której nasze dzieci uczyć się będą w szkole.

Bogusława M. Andrzejewska

Pokój

Pokój jest obecnie tym, czego najbardziej potrzebujemy, więc dziś o pokoju właśnie. To, co ważne, to zrozumieć, że o pokój się nie walczy. Pokój się buduje. Nie zawsze mamy wpływ na politykę. Czasem  chociaż głosujemy na pokojowych polityków  wygrywają tacy zbuntowani, zadufani i pełni agresji. Jednak wszystko jest z jakiegoś powodu. Jeśli pomimo tego, że kochamy pokój i pragniemy go dla świata, doświadczamy wojny, to znaczy, że mamy go budować w sobie. Mamy go rozprzestrzeniać. Mamy go uczyć innych. Powód zawsze jest. Podobnie jak choroba czasem pojawia się tylko po to, byśmy odkryli w sobie moc samouzdrawiania.

Jedno jest dla mnie dość oczywiste  jeśli nie mogę obalić wojowniczego polityka ani zatrzymać swoją pięścią czołgów, to oznacza, że mam pracować na tym poziomie, który jest dla mnie dostępny: na poziomie mentalnym i energetycznym. Mentalny to uświadamianie, tłumaczenie, pokazywanie w jaki sposób tworzymy pokój. Energetyka to konkretna praca z medytacją, wizualizacją, energią Reiki oraz innymi duchowymi metodami. Jest jeszcze trzeci poziom… O nim za chwilę.

Wbrew pozorom jest to bardzo skuteczne w sferze materii. Udowodnił to Gregg Braden swoimi dokładnie opisanymi doświadczeniami. Kiedy duża grupa ludzi medytuje nad pokojem, wówczas na dłuższy czas ustają wszelkie napady, ataki i konflikty w pobliskiej przestrzeni. Zostało nawet dokładnie policzone, ile osób musi medytować, by zapanował spokój na określonym obszarze opisanym ilością metrów kwadratowych. Zatem warto to robić, bo działa i przynosi wymierne efekty.

Na poziomie duchowym i energetycznym ogromnie ważne jest, by zacząć od siebie, czyli poczuć pokój w sobie. To my tworzymy. Jeśli jestem pełna gniewu na agresora, który zabija ludzi, to nie mam w sobie pokoju tylko… gniew. A przecież nie o to nam chodzi. Rzecz polega na rozumieniu procesu. Nic nie jest przypadkowe. Agresor pojawia się w naszej przestrzeni byśmy nauczyli się uwalniać złość, oburzenie, rozpacz i zastępowali te wszystkie emocje pokojem.

Trudne to, wiem, ale przecież tak dużo mówimy teraz o rozwoju i przebudzeniu… Przebudzenie, to umiejętność tworzenia w sobie na zawołanie harmonii i pokoju. Bez oceniania. Bez obwiniania. Bez agresji. Rozumiejąc, że wszystko, co dzieje się na Ziemi jest umową dusz. Nie pierwsza to wojna. Wszystkie nas czegoś uczyły. Dawniej na agresję odpowiadaliśmy agresją. Dzisiaj mamy tę przewagę, że rozumiemy, o co w tym procesie chodzi i do czego zmierza. A o co chodzi? O umiejętność budowania w sobie pokoju i miłości bezwarunkowej. Dopóki tego nie urzeczywistnimy będziemy doświadczać takich trudnych sytuacji. Może więc warto się sprężyć i przerobić tę lekcję, aby już nigdy więcej nie było żadnej agresji i żadnych wojen.

Trzeci poziom, o którym wspomniałam, to świadome bycie pokojem. To zaprzestanie trzaskania drzwiami, krzyczenia na innych, złoszczenia się, pogardy wobec drugiego człowieka. To wyrzeczenie się rywalizacji, chciwości, poniżania i dokuczania innej osobie. To bycie w harmonii i ciszy, w jedności ze Wszystkim Co Jest. Im więcej ludzi stanie się Pokojem, tym szybciej wszelkie walki i zbrojne konflikty znikną z powierzchni naszej planety.

Jeśli ktoś zdecyduje się zrobić coś dla pokoju  na przykład wysłać energię, przeprowadzić medytację czy wizualizację, to bardzo ważne, by zacząć od ciszy w sobie. Chociaż solidaryzowanie się z ofiarą ataku wydaje się być takie szlachetne, na poziomie energetycznym sprowadza nas do poziomu świadomości braku. Nie można pracować z energią pokoju i jednocześnie widzieć w wyobraźni wybuchających bomb i płaczących dzieci. Nasza myśl tworzy. Właśnie dzisiaj musimy zaniechać wszelkiego oceniania, gniewu i buntu. Agresywne krzyki pod adresem agresora stawiają nas energetycznie na równi z nim. Agresją nie pokonamy agresji.

