Pogoda dla Bogaczy

Wiele osób na drodze duchowego wzrastania zastanawia się nad sensem posiadania pieniędzy. Często słyszę, że pieniądze nie są dobre, a ludzie chciwi. Takie przekonanie to oczywista przeszkoda w przyciąganiu bogactwa, ponieważ jak wiemy, to wzorce, które utrudniają godziwe i zasobne życie. Ale czy rzeczywiście pieniądze są dobre czy niedobre? I na ile możemy cenić wartości materialne, by nie zaprzepaścić swojej duchowości? Gdzie jest harmonia w byciu bogatym?

Zacznę od końca, czyli od logicznej sugestii w tym wątku – zawsze najlepszy jest złoty środek, więc jeśli nie wiemy, co zrobić, to wyjściem jest prozaiczne: „panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”, czyli trochę tego i trochę tego. To nigdy nie zawiedzie. Można przecież rozwijać się duchowo, medytować, praktykować, kochać siebie i jednocześnie uczciwie pracować, zarabiając przyzwoitą ilość pieniędzy.

Problemem na duchowej ścieżce jest pogrążenie się w materii takie, które odcina nas od naszej boskiej natury. Przykłady podawałam, ale przypomnę. Oto ktoś marzy o pieniądzach po to, by kupić sobie nowy samochód i zaimponować sąsiadowi. Pisałam kiedyś o kobiecie, która kupiła sobie kamerę tylko dlatego, że jej mniej zamożna koleżanka głośno powiedziała, że marzy o takim sprzęcie. Jeśli materia jest dla człowieka środkiem do tego, by dowartościować siebie i poczuć się lepszym od drugiej osoby – to ślepa uliczka. To ten typ działania, który odciąga nas od duchowego wzrastania, ponieważ wszyscy jesteśmy sobie równi i posiadanie więcej pieniędzy, przedmiotów, bogactwa niż inny człowiek, nie czyni nas lepszymi od kogokolwiek.

Szukanie w taki sposób swojego poczucia wartości odcina nas od prawdziwego kochania siebie. Ten, kto kocha siebie, nie porównuje się z innymi i nie chce nikomu imponować. Wszędzie, gdzie znajdziemy snobizm, kompleksy, naśladownictwo, popisywanie się materią przed innymi, zobaczymy też brak harmonii i zgubienie duchowej ścieżki. Człowiek, który pragnie się rozwijać, zaczyna od kochania i szanowania siebie. Nie potrzebuje wówczas zachwytu i podziwu u innych. Taka osoba może jeździć najlepszym i najdroższym samochodem, jeśli tego właśnie pragnie, ale robi to tylko dla siebie, zupełnie nie zważając na ocenę innych ludzi.

Czasem trudno być uczciwym w tym względzie wobec samego siebie. Bo jeśli powiemy głośno: „kupiłem najnowszy model Mercedesa, bo to najlepszy samochód”, to nie oznacza automatycznie prawdy. Jest wiele niezawodnych i wygodnych aut. Tylko my sami wiemy, ile w głębi duszy niesiemy potrzeby popisywania się przez ludźmi. Ile w nas tęsknoty za zazdrosnymi spojrzeniami, kiedy parkujemy w publicznym miejscu. Można to zweryfikować prostą wizualizacją – wyobraźmy sobie, że lądujemy na bezludnej wyspie i nikt, dokładnie nikt nie zobaczy naszego wymarzonego samochodu, butów, sukienki… Nikt nas nie pochwali zazdrosnym spojrzeniem. Czy to nadal nas cieszy?

Lubimy dobre i wygodne rzeczy – to naturalne. Nie ma w tym niczego złego. Dla mnie na przykład istotne jest, by mieć świetny komputer. Nikt nie wie, nikt nie widzi, na czym pracuję w zaciszu swojego gabinetu. Nikomu nie chcę imponować. Ponieważ jednak większość życia spędzam na pisaniu, opracowywaniu analiz, przygotowaniu grafik – chcę robić to na dobrym sprzęcie. Pragnienie komfortu jest moim zdaniem właściwe i nie stoi w opozycji do duchowego rozwoju. Z założenia jesteśmy tu na Ziemi dla miłości, radości i szczęścia. Jesteśmy twórczymi istotami, ale twórczość nie musi polegać na tym, by pisać książkę patykiem na piasku. Mamy prawo korzystać z technicznych zdobyczy.

