Sen o niedocenianiu

Każdy miewa czasem takie sny, które uprzedzają o skomplikowanych doświadczeniach. Nic to nowego. Czasem słuchamy takiego przekazu i udaje nam się uchronić przed czymś. Ale warto też podkreślić, że najczęściej bywają wyrazem lęków i w sumie w ogóle się nie sprawdzają. Na przykład sen o podróży, która jakoś niefortunnie się kończy, a w realu wszystko układa się pozytywnie. Nasze lęki są ukryte w podświadomości i bywa tak, że są całkiem irracjonalne.

Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o moim śnie, który był dla mnie dość niezrozumiały do dzisiaj. Dzisiaj nagle się urzeczywistnił. Niesamowite zjawisko, dlatego się nim dzielę, bo wiem, że Wy też tego doświadczacie.

W tym śnie jestem w szkole buddyjskiej (może w klasztorze), w której są same kobiety. Nie lubią mnie, obgadują poza plecami i czuję z tego powodu ogromną przykrość. Te kobiety traktują mnie jak kogoś gorszego od nich, a powinny przyjmować ode mnie nauki, bo jestem bardziej zaawansowana w rozwoju. One tego nie wiedzą i nie widzą, że jestem tuż przed oświeceniem i mogą się ode mnie dużo nauczyć.

Wśród nich jest jedna moja uczennica, która bardzo mnie podziwia i szanuje. Zwraca się do mnie: „Mistrzyni”, chroni mnie przed innymi i ciągle mi się kłania, a nawet szykuje dla mnie jakieś podwyższenie do siedzenia. Jest to dla mnie przesadą w drugą stronę, bo chciałabym być traktowana zwyczajnie, jak równy z równym. Siadam w jednym rzędzie z innymi.

Do szkoły (klasztoru) przyjeżdżają trzy oświecone Istoty, trzej Lamowie. Wiem, że w swoim oświeceniu rozpoznają moją prawdziwą naturę i poziom zaawansowania duchowego. Nie mylę się. Kiedy padam z płaczem do stóp jednego z nich, on rozpoznaje mój poziom i łagodnie mnie podnosi, wyciera mi łzy z twarzy. Liczę na to, że powie wszystkim moim koleżankom, by przestały mnie traktować z pogardą, jak kogoś gorszego. Tymczasem oświecony mistrz patrzy na mnie ze współczuciem i mówi: „najlepiej będzie, jak stąd wyjedziesz razem ze swoją uczennicą, może do Norwegii?”

Obudziłam się ze śmiechem, bo dlaczego właśnie „Norwegia”? I od razu zauważyłam mądry przekaz, że trzeba samemu zadbać o siebie. Nie można liczyć na to, że ktoś inny zmieni nasze otoczenia i sprawi, że będziemy lubiani. Prawo Przyciągania jest bezlitosne, tylko my odpowiadamy za to, czy nas lubią czy nie i tylko my możemy to zmienić. To dość oczywiste.

Symbolika szkoły buddyjskiej jako środowiska duchowego wzrastania też jest dla mnie jasna. Nie czuję się najlepiej w świecie, w którym ludzie z zachwytem klaszczą niskim energiom i osobom świecącym odbitym światłem, a pomijają lub nawet krytykują prawdziwych Mistrzów Duchowych. Widzę i czuję poziomy energii duchowej – taki mój dar. Zachwycanie się mrokiem stale mnie zaskakuje, chociaż taka jest natura tego świata i wiem, że muszę nauczyć się to akceptować. To wszystko rozumiem.

