Sen o niedocenianiu

Każdy miewa czasem takie sny, które uprzedzają o skomplikowanych doświadczeniach. Nic to nowego. Czasem słuchamy takiego przekazu i udaje nam się uchronić przed czymś. Ale warto też podkreślić, że najczęściej bywają wyrazem lęków i w sumie w ogóle się nie sprawdzają. Na przykład sen o podróży, która jakoś niefortunnie się kończy, a w realu wszystko układa się pozytywnie. Nasze lęki są ukryte w podświadomości i bywa tak, że są całkiem irracjonalne.

Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o moim śnie, który był dla mnie dość niezrozumiały do dzisiaj. Dzisiaj nagle się urzeczywistnił. Niesamowite zjawisko, dlatego się nim dzielę, bo wiem, że Wy też tego doświadczacie.

W tym śnie jestem w szkole buddyjskiej (może w klasztorze), w której są same kobiety. Nie lubią mnie, obgadują poza plecami i czuję z tego powodu ogromną przykrość. Te kobiety traktują mnie jak kogoś gorszego od nich, a powinny przyjmować ode mnie nauki, bo jestem bardziej zaawansowana w rozwoju. One tego nie wiedzą i nie widzą, że jestem tuż przed oświeceniem i mogą się ode mnie dużo nauczyć.

Wśród nich jest jedna moja uczennica, która bardzo mnie podziwia i szanuje. Zwraca się do mnie: „Mistrzyni”, chroni mnie przed innymi i ciągle mi się kłania, a nawet szykuje dla mnie jakieś podwyższenie do siedzenia. Jest to dla mnie przesadą w drugą stronę, bo chciałabym być traktowana zwyczajnie, jak równy z równym. Siadam w jednym rzędzie z innymi.

Do szkoły (klasztoru) przyjeżdżają trzy oświecone Istoty, trzej Lamowie. Wiem, że w swoim oświeceniu rozpoznają moją prawdziwą naturę i poziom zaawansowania duchowego. Nie mylę się. Kiedy padam z płaczem do stóp jednego z nich, on rozpoznaje mój poziom i łagodnie mnie podnosi, wyciera mi łzy z twarzy. Liczę na to, że powie wszystkim moim koleżankom, by przestały mnie traktować z pogardą, jak kogoś gorszego. Tymczasem oświecony mistrz patrzy na mnie ze współczuciem i mówi: „najlepiej będzie, jak stąd wyjedziesz razem ze swoją uczennicą, może do Norwegii?”

Obudziłam się ze śmiechem, bo dlaczego właśnie „Norwegia”? I od razu zauważyłam mądry przekaz, że trzeba samemu zadbać o siebie. Nie można liczyć na to, że ktoś inny zmieni nasze otoczenia i sprawi, że będziemy lubiani. Prawo Przyciągania jest bezlitosne, tylko my odpowiadamy za to, czy nas lubią czy nie i tylko my możemy to zmienić. To dość oczywiste.

Symbolika szkoły buddyjskiej jako środowiska duchowego wzrastania też jest dla mnie jasna. Nie czuję się najlepiej w świecie, w którym ludzie z zachwytem klaszczą niskim energiom i osobom świecącym odbitym światłem, a pomijają lub nawet krytykują prawdziwych Mistrzów Duchowych. Widzę i czuję poziomy energii duchowej – taki mój dar. Zachwycanie się mrokiem stale mnie zaskakuje, chociaż taka jest natura tego świata i wiem, że muszę nauczyć się to akceptować. To wszystko rozumiem.

Ale rozumienie wcale nie pomaga poczuć się lepiej, kiedy wszyscy jesteśmy Jednością. Dokąd zmierza ten świat, w którym ludzie nie odróżniają ziarna od plew? Wiem, że nie mam na to wpływu, a sen pokazuje, że po cichu liczę na Oświeconych Mistrzów, że naprawią ten świat i tych wszystkich ludzi, którzy nie odróżniają dobra od zła. Niestety to tak nie działa i mój sen pokazuje, że świat jest jaki jest. Nie zmieni się. To ja mam zostawić środowisko, które mnie nie rozumie i nie docenia i iść tam, gdzie mogę zasiać jakieś wartościowe rzeczy. Do tych, którzy są gotowi.

