Przebudzenie 44

Życie to gra, w której zapomnieliśmy, że jesteśmy graczami. Wchodzimy w swoje role tak mocno i tak głęboko, że tracimy z pamięci swoją prawdziwą istotę. Z jednej strony pozwala nam to być uczciwym wobec scenariusza i zaangażować się w pełni w każde doświadczenie, w każdą decyzję, w każde zjawisko, którego dotykamy. Możemy dokonywać ludzkich wyborów z poziomu nasyconego emocjami serca. Czasem to nas gubi, a czasem ratuje.

Z drugiej strony  doświadczamy całkowitej amnezji tego, Kim W Istocie Jesteśmy tylko po to, by potem spróbować na nowo to odkrywać raz za razem w kolejnych wcieleniach. Czasem zapominamy na wiele inkarnacji. Krążymy w kółko po samsarze, jak pies za własnym ogonem, nie wiedząc, że tuż obok są drzwi do Miłości. Największej i najpiękniejszej Miłości, z jakiej się zrodziliśmy. Życie jest jak skok na głęboką wodę. Nie wiadomo zupełnie, kiedy wypłyniemy na powierzchnię.

Jednak dusza ryzykuje z odrobiną mądrości  ustawia zabezpieczenia, mocuje liny i uchwyty, rozrzuca wszędzie znaki, które pomagają człowiekowi odzyskać swoją boską świadomość. Taką liną są na przykład Archaniołowie, którzy podprowadzają nas pod same drzwi, kiedy tylko zechcemy Ich słuchać. Jednak zdarza się i tak, że człowiek nie wierzy w anielską pomoc, tylko pokrzykuje butnie, że to iluzja, że Anioły są złe, że trzeba słuchać siebie, czyli w istocie własnego, ogarniętego amnezją „ego”. To jak zerwanie pomocnej liny. 

Innym wsparciem na drodze do Miłości są Kroniki Akaszy, w których człowiek jest mądrze prowadzony do przebudzenia przez Mistrzów. Kiedy odkryłam tę Moc, pomyślałam, że odtąd już nikt nie będzie błądził, każdy doświadczy przebudzenia. Myliłam się. Samostanowienie pozwala ludziom na ignorowanie Światła i wymyślanie niesamowitych argumentów na to, że wszystkie zabezpieczenia i znaki ustawione przez duszę są tylko złudzeniem.

Dlatego niektórzy wcielają się bez końca, nie rozumiejąc zupełnie, po co i dlaczego doświadczają tyle bólu. Im bardziej człowiek odsuwa się od Światła i tego, co do Światła prowadzi, tym bardziej wpada w pułapki emocji. Zagubiony w gniewie, żalu i rozpaczy przeskakuje w kolejne inkarnacje i zaplątuje się w koszmarne więzy karmiczne, które wciągają go w pełne cierpienia rozgrywki. W jakimś momencie całkiem gubi swoją boską naturę i żyje w przekonaniu, że wszystko musi być okupione męczarnią.

Był taki czas, że dziwili mnie ludzie, którzy przyjmując tu na Ziemi rolę przewodników, odpychali i wyśmiewali Światło. Krzywdzili przecież nie tylko siebie, ale skazywali na cierpienie wiele innych dusz. Z mojego punktu widzenia „starej duszy” to nie powinno mieć miejsca. Jednak każdy sam może wybrać to, co chce. Podjęcie decyzji skierowania się w stronę blasku lub w stronę mroku jest lekcją nie mniej ważną, jak wszystkie inne wyzwania. Kto wie, czy nie największą? Mamy sami odnaleźć swoją boskość albo przynajmniej drogę do niej. Wszystko wolno duszy, która zaryzykowała istnienie w tej dualnej rzeczywistości. Istota życia na Ziemi to błąkanie się w ciemności i poszukiwanie drzwi do Miłości. One są tuż pod dłonią. Ale można przecież odwrócić się w stronę mroku i wybrać inną ścieżkę.

Ktoś, kto widzi energie, staje zadziwiony ludzkimi wyborami, ale one są czymś naturalnym. Poszukiwanie jest naszym celem i sensem ludzkiej egzystencji. Nie są ważne sukcesy, sława czy pieniądze. Ważne jest tylko, komu zaufamy, w którą stronę pójdziemy i jak szybko uwolnimy się z kołowrotu wcieleń. Możemy szczerze życzyć każdemu niezmierzonych bogactw, sławy i chwały, bo często właśnie wtedy ludzie odkrywają, że to nie ma żadnego znaczenia. Że celem życia jest coś całkiem innego  zakończenie gry, wyjście z niej i powrót do Miłości.

Ale to nie oznacza wcale, że nie możemy cieszyć się zmysłowym doświadczaniem. Jesteśmy wszyscy poza domem, na wyprawie w obcy świat, w którym zdajemy najważniejszy egzamin istnienia. Możemy w tym czasie hodować pachnące kwiaty, malować obrazy, tańczyć, kochać się i smakować pyszne owoce. Piękno i zachwyt zbliżają nas do Miłości. Taniec i muzyka również. A najbardziej rozświetla nas przeglądanie się z uczuciem w oczach ukochanej osoby.

To, co nas oddala, to zaplątanie w trudnych emocjach. To strach, gniew, obrażanie się, nadymanie, zamartwianie, rozżalanie i użalanie się. Będziecie setki razy czytać „mądrości” o tym, że wszystkie emocje są dobre. Nie są. Jedne zbliżają Was do Światła. Inne odpychają i wkręcają w kolejne bolesne wcielenia. Kluczem do oświecenia jest pokój i wyjście poza emocje. Kiedy patrzę na świat przez pryzmat energii, dostrzegam tysiące drogowskazów pozostawionych przez duszę i proste, nieskomplikowane życie, które łatwo zrozumieć, kiedy podąża się za Światłem.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 40

Dużo mówi się dzisiaj o kobiecej energii, która ma zastąpić nadmiar  męskiej wibracji na świecie. Kobieca energia ma być intuicyjna, opiekuńcza, łagodna i wyplenić męską potrzebę walki oraz dominacji. Teoretycznie zamiast wojen i dyktatur będziemy mieli świat pełen kochania, troski i wspierania siebie nawzajem. Czy rzeczywiście? Jak ma się do tych marzeń ta kobiecość, którą spotykamy na co dzień?

Zacznijmy od kobiecych „kręgów”. Skoro kobiecość ma odzyskać moc i władzę, to na potęgę mnożą się rozmaite grupy, gdzie kobiety uzdrawiają swoją kobiecość i rosną w siłę. Niektóre kręgi wyglądają ciekawie, a prowadzące zdają się być całkiem normalnymi osobami. Ale widzę i takie, gdzie uzdrawianie kobiecości jest rozumiane jako niczym nieograniczona swoboda seksualna i dogadzanie sobie kosztem innych.

Kocham seks i pomimo podeszłego wieku czerpię z niego mnóstwo radości. Jestem ostatnią osobą, która chciałaby kiedykolwiek i kogokolwiek uczyć wstrzemięźliwości czy moralności. Nie przeszkadza mi poliamoria ani żadna inna forma miłości fizycznej – pod jednym wszakże warunkiem: że nikogo nie krzywdzimy. Seks w stałych związkach ma tę właśnie przewagę nad innymi formami erotyki. Związki nie muszą być wieczne. Mamy prawo szukać miłości z różnymi osobami.

Jednak robi mi się dziwnie, kiedy widzę grupy kobiecego uzdrawiania, które prowadzi nimfomanka. Nie na tym polega zdrowa kobiecość. Osoba, która porzuca męża i dzieci po to, by co parę miesięcy zmieniać partnera i wybiera najczęściej żonatych panów, to jest chory człowiek, który rozpaczliwie potrzebuje terapii. Kiedy taki ktoś dorabia do swojej choroby filozofię rozwoju duchowego i obiecuje innym samotnym kobietom odnalezienie miłości, to robi mi się jeszcze dziwniej…

Nie na tym polega wolność. Wolność to świadomość wyboru i taki związek, w którym odnajdujemy coś dobrego dla siebie. Możemy też wcale nie być w żadnym związku – to też wolność, jeśli tego właśnie chcemy. Ale wolność nie polega na porzuceniu własnych dzieci po to, by móc swobodnie zabawiać się seksem. Wolność nie jest tożsama z egoizmem i dogadzaniem sobie kosztem bliskich osób.

Nie na tym też polega miłość. Kochanie drugiego człowieka to świadome dzielenie się wszystkimi aspektami istnienia. To dawanie i branie. To akceptacja drugiej nieidealnej osoby, bez oczekiwań, że cokolwiek w nas uzupełni. Kochać można tylko wtedy, kiedy jesteśmy całością i kiedy czujemy tę pełnię na poziomie każdej komórki. Prawdziwa miłości zaczyna się od kochania samej siebie. Tylko wtedy umiemy przyjąć drugiego człowieka z całym dobrodziejstwem inwentarza i dostrzegać w nim dobro. Tylko wtedy jak magnes przyciągamy od niego czułość, uwagę i szacunek.

Prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy jesteśmy świadome swojej seksualności i mocy, która płynie z intymnego połączenia. Kiedy nie rwiemy rozpaczliwie każdego chłopa, który popatrzy na nas pożądliwym wzrokiem, bo nie musimy dowartościowywać się byle jakim seksem z kimkolwiek, kto wreszcie rzucił nas na łóżko. Samo opisywanie swoich orgazmów jako czegoś mistycznego nie wystarczy. Skąd wiem? Bo doświadczam tego mistycyzmu i ważną rolę odgrywa w tym procesie miłość, bliskość i przywiązanie do wieloletniego partnera. Nie zadzieje się ten cud z przygodnie poznanym panem. Przygodne znajomości mogą dać silny fizyczny orgazm, ale zawsze dzieje się on na poziomie tylko pierwszej czakry.

A skoro o tak intymnych sprawach mowa, to warto wiedzieć, że każde intymne zbliżenie łączy dwoje ludzi na wiele lat. Zwolenniczki wolnej miłości często nie wiedzą, że wraz z seksem przejmują energetykę przygodnego partnera oraz część jego karmy. Nie rozumieją, dlaczego cierpią emocjonalnie, dlaczego mają dziwaczne sny, a szczęście całkowicie je opuszcza. Zakładam, że tego typu „kobieta-guru” na spotkaniach w kobiecych kręgach nie uczy energetycznego bhp i nie uprzedza, że uprawianie seksu na lewo i prawo to karmiczna wolnoamerykanka.

Chcę bardzo wyraźnie powiedzieć, że średniowieczna asceza nigdy nie była właściwa. Jednak nadużycia wszelkiego rodzaju są równie niebezpieczne. Zdrowy człowiek znajduje tutaj złoty środek dopasowany do własnego libido. Jednak nigdy nie krzywdzi innych. Rozwój duchowy to nie wymyślone historie o innych wymiarach i odleciane medytacje. Rozwój duchowy to DOBROĆ dla każdej czującej istoty. To umiejętność takiego życia, by odnaleźć w nim swoje szczęście nikogo po drodze nie krzywdząc. Proste prawda?

Być może nie trzeba mieć wiedzy seksualnej, by prowadzić kobiece grupy wsparcia. Ale warto mieć w sobie dobroć, tolerancję i rozumienie drugiego człowieka. Nie znajdziemy tego u nimfomanki, dla której pierwszą potrzebą jest dowartościowanie siebie. Takie zjawisko nie byłoby dla mnie niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że mnóstwo kobiet idzie za taką osobą i jej klaszcze, a to oznacza, że jako społeczeństwo jesteśmy w powijakach duchowych. Jeśli tak duża ilość kobiet nie odróżnia dobra od zła, to jakaż jest ta nasza kobiecość na tej Ziemi?

Mówienie wszem i wobec o czasach „świętej kobiecości” to za mało, by taki energetycznie kobiecy świat stworzyć. Czego zatem trzeba? Kobiet, które kochają siebie na tyle mocno, by nie sypiać z kim popadnie. Które rozumieją, że w ich łonie drzemie prawdziwa moc, ale i dar przyjmowania na siebie części męskiej energii, by wspólnie uzdrawiać to, co wymaga uzdrowienia. Które umieją świadomie współpracować z mężczyznami i z innymi kobietami.

Które niosą w swoich sercach odpowiedzialność za dzieci i nie porzucają ich dla swobody i możliwości zabawy. Które nie rywalizują z innymi kobietami i nie ośmieszają ich. Które umieją transformować niskie emocje w Światło i napełniać świat pięknem, dobrem i miłością. Które nie potrzebują udawać liderek, by dowartościować siebie, lecz hojnie dzielą się z innymi wiedzą i mądrością, której wcześniej cierpliwie uczą się od mądrzejszych. Które mają w sobie wystarczająco dużo miłości, by dostrzegać piękno natury i zachwycać się nim każdego dnia.

A wreszcie potrzebujemy mądrych kobiet, które nie dają się omamić ludziom wymagającym terapii. Nie wierzą takim osobom, które mają wystarczająco dużo bezczelności, by same siebie nazywać wizjonerami. Psychologicznie to zrozumiałe: osoby mające tupet zawsze są obiektem zazdrości, bo brną przed siebie po trupach i głośno krzyczą o swojej wspaniałości. Wygląda kusząco. A jeśli przy tym łaskawie rzucą w tłum: „chodźcie za mną” – któż im się oprze? Tylko prawdziwie przebudzona kobieta.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie

Niedawno trafiłam w sieci na historię pewnego „barbarzyńcy”, który torturował kota. Przez wiele godzin bolała mnie każda komórka ciała, każdy skrawek duszy. Tak reaguję na przemoc. Podobnie, chociaż troszkę mniej, cierpię na widok przejechanego na drodze liska czy psa. Nieco mniej w sklepie przy stoisku mięsnym, bo wychowana w tradycyjnej mięsożernej rodzinie przywykłam do widoku surowego schabu czy szynki. Nie lubię tego, uciekam, ale nie boli mnie to tak, jak znęcanie się nad zwierzętami. Ogólnie jestem po prostu częścią Wszystkiego, Co Jest, więc boli mnie każdy „cudzy” ból. Trudne to, ale da się z tym żyć.

Dlatego dzisiaj piszę o przebudzeniu pod kątem naszego stosunku do zwierząt. Nie powinniśmy ich zjadać ani męczyć, ani znęcać się nad nimi – to oczywiste. Nie trzeba tego pisać. Zwierzęta zeszły tu na Ziemię dla nas, by nas uczyć miłości do siebie i świata, by nas uczyć cierpliwości i wielu innych cennych jakości. Ale chcę Wam koniecznie powiedzieć, że do oświecenia trzeba czegoś więcej – rozumienia. Dopóki nie nauczymy się jako ludzkość, by rozumieć sens działania „barbarzyńców”, pozostaną „barbarzyńcami”. Robią te wszystkie straszne rzeczy, by nas przebudzić do prawdziwej miłości. A nie do wojny.

Duchowo rozwinięty człowiek nie musi pasować do wymyślonych przez innych ramek. Czasem trafiam gdzieś w sieci na opisy o tym, że przebudzony vel oświecony nie ogląda telewizji, nie je mięsa… i cokolwiek tam jeszcze. To tylko ramki. Jeśli weganin dostąpi przebudzenia, zapewne nadal nie będzie spożywał mięsa i sera. Ale znam istoty oświecone, miałam zaszczyt być przy nich. Niektórzy zjedzą czasem kilka plasterków wędliny i błogosławią zwierzę, które zjadają, pozwalając duchowi tego zwierzęcia na osiągnięcie jeszcze wyższego poziomu. Uwalniają je od wszelkiego cierpienia. To kwestia oświeconej świadomości, której nie pojmie zwykły wegetarianin.

Oświecenie to miłość, która uzdrawia ale i zbawia. Nie ma tej miłości w wegetarianinie, który pluje jadem na mięsożerców czy masarzy. Oświecenie to połączenie z duszą zarówno zwierzęcia, jak i rzeźnika. To rozumienie planu wszystkich dusz i dostrzeganie harmonii nawet w zabijaniu. Wszystko jest po coś lub w wyniku czegoś. Ziemia to szkoła. Lekcje tutaj bywają czasem trudne, okrutne i bolesne. Jednak przebudzenie pozwala zobaczyć w tym sens. Najogólniej podpowiem, że „zło” jest potrzebne jako kontrapunkt, by nauczyć się wybierać dobro.

Oczywiście, że na pewnym poziomie brzydzimy się przemocą. Hodowla i zabijanie zwierząt, by je zjeść to przemoc. Nawet nie warto szukać wymówek, że jest inaczej. Ale nienawiść do człowieka, który hoduje i zabija zwierzęta nie jest niczym lepszym. To też przemoc. Przebudzenie to nie tylko przejście na inny sposób odżywiania, ale przede wszystkim na inne myślenie o ludziach, którzy jeszcze nie odkryli innej formy jedzenia. To wyjście poza wszelką nienawiść i pogardę. Poza wrogość do innych istnień, także ludzkich.