Ale rozumienie wcale nie pomaga poczuć się lepiej, kiedy wszyscy jesteśmy Jednością. Dokąd zmierza ten świat, w którym ludzie nie odróżniają ziarna od plew? Wiem, że nie mam na to wpływu, a sen pokazuje, że po cichu liczę na Oświeconych Mistrzów, że naprawią ten świat i tych wszystkich ludzi, którzy nie odróżniają dobra od zła. Niestety to tak nie działa i mój sen pokazuje, że świat jest jaki jest. Nie zmieni się. To ja mam zostawić środowisko, które mnie nie rozumie i nie docenia i iść tam, gdzie mogę zasiać jakieś wartościowe rzeczy. Do tych, którzy są gotowi.

Ale dopiero dzisiaj odkryłam, że mój sen sprzed kilku dni zapowiada energie, które rzeczywiście się zamanifestują. Biorę udział w pewnym evencie rozwojowym, w który włożyłam sporo energii i zaangażowania, a w którym nie czuję się dobrze. W wydarzeniu promuje się przypadkowe osoby, a ja nie dostałam nawet propozycji płatnej reklamy, wywiadu, czegokolwiek, co nadałoby sens mojej pracy dla eventu. Nie udostępniono linku do mojej strony. Mój udział nie przynosi mi zatem nawet tak prozaicznej wartości jak reklama.

Dla organizatorów nie istnieję jako człowiek, jako mówca, jako wartościowy nauczyciel. Jestem tylko narzędziem do przyciągnięcia ludzi. Liczbą. Przedmiotem. Bezsensowną twarzą w tłumie, który ma zarobić. Podobnie jak wielu innych wykładowców. Większość prelegentów została po prostu wykorzystana do zrobienia reklamy dla kilku wybranych osób. Moi przyjaciele mówią mi: „napisz do nich, zapytaj, zaprotestuj”. A ja zgodnie ze swoim snem wiem, że nie warto. Nikt i nic się nie zmieni. To ja mam „wyjechać do Norwegii”, czyli zrezygnować ze współpracy z ludźmi, którzy mnie nie doceniają i nie szanują.

Trafność mojej sennej symboliki jest tak zdumiewająca, że chciałam się tym z Wami podzielić, bo – jak wspomniałam wcześniej – ten sen do niczego mi nie pasował. Był poruszający, a Mistrzowie wydawali się silną, prawdziwą energią, a nie tylko senną zjawą. Nie miałam pojęcia dlaczego proponują mi wyjazd, kiedy robię takie wartościowe rzeczy, które sprawiają mi tyle radości. Rzecz nie w tym, co robię, ale dla kogo. Czas zrozumieć, że tłumne eventy nastawione tylko na pieniądze przyciągają swoją energią podobne osoby, które nie skorzystają mimo najszczerszych chęci z innych wibracji, niż te, w których sami się znajdują. A każdy jest we właściwym miejscu i czasie.

Dzielę się tym, bo to dotyczy nas wszystkich – zaawansowanych na ścieżce wzrastania. Nie można rozmieniać swojej energii na drobne i żałować, że inni nas nie rozumieją. To nie problem innych, to my weszliśmy w niewłaściwe miejsce. Pamiętajcie Kochani – nie jesteśmy dla każdego i nie każdy umie nas docenić. Warto poszukać ludzi, którzy kochają nas takich jakimi jesteśmy, zamiast próbować zjednywać sobie tych, którym się nie podobamy. Każdy nauczyciel, przewodnik, terapeuta ale i twórca czy artysta powinien poszukać swojej „Norwegii”.

Bogusława M. Andrzejewska

Sen o bliskości

Kilka razy w roku mam sen o … miłości? bliskości? przyjaźni? Trudno mi zdefiniować to uczucie, ale jest chyba najbliższe bezwarunkowej miłości. Nie ma w tym erotyzmu, tylko czyste kochanie, które w najpiękniejszy sposób kołysze serce. To, co te sny wyróżnia, to zupełnie mi obcy obiekt tych uczuć. Zwykle jest to jakaś osoba, którą ledwo znam z nazwiska. Jakiś raz widziany znajomy, dawny szkolny kolega, z którym nie mam kontaktu albo jakaś postać znana z filmu czy programu telewizyjnego.