Ale dopiero dzisiaj odkryłam, że mój sen sprzed kilku dni zapowiada energie, które rzeczywiście się zamanifestują. Biorę udział w pewnym evencie rozwojowym, w który włożyłam sporo energii i zaangażowania, a w którym nie czuję się dobrze. W wydarzeniu promuje się przypadkowe osoby, a ja nie dostałam nawet propozycji płatnej reklamy, wywiadu, czegokolwiek, co nadałoby sens mojej pracy dla eventu. Nie udostępniono linku do mojej strony. Mój udział nie przynosi mi zatem nawet tak prozaicznej wartości jak reklama.

Dla organizatorów nie istnieję jako człowiek, jako mówca, jako wartościowy nauczyciel. Jestem tylko narzędziem do przyciągnięcia ludzi. Liczbą. Przedmiotem. Bezsensowną twarzą w tłumie, który ma zarobić. Podobnie jak wielu innych wykładowców. Większość prelegentów została po prostu wykorzystana do zrobienia reklamy dla kilku wybranych osób. Moi przyjaciele mówią mi: „napisz do nich, zapytaj, zaprotestuj”. A ja zgodnie ze swoim snem wiem, że nie warto. Nikt i nic się nie zmieni. To ja mam „wyjechać do Norwegii”, czyli zrezygnować ze współpracy z ludźmi, którzy mnie nie doceniają i nie szanują.

Trafność mojej sennej symboliki jest tak zdumiewająca, że chciałam się tym z Wami podzielić, bo – jak wspomniałam wcześniej – ten sen do niczego mi nie pasował. Był poruszający, a Mistrzowie wydawali się silną, prawdziwą energią, a nie tylko senną zjawą. Nie miałam pojęcia dlaczego proponują mi wyjazd, kiedy robię takie wartościowe rzeczy, które sprawiają mi tyle radości. Rzecz nie w tym, co robię, ale dla kogo. Czas zrozumieć, że tłumne eventy nastawione tylko na pieniądze przyciągają swoją energią podobne osoby, które nie skorzystają mimo najszczerszych chęci z innych wibracji, niż te, w których sami się znajdują. A każdy jest we właściwym miejscu i czasie.

Dzielę się tym, bo to dotyczy nas wszystkich – zaawansowanych na ścieżce wzrastania. Nie można rozmieniać swojej energii na drobne i żałować, że inni nas nie rozumieją. To nie problem innych, to my weszliśmy w niewłaściwe miejsce. Pamiętajcie Kochani – nie jesteśmy dla każdego i nie każdy umie nas docenić. Warto poszukać ludzi, którzy kochają nas takich jakimi jesteśmy, zamiast próbować zjednywać sobie tych, którym się nie podobamy. Każdy nauczyciel, przewodnik, terapeuta ale i twórca czy artysta powinien poszukać swojej „Norwegii”.

Bogusława M. Andrzejewska

Obfitość

Strumień obfitości także materialnej spływa na człowieka wtedy, kiedy człowiek z pełną gotowością otwiera się na dobro. Właśnie dlatego pozytywne myśli i praca z pozytywną energią przynoszą takie pozytywne rezultaty. Tu nie chodzi o metodę czy o dobór odpowiedniej techniki. Tak naprawdę to tylko narzędzia, które mogą pomóc człowiekowi w dostrojeniu swojej wibracji do odbierania z wszechświata najlepszych energii. Najlepsze energie: dobrobyt, bogactwo, miłość, szczęście, zdrowie rezonują z dobrobytem, zdrowiem, szczęściem, miłością i bogactwem, które zakotwiczają się w polu energetycznym człowieka.