Wszechświat pokazuje i potwierdza, że posiadanie pieniędzy jest kluczem do spełnienia, zaprzeczając niejako teoriom o tym, że to ubodzy mają ułatwiony dostęp do Królestwa Niebieskiego. Królestwo to jest na Ziemi. W sensie dosłownym znajdziemy je w naturze. Uprzywilejowani są dzisiaj ci spośród nas, którzy posiadają domy z dużym ogrodem lub blisko lasu. Mogą beztrosko przytulać się do drzew, medytować na brzegu jeziora lub rzeki, wyciszać się w energii przyrody.

Pokrzywdzeni są ci, których epidemiczny czas pozamykał w klatkach wielorodzinnych budynków. Jeśli mają pieniądze, mogą wyjechać na wczasy za granicę, w te rejony, gdzie nie ma obostrzeń. Mniej zasobni patrzą na drzewa przez okna swoich mieszkań, ponieważ na tańszą podróż do lasu położonego w obrębie kraju nie ma pozwolenia. Obserwuję to i zadaję sobie pytanie, czego nas to uczy? Co nam pokazuje? I wyciągam też bardzo oczywiste wnioski, że dzisiaj pogoda sprzyja ludziom bogatym.

Od wieków zamożni ludzie mieli ułatwiony dostęp do tego, co cenne i dobre. Nic w tym odkrywczego. Jednak istotne jest tutaj rozróżnienie. Jeśli ten dostęp jest wykorzystywany na zapewnienie sobie ładniejszego ubrania, lepszego jedzenia czy droższego autka, to nie ma w tym śladu duchowego wzrastania, chociaż – jak pisałam wyżej – nie ma też nic w tym złego. Jeśli jednak posiadanie pieniędzy gwarantuje człowiekowi dostęp do przyrody, która pomaga nam odnaleźć w sobie naszą Jedność z Boskością, to staje się częścią naszej duchowej ścieżki. Nie samo posiadanie, ale to, na co przeznaczamy swoje materialne bogactwo świadczy o naszym rozwoju. Jednak żeby o tym rozróżnieniu mówić, trzeba w ogóle mieć dostęp do materialnych zasobów.

Oczywiście są ludzie, którzy mają możliwość kontaktu z naturą, chociaż nie są szczególnie zamożni. Mogą jednak mieszkać na wsi, blisko lasu, jeziora, łąk. To dobra karma, której nie doceniano przez wiele wieków, dążąc do tego, by znaleźć się w betonowych klatkach wielkich miast. Ludzie uciekali z duchowych świątyń przyrody i dopiero teraz budzą się do wewnętrznego wzrastania, otwierają szeroko oczy, by dostrzec cud zielonych pól, drzew, by zachwycić się codziennym śpiewem ptaków.

Dzisiaj wszechświat wystawia oceny całym rodowym liniom, pozwalając ludziom cierpliwie od lat mieszkającym na prowincji cieszyć się swoim pięknym miejscem do życia. Potomkowie nieświadomych uciekinierów od natury płacą teraz karę za rejteradę przodków. Jeśli są zamożni, mogą odkupić ich winy i nabyć dom pod lasem. Jeśli nie mają na to środków, pozamykani w betonowych klatkach patrzą na pojedyncze drzewka na skwerze pod blokiem. Cóż, chyba warto być bogatym?

Ludzie majętni mogą też pojechać na zagraniczne wczasy, których nigdy nie brakuje. Nawet w czasie epidemii są miejsca takie jak Zanzibar czy Dominikana, gdzie życie toczy się normalnie. Można tam poczuć się swobodnie, normalnie oddychać, doświadczyć piękna, zachwytu i własnej mocy. Jeśli portfel jest pusty, można medytować tylko na własnej podłodze. Pogoda jest dzisiaj zdecydowanie dla bogaczy. Warto zatem być bogatym. Warto mieć prosperującą świadomość. Taką lekcję pokazuje nam sam wszechświat.