Przebudzenie to coś więcej niż sposób odżywiania i nie oglądanie telewizji. To przede wszystkim świadomość świętości każdego człowieka, także tego, który zjada zwierzęta i ogląda TV. To wszechogarniająca miłość do wszystkich istnień. Zastanówcie się przez chwilę, co może być oświeconego w sympatii do miłych ludzi, którzy zgadzają się z nami? Oświecenie to przebudzenie z iluzji podziału na ludzi złych i dobrych, na mięsożerców i wegetarian, na służących systemowi i przeciwników systemu, na wrogów zwierząt i miłośników zwierząt.

Rośliny też żyją. Nie mniej niż zwierzęta, chociaż zdaniem naukowców nie czują fizycznego bólu, więc mniej w ich zjadaniu okrucieństwa. Ale z tego punktu widzenia nie ma nic szlachetnego w jedzeniu fasolki i brukselki zamiast szynki. Można to porównać do jedzenia ryb czy drobiu zamiast wieprzowiny. Żaden wegetarianin nie ma prawa poniżać jedzących mięso, bo nie jest od nich lepszy. Jeśli decydujemy się wznosić swoje wibracje poprzez jedzenie, to należy dążyć do odżywiania się Światłem i tyle.

Nie dotarłam jeszcze do takiego poziomu wibracyjnego, by nie jeść. Ale też patrzę inaczej – nikogo nie potępiam za to, co je. Życie na Ziemi jest tak skonstruowane, byśmy sami odkrywali co jest właściwe i w swoim tempie ewoluowali duchowo. Nie skupiam się na pożywieniu, którego potrzebuje moje ciało, tylko na miłości i szlachetności. Na błogosławieniu wszystkiemu co żyje. W taki sam sposób błogosławię krowę i konia, jak i drzewa, rzodkiewki czy kukurydzę. W taki sam sposób błogosławię każdego człowieka. Światło jest we wszystkim. Światło jest Wszystkim.

Prawdziwe przebudzenie jest w nas. Każdy z nas jest już przebudzony, ponieważ czas poza Ziemią nie istnieje. Oznacza to, że rzeźnik hodujący krówki na mięsko też jest już oświecony. Jest duszą pełną Światła, która zgodziła się tu zejść i zagrać rolę w punkcie, w którym my akurat się znajdujemy. Wśród milionów wymiarów i milionów rzeczywistości nasz los splata się z losem takiego rzeźnika właśnie po to, by umieć z miłością spojrzeć poza scenografię i ubrany przez niego kostium. By zobaczyć w nim to samo Światło, które pulsuje w nas.

Przebudzenie jest wyjściem poza hologramy, w których nasza dusza doświadcza i rozpoznaje sama siebie w tysiącach luster. Nie ma przebudzenia w zajadłej krytyce odmienności. Nie ma przebudzenia w zaślepionym trzymaniu się chwilowej scenografii. Atak na rzeźnika czy „barbarzyńcę” jest zakotwiczeniem się w iluzji i nie ma nic wspólnego z oświeceniem. Właśnie dlatego takie poplątane wydają mi się te wszystkie wymyślone przez ludzi punkty duchowego rozwoju. Wystarczy kochać…

Przebudzenie to dostrzeganie sensu i piękna w każdym wołaniu o miłość. I dawanie tej miłości bez ograniczeń. To akceptacja tego, co jest. Jeśli zapytacie: jak zaakceptować znęcanie się nad bezbronnym zwierzątkiem, to odpowiem – poprzez zrozumienie, że to tylko test. To tylko scena na ekranie świadomości, która u przebudzonego wywoła mnóstwo uzdrawiającej miłości dla zwierzęcia i zrozumienie lekcji. Kiedy zrozumiemy lekcje, możemy powiedzieć „barbarzyńcy”: „pojęłam, dziękuję, odejdź, nie trzeba mi więcej takiej nauki, wybieram miłość bez potępienia”.

Wtedy przestaniemy doświadczać okrucieństwa. Ono przestanie się wydarzać. Tylko w ten sposób można zatrzymać to, co pochodzi z mroku. Uznając jego naukę, odrabiając lekcje. Dokonując wyboru tego, co lśni. Dopóki na okrucieństwo odpowiadać będziemy nienawiścią, złością, pogardą czy nawet potrzebą zemsty, przychodzić będą kolejne lekcje z mroku. Jedna za drugą, bez końca. Każda wojna wywołuje kolejną. Każdy atak przyzywa kolejny. Tylko miłość kładzie kres przemocy.

Na koniec wyjaśnię na wszelki wypadek, że nie chodzi tu o kochanie „barbarzyńcy”. Wystarczy zrozumieć, że jest dostawcą lekcji i zaniechać negatywnych emocji w stosunku do niego. Jeśli ktoś potrzebuje, może mu wybaczyć. Ja w ogóle nie zajmowałam się tym człowiekiem, skupiłam się tylko na miłości do zwierzęcia. Na ziemskim poziomie warto zrobić wszystko, co należy – na przykład wezwać policję i TOZ. Jedno drugiego nie wyklucza. Rozumienie sensu lekcji to dokonanie wyboru, również takiego, że robimy wszystko, by nie pozwalać ludziom na znęcanie się nad zwierzętami. Działanie jest równie ważne jak myślenie.

Przebudzona osoba charakteryzuje się jednak tym, że postępując ze wszech miar słusznie, nie wchodzi w niskie wibracje gniewu i potępienia. Widzi energie i umowy dusz. Wie, po co rzeźnik, morderca i barbarzyńca schodzą na Ziemię i w pewien sposób dziękuje im za to – za przyjęcie tej niegodnej i jakże trudnej roli. Widzi ich poza czasem jako oświecone istoty. Przebudzony wie także, że mrok służy Światłu. Wybierając Światło nie potępia tego, co odsuwa. Każde potępienie, każda złość, pretensja, agresja, a nawet niechęć i pogarda osłabiają nasze wewnętrzne lśnienie. Odwracamy się zatem i idziemy swoją drogą bez obniżania wibracji.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 37

Podstawą przebudzenia jest miłość bezwarunkowa, która jawi się w codzienności jako dobroć, mądrość i szacunek dla drugiego człowieka. To ciepłe i życzliwe spojrzenie na innych. Nie tylko na tych, którzy nam pomagają i przytakują, ale przede wszystkim na tych, którzy myślą inaczej niż my, postrzegają świat poprzez pryzmat swojego własnego lęku czy własnej wiary albo też własnego zachwytu. Na tych, którzy podążają zupełnie innymi ścieżkami niż my.

Jedną z najważniejszych zasad i zarazem warunków przebudzenia jest zatem tolerancja dla drugiego człowieka. To pozornie wszystkim znane słowo jest – jak wielokrotnie widzę i dlatego wciąż powtarzam – kompletnie nie do przyswojenia i praktykowania. Proponuję zatem inne pojęcie: „rozumienie danej osoby”. Kiedy rozumiemy, to w pewien sposób przyzwalamy na rzeczy, które są niezgodne z naszymi wyborami.

Myślę, że definicje mają znaczenie, szczególnie te, które są obrazem naszej wewnętrznej interpretacji. Tolerancja jest trudna – jakże często słyszę od ludzi: „nie będę tego tolerować”, „nie zgadzam się na to”. Tolerancja jest dla wielu zgodą, a jak można zgadzać się na złe zachowanie, „wadliwy” pogląd lub coś innego, co nas całkowicie odpycha? Tymczasem rozumienie jest pochyleniem się nad drugim człowiekiem, schowaniem własnych wyborów do kieszeni i uwzględnieniem, że mamy prawo się różnić. A poza tym i tak wszyscy jesteśmy Jednością. Rozumienie wychodzi poza złośliwe i bezwzględne ocenianie.

Na przykład widzimy kogoś, kto w niewybredny sposób daje upust emocjom krzycząc, wyzywając inną osobę, być może nawet niesprawiedliwie ją oskarżając o coś, co nie miało miejsca. Możemy się złościć i oburzać. Jeśli jednak dostrzegamy harmonię wszechświata poprzez poziom swojego autentycznego przebudzenia, nie czujemy złości, lecz rozumiemy, że ten ktoś może być zmęczony, chory, rozdrażniony lub wystraszony. Z wyjaśnianiem czekamy, aż emocje opadną lub – jeśli tłumaczenie nie jest konieczne – odwracamy się i podążamy w swoją stronę.

I inny, jakże aktualny przykład z życia – dojrzały i tolerancyjny człowiek to może być ktoś, kto nie chce się szczepić przeciwko wirusowi, ale rozumie, że jego przyjaciółka obawia się choroby, wierzy lekarzom i decyduje się, by przyjąć szczepionkę. Ten ktoś odbiera to ze spokojem, bo zna tok myślenia przyjaciółki i wie, że kiedy ona się zaszczepi, to będzie czuła się lepiej, a ponadto zgodnie z Prawem Przyciągania stworzy w sobie poczucie bezpieczeństwa i wzmocni system immunologiczny. Bo tak to działa Kochani Moi – nawet jeśli szczepionka fizycznie nie zadziała, to zadziała moc myśli. Pyskaci przeciwnicy innych poglądów i wszyscy tzw. „foliarze” nie znają podstawowych zasad działania wszechświata. Przed nimi długa droga do przebudzenia.