Inaczej mówiąc: jeśli człowiek wypełniony jest dobrymi myślami, uśmiechem, radością, miłością, umiejętnością cieszenia się choćby chmurką na niebie, wówczas przyciąga do siebie mnóstwo dobrych rzeczy. W różnych formach i w rożnej postaci. To nie musi być tylko bogactwo materialne, to też przyjaźń, miłość, to też wspierający ludzie, to też różne korzystne okazje, to możliwości pozytywnego wzrastania, to nowa sposobność rozwoju duchowego.

Człowiek najczęściej martwi się, ponieważ jego naturalna wrażliwość nie pozwala mu w sposób pozytywny podchodzić do tego, co uznaje za trudne lub przykre. Jeśli coś jest trudne lub przykre, to człowiek uważa, że należy się tym martwić i włączać emocje i te emocje przejmują ster nad polem energetycznym takiej osoby. Nie ma w tym nic złego, ponieważ emocje też są ważne w życiu i rozwoju człowieka. Emocje są drogowskazem, dzięki któremu człowiek odnajduje dla siebie najlepsze ścieżki uzdrawiania. W związku z tym nie należy pozbawiać się emocjonalnego odczuwania i nie należy blokować swojej naturalnej empatii i współczucia, to wszystko jest dobre i przynosi ważne zmiany w  rozwoju człowieka.

Natomiast warto nauczyć się skracania czasowego okresów martwienia się. Kiedy pojawia się trudna sytuacja, a w ślad za nią trudna emocja, należy pozwolić sobie na to, by zanotować te emocje, by wyciągnąć wnioski. Być może nawet zanotować coś w swoim dzienniku. Ale potem należy świadomie przekierować swoją uwagę na pozytywność świata. Należy poszukać w swoim otoczeniu, w swojej rzeczywistości czegoś miłego i dobrego. Należy świadomie ukierunkować swoje myśli w  pozytywny sposób, ponieważ tylko to pozwoli człowiekowi podnieść wibracje i poukładać je w taki sposób, który jest dla człowieka najbardziej korzystny. Tylko pozytywne wibracje wypełniające pole energetyczne danej osoby przyciągają do niej pozytywną rzeczywistość. Dlatego należy nauczyć się świadomie tworzyć i kształtować taką właśnie energetykę w sobie, wokół siebie i w swoich ciałach subtelnych. Nie jest to wcale trudne, ponieważ istnieje mnóstwo metod, które pozwalają zmienić ogląd świata i traktować go z większa lekkością i z większa radością.

Jednym z doskonałych narzędzi jest Dziennik Wdzięczności i wyrażanie wdzięczności każdego dnia. Innym dobrym narzędziem jest wymienianie tych wszystkich dobrych rzeczy w życiu człowieka, które może on polubić, pokochać i na których może oprzeć się w swojej codzienności. Skupianie się na tym, co dobre, za co można być wdzięcznym i czym można się zachwycić, zawsze podnosi wibrację człowieka na wyższe poziomy. W ślad za tym równoważy jego pole energetyczne i powoduje, że finalnie życie staje się lepsze.

Pozytywne nastawienie do rzeczywistości nie oznacza ignorowania trudnych wydarzeń. Nie oznacza też zaprzeczania czy lekceważenia ich. Pozytywne nastawienie pozwala wyciągnąć wnioski z tego, co skomplikowanie i przekierować zarówno uwagę i myśli, jak i całą swoją energetykę na właściwe, korzystne, wysoko wibracyjne tory. Na tym polega sztuka pozytywnego życia.

(spisała Bo Andrzejewska – maj 2023)

Wgląd

Wybaczanie to proces głębokiego wglądu i duchowego wzrastania. Dlatego właśnie gotowość do odpuszczenia i zmiana podejścia do świata, jawi się bramą do transcendencji na większości ezoterycznych ścieżek. Bez wybaczenia nie ma rozwoju, jest tylko zabawa kolorowymi klockami rozmaitych metod. I nie jest żadną tajemnicą, że wielu ludzi głośno powtarza: „wybaczam”, a jednocześnie upycha kolanem w głębi serca stary żal, który jest niemożliwy do uwolnienia.