Dużo w tym uproszczenia, bo każdy ma inny plan duszy. Na pewno są osoby, których lekcja wymaga pewnych wyrzeczeń. Jednak od zawsze uważałam naturę za świętość. Jeśli jesteśmy odcinani od świętości, to wypadamy w harmonii. Rzecz nie w walce z systemem, ponieważ żadna walka nigdy nie jest w harmonii. Rzecz w dostępie do natury. Jeśli ten dostęp jest uwarunkowany posiadaniem pieniędzy, to pieniądze jawią się jako ważny element naszego istnienia. Być może w ten sposób wszechświat uczy nas, że energia pieniądza jest na Ziemi cenna i nie należy jej traktować jako czegoś złego? Zeszliśmy w materię, by nauczyć się ją kochać.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 24

Ostatnio bardzo złagodniałam. Dostrzeże to każdy, kto czytał moje wcześniej napisane artykuły i porówna z tym, co piszę obecnie. Strona istnieje od roku 2000, to szmat czasu. Zmiany w stylu i podejściu do świata muszą się pojawić, to jakby oczywiste. Natomiast nie wynika to u mnie ze zmęczenia i starości, która jest coraz bliżej. Wynika to ze zrozumienia. Tym właśnie zrozumieniem chcę się z Wami podzielić.

Odkrywam, że tolerancja i akceptacja są najważniejszymi i jednocześnie najtrudniejszymi lekcjami dla ludzkości. Wielu mądrych nauczycieli, którzy publikują ciekawe teksty, przegrywa w rozwoju, kiedy zaczyna atakować osoby myślące inaczej niż oni. A to przecież zjawisko powszechne. Każdy z nas potrafi pewną odmienność akceptować, a z pewną nie umie się pogodzić. Ten brak zgody jest tożsamy z brakiem duchowej świadomości w jakimś obszarze.

Mnie to dotyczy w takim samym stopniu jak każdego innego. Znajduję na swojej stronie teksty, w których dość surowo oceniam ludzi, którzy w taki lub inny sposób „czynią zło”. I jak każdy człowiek podchodzę do tego subiektywnie. Z jednej strony potrafię długo bronić i tłumaczyć złodzieja, pokazywać, że jest tylko człowiekiem, który mierzy się z określonymi lekcjami, by jednocześnie nam uświadamiać niekorzystne wzorce straty. To rozumienie urzeczywistniam od zawsze.

A z drugiej strony niemal potępiam w swoich tekstach ludzi, którzy opowiadają „głupoty”, zniechęcają do pozytywnego myślenia, zaprzeczają zasadzie lustra, zachwycają się faszystami. Na poziomie umysłu rozumiem, że mają prawo do odmiennych poglądów. Na poziomie emocjonalnym nie było we mnie na to zgody. Całą sobą pragnęłam „utopii” i ludzie, którzy w dualnym postrzeganiu utrudniali rozwijanie prosperującej świadomości, byli dla mnie niszczycielami moich marzeń o Złotej Erze.

Innymi słowy: nie pozwalałam sobie na urzeczywistnienie duchowej prawdy o harmonii przeciwieństw i sensie życia na Ziemi. Potrzebowałam czasu, by zrozumieć, że nic naprawdę nie jest złe ani dobre i że każde Światło musi mieć swój cień, bo tylko wtedy można zobaczyć, że jest blaskiem. Nie ma dnia bez nocy i dobra bez zła. Jakkolwiek naiwnie to zabrzmi, jest kluczem do akceptacji wszystkiego bez wyjątku. Bez rozgraniczeń.

Prawdziwe przebudzenie wymaga otwarcia oczu na harmonię całości i wyjście poza dualizm. Żyjemy w świecie przeciwieństw, różnorodności, by móc dowolnie wybierać. Jeśli będzie istnieć tylko jasna strona, to nie będzie żadnego wyboru, tylko przymus. Gdyby porównać świat do wielkiego menu, to wybierając z karty ulubione dania, nie skupiamy się na krytyce tego, na co nie mamy ochoty. Zamawiając naleśniki z dżemem nie pomstujemy na to, że w karcie są kotlety schabowe. Dokonując wyboru, określamy tylko SIEBIE i swój poziom rozwoju. Nic nam do tego, kto będzie jadł mięso. Na tym polega prawdziwa akceptacja i tolerancja.

Przyznaję, że w moich wcześniejszych tekstach bywam czasem tak surowa, jak niektórzy wegetarianie, których miłość do zwierząt przejawia się w nienawiści do wszystkich, którzy jeszcze czasem jedzą mięsko. I chociaż niezaprzeczalnie popieram niejedzenie mięsa, to z całą pewnością nie żywię się nienawiścią. Staram się rozumieć ludzi, którzy nadal nie są wegetarianami. Wiem, że potrzebują czasu, by energetycznie zmienić swoje ciało i otworzyć się na inną dietę. Tolerancja to szacunek dla każdego, który działa i mówi inaczej niż oczekujemy, czyli np. zjada zwierzęta, które my tak kochamy.