Ale do meritum – ktoś, kto nie przekonuje drugiej osoby do swojego poglądu, kto myśli: „ok, ona się boi, ona w to wierzy, to jej wiara, niech sobie robi co uważa za słuszne” jest w istocie tolerancyjny. Pozwala innym na dokonywanie własnych wyborów bez pogardy dla ich „głupoty”. Nie widzi tam głupoty. Widzi po prostu inne podejście. Daje prawo do odmienności. Oto rozumienie. Nie wystarczy powtarzanie pięknych słów o miłości, duchowości, rozwoju i tolerancji. Nade wszystko potrzebujemy praktyki i mądrego przesyconego dobrocią działania.

Uwielbiam latać samolotem, ale są tacy, którzy się takiej podróży boją. Być może to dla mnie dziwne, być może nie, ale nigdy nie podchodzę do tego z drwiną, bo: „jak można się bać?” Widać można. Rozumiem to. Nie przeszkadzają mi pająki ani myszki, mogę je brać do ręki, a są tacy, którzy cierpną i zielenieją na ich widok. Czy są „głupi”? Oczywiście, że nie. To ich lęk i ja ten lęk rozumiem, chociaż sama go nie doświadczam. Rozumiem, że można bać się czegoś malutkiego albo lotu samolotem. Rozumiem drugiego człowieka i daję mu prawo do bycia innym niż ja.

Rozumienie wydaje mi się bardziej klarownym pojęciem niż tolerancja, która zakłada, że mamy się zgadzać na  wszystko, w tym także na naruszanie naszej przestrzeni. Oczywiście to tak nie działa, ale pojęcie rozumienia drugiego człowieka jest chyba mi bliższe, ponieważ zakłada, że nie pozwalamy na to, na co pozwalać nie sposób. Przy tym jednak potrafimy zrozumieć drugą osobę i nie potępiać jej nawet za najtrudniejsze wybory.

Potępienie i drwina jest zawsze daleka od duchowej mądrości. Pokazuje niedojrzałą duszę, która kompletnie nie rozumie, czym jest dobroć, życzliwość czy miłość bezwarunkowa. Umie kochać tylko wybranych, a kiedy skończy wygłaszać górnolotne hasełka, zaczyna karmić się gniewem, zazdrością i okrucieństwem. Tym samym szkodzi sobie najmocniej, zatrzymując swoją energię w najniższych wibracjach. Bo esencją rozumienia tematu jest fakt, że przebudzenie jest tożsame z naszym wzrostem i naszym dobrostanem. Ktoś, kto żywi się gniewem i złośliwością nie jest szczęśliwy. I nie będzie, dopóki nie wyrośnie z emocjonalnej piaskownicy.

Jak zwykle wszystko opiera się na poczuciu wartości. Jeśli kocham siebie i jestem dla siebie dobra, to umiem być dobra dla innych. Rozumiem, dlaczego się złoszczą, boją, reagują nieadekwatnie, kłamią, oczerniają. Nie muszę tego popierać i tolerować, jeśli nie chcę, ale mogę rozumieć i nie potępiać.  A przede wszystkim nie obrażam się i nie obniżam swojej energii negatywną oceną. Bo widzę w człowieku istotę pełną naturalnych ludzkich słabości, które i ja przecież posiadam.

Osobnym tematem jest oczywistość Prawa Przyciągania. Jeśli ktoś swoim zachowaniem sprawia mi przykrość, to niesie dla mnie informację o moim własnym wzorcu, który domaga się uzdrowienia. Jest jak mądry nauczyciel, który pokazuje mi, gdzie w życiowym wzrastaniu jeszcze popełniam błędy. Teoretycznie powinnam być mu wdzięczna. Ale to już zupełnie inna historia na inna okazję. Dzisiaj wystarczy, jeśli znajdziemy w sobie pełne życzliwości zrozumienie dla drugiego człowieka.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 33

Dobro prawdziwe jest ciche i skromne, nie widać tego, kto je czyni, widać tylko szczęśliwe twarze obdarowanych. Jak w „Niewidzialnej ręce”. Dla niewtajemniczonych informacja, że w drugiej połowie XX wieku była w Polsce taka akcja, polegająca na niewidocznym pomaganiu. Podstawiało się cichutko i ukradkiem pod drzwi starszej bezradnej osoby torbę z zakupami lub kubełek pełen węgla czy szczapek narąbanego drzewa. Liczyło się tylko Dobro.

Myślę, że wielu z nas robi pozytywne rzeczy i spontanicznie pomaga, bo tak jesteśmy nauczeni. To dla nas tak samo naturalne, jak oddychanie. Nie zastanawiamy się, tylko robimy coś dla kogoś wyłącznie dlatego, że możemy. Takie zachowanie oczywiście zależy od rodziców, którzy nas wychowali. Jeśli spontanicznie pomagali potrzebującym, to my robimy podobnie, powielamy ich wzorce. Jeśli byli egoistami, to my przez przykład uczymy się dbania tylko o czubek własnego nosa i zwykłej znieczulicy.

Kiedy postępujemy właściwie, wzrasta w nas przekonanie o tym, że świat będzie dla nas podobnie łaskawy. W pewien sposób myślimy tak, jak postaci w bajkach  za zło przychodzi kara, za dobro nagroda. Zresztą nie tylko bajki wkładają nam takie programy do głowy. Czasem religia, kościół, jakaś wiara. W średniowieczu wierzono w nagrodę otrzymywaną w Niebie za pobożne życie i chociaż minęły setki lat, ludzie nadal wierzą w to, że grzech jest karany, a dobre postępowanie nagradzane.

Wielu z nas wierzy też w ludzką wdzięczność. Wydaje nam się, że każdy obdarowany przez nas zechce odpłacić dobrem. Chętnie pomagamy i oczekujemy, że kiedy los się odwróci to i my otrzymamy pomoc. Czasem jest tak właśnie, a czasem nie. Życie i kinematografia mocno na życiu oparta pełna jest przykładów, że los wcale nie oddaje nam tego samego, co mu dajemy. Za dobro spada na nas nierzadko zdrada, oszustwo, porzucenie, krzywda, strata lub choroba. Stajemy bezradnie w środku emocjonalnego cierpienia pytając: „dlaczego? Co złego zrobiłem?”

Przyznaję, że temat ten często mnie zastanawiał. Widziałam dobrych, szlachetnych ludzi, którzy bezinteresownie pomagali innym, a w zamian zbierali cięgi od losu. Wątpiłam niejednokrotnie w sprawiedliwość wszechświata, bo zakładałam, że jeśli robimy coś dobrego, to automatycznie należy nam się nagroda i ta nagroda przyjdzie. A to niestety nie działa w ten sposób. Życie nie jest baśnią ani religijną opowieścią o Bogu, który siedzi na chmurce i nas nagradza za dobre uczynki. Dobre uczynki są naszym wyborem i naszą inwestycją w piękny, pozytywny świat.

Nasze fizyczne działania nie są natomiast inwestycją w nasz dobry los, wbrew powszechnemu przekonaniu. Wiedzą o tym wszyscy oszukani, rozczarowani i zawiedzeni przez tych, którym z serca pomogli. Jak zatem żyć? W co wierzyć? Odpowiem przewrotnie: w Dobro. Bo ono jest, ale nie funkcjonuje jako wypłata za nasze czyny. Jest wyłącznie efektem naszego właściwego poglądu i Prawa Przyciągania. Nie jest interesowne i nie zwraca uwagi na nasze obliczenia, co się nam opłaca.

Kiedy czynimy Dobro, to powinniśmy to robić dlatego, że tak chcemy i uważamy to za właściwe. A zatem ratujemy z pożaru człowieka, dajemy mu pieniądze, a on nas wkrótce potem okrada i naraża na rozmaite kłopoty. Jeśli chociaż przez chwilę pomyślimy: „niepotrzebnie mu pomogłem”, to niweczymy całą dobrą energię, jaką uruchomiliśmy ratując temu człowiekowi życie. Prawdziwe Dobro polega na tym, że po tym całym doświadczeniu, wzruszamy ramionami i mówimy: „Gdyby czas się cofnął, zrobiłbym to samo. Tak trzeba”. Oto szlachetne podejście.