Kiedy byłam młodsza takie sny budziły we mnie zakłopotanie, bo uczucie było tak przemożne, że nosiłam je w sobie cały dzień. A przecież obok siebie miałam kochanego i kochającego mnie partnera. Nie tęskniłam za miłością, bo nie miałam potrzeby. Nie rozumiałam jednak, co oznacza takie śnienie o obcym mężczyźnie i odczuwanie czegoś tak potężnego, że zadawałam sobie pytanie: „co przeoczyłam? co się dzieje ze mną?”. Trudno było przyjąć, że podświadomie w kimś tam się podkochuję, bo obiektem uczuć były osoby całkiem mi obce. Być może Wy też tego czasem doświadczacie, dlatego dzisiaj interpretacja takiego przykładowego snu. Jego bohaterem jest mój dawny znajomy ze szkoły, z którym nigdy nic mnie nie łączyło i z którym nie mam dzisiaj żadnego kontaktu. Dajmy mu na imię Adam.

W tym śnie jestem w liceum. Mamy właśnie dużą przerwę i rozmawiam z koleżankami o tym, że mam ochotę na gorącą herbatę. „Idź do baru” – mówi jedna z nich, przypominając że na parterze szkoły mamy taki sklepik z napojami, herbatą i kanapkami. Sprawdzam, czy mam w torbie portfel z pieniędzmi i wtedy odzywa się Adam. On też ma ochotę na herbatę. „Chodź, postawię ci” proponuję wspaniałomyślnie i wychodzimy razem z klasy.

Wyprawa do sklepiku – jak to we śnie bywa – okazuje się długą wycieczką przez różne dziwne pomieszczenia. Mijamy długie korytarze, schody w górę i dół, pralnię z pracującymi tam kobietami, które patrzą na nas zdziwione, jakąś kuchnię, potem podwórko jedno i drugie, jakieś ulice… Po drodze rozmawiamy niezobowiązująco, ale z ogromną sympatią. Żartujemy. W pewnym momencie bierzemy się za ręce. Wypełniają mnie coraz cieplejsze uczucia.

Kiedy docieramy do celu, to nie jest szkolny bar, lecz kawiarnia w centrum miasta, a my oboje jesteśmy dorośli, mamy swoje rodziny. Łączy nas piękna bliskość – wspaniałe, cudowne uczucie, które trudno opisać. Rozmawiamy nad herbatą o tym, co ważne w naszym życiu. W pewnym momencie przytulamy się do siebie z ogromnym ciepłem. Potem Adam zaprasza mnie do domu. „Poznasz moją rodzinę” mówi. I rzeczywiście – na progu wita nas jego córka. Jest piękną kobietą w zaawansowanej ciąży. Mówię jej kilka ciepłych słów i ona z ogromną życzliwością przytula mnie i zaprasza do środka. Akurat trwa Baby Shower, więc pokazuje mi rozmaite prezenty dla swojego dzieciątka.

Potem zostajemy sami z Adamem. Znowu rozmawiamy, żartujemy, śmiejemy się i przez cały czas czuję piękne cudowne uczucie bliskości, przyjaźni, bezwarunkowej miłości. Na chwilę wchodzę do łazienki, aby umyć ręce, ale Adam pyta, czy może mi towarzyszyć i tam. Śmieję się, bo kto wchodzi za inna osobą do łazienki, by nadal rozmawiać? Ale zgadzam się oczywiście, przecież wypełnia mnie takie silne uczucie.

Pod koniec snu, w domu Adama pojawia się mój mąż, który po mnie przyjechał. To jest w porządku, cieszę się na jego widok i pytam, gdzie zaparkował. Wychodzimy razem. Potężne uczucie do Adama nie przeszkadza mi kochać męża.