Zatem to, co najważniejsze  stać się dzisiaj pokojem. Widzieć wewnętrznym okiem piękne, dostatnie miasta i wsie, roześmiane, szczęśliwe dzieci, pięknie ubranych ludzi niosących w rękach kosze z owocami oraz wszystko to, co kojarzy się z dobrobytem i bezpieczeństwem. Podobnie jak wtedy, kiedy wizualizujemy zdrowie nie skupiamy się na chorobowych zmianach w ciele, tylko na wizji ciała zdrowego i ładnego.

Nie jest to trudne – zobaczyć to, czego pragniemy, cudowny dobrostan, radość i szczęście. Na tym się dzisiaj skupiajmy. Niech moc naszych myśli buduje świetlne struktury cudownego, szczęśliwego świata, w którym panuje obfitość, sytość, ciepło, radość, spokój, twórczość i zabawa. Uruchamiajmy naszą potężną moc tworzenia, by przeciwstawić ją pokojowo temu, czego nie chcemy doświadczać. Uwolnijmy lęk i nie pozwólmy, by obezwładniał naszą twórczą energię. Mamy Moc. Każdy z nas ma Moc do wykorzystania. Jakby to było wspaniale, gdybyśmy udowodnili sobie i całemu światu, że możemy wszystko. Bo możemy.

Na koniec krótkie proste ćwiczenie, które pomoże rozprzestrzeniać pokój.

Weź głęboki wdech i poczuj, jak wypełnia Cię pokój. Przez te kilka sekund zobacz wewnętrznym okiem roześmiane, szczęśliwe dzieci bawiące się na łące, ludzi ubranych w piękne rzeczy albo siebie na plaży obok wielu innych spokojnych zrelaksowanych osób. Zobacz to wszystko, co symbolizuje pokój, dostatek, dobrobyt, ciepło, sytość.

Zatrzymaj powietrze na kilka sekund i poczuj jak Twoja aura wypełnia się złotym Światłem, jakością pokoju.

Wypuść wolno powietrze i zobacz, jak złote Światło Pokoju rozprzestrzenia się z Twojej aury dookoła na cały świat.

Powtarzaj tyle razy, ile chcesz i możesz. Niech tworzy piękną, jasną energię, która oczyści wszystko to, co pokojem nie jest.

Nie tak dawno pisałam o noworocznych fajerwerkach, które dla mnie są wyrazem zawoalowanej agresji a nie radości. Huk, który towarzyszy fajerwerkom, przypomina huk spadających pocisków, a cierpienie zwierząt symbolicznie przypomina dramat wojny. Symbolicznie rzecz jasna, bo od fajerwerków do koszmaru wojny bardzo daleko. Kto jednak rozumie symbolikę, ten widzi, że zwolennicy fajerwerków to agresorzy, którzy pod pozorem świętowania zaspokajają potrzebę ataku, huku, hałasu, niszczenia. Nic zatem dziwnego, że prędzej czy później pojawia się doświadczenie wojny. Aby nie być źle zrozumianą, spieszę z wyjaśnieniem: fajerwerki nie są niczemu winne, one tylko pokazują, jakie energie w sobie mamy. Jeśli ciągle tak duży procent ludzi cieszy się hukiem, bólem i zniszczeniem, to wiemy do czego dąży spora część ludzkości. I to przychodzi. Wbrew serdecznym pragnieniom pokoju u innych dobrych ludzi.

Bogusława M. Andrzejewska

Noworoczny smutek

Zastanawiam się czasem, skąd bierze się w ludziach obojętność na cierpienie drugiej osoby czy zwierzęcia? Obojętność, która popycha człowieka do zła. Od dziecka myślę o innych i staram się nikogo świadomie nie krzywdzić. Świadomie, bo nieświadomie zrobiłam to pewnie wiele razy, jak każdy. Dopóki czegoś nie zauważamy, nie można mieć do nas o to pretensji. Liczy się wola.

Pisząc o egoizmie wcale nie myślę o poszukiwaniu dla siebie wygody z pominięciem potrzeb innych. To zrozumiałe, że dbamy przede wszystkim o nasz własny komfort. Logiczne też jest, że każdy powinien troszczyć się o swoje sprawy. Na tym polega rozwój i nauka asertywności czy miłości do siebie. Mamy obowiązek kochania siebie i zauważania tego, co ważne dla naszego dobra.

Ale dzisiaj o rzeczy błahej, która zamienia się w cierpienia tysięcy. Jak co roku, w okolicy Nowego Roku zadaję sobie pytanie, dlaczego tyle żywych istnień ginie i cierpi dla prostej nikomu niepotrzebnej rozrywki, jaką są fajerwerki? Towarzyszące sylwestrowej zabawie potworne huki nie są niezbędne do życia. Nie dają jedzenia ani zdrowia. Nie zapewniają dachu nad głową. Można się bez tego całkiem spokojnie obejść. Po co to zatem?