Podsumowując: najtrudniejsza lekcja tolerancji nie polega na tym, że akceptujemy kradzieże, zdrady, oszustwa, przemoc czy zabijanie zwierząt, lecz na tym, że rozumiemy ludzi, którzy to robią i dajemy im prawo do własnych wyborów. Do bycia w określonym punkcie rozwoju, zgodnym z planem duszy takiej osoby. Czasem pomaga w tym świadomość, że to jest celowe, że każdy zły czyn pojawia się dla nas a nie przeciwko nam. Po to, byśmy mogli wybierać, co uznajemy za słuszne. Wówczas w złodzieju, rzeźniku, rasiście, mięsożercy zobaczymy odważną duszę, która w określony sposób uczy nas odczuwania na poziomie serca.

I to, co bardzo ważne: mamy prawo propagować swoje poglądy, pokazując innym pozytywne myślenie, duchowość, dobro, serdeczność, uczciwość, kochanie zwierząt i wszystko inne, cokolwiek uważamy za istotne. Jednak przebudzony człowiek nikogo nie zmusza i nie potępia za to, że ten ktoś działa inaczej, niż by oczekiwano. Pozwala każdemu być sobą. Bo prawdziwe przebudzenie to dostrzeganie Światła w każdym rzeźniku, mordercy czy złodzieju. I wiara, że to Światło rozbłyśnie pełną mocą, kiedy człowiek będzie gotowy.

Bogusława M. Andrzejewska

O Rozwoju Duszy

Celem duszy na Ziemi jest wzrastanie. Czasem trudno to pojąć człowiekowi, który ma świadomość, że jako ludzka istota działa mentalnie wyłącznie na poziomie „ego”. Wydaje się wówczas, że dusza wcale nie potrzebuje rozwoju, ponieważ dusza jako część Światła, Boskości jest przecież doskonała. Pomimo tego warto wiedzieć, że dusza w swojej doskonałości także wzrasta. Że te poziomy doskonałości są różne i dusze wcielają się w ciało na Ziemi właśnie po to, by doskonalić siebie i nabywać pewne umiejętności.

Można to łatwiej zrozumieć, kiedy uświadomimy sobie np. taką jakość jak wybaczanie. Przyjmijmy, że dusza doskonale wie, że trzeba wybaczać, że wybaczanie jest częścią bezwarunkowej miłości i częścią harmonii wszechświata. Ale rozumienie nie oznacza urzeczywistnienia. Dopiero w ciele człowieka, rządzonym przez „ego” można doświadczyć wybaczania z własnej woli. Każdy człowiek może wybierać dowolnie. Może zatem wybrać gniew lub zemstę, a może wybrać wybaczenie i rozumienie. Kiedy wybiera cokolwiek – doświadcza.

Razem z człowiekiem doświadcza dusza. W duszy tworzą się określone zapisy wybranych uczuć, jakości, wibracji. To jest szkoła dla duszy. Właśnie wtedy, kiedy może dokonać tego zapisu. Kiedy może całą sobą dzięki ludzkiemu istnieniu i odczuwaniu urzeczywistnić określoną jakość. Dzięki doświadczeniom wybieranym przez ludzki umysł, przez ludzkie egotyczne podejście do życia, dusza poznaje rozmaite jakości i może mieć coś więcej niż tylko wiedzę. Może mieć praktyczne doświadczenie. Może tworzyć wibracyjne zapisy.

Człowiek postrzega świat z pomocą zmysłów, dlatego ludzkie doświadczenie jest określane głównie z pomocą zmysłów: „to jest ładne, to brzydkie, to smaczne, to niesmaczne, to ładnie pachnie, to nie”. Natomiast dusza nie używa zmysłów, tylko wibracji. I poprzez rozmaitość, zróżnicowanie wibracji może określać różne doświadczenia. Ludzkie ciało z ludzkimi emocjami, z cierpieniem i z radością, ze smutkiem i ze szczęściem, pozwalają duszy tworzyć wibracyjne zapisy, dzięki którym dusza poznaje życie w najdrobniejszych szczegółach.