Obudziłam się z tym ogromnym uczuciem w sobie i towarzyszyło mi ono cały dzień. Biorąc pod uwagę wydarzenia ze snu, to czysta przyjaźń. Jednak to, co czułam, daleko wykracza poza wszelkie znane mi ziemskie przyjaźnie. Prawdę mówiąc w takich snach uczucia są o wiele mocniejsze, niż te, których doświadczam na jawie. Wiem, że w ten sposób moi Opiekunowie pokazują mi, czym jest prawdziwa bezwarunkowa miłość.

Kiedyś skupiałam się na osobach, które we śnie kochałam. Szukałam odpowiedzi na pytanie, kim jest dla mnie ten człowiek. Można oczywiście przyjąć, że w innym wymiarze w innym wcieleniu taki Adam był moim miłosnym partnerem. Wędrówka do baru trwająca wiele lat może pokazywać wspólne losy lub trwającą całe życie niespełnioną miłość i założenie rodziny z innymi osobami. Można tak to widzieć, jasne.

Dzisiaj jednak skupiam się na sennym uczuciu, a nie na osobie, ponieważ te osoby stale się zmieniają. Gdyby we śnie wracał do mnie jeden człowiek – przyjęłabym, że to ślad poprzedniego wcielenia. Jednak za każdym razem jest to ktoś inny. Czy można kochać pół świata? Można, ale nie jest to żaden związek romantyczny, żadne spełnione czy niespełnione uczucie, tylko właśnie miłość do ludzi. Potwierdzeniem tego faktu ze snu jest pojawienie się tam mojego obecnego partnera i córki Adama. W tej sennej historii nie ma zdrady, nie ma trójkąta. Jest czyste kochanie poza wszelkimi ziemskimi związkami. Adam i inne osoby, które kocham w innych snach są tylko symbolem „człowieka”, a nawet powiedziałabym: „innej duszy”.

Takich kochanych i kochających dusz spotykamy w życiu setki. Jednak miłość jest głęboko ukryta pod odgrywaną na Ziemi rolą i maską ego. Wiele razy przez krótki moment czułam silne uczucie do kogoś. Tak silne, że chętnie bym tego kogoś gorąco przytuliła do serca. Ale nie zrobiłam tak, bo …to był czyjś mąż lub partner. Ja też mam męża. Nie byłoby to właściwe w strukturach, w których żyjemy tu na Ziemi. Wiem natomiast, że żyłam kiedyś w takim wymiarze, na takiej planecie, gdzie można było okazywać uczucia każdemu i kochało się wielu. Nie ma to nic wspólnego z poligamią, bo taka miłość nie jest fizyczna. Można fizycznie być związanym z jedną osobą, a sercem kochać wielu. To wyzwanie nowej ery – nauczyć się kochać jak najwięcej istnień i okazywać to w taki sposób, by nikogo nie ranić. Aczkolwiek… miłość nie rani, to oczekiwania ranią. Myślę, że mój sen w pewien sposób już przenosi mnie w tę nowa erę.

Na koniec dodam, że takie kochanie obejmuje każdego człowieka bez względu na płeć. Sny o kochaniu bezwarunkowym kobiet też miewam, chociaż dużo rzadziej. Zapewne dlatego, że to nie jest tabu. Moim dobrym przyjaciółkom mogę otwarcie powiedzieć, że je kocham, że są mi bliskie. Odwzajemniają mi się tym samym. Mężczyznom tego mówić nie mogę, aby nie zostać źle zrozumianą. Taki to świat, ale chyba pomału zaczyna się zmieniać. Uważam, że takie sny pokazują mi moją prawdziwą naturę i pochodzenie z miejsca, gdzie miłość jest wszędzie i do każdego niemal człowieka. Jeśli śnicie podobnie, to też i Wasze miejsce.