Kocham ciszę. Huk fajerwerków co roku bardzo mnie męczy. Ale ja przecież mogę to wytrzymać. Jednak boli mnie ogromnie cierpienie tych wszystkich zwierząt, które w wielkim strachu trzęsą się i kulą, a nierzadko umierają na zawał serca. Jako empatka mocno czuję to wszystko i co roku odchorowuję. Ale przecież nie o moją chorobę tu chodzi. Ale o niepotrzebne cierpienie setek istnień, które jest co roku świadomie prowokowane przez egoistycznych ludzi.

Nie jestem święta i chociaż sama nigdy nie bawiłam się fajerwerkami, to nie przeszkadzały mi dawniej. Ktoś z mojej rodziny nawet je kupował. Do czasu, dopóki koleżanka nie powiedziała mi, jak bardzo cierpią jej psy z tego powodu. Ta jedna informacja wystarczyła, bym wyrzuciła wszystkie race do śmieci i dopilnowała, by moje dzieci jak dorosną, nigdy czegoś takiego nie robiły. Dobro innych było dla mnie ważniejsze od kolorowych światełek.

Taka decyzja jest dla mnie tak oczywista, że nie rozumiem kompletnie, dlaczego tak wielu ludzi nadal to czyni, chociaż dzisiaj nie ma już chyba nikogo, kto nie wiedziałby, jak bardzo jest to szkodliwe dla różnych zwierząt. Szczególnie dla tych dzikich w lasach i parkach, którym nie można podać leków na uspokojenie.

Staram się nikogo nie oceniać i rozumieć, że ludzie chcą się bawić i świętować w ulubiony sposób. Wierzę, że to tylko bezmyślność i założenie, że obrońcy zwierząt po prostu przesadzają i nic złego się nie dzieje. Ot, parę martwych ptaków i trochę histerii. Nie zakładam, że każdy jest okrutny. Myślę, że po prostu egoistycznie nie chce słyszeć, że taka forma rozrywki jest paskudną torturą dla połowy psów i kotów domowych, dla wszystkich bezdomnych i większości dzikich zwierząt, których siedliska znajdują się w pobliżu miast i miasteczek. Brak świadomości. Egoistyczne zaprzeczanie podawanym przez media informacjom.

Myślę też, że można znaleźć jakiś kompromis  na przykład strzelanie tylko przez niecałą godzinę. Zacząć przed północą i skończyć kwadrans po. Tymczasem egoizm ludzki przejawia się tym, że kanonada rozpoczyna się w moim mieście już w ciągu dnia, około godziny 17. Potem przez wiele godzin nasze domowe zwierzęta siedzą skulone za łóżkami i szafami. A co się dzieje w pobliskich lasach i parkach? Nawet nie chcę sobie wyobrażać tego piekła i znowu wstyd mi za ludzi.

Jest tyle sposobów na dobrą zabawę. Opracowano nawet laserowe bezgłośne fajerwerki. Są metody wyświetlania na niebie pięknych obrazów. Wierzę, że każdy mógłby znaleźć coś dla siebie. Wystarczy chcieć. Ale miłośnicy huku nie chcą. Nie ma popytu na wynalazki, ponieważ ta egoistyczna część naszego społeczeństwa nie wyobraża sobie świętowania bez hałasu. Jeśli nie ma popytu, to nikt nie pracuje nad znalezieniem innej formy kolorowych światełek na niebie

Jest to pewna określona jakość myślenia. Działa podobnie u ludzi, którzy nie wyobrażają sobie dobrej zabawy bez alkoholu czy dragów. A przecież naprawdę można znaleźć inne wartości, które rozjaśniają serca i duszę, a nie tylko oszałamiają mózg. I powiem szczerze, że takie myślenie jest dla mnie o wiele bardziej przykre niż sylwestrowe fajerwerki. One trwają raptem kilka godzin w roku.

Przykre jest dla mnie, że ciągle tak wiele ludzi żyje w niskiej energii egoizmu i zaślepienia. Wiem, że każdy ma prawo wolnego wyboru i wybiera zgodnie ze swoim poziomem. Wiem, że wszystko jest w harmonii i nisko wibracyjne wybory są nam potrzebne do rozwoju. Wiem to wszystko. Ale i ja egoistycznie pragnęłam za życia zobaczyć dobry świat z dobrymi, empatycznymi ludźmi. Zapragnęłam zobaczyć, że większość ludzkich istnień jest przepełniona miłością i troszczy się o dobro i bezpieczeństwo zwierząt.

Tymczasem według matematycznych danych w tym roku w naszym kraju wydano na zakup fajerwerków ok. 700 milionów. To jest trzykrotnie więcej niż wydajemy na fundację wspierającą służbę zdrowia. Takie dane zasmucają. Moje egoistyczne pragnienie zobaczenia Złotej Ery pełnej miłości nie zostanie zapewne zaspokojone, skoro ludzie dokonują takich wyborów. Urodziłam się za wcześnie. Zachowam jednak nadzieję, że za kolejne sto lat huk przestanie bawić ludzi, a świat stanie się lepszy.