Jedną z największych tajemnic wszechświata jest rozumienie, że czyny wybieramy sercem. Pomagamy i ratujemy, bo chcemy robić Dobro, niezależnie od tego, co będzie dalej i jaką zapłatę wymierzy nam obdarowany przez nas człowiek. Nie można być życzliwym i oczekiwać, że zostaniemy za to wynagrodzeni. To nie jest handel wymienny. Handel przestaje być Dobrem, staje się interesem. Właśnie dlatego prawdziwie szlachetni ludzie czynią Dobro, nie oczekując niczego w zamian i cieszą się rozprzestrzenianiem pięknej, pełnej miłości i życzliwości energii. Za każdym dobrym czynem płynie piękna fala Światła, która wzbogaca i oczyszcza świat.

To, co nas potem spotyka, jest zależne wyłącznie od naszych wewnętrznych programów. Jeśli myślimy pozytywnie, wierzymy w ludzi i mamy wysokie poczucie wartości, to doświadczamy dobrego, pogodnego życia i spotykamy pomocnych ludzi. Jeśli natomiast mamy niską samoocenę i narzekamy na świat, to chociaż będziemy na lewo i prawo rozdawać swoje pieniądze i każdemu nieść pomoc, to będziemy i tak obrywać po głowie, będziemy oszukiwani, oczerniani i krzywdzeni. Tak to działa. Warto rozwijać w sobie świadomość prosperującą, ponieważ to od niej zależy jakość naszego życia.

Ważne, by wiedzieć, że czynienie dobra, pomaganie, serdeczność i życzliwość jest wyborem, a nie inwestycją. Robimy piękne rzeczy dla innych, bo czujemy całym sercem, że tak właśnie chcemy, że tacy być powinniśmy i taki świat warto tworzyć. Nie oczekujemy wdzięczności od ludzi. Często bywa i tak, że osoby, którym pomogliśmy odwracają się od nas. Ale Dobro wraca inną drogą, z innej strony, od kogoś innego. Jeśli wierzymy w to Dobro i w to, że na nie zasługujemy, to ono zawsze do nas trafi.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 30

Internet ostatnio jest pełny rozmaitych channelingowych przekazów od różnych „Wysokich Energii”, które podpisują się nawet jako znani mi skądinąd Archaniołowie i inni Mistrzowie. Najczęściej w tych przekazach zapewniają nas o pozytywnych zmianach na Ziemi i o podnoszeniu wibracji. Początkowo nawet się ucieszyłam, że tyle tego „dobra” i z optymizmem je czytałam. Niektóre teksty – niezależnie od tego czy natchnione przez Wyższą Energię czy płynące z umysłu zwykłego człowieka – bardzo wydają się pozytywne.

Ale pomiędzy perełki jak zwykle ciemność wkłada brudne łapska. We mnie wywołuje ona śmiech, więc dzielę się dzisiaj z Wami przykładowymi absurdami – pośmiejcie się ze mną. Najbardziej jaskrawa głupota z „natchnionego” przekazu, to odgrażanie się, że wszystkie złe siły służące matriksowi zostaną zniszczone, a w tym – unicestwi się wszystkie pielęgniarki, które podają szczepionki.

Mało z krzesła nie spadłam na takie dictum! I od razu zdziwiłam się, że nikt tego nie widzi, nie zwraca na to uwagi i wszyscy przytakują, lajkują, a ciemność łapki zaciera, że ludzie kompletnie nie myślą. Przypominam wszystkim, którzy zechcą to czytać, że Energie o wysokich wibracjach są pozbawione ego i emocjonalnych zapędów, tak charakterystycznych dla ludzi. Nie odgrażają się nikomu i niczemu. Mogą zatem ogólnie przekazać informację, że… „siły zagrażające wolności na Ziemi zostaną usunięte”. Na przykład w ten sposób, co jest pozbawioną emocji rzeczową informacją.

Emocjonalne odgrażanie się bogu ducha winnym pielęgniarkom jest po prostu poniżej krytyki. Ogólnie odgrażanie się komukolwiek, straszenie zemstą jest … paskudnie ludzkie. Charakterystyczne dla istot ludzkich na niskim poziomie rozwoju. Człowiek rozwinięty duchowo nikogo nie potępia i nikomu nie złorzeczy, nie odgraża się. Zatem gdyby medytujący człowiek, taki spokojny z otwartym sercem człowiek, napisał od siebie jakiś tekst, z całą pewnością nie groziłby pielęgniarkom czy komukolwiek innemu.

Od razu widać, że pisała to ludzka istota, będąca pod wpływem niskich energii, która temat wzrastania Ziemi potrafi przekuć w ciemność, aby zwabić jeszcze kilka dusz. Odgrażanie się zemstą i cieszenie się tym, świętowanie z pogardą dla jakiegokolwiek człowieka nie ma nic wspólnego z rozwojem. To jest bardzo niskie, widać to przecież gołym okiem. Bądźcie proszę uważni na takie teksty. Po tym poznacie źródło.

Wysoko rozwinięta Energia przekazuje tylko miłość. W jej relacjach nie ma opisów kary i zemsty, nie ma rozsmakowywania się w formach niszczenia, zabijania i zagłady. Każde słowo wypełnione jest miłością, a tematy trudne podawane są bez emocji, krótko i rzeczowo. To i to usunięte, to i to zabezpieczone. Język wysoko wibracyjny jest wolny od gniewu, nie ma w im zaciskania zębów ze złością. To takie proste do zauważenia.

Bardzo ważnym elementem, po którym możecie poznać przekaz wysoko wibracyjny, jest całkowity brak wątków „karania kogoś”. W Boskiej Energii kara nie istnieje. Są konsekwencje, które ktoś może sam wybrać. Jak mówi przysłowie: jeśli ktoś pluje pod wiatr czy kopie dołki, to może być różnie. Ale nie jest to żadna kara. To efekt tego, co człowiek zrobił sam sobie. Dla Najwyższego Źródła wszyscy jesteśmy niewinni. Wina i kara nie istnieją. Wszystko jest w harmonii, a nauka na Ziemi przybiera tylko różne formy.

Podobnie i teraz – jeśli przekaz dotyczy procesów międzygalaktycznych i jakiejś rasy, która została odsunięta, to w takim przekazie nie będzie żadnych form karania, krzywdzenia czy odwetu. Będzie tylko podana kwestia uwolnienia spod niekorzystnego wpływu. Zwracajcie proszę na to uwagę i nie powielajcie proszę bzdur o karaniu pielęgniarek za to, że komuś podawały szczepienia. Żaden wysoko wibracyjny przekaz nie opowiada o karaniu morderców, gwałcicieli, złodziei, a cóż dopiero służby zdrowia.

Przy okazji chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden bardzo istotny element, którego nie chcą widzieć „duchowo rozwijający się” ludzie. Pisałam już o tym. Szczepienia są jak kawał mięsa rzucony między dwa warczące psy. Nie mają znaczenia same w sobie. Są testem dla ludzkości – testem tolerancji i szacunku dla drugiego człowieka. Mają wielkie znaczenie dla wzrastania w miłości. Są po to, aby ci, którzy nie chcą się szczepić, obojętnie wzruszali ramionami, kiedy ktoś znajomy zechce przyjąć szczepionkę. To jest esencja tego zjawiska.

Niestety – nie zdajemy egzaminu jako ludzie. Jest mi z tego powodu ogromnie przykro. Obserwuję potworną pogardę wobec tych, którzy się szczepią. Czytam wiele złośliwych, niskich wibracyjnie tekstów o zaszczepionych. Każdego dnia produkuje się mnóstwo negatywnej energii, inwektyw, drwiny. Zapewne w drugą stronę jest podobnie, ale tego po prostu widzę mniej – to jak sądzę specyfika środowiska, w którym się obracam.

Tymczasem człowiek jest zawsze Światłem, bez względu na wybory, których dokonuje. Każdy ma prawo wierzyć w to, w co chce wierzyć. Zmiana świata na lepszy i nowa Złota Era nie oznacza, że nie mamy się szczepić, co błędnie propagują niektórzy. Nie oznacza też oczywiście, że mamy się szczepić. To nie ma nic do rzeczy! Oznacza, że mamy otaczać siebie wzajemnie miłością, rozumieniem, wsparciem i tolerancją. Że mamy współpracować ze sobą z sympatią i ciepłem, nie zwracając uwagi na inny kolor skóry, inna orientację seksualną i na kwestię szczepień.

Czy zauważacie ten paradoks? Kiedy ludzie zaczęli akceptować odmienności etniczne i kulturowe, kiedy z uśmiechem przyjmują rozmaite rodzaje fryzur, ubrań, tatuaży, modlitwy do różnych bogów, nagle pojawiły się szczepienia, które podzieliły ludzkość na dwa warczące na siebie obozy. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że szczepionki nas podzielą, nie uwierzyłabym. Jako dziecko przeszłam w szkole rozmaite szczepienia. Nigdy nie były powodem do dyskusji. A co dopiero do tego, by się o nie kłócić.