Bogusława M. Andrzejewska

Sen o wspinaczce

Tego typu sny pojawiają się często. Miał je chyba każdy na świecie, chociaż za każdym razem sceneria może być całkiem inna. Przyznaję, że i ja miewałam takie sny, w których wspinałam się czasem w zupełnie absurdalnych warunkach. Na przykład wspinałam się po ścianie domu, aby dostać się do drzwi i wejść do środka. Wspinanie się przedstawia ogromny wysiłek, a czasem może też symbolizować poczucie niemożności osiągnięcia czegoś.

Poniżej opisuję sen Doroty, która śniła go w trudnym dla siebie czasie, kiedy zmagała się z różnymi skomplikowanymi sprawami. Taki sen jest dość czytelny w interpretacji, ale ponieważ jest też często spotkany w rozmaitych odmianach i sceneriach, warto mu się przyjrzeć i zastanowić nad jego znaczeniem.

Dorota śni, że wspina się po pionowej skale, aby dostać się do groty, która znajduje się wiele metrów nad nią. Mozolnie wdrapuje się metr za metrem, mając świadomość wielkiego wysiłku. Nie jest to sportowa wspinaczka, lecz podyktowana jakąś koniecznością próba dostania się do określonego miejsca. Ktoś znajomy wspina się razem z nią i wcześniej dociera na miejsce.

Kiedy w końcu Dorota trafia do groty, okazuje się, że jest ona płytka, niewygodna i pusta. Wspinaczka była zbędna. Uświadamia też sobie, że musi wrócić na dół. Nie ma zejścia, nie ma drabiny ani liny. Można tylko skoczyć, ale… pod nią przepaść na wiele, wiele metrów. Czuje ogromny lęk i w poczuciu desperacji skacze. Szczęśliwie. Nic jej się nie dzieje, ląduje bezpiecznie na dole.

Na tym jednak nie kończy się sen, ponieważ z jakiegoś powodu Dorota rozpoczyna znowu tę samą wspinaczkę. Prawdopodobnie po to, by powiedzieć coś tej osobie, która została na górze w grocie. Ponownie rozpoczyna mozolną wędrówkę, mając w głębi duszy przeświadczenie, że wspinaczka jest trochę niepotrzebna.

Sen przedstawia iluzję wysiłku, w którym tkwi kobieta przekonana, że życie musi być ciężkie i pełne zmęczenia. To tylko złudzenie i nawet we śnie Dorota ma przeczucie, że to wszystko jest zbędne. Ponowna wspinaczka, to błędne koło skostniałych wzorców, w których obraca się ona ciągle dzień po dniu, powtarzając niepotrzebne działania.

W tym śnie pojawia się też lęk przed skokiem. Tu z kolei mamy brak poczucia bezpieczeństwa, który także jest iluzją. W rzeczywistości bowiem skok okazuje się dziecinnie prosty i całkowicie bezpieczny. Tego typu sny podpowiadają, by dać sobie więcej radości i poczucia bezpieczeństwa. Zadbać o siebie i usunąć niekorzystny wzorzec, który wymaga ciężkiej pracy.

Ja z kolei miałam kiedyś też sen o wspinaczce, ale zupełnie inny. I co ciekawe – ten sen nieco przewrotnie przepowiedział przyszłość.

Śni mi się, że idę wraz z mężem w odwiedziny do mojego znajomego, który kupił sobie nowy dom. Droga jest bardzo trudna, wiedzie przez jakieś chaszcze, potem przez błoto, potem znowu przez chaszcze. Przedzieramy się strasznie długo i z wysiłkiem, a droga jest kręta jak labirynt. Na końcu drogi wyrasta przed nami skalna ściana. Z góry macha do mnie znajomy: „to tutaj, chodźcie”. Rozpoczynamy żmudną wspinaczkę. W pewnym momencie, blisko celu, kiedy siedzący na szczycie znajomy jest już niemal w zasięgu ręki, mój mąż odpada od ściany. Przerażona jego upadkiem budzę się…

Jak to zamanifestowało się w realnym świecie? Otóż mój znajomy, który rzeczywiście kupił nowy dom i zaprosił nas w odwiedziny, czekał na moją wizytę bardzo długo. Dotarłam do niego po roku od zaproszenia. Sama. I tylko raz. Mój mąż do dzisiaj nie odwiedził tej osoby, ponieważ nasze relacje samoistnie się rozluźniły. Także ze względu na odległość, jaka nas dzieli. Kiedy jednak śniłam ten sen, wierzyłam, że ta znajomość będzie trwała i uda mi się szybko zobaczyć nowy dom znajomego. Nie miałam pojęcia, że wszystko potoczy się inaczej.