Pamiętajmy jednak, że na tym świecie istnieje Dobro. Istnieje empatia. Niektóre duże markety całkiem wycofały ze sprzedaży fajerwerki. W niektórych miastach wydano zakaz ich używania. Wierzę głęboko, ze mądrość i współczucie pomalutku torują sobie drogę do ludzkich serc. To tylko kwestia czasu. Być może trzeba poczekać dłużej niż chciałam, ale ja z natury jestem niecierpliwa. Ważne, by zmiana na lepsze w końcu nastąpiła.

Bogusława M. Andrzejewska

Komentowanie

Dawno temu wyłączyłam wszędzie, gdzie to tylko możliwe, opcje komentowania moich artykułów i materiałów filmowych. Z prostej przyczyny  nie jestem zainteresowana rozmaitymi punktami widzenia w odniesieniu do treści, które zamieszczam. Kompletnie mnie to nie interesuje, ponieważ nie piszę artykułów, by z kimś dyskutować, ale po to, by przekazywać wiedzę tym, którzy są na nią gotowi. Jeśli komuś nie odpowiada to, co zamieszczam, może spokojnie iść gdzieś indziej, gdzie znajdzie dla siebie coś wartościowego.

Nie oznacza to, że jestem nieomylna. Oczywiście, że mogę  postrzegać rzeczy w sposób subiektywny i popełniać błędy w ocenie zjawiska. Jednak komentarze pod artykułem nie są odpowiednim miejscem na polemikę. Kiedy chcę zapytać o zdanie innych, to wchodzę w grupy dyskusyjne albo piszę list do kogoś, z kim wymieniam się poglądami. Tam zadaję pytania, polemizuję i dyskutuję – w miejscach do tego przeznaczonych  z osobami, które mają merytoryczne przygotowanie do takiej rozmowy.

Ludzie, którzy ochoczo komentują różne nasze teksty, najczęściej nie mają żadnej wiedzy. Łatwo to udowodnić pierwszym z brzegu przykładem. Jak wiecie doskonale, przed 2000 rokiem byłam na naukach buddyjskich, uzyskałam schronienie i prawo do rozmaitych buddyjskich praktyk. Wspominam o tym w rożnych miejscach na swojej stronie. Staram się dużo czytać na temat buddyzmu, ponieważ jest on dla mnie po prostu fascynujący i czasem powołuję się na buddyjskie nauki. Parę lat temu zamieściłam krótki wpis na temat rozwoju osobistego i obok wielu innych argumentów, wspomniałam też Buddę i jego podejście. Jeden z komentarzy brzmiał mniej więcej: „o, to teraz budda w modzie?”

Konia z rzędem temu, kto znajdzie w tej wypowiedzi sens czy jakikolwiek pożytek. Osoba, która komentuje mój wpis nie zadała sobie trudu, by zobaczyć, że od dwudziestu lat buddyjska filozofia jest mi bliska, więc to nic nowego w moich tekstach. Ponadto co kogo obchodzi moda? Każdy wybiera to, co dla niego najlepsze. Nawet gdybym opisywała najnowszy fason butów, to i tak finalnie nie ma znaczenia czy taki but jest właśnie modny, tylko czy jest wygodny, lekki, odporny na przemoczenie. Sens miałyby dla mnie wyłącznie komentarze typu: „te buty są ciężkie”, „ten but jest niewygodny”, „w tych butach dobrze/źle się biega”.

Niektórzy ludzie mielą jęzorami, aby mielić. Aby zaistnieć. Aby cokolwiek powiedzieć  napisać w komentarzu, aby móc udawać, że są mądrzy, nawet kiedy nie są. I to właśnie buddyjskie nauki wskazują, aby nie mówić niczego, co jest pozbawione sensu i pożytku. Kiedy pierwszy raz przeczytałam, że w buddyzmie niewłaściwe jest mówienie bez sensu, byłam zaskoczona i nawet rozczarowana. Przecież często sobie żartujemy, opowiadamy głupoty dla śmiechu, nikogo tym nie krzywdząc. Ale bezsensowne komentarze potwierdzają mądrość i głębię buddyjskiej nauki.

Jest taka historyjka o człowieku, który przyszedł do Mistrza i powiedział: „Koniecznie muszę ci coś powiedzieć o twoim uczniu…” „Sza  przerwał mu Mistrz  powiedz mi najpierw, czy to co chcesz powiedzieć, przyniesie coś dobrego tobie, temu człowiekowi lub mnie?”. „Raczej nie”  odpowiedział ów człowiek. „Zatem zamilcz i nie mów nic”  odrzekł Mistrz. Jak dla mnie genialne. Mówmy tylko to, co może przynieść komuś dobro. Złośliwe lub głupie komentarze nie powinny istnieć w ogóle.