Problem leży moim zdaniem w braku właściwego pojmowania całego zjawiska. Większość z nas myśli, że wybaczenie to zaakceptowanie wyrządzonego zła. Szukamy sposobu, by wybaczyć poprzez ustawienie siebie ponad wyrządzoną nam krzywdą, spojrzeć z góry i odpuścić temu „złemu” człowiekowi pomimo oczywistej jego winy. Tymczasem prawdziwe wybaczenie widzi sytuację wielopoziomowo i dostrzega w trudnym zjawisku tylko lekcję dla siebie. Nie ocenia, bo wie, że sama ocena nie ma najmniejszego sensu.

Czasem test bywa jeszcze głębszy. Można wtedy pochylić głowę i powiedzieć: „należało mi się” albo „potrzebowałem takiej lekcji”, ale co z samym złem? Jak zaakceptować to, że nastąpiła kradzież, zdrada, oszustwo, podłość i krzywdziciel nie poczuwa się kompletnie do winy? Można powiedzieć z wysokiej półki: „ja ci wybaczam”, ale zło pozostaje złem. Na dodatek ten człowiek może potem skrzywdzić kogoś innego. Jeśli odpuścimy i zapomnimy, to czyja to będzie odpowiedzialność?

Nawet kiedy z psychologicznego poziomu rozumiemy „kata” i wiemy, że całe życie wspinał się pod górę, to okrutny czyn nie zniknie i może być wyrządzany nadal, tylko teraz komuś innemu. Proces wybaczania zdaje się wymagać od nas zaakceptowania niegodziwości, na którą nasz wewnętrzny kompas zgody nie daje. Z tyłu głowy wybaczającego pozostaje lęk i wyrzut sumienia z wielkim pytajnikiem: „co dalej? Czy nie powinienem coś z tym zrobić?”

Prawdziwe wybaczenie pojawia się wtedy, kiedy zrozumiemy, że istnieje harmonia wszechświata i żadne zło nie wymyka się spod boskiej kontroli. Wymaga to powierzenia i wiary, takiej autentycznej wiary, w której nie próbujemy rządzić wszechświatem i nie chcemy nikogo ani niczego oceniać. Przyjmujemy, że wszystko, co się wydarza ma sens, a naszym zadaniem jest odkryć ten sens i wyjąć z niego dla siebie bezcenne nauki. Nie krytykujemy ludzi ani wydarzeń, rozumiemy, że to, co postrzegamy jako „zło” jest po prostu niezbędnym elementem rzeczywistości. Każde zjawisko to część magicznej układanki, która jest dokładnie taka, jaka być powinna.

Prawdziwe wybaczenie przychodzi wtedy, kiedy dostrzeżemy, że „kat” to mądra i odważna dusza, która wzięła na siebie niesienie innym trudnych lekcji miłości. Nie czyni niewłaściwych rzeczy po to, byśmy zanurzali się w nienawiści czy żalu i szukali odwetu albo latami użalali się nad sobą i swoim nieszczęsnym losem. Uderza nas zdradą, krzywdą, okrucieństwem, nieuczciwością właśnie po to, byśmy nauczyli się odpuszczać i rozumieć rzeczywistość w takiej postaci, jakiej doświadczamy. Byśmy umieli wyjść poza pojęcie krzywdy i zobaczyli w cierpieniu ważną wzmacniającą informację dla siebie.

Prawdziwe wybaczenie przychodzi wtedy, kiedy ponad złem dostrzeżemy wielką i ważna prawdę, że nasza miłość nie jest zgodą na negatywność, lecz uzdrowieniem wszelkiej złej energii. Bez poświęcania się, bez przymykania oczu, bez akceptacji nieakceptowalnego, lecz ze świadomym pojmowaniem, że wszystko jest grą i nie ma tu nic do wybaczania. Zjawiska są tylko scenariuszem na scenie życia, który ma prowokować nas do właściwej reakcji. Tylko tyle. Są celowe i harmonijne.