Bogusława M. Andrzejewska

Sen o Miłości

Dzisiaj opowiem Wam mój własny sen z przekazem, który na pewno pojawia się u wielu osób. Miałam wówczas niemal bezsenną noc, źle się czułam, nie mogłam zasnąć i przewracałam się z boku na bok. Mój mąż w nocy  się kręcił po domu, ponieważ suszył grzyby przywiezione w weekend z lasu i to zapalanie światła, hałasowanie nie ułatwiało mi zasypiania. Kiedy mąż wstał rano do pracy, wstałam razem z nim bardzo rozdrażniona. Nawarczałam lekko na męża, zamiast go jak zwykle przytulić. A potem pomyślałam, że spróbuję położyć się jeszcze na chwilę i może złapię chociaż pół godzinki snu…

Przed snem myślałam naburmuszona o tym, że muszę porozmawiać z partnerem,  żeby wcześniej robił te grzyby, a nie w nocy. W myślach obwiniałam go o bezsenność i stawiałam mu coraz to nowe zarzuty… Z takimi myślami zasnęłam… A przecież – prawdę mówiąc – w nocy nie mogłam spać, bo tak się czasem po prostu zdarza. Szczególnie w moim wieku. I nie ma potrzeby szukać winnych. Kierowało mną rozdrażnienie, które próbowałam sobie racjonalizować. Tym bardziej zaskoczył mnie sen, który wówczas się pojawił.

Co ciekawe – zauważyłam też, że kiedy czasem kładę się rano, żeby „dospać”, to sny mam zupełnie inne niż te w środku nocy. Mocniejsze. Barwniejsze. Niesamowicie realne. Czasem mam wrażenie, że próba „dosypiania” w dzień, kiedy jest już jasno, jest swoistym wejściem w odmienny stan świadomości, w trans, w medytację. Tego dnia także przyśnił mi się niezwykły sen. Bardzo mocny wyraźny, realistyczny, pełen namacalnych uczuć. Sen, który jakby wcale nie byłe snem, lecz przekazem z innego wymiaru.

W tym śnie właśnie wprowadzamy się do nowego domu. Jest duży przestronny. Pokoje tylko częściowo wypełnione meblami mają jasne ściany. Na środku pokoju mały kotek bawi się pluszową myszką. „Czy Ryś go polubi?” zastanawiam się we śnie, martwiąc się o maleństwo i jego relacje z moim kocurem. Chciałabym, żeby ten kotek został u nas i miał się z nami dobrze.

Mój mąż mocno obejmuje mnie ramionami i przytula, a właściwie wtula w siebie. Z miłością roztapiam się w nim. Mam takie uczucie, jakby objął mnie calutką swoim ciałem, jakby każdy centymetr mnie został przytulony. I tak trwamy wtuleni w siebie przez całą resztę snu, a ja czuję jak wypełnia mnie po brzegi ogromna, obezwładniająca miłość, tak głęboka, że zdaję się w niej tonąć.

Obok nas moja córka pokazuje mi nową, kolorową pościel do łóżka, a jej partner opowiada nam o czymś. Przez chwilę czuję się ciut niezręcznie, że w obecności innych osób tkwimy z mężem wtuleni w siebie. Ale mąż mnie uspokaja, a ogarniające mnie coraz mocniejsze uczucie sprawia, że wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Z ramion męża, z jego serca płynie do mnie fala tak niesamowitej, silnej miłości, że chcę pozostać tak wtulona do końca świata i jeden dzień dłużej.