Sama tego przestrzegam. Komentuję to, co uważam za ważne, dobre i wartościowe, dziękując tym, którzy to napisali. Jeśli coś mi się nie podoba, nie mówię nic, idę gdzie indziej. Krytyka publiczna nie przynosi żadnego pożytku. A i nad krytyką prywatną warto się zastanowić i wygłosić ją tylko wtedy, kiedy jesteśmy poproszeni o to. W sieci jednak można wszystko, a zaskakujące jest, że tak wielu osobom sprawia radość krytykowanie innych.

Ludzie czasem uważają, że jeśli mam jakiś pogląd, to  muszę  koniecznie muszę  znać też zdanie przeciwne. A po co  zapytam? Przecież istnieją wszystkie poglądy, wszystkie zdania, zatem wszystkie opcje znamy tak naprawdę. Po co je wygłaszać? Jeśli piszę, że lubię kolor niebieski, to czy muszę czytać wypowiedź kogoś, kto niebieskiego nie lubi? Po co? Przecież to oczywiste, że nie każdemu podoba się niebieski. Co to zmieni, że pan X pochwali się, jak to on nie lubi tej barwy? Czy to sprawi, że przestanę lubić niebieski? Nie sprawi, po co zatem tracić czas na pisanie?

Nawet w kwestiach bardziej skomplikowanych poglądów niż kolor, nie widzę potrzeby zamieszczania czy czytania złośliwych komentarzy. Dlaczego mam być zainteresowana negatywną opinią kogoś, kto w ogóle nie zna tematu? Czy ona mnie czegoś nauczy? Czy coś mi przyniesie? Pożyteczne są tylko opinie konstruktywne, a takie może wygłosić tylko ktoś, kto rozumie, o czym piszę, bo też zajmuje się taką tematyką od lat. Z takimi osobami dyskutuję w odpowiednich miejscach.

Jeśli myślicie, że negatywną opinię może przecież zamieścić ktoś, kto ma odpowiednią wiedzę – rozczaruję Was: to niemożliwe. Zajmuję się rozwojem, duchowością, wzrostem wewnętrznym. Człowiek rozwinięty, przebudzony, mądry duchowo nie wdaje się w polemiki, pozwala każdemu mieć swój ogląd świata. Nie obchodzi go inne zdanie, bo wie, że każdy jest we właściwym miejscu i czasie. Nie ocenia. Nie krytykuje. Nie przekonuje do swego zdania. Autorami wszelkiej publicznej krytyki, z jaką się spotykacie, są wyłącznie osoby na bardzo niskim poziomie wiedzy duchowej, najczęściej sfrustrowane, szukające sposobu na dowartościowanie siebie poprzez skrytykowanie kogoś innego. Czy naprawdę potrzebujecie ich opinii? Otóż, ja nie jestem nią zainteresowana z oczywistych powodów…

Opinie pod filmami czy artykułami są moim zdaniem całkiem zbędne. Ich miejsce jest tylko tam, gdzie ktoś o nie prosi, aby znać zdanie potencjalnego klienta, nabywcy butów, fotela, telewizora czy książki. Są całe portale poświęcone ocenie przedmiotów, towarów, sprzętu, a nawet ocenie lekarzy, psychologów, sprzedawców. To odpowiednie miejsce, gdzie można podzielić się swoim wrażeniem na temat otrzymanej usługi czy kupionej rzeczy, aby ktoś inny mógł podjąć decyzję czy chce coś kupić czy woli zrezygnować. A po co komukolwiek ocena mojego artykułu? Czy człowiek, który ma go przed sobą jest niezdolny do samodzielnej opinii? Czy bez cudzej oceny nie będzie miał własnego zdania?

Miejsce na komentarze jest też właściwe w grupach dyskusyjnych, gdzie ludzie znają się wzajemnie i mają podobny poziom wiedzy lub chociaż podobne zainteresowania. Wówczas następuje to, co nazywamy ładnie wymiana poglądów. Znamy siebie wzajemnie, więc nikt nam nie wrzuci absurdu typu „moda na buddę”. Wiemy o czym rozmawiamy i ogólnie  poza nielicznymi wyjątkami  takie miejsca świetnie się sprawdzają, aby móc porozmawiać z innymi o tym, co dla nas fascynujące. Wzajemne uwagi niosą wtedy w sobie coś wartościowego, coś inspirującego.

Dodam też, że moi Czytelnicy piszą do mnie z pytaniami na temat moich tekstów. Zdarzyło się parę razy, że nie zgadzali się z tezami, które przedstawiałam. Pisali do mnie maila z pytaniem, dlaczego tak właśnie to widzę. Odpowiadałam. Dyskutowaliśmy. To też dobry sposób. Nie jest to więc tak, że zamknięcie komentarzy nie pozwala na poddanie w wątpliwość treści artykułu. Kto chce, ten umie zapytać autora o to, z czym trudno mu się zgodzić.