Ludzkość wpadła w pułapkę. Idiotyczną, bo niesłychanie prostą – braku tolerancji. Jak może istnieć Złota Era bez tolerancji? Czy wszyscy przeciwnicy szczepień chcą w Złotej Erze postawić getta dla zaszczepionych? A może lepiej od razu ich wystrzelać? Gdzie ten nasz rozwój? Gdzie nasza duchowość? Gdzie nasza duchowa mądrość? Gdzie wreszcie nasza umiejętność odbierania sercem? Cofnęliśmy się w rozwoju do czasów, kiedy ludzie tłukli się maczugami po głowach, by udowodnić, że to właśnie oni mają rację. Chcemy zmusić innych, by myśleli tak jak my.

Piszę „my”, ale nie zaliczam się do takich ludzi. Jest mi kompletnie obojętne, czy się szczepiłeś czy nie. To Twoja sprawa i Twój wybór. Podobnie jak nie interesują mnie cudze poglądy na rozmaite kwestie. Każdy może sobie widzieć świat po swojemu. Człowiek jest dla mnie Światłem. Zawsze pozostanie Światłem, chociaż nie z każdym mi po drodze. Nie z każdym chcę toczyć dyskusje i nie z każdym chcę spędzać czas. Ale szanuję każdą odmienność. A tu tylko pokazuję prostą do Światła drogę i usuwam kamienie spod nóg. Jak zawsze. A i tak każdy Czytelnik wybierze po swojemu.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 25

Człowiek, który pracuje nad własnym rozwojem zaczyna zawsze od szukania w sobie wzorca odpowiedzialnego za trudne sytuacje czy niemiłe emocje. Każde doświadczenie jest przecież jakąś lekcją, a złość czy żal drogowskazem prowadzącym do uzdrowienia. Tymczasem nauka nie zawsze wymaga zmiany wewnętrznego kodu, czasem rzecz jest w zmianie myślenia, w zmianie podejścia na poziomie mentalnym. Warto zresztą od tego zaczynać uzdrowienie, ponieważ zmiana myślowego przekonania przekłada się często na pozytywne zmiany w podświadomości.

Niedawno zastanawiałam się nad poczuciem silnego rozdrażnienia, które odczuwałam, kiedy byłam zmuszona przerwać jakieś mniej lub bardziej istotne czynności, aby zająć się szkoleniem czy konsultacją. Lubię swoją pracę, lubię ludzi, z którymi spotykam się na rozmowach i wykładach, zatem zupełnie nie mogłam doszukać się odpowiedzi na pytanie, dlaczego mi to przeszkadza. Nie samo szkolenie, ale raczej to, że o określonej godzinie muszę wszystko odłożyć, by robić coś innego.

Przyjęłam początkowo, że konieczność pracy po prostu narusza moją wolność. Jako numerologiczna Piątka z dnia urodzenia bardzo cenię sobie swobodę i samodzielne dokonywanie wyboru. A konieczność siadania o określonej godzinie do komputera jest trochę, jak smycz, która przypina człowieka do słupa. Ale mimo wszystko brakowało mi w tym logiki. Przecież uzgadniam terminy z klientami, nikt mi niczego nie narzuca, nie ma więc w tym żadnego naruszania mojej wolności. Takie rozumowanie okazało się więc ślepą uliczką. Nie można czegoś wybierać, ustalać, a potem odczuwać złość, że jest tak, jak się wybrało.

Szukając rozwiązania zagadki zauważałam, że to tylko kwestia terminu, a nie samej pracy, bo  jak wspomniałam wcześniej  moja praca sprawia mi dużo radości i jak tylko się zaczyna, całe rozdrażnienie się ulatnia w pięknych wibracjach. Tylko czas, określona godzina była odpowiedzialna za odczuwaną złość. Okazało się, że traktuję wrogo sam czas, który tutaj w tym wymiarze umieszcza nas w określonych klatkach.

Przyczyna zatem zupełnie odległa od psychologii, natomiast związana z byciem „starą duszą”, która nie chce podporządkować się strukturom czasu. Szkolenie czy konsultacja powinno odbywać się wtedy, kiedy wibracyjnie dopasowuję się do tego zjawiska, a nie o określonej godzinie. Innymi słowy wtedy, kiedy poczuję, że to właściwy moment. Odczuwam to w ten sposób, ponieważ jakaś część mnie żyje mocno poza Ziemią. A poza naszym wymiarem czas nie istnieje. Kiedy dusze chcą ze sobą współpracować, dostrajają się do określonego działania i podążają za wibracją. Nie patrzą na zegarki.

Tu na Ziemi musimy wykonywać pewne czynności niezależnie od gotowości  nazywanej często przez ludzi „nastrojem”. Ileż to razy byliście zmuszeni do zrobienia czegoś i myśleliście, że nie wcale nie macie na to nastroju? Kwestia nie leży wcale w jakości doświadczenia, bo czasem nie mamy nastroju na zabawę, na przyjemności, na spotkanie z ludźmi, których poza tym uwielbiamy. Jest to kwestia wibracyjnego dopasowania do określonego zjawiska.

Oczywiście Ziemia rządzi się swoimi prawami i człowiek zwykle umie poukładać swoją częstotliwość w odpowiedni sposób. Ja bardzo szybko dostrajam się do wibracji szkolenia i już po paru minutach jestem w odpowiedniej energii. Większość z nas radzi sobie z tym doskonale. Moje rozdrażnienie wynikało zatem z duchowej świadomości nie-istnienia czasu i absurdalności tego wymiaru, który nie pozwala działać zgodnie z wibracją, tylko zmusza człowieka do zmian częstotliwości, niejako na siłę. Czułam w związku z tym dysharmonię energetyczną.

Myślę, że wiele osób tego doświadcza w rozmaitych sytuacjach. Zgrzyt wynikający z dysharmonii wibracyjnej jest odczuwany wyraźnie, ale często nie jest rozumiany. Przejawia się to najczęściej złością i rozdrażnieniem. Kiedy tupiemy nóżkami i rzucamy złośliwości, ktoś ze zdziwieniem pyta: „Ale o co ci chodzi, przecież nic złego się nie dzieje?”. Tłumaczymy się wówczas: „Sama nie wiem, jakoś tak dzisiaj wszystko mnie złości”. Nie umiemy zrozumieć sami siebie.

I nie widzimy powodu tych emocji, ponieważ nie wynikają z wzorców ani z sytuacji. Wynikają z wyjścia poza 4D. Trzy wymiary to długość, szerokość i wysokość. Czwarty to czas. Jeśli wejdziemy w 5D, dostrzegamy, że czas jest absurdem. Jest smyczą, która zmusza nas do działania zgodnie ze wskazówkami przesuwającymi się po tarczy urządzenia zwanego zegarkiem. Czas jako taki nie istnieje. Ten ruch wskazówek jest umowny, wymyślony przez ludzi w oparciu o przyrodnicze i astrologiczne zjawiska. Nie chcemy działać bez wibracyjnej gotowości. Chcemy sami decydować o tym co i kiedy robimy.

Przebudzenie jest zatem zrozumieniem tego procesu. W wymiarze 5D stajemy się bardziej duszą niż fizyczną istotą. Nasze postrzeganie i odczuwanie wybiega poza ramy znanej dotąd Ziemi. Jednak dopóki żyjemy w fizycznym ciele na Ziemi, jesteśmy podporządkowani zasadom czasu, który rządzi tym światem. Zrozumienie odmienności i charakterystyki środowiska pozwala nam przetrwać. Nie można odłożyć czasu na półkę jako czegoś nieaktualnego i bez sensu. Tak jak nie odkładamy równie bezsensownych pieniędzy czy imion. Takie zjawiska jak czas, finanse czy nazwiska są przypisane do Ziemi w 3D, ale bez tego nie możemy się w tych warunkach poruszać.

Uświadomienie sobie charakterystyki wibracyjnej planety, na której nadal funkcjonujemy pozwala zaakceptować pozorne „absurdy”. Zaczynamy rozumieć, że czas jest nakładką potrzebną, aby odnaleźć się w materii. Pieniądze są nakładką, która potężnie uczy człowieka zasad energetycznych zarządzania materią, a imiona i nazwiska pozwalają w warunkach 3D odróżniać ludzi między sobą.

Ja od dawna nie potrzebuję imion, mogę ich nie pamiętać, ale każdy mój klient, każda osoba, która miała ze mną kontakt jest dla mnie unikalna, niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju. Pamiętam wibracje, często twarze, uśmiech, nie muszę znać imienia. Wiem, kto jest kim. Dlatego właśnie, nawet w czasie inicjacji Reiki na odległość nie potrzebuję żadnych danych. Inicjuję „tę konkretną wibracyjną istotę”. Czuję ją jako zupełnie odmienną od innych.