I poznaje też ogromny, przeogromny wachlarz rozmaitych możliwości odczuwania i wybierania. Nie ma dwóch identycznych sytuacji, tak jak nie ma dwóch identycznych osób czy dwóch identycznych reakcji. Wszystko co dzieje się tutaj na Ziemi, tworzy za każdym razem unikalne wibracyjne zapisy, dzięki którym dusze mogą wzrastać, rozumieć, pojmować struktury wszechświata.

Dusze w swojej ewolucji podążają dalej i na pewnym etapie, kiedy są gotowe, stwarzają nowe światy. Pomagają te światy urządzać i pomagają na tych światach funkcjonować różnym istotom. Ich wiedza poparta doświadczeniem i zakotwiczona wibracyjnymi zapisami jest wówczas bezcenna, ponieważ pozwala duszom tworzyć ze Światłem i Miłością dla Światła i Miłości. Dusza wychodzi wówczas ponad czyste rozumienie, czym jest Światło. Dusza pozwala sobie i pomaga innym istotom doświadczać tego Światła w jego najpiękniejszej postaci w sposób autentyczny. Dusza rozpoznaje też unikalne ścieżki prowadzące do doświadczania w Świetle i Miłości. Taki jest w wielkim skrócie sens ziemskiego doświadczania.

(spisała Bo Andrzejewska – kwiecień 2021)

Przebudzenie 23

Niedawno czytając pewną rozwojową książkę, znalazłam w niej ciekawe ćwiczenie. Polegało na wyobrażeniu sobie posiadania czarodziejskiej różdżki i udzieleniu odpowiedzi: „co można zrobić dla świata? jak możesz uzdrowić, polepszyć świat?”. Ochoczo rzuciłam się do wymyślania wspaniałych rzeczy, bo z założenia dzięki różdżce mogłabym wszystko bez najmniejszych ograniczeń. Zatem, co by tu wyczarować…?

W dzisiejszych trudnych czasach najbardziej oczywiste wydawałoby się automatyczne zlikwidowanie wirusa, który tak bardzo nas wszystkich męczy od wielu, wielu miesięcy. Ale przecież wiem  i wie to każdy, kto ma minimum wglądu  że wirus jest częścią przemiany i oczyszczenia. Spełnia na Ziemi ważną rolę. I chociaż bardzo bolesny to proces, to nie miałabym odwagi, by go zatrzymać. Jest zbyt istotny dla wzrastania wibracji.

Potem przemknęły mi przez myśl wszystkie wojny. Mogłabym je zlikwidować z pomocą różdżki i wprowadzić pokój w wielu rejonach świata. Szlachetne. Dobre. Tylko pozbawione sensu, bo ludzie za chwilę wywołaliby kolejne starcia, prawdopodobnie w tym samym miejscu i z tego samego powodu. Musiałabym raczej zmienić ludzkie myślenie i wprowadzić pokój w ludzkich sercach, no ale to naruszałoby ich wolną wolę, więc mi nie wolno. Wygaszanie ognisk wojny jest jak zdmuchiwanie komuś świeczki, którą sobie zapala. Zapali ponownie. Zdmuchniemy  zrobi to znowu i jeszcze raz, i jeszcze raz, bo tak chce.

Pomyślałam następnie o chorobach, tych najgorszych. Naprawdę nie chciałabym, by ludzie chorowali. Ułomność ciała tak bardzo utrudnia działanie i pracę, w tym także nad sobą. Choroba powoduje, że człowiek nie ma ani siły ani ochoty nawet na medytację. Nie ma w chorowaniu żadnego najmniejszego bodaj pozytywnego aspektu. Ale jest logika. Choroba jest jednym z najważniejszych nauczycieli ludzkości. Gdybym uzdrowiła magią wszystkie ciała, wiele dusz zeszłoby na Ziemię na darmo. Nie wolno tak.

Pomyślałam zatem o obfitości, o głodujących ludziach i o tym, by każdy miał obok siebie pod dostatkiem wody i pod dostatkiem chleba. I chociaż głód to też nauczyciel i świadomy wybór każdej duszy, pomyślałam, że wystarczającą nauką jest posiadanie tylko suchego chleba zamiast pysznych owoców, słodyczy, wyszukanych potraw. Lekcje pozostaną. Ale i tu nie mogłam użyć czarodziejskiej różdżki. Ludzie umierają z głodu nie dla swoich lekcji, ale dla nas, dla naszego rozwoju. Dopóki my, syci, pozwalamy, by ktoś konał z nędzy, to jako ludzkość nie zdajemy egzaminu z rozwoju. Lekcja ciągle istotna i ciągle nie przerobiona. Więcej ludzi troszczy się o zwierzęta niż o głodujących. I chociaż troska o zwierzęta też jest ważna, jednak nie umiemy tego zrównoważyć.