Otwarte publicznie komentarze pod artykułami to dla mnie wysypisko śmieci, gdzie każdy może wyrzucić z siebie to, co czuje. Przychodzą tam osoby, które nie znają autora, ani tego, czym się zajmuje, ani tego, co już osiągnął i rzucają sobie dowolne złośliwości, aby tylko zaistnieć. Pisałam niedawno o tym, że anonimowość w sieci pozbawia ludzi odpowiedzialności za własne słowa. Widzę czasem, jak moi znajomi wkładają mnóstwo swojej energii w piękne przekazy, filmy i artykuły, a pomiędzy ciepłymi serdecznymi podziękowaniami nagle trafia się jakiś niedowarzony komentarz kogoś, kto po prostu się nudzi. Albo lubi być złośliwy. Albo chce uwolnić frustrację przez dokuczenie komuś, kogo nawet nie zna. Często widzę po treści wpisu, że taka osoba nie ma pojęcia, o czym mówi moja znajoma, nie zna jej osiągnięć, nie rozumie przekazu i bełkocze sobie… ot tak po prostu, aby komuś dokopać.

I powiem Wam, że nawet jeśli to tylko jeden głupi komentarz na sto pięknych, to widać go z daleka, jak psią kupę na środku wypielęgnowanego trawnika. Uważam, że nie ma przypadków i takie rzeczy dzieją się po to, by obniżać energię tam, gdzie ona jest szczególnie wysoka i piękna. To zapewne w żaden sposób nie szkodzi moim znajomym – mam taką nadzieję – ale nie służy tym, którzy przychodzą do nich po siłę i Światło. Mrok ma wiele sposobów, by gasić blask.

Oczywiście wiem, że często 99% komentarzy to komentarze pozytywne, to zachwyty i podziękowania. Tak, wiem. Ale wiem też, że każdy kto chce mi podziękować, trafia do mnie. Piszecie do mnie. Czytam Wasze listy, zwykle odpowiadam, dyskutujemy. Tak jest lepiej, milej, bardziej prywatnie. Publiczne oklaski nie są mi potrzebne. Kiedyś były, kiedyś zależało mi na ocenach. Teraz robię to, co uważam za słuszne i nie oglądam się przez ramię na zdanie innych. Jeśli mam wątpliwości  pytam. Jeśli nie mam wątpliwości, dzielę się tym, co uważam za wartościowe i nie obchodzi mnie kompletnie, co o tym myślą inni. Niech sobie myślą, cokolwiek im się podoba.

Na koniec dodam informacyjnie, że pisząc o komentarzach nie mam na myśli popularnego na FB komentowania zdjęć i wpisów. Chociaż i tam znajdzie się czasem złośliwy troll, to jednak to zupełnie inna przestrzeń. Komentarze są tam formą rozmowy z autorem postu czy wstawionej fotografii. Myślę też, że sama idea FB na tym właśnie polega, na takiej formie pogaduszek. Mój artykuł dotyczy komentarzy wstawianych pod obszernymi artykułami i tekstami na blogu albo materiałami filmowymi na YT. Jak wspomniałam  to moja przestrzeń, dbam o nią i jej czystość. Nie pozwalam, by przygodni znudzeni wędrowcy brudzili ją swoją niską energią. Chcę by było tam jak najwięcej Światła.

Bogusława M. Andrzejewska

Ludzie w kolorze

Ludzie są rozmaici  dobrzy i niesympatyczni, smutni i pogodni, inteligentni i prostaccy, egoistyczni i życzliwi, pracowici i leniwi. Jak każdemu na tej planecie zdarza mi się oceniać ludzkie zachowania i dokonywać wyboru z kim chcę się przyjaźnić, a z kim mi zupełnie nie po drodze. To naturalne. Nigdy jednak na mój wybór nie wpływa wygląd zewnętrzny. Bo ludzie są różni także zewnętrznie. Bywają chudzi i grubi, wysocy i niscy, filigranowi i masywni, ciemnoskórzy i białoskórzy, śniadzi, bladzi i żółtawi.

Mieszkam w kraju, w którym nadal nieoficjalnie panuje rasizm. Ciężko tu żyć ludziom o egzotycznym wyglądzie. Czasem wstyd mi trochę z tego powodu. Ale też odpowiadam tylko za siebie. A ja lubię ludzi i kolor ich skóry nie ma dla mnie znaczenia. Nie walczę z niczym, nie walczę zatem z dyskryminacją rasową, ale własnym przykładem i swoją energetyką staję po tej stronie, którą uznaję za właściwą. Dzisiaj dla odmiany krytykuję tych, którzy w zawoalowany sposób szkodzą równemu traktowaniu wszystkich ludzkich istot poprzez absurdy w kinematografii.