Ale nie każdy ma takie odczuwanie. Bez imion ludzie całkiem by się pogubili, ponieważ na tej planecie żyją istoty o różnych wymiarach. Potrzebują więc nazwisk, zdjęć, dat urodzenia. Potrzebują pieniędzy. Potrzebują poukładania wszystkiego w czasie, ponieważ to daje im poczucie ładu i bezpieczeństwa. Paradoksalnie do tematu, prowadziłam kiedyś szkolenia o nazwie: „Zarządzanie sobą w czasie” i wiem, jak bardzo były potrzebne tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z wibracyjnym wzrastaniem.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 24

Ostatnio bardzo złagodniałam. Dostrzeże to każdy, kto czytał moje wcześniej napisane artykuły i porówna z tym, co piszę obecnie. Strona istnieje od roku 2000, to szmat czasu. Zmiany w stylu i podejściu do świata muszą się pojawić, to jakby oczywiste. Natomiast nie wynika to u mnie ze zmęczenia i starości, która jest coraz bliżej. Wynika to ze zrozumienia. Tym właśnie zrozumieniem chcę się z Wami podzielić.

Odkrywam, że tolerancja i akceptacja są najważniejszymi i jednocześnie najtrudniejszymi lekcjami dla ludzkości. Wielu mądrych nauczycieli, którzy publikują ciekawe teksty, przegrywa w rozwoju, kiedy zaczyna atakować osoby myślące inaczej niż oni. A to przecież zjawisko powszechne. Każdy z nas potrafi pewną odmienność akceptować, a z pewną nie umie się pogodzić. Ten brak zgody jest tożsamy z brakiem duchowej świadomości w jakimś obszarze.

Mnie to dotyczy w takim samym stopniu jak każdego innego. Znajduję na swojej stronie teksty, w których dość surowo oceniam ludzi, którzy w taki lub inny sposób „czynią zło”. I jak każdy człowiek podchodzę do tego subiektywnie. Z jednej strony potrafię długo bronić i tłumaczyć złodzieja, pokazywać, że jest tylko człowiekiem, który mierzy się z określonymi lekcjami, by jednocześnie nam uświadamiać niekorzystne wzorce straty. To rozumienie urzeczywistniam od zawsze.

A z drugiej strony niemal potępiam w swoich tekstach ludzi, którzy opowiadają „głupoty”, zniechęcają do pozytywnego myślenia, zaprzeczają zasadzie lustra, zachwycają się faszystami. Na poziomie umysłu rozumiem, że mają prawo do odmiennych poglądów. Na poziomie emocjonalnym nie było we mnie na to zgody. Całą sobą pragnęłam „utopii” i ludzie, którzy w dualnym postrzeganiu utrudniali rozwijanie prosperującej świadomości, byli dla mnie niszczycielami moich marzeń o Złotej Erze.

Innymi słowy: nie pozwalałam sobie na urzeczywistnienie duchowej prawdy o harmonii przeciwieństw i sensie życia na Ziemi. Potrzebowałam czasu, by zrozumieć, że nic naprawdę nie jest złe ani dobre i że każde Światło musi mieć swój cień, bo tylko wtedy można zobaczyć, że jest blaskiem. Nie ma dnia bez nocy i dobra bez zła. Jakkolwiek naiwnie to zabrzmi, jest kluczem do akceptacji wszystkiego bez wyjątku. Bez rozgraniczeń.

Prawdziwe przebudzenie wymaga otwarcia oczu na harmonię całości i wyjście poza dualizm. Żyjemy w świecie przeciwieństw, różnorodności, by móc dowolnie wybierać. Jeśli będzie istnieć tylko jasna strona, to nie będzie żadnego wyboru, tylko przymus. Gdyby porównać świat do wielkiego menu, to wybierając z karty ulubione dania, nie skupiamy się na krytyce tego, na co nie mamy ochoty. Zamawiając naleśniki z dżemem nie pomstujemy na to, że w karcie są kotlety schabowe. Dokonując wyboru, określamy tylko SIEBIE i swój poziom rozwoju. Nic nam do tego, kto będzie jadł mięso. Na tym polega prawdziwa akceptacja i tolerancja.

Przyznaję, że w moich wcześniejszych tekstach bywam czasem tak surowa, jak niektórzy wegetarianie, których miłość do zwierząt przejawia się w nienawiści do wszystkich, którzy jeszcze czasem jedzą mięsko. I chociaż niezaprzeczalnie popieram niejedzenie mięsa, to z całą pewnością nie żywię się nienawiścią. Staram się rozumieć ludzi, którzy nadal nie są wegetarianami. Wiem, że potrzebują czasu, by energetycznie zmienić swoje ciało i otworzyć się na inną dietę. Tolerancja to szacunek dla każdego, który działa i mówi inaczej niż oczekujemy, czyli np. zjada zwierzęta, które my tak kochamy.

Podsumowując: najtrudniejsza lekcja tolerancji nie polega na tym, że akceptujemy kradzieże, zdrady, oszustwa, przemoc czy zabijanie zwierząt, lecz na tym, że rozumiemy ludzi, którzy to robią i dajemy im prawo do własnych wyborów. Do bycia w określonym punkcie rozwoju, zgodnym z planem duszy takiej osoby. Czasem pomaga w tym świadomość, że to jest celowe, że każdy zły czyn pojawia się dla nas a nie przeciwko nam. Po to, byśmy mogli wybierać, co uznajemy za słuszne. Wówczas w złodzieju, rzeźniku, rasiście, mięsożercy zobaczymy odważną duszę, która w określony sposób uczy nas odczuwania na poziomie serca.

I to, co bardzo ważne: mamy prawo propagować swoje poglądy, pokazując innym pozytywne myślenie, duchowość, dobro, serdeczność, uczciwość, kochanie zwierząt i wszystko inne, cokolwiek uważamy za istotne. Jednak przebudzony człowiek nikogo nie zmusza i nie potępia za to, że ten ktoś działa inaczej, niż by oczekiwano. Pozwala każdemu być sobą. Bo prawdziwe przebudzenie to dostrzeganie Światła w każdym rzeźniku, mordercy czy złodzieju. I wiara, że to Światło rozbłyśnie pełną mocą, kiedy człowiek będzie gotowy.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 23

Niedawno czytając pewną rozwojową książkę, znalazłam w niej ciekawe ćwiczenie. Polegało na wyobrażeniu sobie posiadania czarodziejskiej różdżki i udzieleniu odpowiedzi: „co można zrobić dla świata? jak możesz uzdrowić, polepszyć świat?”. Ochoczo rzuciłam się do wymyślania wspaniałych rzeczy, bo z założenia dzięki różdżce mogłabym wszystko bez najmniejszych ograniczeń. Zatem, co by tu wyczarować…?

W dzisiejszych trudnych czasach najbardziej oczywiste wydawałoby się automatyczne zlikwidowanie wirusa, który tak bardzo nas wszystkich męczy od wielu, wielu miesięcy. Ale przecież wiem  i wie to każdy, kto ma minimum wglądu  że wirus jest częścią przemiany i oczyszczenia. Spełnia na Ziemi ważną rolę. I chociaż bardzo bolesny to proces, to nie miałabym odwagi, by go zatrzymać. Jest zbyt istotny dla wzrastania wibracji.

Potem przemknęły mi przez myśl wszystkie wojny. Mogłabym je zlikwidować z pomocą różdżki i wprowadzić pokój w wielu rejonach świata. Szlachetne. Dobre. Tylko pozbawione sensu, bo ludzie za chwilę wywołaliby kolejne starcia, prawdopodobnie w tym samym miejscu i z tego samego powodu. Musiałabym raczej zmienić ludzkie myślenie i wprowadzić pokój w ludzkich sercach, no ale to naruszałoby ich wolną wolę, więc mi nie wolno. Wygaszanie ognisk wojny jest jak zdmuchiwanie komuś świeczki, którą sobie zapala. Zapali ponownie. Zdmuchniemy  zrobi to znowu i jeszcze raz, i jeszcze raz, bo tak chce.

Pomyślałam następnie o chorobach, tych najgorszych. Naprawdę nie chciałabym, by ludzie chorowali. Ułomność ciała tak bardzo utrudnia działanie i pracę, w tym także nad sobą. Choroba powoduje, że człowiek nie ma ani siły ani ochoty nawet na medytację. Nie ma w chorowaniu żadnego najmniejszego bodaj pozytywnego aspektu. Ale jest logika. Choroba jest jednym z najważniejszych nauczycieli ludzkości. Gdybym uzdrowiła magią wszystkie ciała, wiele dusz zeszłoby na Ziemię na darmo. Nie wolno tak.