Prawdziwe wybaczanie pojawia się wtedy, kiedy niczego nie chcemy i nie potrzebujemy wybaczać, bo wszystko odnajduje swoją logikę. Nie ma krzywdy, jest tylko doświadczenie. Nie ma zła, są tylko wskazówki i lekcje. Nie ma „katów”, są tylko nauczyciele. Nie ma sprawiedliwości i niesprawiedliwości, są tylko programy dusz i plany rozwoju dla danego człowieka. Nic nie jest przeciwko nam. Są tylko trudne wydarzenia, które mają wydobyć z naszego serca miłość do siebie. Wybaczenie następuje, kiedy zaczynamy widzieć życie wielowymiarowo.

Bogusława M. Andrzejewska

Praca

Praca zawodowa to co najmniej jedna trzecia naszego życia. Niektórzy układają sobie życie w ten sposób, że pracują w domu lub pozostają na utrzymaniu partnera, ale zasadniczo każdy jakoś pracuje. Nawet jeśli polega to głównie na porządkach w domu, zakupach i gotowaniu. Przy okazji podkreślę bardzo wyraźnie, że kobieta, która nie pracuje zawodowo, ale dba o dom i dzieci, wkłada w swoje zadania równie dużo wysiłku, jak inni. Często nawet więcej, to przecież działania fizyczne. Znam wiele kobiet, które świadomie wybierają jakiś zawód wykonywany za biurkiem, a do domowych obowiązków zatrudniają kogoś innego.

Ale dzisiaj nie o tym, lecz o radości z pracy. Ze zdumieniem przeczytałam ostatnio jakiś wpis o tym, jaki to dramat „pracować w święto”. Ja pracuję w święta też i to z ogromną radością. Praca nie jest dla mnie dramatem o żadnej porze roku czy tygodnia. Uważam, że jeśli ktoś użala się nad sobą, bo musi w pracować na przykład w niedzielę, to równie mocno cierpi, kiedy pracuje w poniedziałek czy wtorek. Albo się coś lubi albo nie. Osoba, dla której praca jest powodem do cierpienia, powinna zastanowić się poważnie nad swoim życiem.

Głównie dlatego, że – jak wspomniałam na początku – praca to sporo naszego życia. Właśnie dlatego powinna sprawiać nam radość, by życie było pogodne i radosne. Warto zadać sobie trochę trudu, by odnaleźć coś dla siebie i robić za pieniądze to, co lubimy robić. Z wielu powodów, a pierwszy to właśnie taki, aby każde pójście do pracy było po prostu czymś naturalnym. Kiedy czytam te wszystkie marudne wpisy o tym, ile to jeszcze dni do weekendu (ojej, ojej!) albo użalanie się z powodu poniedziałku, to zastanawiam się nad tym, dlaczego ludzie są tak nieszczęśliwi na własne życzenie. Nikt nikogo do pracy nie zmusza. Żyjemy w kraju, w którym można wybrać to, co chce się robić i potem czerpać z tego zadowolenie i satysfakcję.

Rozumiem oczywiście, że samo chodzenie do pracy w mroźną zimę czy ulewną jesień bywa uciążliwe. Dlatego sama wybrałam pracę z domu, by nie czekać w deszczu na autobus, nie stać w korkach i nie marznąć. Zawsze jest jakieś rozwiązanie, ale narzekanie na pogodę jest dla mnie do przyjęcia – przecież nie mamy na to wpływu, możemy tylko nauczyć się cierpliwie znosić to, co nasz klimat nam daje. Natomiast narzekanie w ogóle na to, że trzeba pracować wskazuje, że ktoś nie żyje dla siebie, tylko egzystuje.