Córka i jej partner dyskutują o choince i pytają nas, jaką choinkę chcemy na najbliższe święta: sztuczną czy prawdziwą? Pokazują nam miejsce, gdzie można postawić drzewko i zaczynają z nami rozmawiać o prezentach na gwiazdkę. Córka pokazuje mi jakieś kolorowe pudełka i papiery do pakowania. A ja nadal rozpływam się wtulona w ramiona mojego męża.

Obudziłam się z tym uczuciem w sobie. Potężnym uczuciem kochania. Żadne tam motyle w brzuchu, żadne erotyczne napięcia. Miłość – najpotężniejsza, jaką można sobie wyobrazić i poczuć. Przez wiele godzin trwało we mnie to uczucie, napełniając mnie radością, uzdrawiając i podnosząc mi energię. Rzekłabym – uzdrawiający sen, jeden z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek miałam. A przecież wiele razy śniło mi się kochanie i wiele razy odczuwałam je w różnych sennych marzeniach.

Symbole pojawiające się we śnie – nowy dom, choinka, prezenty gwiazdkowe, pościel, mały kotek – nawiązują do rodziny i ważności domu rodzinnego. Trochę ten sen kierował mnie w stronę dawania większej uwagi moim bliskim. Tym bardziej, że pojawił się w okresie, kiedy przygotowywałam nową książkę i malowałam nowe obrazy, skupiając się głównie na swoich pasjach, zamiast na domu.

Jednak najważniejsze w tym śnie było oczywiście uczucie miłości. Tak przemożne, że nie umiem go nawet opisać. Po obudzeniu, podziękowałam Moim Opiekunom za pokazanie mi tego, co w życiu najważniejsze. Z jednej strony – wcale nie miałam zamiaru robić mężowi awantury i prawdopodobnie po jego powrocie z pracy zapomniałabym o swoim fochu. Tak już mam i dobrze mi z tym. Doceniam mojego męża za wszystkie dobre chwile, za każdy dar jego serca, za pomoc w codzienności i za kwiaty, które stale mi przynosi wiedząc, że je uwielbiam. Z drugiej jednak strony uśmiechnęłam się na myśl, że ktoś pokazał mi moc i wagę kochania, ponad każdą pretensją, jakby mówił: „przestań się dąsać, jesteś bardzo mocno kochana”.

Przede wszystkim jednak chcę zwrócić Wam uwagę na coś, czego i Wy doświadczacie w niektórych swoich snach – przejścia w wymiar, w którym możecie dotknąć prawdziwej natury Waszej duszy i tego czym jest bezwarunkowa miłość. Myślę, że znowu pokazano mi Kim Jesteśmy W Istocie. Mój mąż w codziennym życiu jest zwykłym człowiekiem, któremu daleko do ideału. W tym śnie przytulał mnie w ramionach jakby był Boskim Aniołem o twarzy mojego męża. To, co czułam, moc kochania płynąca od niego nie była tym, co człowiek odczuwa tutaj na Ziemi w swoich ludzkich relacjach. Moim zdaniem takie sny, jak ten opisany tutaj, pokazują prawdziwą naturę Światła, jakim jesteśmy w centrum swojej istoty. Każdy z nas ma w sobie Boską Moc Kochania. Rozumiem ten przekaz senny również tak, że Dusza Mojego Męża kocha mnie o wiele bardziej, niż potrafi człowiek, w jakiego się wcieliła. Poza Ziemią jako Światło promieniujemy prawdziwą boską miłością. To fascynujące móc prawdziwie poczuć kochanie drugiej duszy. I głównie dlatego chciałam się z Wami podzielić tym doświadczeniem.