Pomyślałam zatem o obfitości, o głodujących ludziach i o tym, by każdy miał obok siebie pod dostatkiem wody i pod dostatkiem chleba. I chociaż głód to też nauczyciel i świadomy wybór każdej duszy, pomyślałam, że wystarczającą nauką jest posiadanie tylko suchego chleba zamiast pysznych owoców, słodyczy, wyszukanych potraw. Lekcje pozostaną. Ale i tu nie mogłam użyć czarodziejskiej różdżki. Ludzie umierają z głodu nie dla swoich lekcji, ale dla nas, dla naszego rozwoju. Dopóki my, syci, pozwalamy, by ktoś konał z nędzy, to jako ludzkość nie zdajemy egzaminu z rozwoju. Lekcja ciągle istotna i ciągle nie przerobiona. Więcej ludzi troszczy się o zwierzęta niż o głodujących. I chociaż troska o zwierzęta też jest ważna, jednak nie umiemy tego zrównoważyć.

Wreszcie przypomniałam sobie idealną receptę na szczęśliwe życie dla każdego. To bezwarunkowa miłość do siebie. Człowiek, który kocha siebie, nie choruje, ponieważ choroba bierze się z braku miłości. Wysokie poczucie wartości przyciąga do człowieka dobre życie, wszelką obfitość i spełnienie, a więc zostałby też zlikwidowany głód. Kochanie siebie przekłada się na szczęśliwe związki, więc każdy doświadczałby miłości. Idealne relacje to ogólnoświatowy pokój, bo człowiek szanujący siebie nie toczy sporów z innymi. Nie walczy, nie atakuje, nie dokucza, nie zaczepia. Raj na Ziemi.

Prosta rzecz  wystarczy sprawić, by każdy pokochał siebie. Problem w tym, że po tę naukę dusze zeszły na Ziemię. Jeśli magią zahipnotyzuję ich umysły i serca, to naruszę ich wolną wolę i zniweczę plany ich dusz oraz całą pracowitą wędrówkę. Zatem nie można nic zrobić w tym kierunku, co w gruncie rzeczy potwierdza tylko, że wszechświat jest dokładnie taki, jaki być powinien. Jest w harmonii. Wszystko, co chciałabym naprawić, zmienić, ulepszyć, jest idealne w swoim założeniu, chociaż często bolesne lub niekomfortowe.

Na koniec miałam jeszcze taką myśl, by każdy widział Anioły, jak to było w poprzedniej Złotej Erze. Wyobraziłam sobie, że ludzie nie tylko je widzą, ale i pytają oraz słuchają Aniołów, a dzięki temu szybciej odrabiają swoje lekcje i przerabiają je mniej boleśnie. Mogą też uniknąć rozmaitego cierpienia idąc za anielskimi wskazówkami. Ale wtedy przypomniałam sobie, że są takie osoby, które nie lubią Aniołów i źle o nich mówią. Atakowałyby i podważały anielski głos, co pewnie prowadziłoby do sporów, może nawet do wojen. I znowu doszłam do wniosku, że najlepiej jest tak, jak teraz  kto chce i tak widzi i słyszy Anioły, podąża za ich wskazówkami.

Zostałam więc z czarodziejską różdżką w ręce, nie mogąc niczego na świecie zmienić ani uzdrowić. I jedyne, co mogłam, to zaczarować siebie, aby popłynęło przeze mnie więcej i więcej Światła. I włożyłam to Światło do wspólnego pola Ziemi z intencją, by działo się to, co najlepsze dla każdego. By spełniały się marzenia i aby każdy, kto chce wzrastać do bezwarunkowej miłości, miał zdrowie, siłę i sposobność do efektywnego rozwoju.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 22

Jedną z dużych przeszkód na drodze rozwoju jest tkwienie w stereotypach. Czasem trąca to ogromną bezmyślnością adepta duchowej ścieżki, ale może jest tylko spontaniczne lub oparte na zaufaniu do kogoś, kto udaje przewodnika, a nie posiada odpowiedniej wiedzy. Wyłapuję takie mity i piszę o nich, ale one są nieśmiertelne. Za mało nauczycieli zwraca na to uwagę. Być może tak musi być. Widzę w tych mitach bramy, przez które każdy musi przejść na własną rękę. I chociaż z radością wzięłabym każdego pod ramię, by omijał takie pułapki, to przecież jest niemożliwe.

Nie tak dawno pisałam o pokorze. Pokora z definicji to uniżoność. Do pokory zachęcają nas tacy ludzie, którzy chcą nas kontrolować i rzucać przed sobą na kolana. To, że taki człowiek ma niskie poczucie wartości to oczywiste. Ale czy nie jest oczywistym, że skoro nas popycha do jakiegoś uniżonego zachowania, to jako nasze lustro wyraźnie pokazuje, że i my mamy z tym problem?

Pokora jest inną nazwą bogobojności i służalczości. Braku asertywności i własnego zdania. Braku wiary w siebie. Pokora bije się w piersi z pokutnym: „moja wina” i „nie jestem godzien”. Od wieków manipulują tak ludźmi przywódcy różnych religii, wyznań i sekt. Jest to zaprzeczeniem prawdziwej boskiej natury człowieka. Pokorę wymyślono właśnie po to, by zablokować duchowe wzrastanie i mieć „maluczkich” pod kontrolą.

Przecież oświecenie pojawia się wtedy, kiedy człowiek urzeczywistni w sobie stan buddy, który w nim tkwi od zawsze. Przecież ascedencja to uświadomienie sobie swojego boskiego dziedzictwa i faktu, że bycie Boskim Dzieckiem to nasza esencja. Jesteśmy kroplą boskości. Nie doświadczymy iluminacji, jeśli tę boskość postawimy gdzieś poza sobą, bo nie można stać się kimś innym. Można tylko odkryć coś w sobie. Przebudzenie jest uświadomieniem sobie, że wszystko jest dokładnie w nas, w naszym centrum. Że cali jesteśmy Jednością z Najwyższym Źródłem.

Jednym z paskudnych i modnych ostatnio stereotypów jest hasełko „stawania w swojej prawdzie”. Wydaje się takie wyszukane i mądre, a jest oczywistą pułapką mroku. Ten kto każe Wam „stanąć w prawdzie”, oczekuje, że przyznacie się do błędów, słabości i pomyłek. Jest to tym samym, czym pokorne pochylenie głowy i bicie się w piersi. Naprawdę tak trudno to zobaczyć? Przecież to ma odciąć człowieka od jego boskiej natury i posadzić w kącie, z którego może z zazdrością podziwiać innych.

Chcę bardzo wyraźnie przypomnieć prostą zasadę rozwoju. Podstawowym zadaniem każdej duszy, która schodzi na Ziemię, jest kochanie siebie. Życie jest wielobarwną drogą przypominania sobie swojej boskiej natury. To, co Was wzmacnia, podnosi, rozświetla, energetyzuje  pochodzi ze Światła. To, co Was zawstydza, poniża, dewaluuje  pochodzi z mroku i blokuje Wasze wzrastanie. Celem rozwoju jest odkrywanie w sobie mocy, blasku i miłości. Wszystko, co wywołuje wyrzuty sumienia i żąda naprawiania siebie, jest ślepą uliczką.

Człowiek ma twórczą naturę i spontanicznie dąży do postępu. Nikt normalny nie tkwi w błędnym działaniu, mając wiedzę i możliwość zmiany na lepsze. Nie trzeba go zmuszać do tego wywołując w nim poczucie winy. Poczucie winy jest wrogiem wysokiej samooceny. Niczemu nie służy. Jeśli chcemy pomóc innej osobie, wzmacniamy w niej Światło i piękno, obdarzamy miłością i podpowiadamy narzędzia, sposoby, możliwości, dzięki którym może lśnić jeszcze bardziej.

Modne hasełka przypadają do gustu osobom, które czują się gorsze od innych. Podświadomie rezonują z żądaniem „stawania w prawdzie”, bo czują się złe, grzeszne i potrzebują bicia się w piersi. Potrzebują zostać poniżone i ukarane. Dlatego  jak napisałam wcześniej  tacy ludzie nie uwierzą mi, kiedy mówię, że są doskonale boscy. Nie uwierzą, że pokora jest manipulacją mroku. Muszą przejść przez bramę samobiczowania i upokorzenia. Być może nawet wiele razy. Do czasu aż doświadczą przebudzenia na poziomie serca i poczują, że jedyną prawdą, w jakiej człowiek może stanąć, jest świadomość własnej niewinności i Boskiej Doskonałości. Kto jest gotowy, by uznać swoje wewnętrzne Światło?

Bogusława M. Andrzejewska