Ostatnio Channel 5 Television wraz z Sony Pictures zaprezentowało nowy serial Anne Boleyn, w którym główną rolę gra czarnoskóra aktorka. Nie można było zrobić gorszego posunięcia w imię rzekomej poprawności politycznej. Nie można! Rzecz nie w zakłamywaniu historii, a warto pamiętać, że jedną z charakterystycznych cech drugiej żony Henryka VIII była jej śnieżnobiała skóra, która powodowała setki plotek i oskarżeń o  magię. Rzecz w tym, że taka produkcja powoduje ogromny zgrzyt. Jest równie przykra, jak oglądanie Otello, którego gra biały aktor wysmarowany pastą do butów. Jak dla mnie  okropne!

Domniemana poprawność polityczna obraca się przeciwko czarnoskórym aktorom, ponieważ serial zbiera same złe oceny. I nie pomagają tu sztucznie wymyślone przez krytyków recenzje, które sugerują, że to metafora o wyobcowaniu królowej. Jest to moim zdaniem złośliwe pokazanie palcem na środowisko ciemnoskórych i zarzut: „nigdy nam nie dorównacie, chcieliśmy dobrze, daliśmy wielką rolę i co? i tak się nie podobacie”. Okrutna manipulacja lub szczyt głupoty.

Wyobraźcie sobie przez chwilę film o Martinie Lutherze Kingu albo biografię Baracka Obamy czy Muhammada Ali. Wyobraźcie sobie, że tytułową rolę gra białoskóry aktor. Czy nie pomyślicie, że to absurd i brak szacunku dla głównej postaci? Czy nie przyjdzie Wam do głowy, że to niezrozumiały przejaw rasizmu? A czy nie jest to też upokorzenie dla aktora, kiedy wszyscy pokazują go krytycznie palcem i pytają: „Co tu robisz? To rola dla Willa Smitha albo Denzela Washingtona”.

Kiedy zaproszę do siebie przyjaciółki o różnym kolorze skóry, to będę wszystkie traktować jednakowo. Żadnej nie będę wyróżniać. To prawdziwy szacunek dla każdej z nich. Gdybym tę o ciemniejszej skórze traktowała z większą uprzejmością, by wynagrodzić jej złe podejście innych ludzi, poczułaby się zażenowana. Może nawet napiętnowana. Tak właśnie może poczuć się znakomita skądinąd Jodie Turner  Smith w roli Anny Boleyn. Jak wystawiona na pośmiewisko przez niewłaściwą postać sceniczną.

Pierwszym objawem rasizmu jest traktowanie drugiej osoby INACZEJ niż pozostałych. Nawet jeśli jesteśmy uprzejmi i grzeczni, poczucie „inności” jest tożsame z brakiem akceptacji. Człowiek może wówczas odczuwać dystans i sztuczność. Może to powodować też poczucie skrępowania. Wyobraźcie sobie ponownie, że zapraszam pięć koleżanek na kolację, po czym sadzam jedyną ciemnoskórą na tronie i oświetlam halogenami. Jak ona się poczuje? Czy to będzie dla niej zaszczyt? A może pomyśli przez chwilę, że jest dla nas, pozostałych na tym przyjęciu osób, jak małpka w ZOO? Obsadzenie ciemnoskórej aktorki w roli białej królowej jest tym właśnie. Postawieniem w centralnym miejscu i oświetleniem wszystkimi dostępnymi reflektorami. „Patrzcie, patrzcie  oto czarna”. Jak dla mnie to rasizm w zawoalowanej postaci.

Poprawność polityczną można zastosować w mądry i dojrzały sposób tak, jak zrobili to twórcy sagi Star Trek. W każdej części do załogi należą ludzie o rozmaitym pochodzeniu etnicznym. To pokazuje jedność i jednakową wartość wszystkich ludzi niezależnie od koloru skóry. Fabuła serii sprawia, że nie zauważamy tych różnic, ponieważ każda postać jest pokazana z całą gamą emocjonalnych przeżyć. Ale też przyznaję, że „Star Trek” to mistrzostwo świata, które nie ma sobie równych dzisiaj. Szkoda, że współcześni producenci niechętnie uczą się od mistrzów…

Świetny przykład dobrej kinematografii to filmy z serii „Zabójcza broń”. Czy ktoś wyobraża sobie innego partnera dla Mela Gibsona niż Danny Glover? A czy pamiętacie film „Duch” z niezapomnianą rolą Whoopi Goldberg? A czy wyobrażacie sobie samego Boga z twarzą inną niż twarz Morgana Freemana z komedii „Bruce Wszechmogący”? Równie ciekawa jest rola Candice Patton, która w serialu dla młodzieży „Flash” gra piękną narzeczoną głównego bohatera. Kiedy sprawdzimy, okazuje się, że ta produkcja podtrzymuje mądre i dobre zasady, którym hołdował „Star Trek” i w obsadzie znajdziemy aktorów o różnym etnicznym pochodzeniu.