Wreszcie przypomniałam sobie idealną receptę na szczęśliwe życie dla każdego. To bezwarunkowa miłość do siebie. Człowiek, który kocha siebie, nie choruje, ponieważ choroba bierze się z braku miłości. Wysokie poczucie wartości przyciąga do człowieka dobre życie, wszelką obfitość i spełnienie, a więc zostałby też zlikwidowany głód. Kochanie siebie przekłada się na szczęśliwe związki, więc każdy doświadczałby miłości. Idealne relacje to ogólnoświatowy pokój, bo człowiek szanujący siebie nie toczy sporów z innymi. Nie walczy, nie atakuje, nie dokucza, nie zaczepia. Raj na Ziemi.

Prosta rzecz  wystarczy sprawić, by każdy pokochał siebie. Problem w tym, że po tę naukę dusze zeszły na Ziemię. Jeśli magią zahipnotyzuję ich umysły i serca, to naruszę ich wolną wolę i zniweczę plany ich dusz oraz całą pracowitą wędrówkę. Zatem nie można nic zrobić w tym kierunku, co w gruncie rzeczy potwierdza tylko, że wszechświat jest dokładnie taki, jaki być powinien. Jest w harmonii. Wszystko, co chciałabym naprawić, zmienić, ulepszyć, jest idealne w swoim założeniu, chociaż często bolesne lub niekomfortowe.

Na koniec miałam jeszcze taką myśl, by każdy widział Anioły, jak to było w poprzedniej Złotej Erze. Wyobraziłam sobie, że ludzie nie tylko je widzą, ale i pytają oraz słuchają Aniołów, a dzięki temu szybciej odrabiają swoje lekcje i przerabiają je mniej boleśnie. Mogą też uniknąć rozmaitego cierpienia idąc za anielskimi wskazówkami. Ale wtedy przypomniałam sobie, że są takie osoby, które nie lubią Aniołów i źle o nich mówią. Atakowałyby i podważały anielski głos, co pewnie prowadziłoby do sporów, może nawet do wojen. I znowu doszłam do wniosku, że najlepiej jest tak, jak teraz  kto chce i tak widzi i słyszy Anioły, podąża za ich wskazówkami.

Zostałam więc z czarodziejską różdżką w ręce, nie mogąc niczego na świecie zmienić ani uzdrowić. I jedyne, co mogłam, to zaczarować siebie, aby popłynęło przeze mnie więcej i więcej Światła. I włożyłam to Światło do wspólnego pola Ziemi z intencją, by działo się to, co najlepsze dla każdego. By spełniały się marzenia i aby każdy, kto chce wzrastać do bezwarunkowej miłości, miał zdrowie, siłę i sposobność do efektywnego rozwoju.

Bogusława M. Andrzejewska

Ciało i gniew

Psychosomatyka jest fenomenalna. Jeśli jeszcze nie odkryliście zależności pomiędzy swoimi emocjami, a tym co dzieje się w Waszym ciele, zróbcie to jak najszybciej. Każda choroba pokazuje nie uzdrowione wzorce emocjonalne, a choroby nazywane genetycznymi to matryce przekazywane z pokolenia na pokolenie. Nie mam wątpliwości, że niedomagające ciało jest odzwierciedleniem naszych uczuciowych cierpień, których nie musimy być świadomi, jeśli zostały zepchnięte do podświadomości. Uzdrowienie emocjonalne i zmiana niekorzystnego wzorca przyspiesza powrót do sił. Ta wiedza nie narusza w żaden sposób nauk medycznych, ponieważ nie mówimy tu o rezygnacji z klasycznego leczenia, lecz o wspieraniu go zmianą psychosomatycznych wzorców.

Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o tych reakcjach ciała, które są absolutnie nieprzypadkowe, a pomimo tego zaskakujące i wielce ważne dla naszego wzrastania. I o gniewie. Gniew jest tą emocją, która ze wszech miar powinna być świadomie przez nas kontrolowana, ponieważ sieje spustoszenie w nas i wokół nas. Nie będę przytaczać tysięcy przykładów zbrodni dokonanych w afekcie. Powiem o prostej codzienności.