Jak można codziennie iść do pracy, której się nie znosi? Toż to masochizm! A to my sami układamy swoje dorosłe życie. O ile nie mamy świadomego wpływu na to, w jakiej rodzinie się rodzimy, w jakiej biedzie czy bogactwie dorastamy, o tyle wybór miejsca, w którym będziemy spędzać codziennie około ośmiu godzin – to nasza własna odpowiedzialność. Warto poszukać czegoś, w czym znajdziemy coś dla siebie. Życie jest dla nas, praca jest dla nas, a nie my dla pracy. Warto postawić siebie na pierwszym miejscu i tak zwyczajnie zadać sobie pytanie: gdzie mi będzie dobrze?

Rzecz nie w tym, by być sławnym aktorem, fotoreporterem czy lekarzem, jeśli nie mamy potrzebnych do tego zdolności albo wykształcenia. Sława i splendor mają w pakiecie mnóstwo stresu i napięcia, zaniedbane życie rodzinne, samotność… Często najlepsza jest zwyczajna praca z ludźmi, ścinanie włosów, sadzenie ukochanych kwiatów, opiekowanie się zwierzętami, wypiekanie pachnącego ciasta, po które ktoś przyjeżdża wiele kilometrów i mówi nam, że to właśnie najbardziej mu smakuje. Najlepsza praca to taka, w której ludzkie oczy się do nas śmieją z wdzięcznością i robi się ciepło na sercu.

Oczywiście liczą się też zarobki, ale one są nierozerwalne powiązane z tym, co próbuję Wam przekazać. Jeśli kochamy swoją pracę, to nasze usługi lub produkty przyciągają do nas coraz więcej klientów, bo mają w sobie ten magiczny dodatek nazywany pasją, a inaczej miłością. Każdy tego pragnie, więc bardziej lub mniej świadomie szuka takich ludzi, u których może dostać nieco balsamu na serce. W formie masażu lub nowej fryzury, w formie chleba, butów, czy w formie ciepłego uśmiechu dobrego sprzedawcy.

To, co bezcenne, to samo tworzenie cudownych rzeczy. Kiedy kochamy siebie i swoje kreatywne działanie, to spod naszych rąk wyłaniają się magiczne zjawiska. Najsmaczniejsze ciasto, najpiękniejszy projekt sukni czy butów, najbarwniejszy obraz, najbardziej niesamowita biżuteria, zjawiskowa fryzurka, bajeczna rabatka kwiatowa, najwygodniejszy fotel, niewiarygodnie uzdrawiający zabieg terapeutyczny. Patrzymy na swoje dzieło i czujemy wspaniałą energię na poziomie serca. Czujemy spełnienie i odnajdujemy swój sens życia na Ziemi. Właśnie dlatego warto robić coś, co kochamy.

Człowiek, który kocha siebie, umie znaleźć taką pracę, w której dobrze się czuje i nie ma dla niego znaczenia, czy idzie do niej w piątek czy w niedzielę. Idzie tam z myślą o tym, co fajnego zrobi tego dnia. Dla mnie kompletnie nie ma znaczenia, w jakim dniu tygodnia pracuję. Jeśli rezygnuję z zawodowych spraw w weekend, to tylko dlatego, aby móc wyjechać gdzieś z mężem. Jeździmy często, jeśli tylko pogoda dopisuje, więc jak każdy człowiek potrzebuję w różnych okresach roku wolnego czasu dla rodziny. I oczywiste jest, że nawet od najbardziej kochanej pracy trzeba chwilę odpocząć.

Potrzebuję też wolnego od pracy czasu na… pracę. Na swoją pracę. Czasem mam nowy pomysł na rozdział do książki, na nagranie, na artykuł lub zrobienie nowych zdjęć. Ale to nie oznacza, że nie lubię szkoleń – lubię je tak samo jak zawsze. Nie wyobrażam sobie jak wyglądałoby moje życie, gdybym zajmowała się czymś okropnie nudnym, przykrym, uciążliwym. Wszechświat jest w harmonii, dlatego różnimy się od siebie i lubimy rozmaite rzeczy, aby do każdego działania znalazł się ktoś, kto znajdzie w nim dla siebie radość.

Bogusława M. Andrzejewska