Postacie nie różnią się między sobą, bo szacunek dla czarnoskórego człowieka czy dla Azjaty, dla Metysa czy Mulata nie polega na tym, by dawać mu szansę zagrania roli „tylko dla białych”, lecz na traktowaniu go tak, jakby miał najlepszy i najbardziej odpowiedni kolor skóry na świecie. To poszukanie w historii wspaniałych postaci o kolorowej skórze, które można sfilmować i udowodnić, że wielkość znajduje się w każdej grupie etnicznej. 

W tych wszystkich wymienionych wyżej przeze mnie filmach i serialach obsadzono czarnoskórych aktorów w rolach tak sympatycznych, że nie sposób ich nie polubić. Oto najlepszy sposób, by pokazywać, że kolor skóry nie ma znaczenia. Jest to robione w sposób nienachalny, niezauważalny i naturalnie spontaniczny. Po prostu oglądamy taką produkcję i „zakochujemy się” w postaci, nie zauważając żadnych różnic rasowych. Żadnych. Kolory przestają istnieć. Na tym polega likwidacja rasizmu  na zlikwidowaniu kolorów, sprawieniu, że widzowie przestają zauważać odcień skóry.

I to jest ogromnie ważne w tym procesie. Jak pisałam wcześniej, rasizm zaczyna się od wyróżniania pewnej osoby, jako innej. W mądrze zrobionych filmach Azjata, Metys czy czarnoskóry aktor istnieją na tej samej płaszczyźnie jak ich białoskóry kolega. Są postacie. Skupiamy się na postaciach i nawet nie przyjdzie nam do głowy, by zauważać jakąkolwiek różnicę etniczną. Równowartość. Doceniamy aktora za jego grę. A potem, kiedy ktoś zapyta: „a czy grał tam jakiś czarnoskóry albo Azjata?”, nie umiemy sobie przypomnieć. Bo to nie miało znaczenia, były postaci, była fabuła, nie było kolorów skóry. Oto prawdziwie mądre szerzenie humanizmu z pomocą kinematografii.

W serialu „Anne Boleyn” efekt jest dokładnie odwrotny od zamierzonego. I nie jest to jedyny taki niewypał. Z ogromnym niesmakiem oglądałam na Netflixie „Bridgertonów”, gdzie zastosowano podobne przekłamanie w odniesieniu do znanej historycznie postaci królowej Charlotty. Nie podobała mi się także postać Gwen grana przez Angel Coulby w serialu „Przygody Merlina”. Działa to tak, jak wspomniany już przeze mnie Otello umalowany pastą do butów. To nie żadna poprawność polityczna, tylko nieudaczne podkreślanie różnic między ludźmi o innym kolorze skóry. Jestem temu przeciwna.

Dodam też bardzo wyraźnie, że nie dzielę ulubionych aktorów według rasy. Skupiam się na grze aktorskiej, na rolach. Niektóre postacie przykuwają uwagę i zakotwiczają się w pamięci. Niektórych aktorów czy aktorki po prostu uwielbiam i z ogromną radością sięgam po kolejne filmy z ich udziałem, by znowu ich zobaczyć. A jako kobieta zachwycam się też przystojnymi mężczyznami, zupełnie nie bacząc na to jakiego są pochodzenia. Mam ulubione postaci we wszystkich istniejących kolorach.

Trudno mi teraz wymienić te znane osoby, które nie są białe bo to nigdy nie przykuwało mojej uwagi. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam i wierzyłam szczerze, że w tym magicznym artystycznym środowisku temat dyskryminacji rasowej przestaje pomału istnieć. Ale okazuje się, że pojawiają się takie prowokacje jak serial „Anne Boleyn”. Bo tym on dla mnie jest – prowokacją i manipulacją. Dlatego spróbuję wymienić kilka nazwisk, by pokazać, ile zachwytu odnajduję w produkcjach z udziałem aktorów i aktorek o innym kolorze skóry niż biały. Oni absolutnie nie potrzebują kontrowersyjnych ról angielskich królowych, ponieważ są na szczycie grając rozmaite współczesne postacie. Są w tym naprawdę doskonali.

Oprócz Morgana Freemana i Whoopi Goldberg uwielbiam Michelle Yeoh, Yun-Fat Chow, Hiroyuki Sanadę i  Zyiy Zhang. Do moich ulubieńców należą też Dwayne Johnson, Louis Gosset jr., Michael Clarke Duncan i Forest Whitaker. Ogromną sympatią darzyłam nieżyjącego już dzisiaj Pana Miyagi, czyli Pata Moritę. Zachwycam się też nieodpartym urokiem Charlesa Michaela Davisa i wspaniałym Jasonem Momoa. I nie mam do końca pojęcia do jakich grup etnicznych należą. Dla mnie są cudownymi aktorami i świetnymi ludźmi. Po prostu ludźmi. I jestem im ogromnie wdzięczna za każdą rolę i każdy film, za każdą historię opowiedzianą z wdziękiem na ekranie.

Bogusława M. Andrzejewska