Dwadzieścia kilka lat temu byłam na początku duchowej ścieżki. Miałam już drugi stopień Reiki i jakąś wiedzę o wybaczaniu, uzdrawianiu wzorców, rozumieniu struktury wszechświata. W tym czasie doświadczałam ataków ze strony pewnej niemiłej osoby, ponieważ nie kochałam siebie wystarczająco i nie umiałam urzeczywistnić tego, co już wiedziałam. Rozumiałam jednak, że gniew niczemu nie służy, więc na ataki reagowałam siadaniem do medytacji, powtarzaniem mantr i robieniem zabiegów na sytuację.

Zdarzyło się jednak, że za którymś razem straciłam cierpliwość i dostałam furii. Bo ja rzadko się złoszczę, zwykle odpuszczam. Jeśli jednak coś się powtarza, pojawia się lekki gniew, a w następnej kolejności furia. Tak mam, chociaż powinnam raczej powiedzieć: miałam wtedy. Dzisiaj nie wpadam w furię, uwolniłam ten wzorzec reagowania. Tak czy owak wtedy powinnam była zapanować nad tym gniewem, wziąć głęboki oddech i dalej cierpliwie pracować nad sobą. No cóż, atak złości trwał może 5 minut, ale rzuciłam czymś raz i drugi, posypało się szkło, a ja przy tym skaleczyłam się w palec dość mocno. Do dzisiaj mam malutką bliznę, która przypomina mi, by nigdy nie wpadać w skrajną złość.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to przypadek lub logiczna konsekwencja tłuczenia szklanych rzeczy. Jednak ja doskonale wiem, że moje ciało w ten sposób mnie zatrzymało. Powinnam raczej napisać, że zatrzymała mnie Siła Wyższa, bo być może zdemolowałabym wówczas całe mieszkanie. Zdolność wpadania w furię odziedziczyłam po przodkach. Rzadko się to zdarzało, ale emocje w mojej rodzinie zawsze były krańcowe. Wydarzenie przemedytowałam i lekcję zrozumiałam, ale mogę też się przyznać, że nie było to jedyne takie doświadczenie w moim życiu, stąd wiem, co ono oznacza.

W tamtym czasie na cierpienie, które powtarzało się bez końca w atakach niemiłej osoby, nałożyło się u mnie rozczarowanie płynące z braku efektów w pracy nad sobą. Zabrakło mi cierpliwości. Temat uwolniłam dopiero w roku 2000. Była to bardzo trudna lekcja związana z karmą rodową, a ja oczekiwałam natychmiastowego uzdrowienia po paru medytacjach. Czasem kluczowa jest cierpliwość. Nie można tupać nóżkami, kiedy lekcja cały czas wraca, ponieważ ruszona energia wskazuje, że jesteśmy na dobrej drodze do sukcesu. Trzeba tylko dać sobie czas. Jak na pewno łatwo się domyślić, furia z powodu braku efektów wcale nie pomaga. Moim zdaniem niweczy część pracy i cofa nas niemal do początku. Pamiętajcie o tym, po to ten artykuł, byście cierpliwie medytowali, wybaczali, uzdrawiali to, co trzeba, nie bacząc na to, że bolesne doświadczenia się nasilają.

Nie jest to łatwe. Pamiętam tamten ból emocjonalny. Ale pamiętam też, że ostatecznie wygrałam. Cierpliwe podnoszenie wibracji i coraz mocniejsze kochanie siebie sprawiły, że ta niemiła osoba zniknęła z mojego życia na zawsze. Nauczyciel wymusił na mnie odrobienie lekcji i poszedł uczyć innych. Ta malutka blizna przypomina mi, że nie warto się złościć, kiedy jesteśmy w środku takiego procesu. Dzisiaj widzę wyraźnie swoją podświadomość, która zatrzymuje mnie w tej mojej furii, wbijając mi kawałek szkła w dłoń, kiedy brnęłam w ślepą uliczkę. W złości robimy czasem rzeczy straszne. Ja nie zrobiłam, bo po chwili gniewu już trzymałam palec pod zimną woda i tamowałam krew. Emocje opadły, zajęłam się szukaniem plastra. Proste.

Przypomniała mi się ta stara historia całkiem niedawno. Dzisiaj nie miewam już ataków złości. Ale czasem „mamroczę”, czyli narzekam i krytykuję obecne negatywności. Pod nosem rzecz jasna. Ale po co w ogóle dawać energię temu, na co nie mamy wpływu i obniżać sobie wibracje? Nie ma to najmniejszego sensu. Kiedy pojawia się kolejny absurd w naszym przedziwnym pandemicznym istnieniu, zadaję sobie pytanie, czy mogę coś zmienić? Czy mogę to obejść? Czy mogę coś z tym zrobić? Jeśli nie, wracam do swoich spraw i podnoszę sobie wibracje robieniem tego, co kocham.

Któregoś dnia „wstałam lewą nogą” i zamiast od razu podnieść sobie energię, snułam się po domu i „mamrotałam”. Wymyśliłam, że najpierw zjem śniadanie, a dopiero potem zrobię swoje duchowe praktyki. Błąd. W każdym razie nakręcałam się w negatywnych myślach o naszych decydentach. Uważam, że pozytywne myślenie o nich i ich decyzjach bywa największym wyzwaniem na ścieżce duchowego rozwoju. I pochwalę się od razu, że mi się to czasem udaje, co oznacza, że jestem już chyba „niemal oświecona” 🙂 To oczywiście żart, ale to, co dzieje się w polityce może poruszać nawet świętego, wiemy to doskonale.

Cóż, tamtego dnia „mamrotałam”. Nie zauważyłam, że moje negatywne nastawienie eskaluje, że odczuwam coraz większą złość i zaczynam pod nosem kląć. Nie klnę na co dzień. Szanuję czystość swojej mowy i nie rzucam słowami na „k i na „p”. Nie lubię, bo dbam o wysokie wibracje także w słowach. Zresztą pisałam o tym wiele razy, to ma dla mnie znaczenie. Tego dnia pozwoliłam, by rządziły mną niskie energie. To zwykłe zaniedbanie. W efekcie przecięłam sobie dość głęboko palec i przez pół godziny zajęta byłam tamowaniem krwi.

I znowu wiem, że zostałam zatrzymana, zanim zabrnęłam za daleko. To skaleczenie zadziałało tak, jakbym została obudzona ze snu. Zaskoczona zadałam sobie pytanie, co ja robię i dlaczego w myślach przeklinam? Przecież moje myśli tworzą moją rzeczywistość, co ja zatem chcę stworzyć? Jak można tak dalece zapomnieć o pilnowaniu swoich myśli? Uważam też, że psychosomatycznie zadziałała u mnie podświadomość – przyzwyczajona do spokoju, łagodności i pozytywnego myślenia, poprzez ciało zareagowała na mój gniew, który nie był zgodny z ustalonymi ścieżkami zachowania. Gniew jest nieharmonijny. Kiedy stale pracujemy z dobrymi wibracjami, to gniew jest wstrząsem dla naszego wnętrza, reaguje ciało i nóż trafia w palec. To takie dosyć logiczne.

Oczywiście jak tylko zatamowałam krew, zrobiłam wszystko to, co powinnam i wróciłam do normalnych energii. Dbam o swoje wibracje jak zwykle i nie pozwalam, by jakiś gniew mną rządził. Jeśli się pojawia, ustalam szybko jaki wzorzec za ten gniew odpowiada i uwalniam tę emocję. Czasy mamy trudne, emocje nami szarpią na wszystkie strony, stąd ten artykuł, aby przypomnieć, że zawsze mamy kontrolę nad tym, co się dzieje i możemy zatrzymać każdą negatywną wibrację, świadomie zamieniając ją na pozytywną. Nie musimy czekać, aż zatniemy się w palec.

Wiem, że macie podobne doświadczenia. Kiedy jesteście zdenerwowani, napięci, sfrustrowani, to kaleczycie się, skręcacie nogi, nabijacie sobie siniaki. W ten sposób Wasze ciało pokazuje, że jest w dysharmonii. Domaga się wyciszenia, uspokojenia i ładu energetycznego. Czasem wystarczy pół godziny medytacji, czasem potrzebujemy masażu albo tygodniowych wakacji. Bywa różnie. Warto jednak zawsze reagować na to, co pokazuje nam ciało. Bo ono nigdy się nie myli. Ono wie, co dla nas dobre, a co niekoniecznie nam służy.

Bogusława M. Andrzejewska