Bogusława M. Andrzejewska

Sen o Mocy

Sny bywają przeróżne i to co może się w nich pojawić to naprawdę wszystko dosłownie. Nawet najdziwniejsze stworzenia i nieistniejące w rzeczywistości istoty. Chyba też moc snów polega na tym, ze możemy w nich robić to, czego nie jesteśmy w stanie osiągnąć na jawie. Nagle możemy być mistrzami kung-fu, zdobywać szczyty lub pływać pod wodą bez potrzeby oddychania powietrzem.

Oglądałam kiedyś film z serii koszmarnych opowieści o Freddym Krugerze, który zabijał ludzi we śnie. W tym jednym odcinku autor usiłował pokazać, że we śnie możemy stać się bohaterami na niespotykaną skalę i rozwijać w sobie nowe umiejętności, nawet tak magiczne jak unoszenie się w powietrzu.

Chciałabym tu opowiedzieć sen o takiej właśnie magicznej mocy, który przyśnił się pewnej kobiecie…

We śnie kobieta jedzie samochodem na wycieczkę ze swoim mężem i kolegą. Mijają piękne zielone okolice i dojeżdżają do małego ładnego miasteczka, które wydaje się być odcięte od reszty świata. Uśmiechnięci mieszkańcy uprzejmie ich witają i oprowadzają po ulicach miasteczka. W pewnym momencie kobieta zdaje sobie sprawę, że nie wszystko jest takie miłe, jak się zdaje. Ma wrażenie, że mieszkańcy coś ukrywają. Kiedy dochodzą do niewielkiego cmentarza nagle – jak w klasycznym filmie grozy – wszyscy ludzie zmieniają się w upiory: sine, szare, w stanie rozkładu. Otaczają ją i obu mężczyzn, nie kryjąc wcale, że zamierzają ich zabić. Kobieta jednak wie, że jej nic nie są w stanie zrobić. Osłania więc obu mężczyzn, próbując schować ich za swoimi plecami. Nie boi się, nie czuje strachu, wie, że jest całkowicie bezpieczna – myśli tylko jak uratować męża i kolegę. W tym momencie przychodzi jej do głowy koleżanka o imieniu Zosia. Skupia myśli i telepatycznie próbuje wezwać ją na pomoc.

Tymczasem krąg upiorów się zacieśnia. Szare zakrzywione dłonie sięgają do schowanych za jej plecami mężczyzn. Kobieta jednym ruchem ręki potrafi odrzucić atakujących na kilka metrów, jednak jeden z nich dotyka męża kobiety. Pod tym dotykiem mąż upada na ziemię i zamienia się w pluszowego misia. Obrona trwa do czasu, kiedy przyjeżdża samochodem wzywana myślą Zosia i obie razem bez kłopotu stawiają czoła upiorom. Te natomiast jakby świadome, że nic już nie mogą zrobić przyznają się, że na ich miasto rzucono klątwę i że nikt ich nie może uratować. Śniąca kobieta i jej koleżanka Zosia biorą się za ręce i skupiając wewnętrzną Moc likwidują skutki klątwy, przywracając miasteczko i jego mieszkańców do normalnego stanu… Kobieta żegnana podziękowaniami odjeżdża, tuląc w ramionach pluszowego misia. Rozmyśla, jak może go odczarować. Wie, że potrafi to zrobić…

Sen, jak bajka albo raczej horror w kiepskim gatunku. Nie opowiadałabym go tutaj, gdyby nie przełożenie na życie. Otóż owa kobieta parę tygodni wcześniej zrobiła pierwszy stopień Reiki. To dało jej świadomość Mocy. Mocy nieziemskiej wprost, a także wyraźnie odczuwane we śnie poczucie bezpieczeństwa. Wzywana we śnie na pomoc koleżanka, to nie kto inny, jak przyjaciółka, z którą razem poddały się inicjacji. Zrozumiałe zatem, że w pojęciu śniącej, ta osoba także posiada Moc. Mąż śniącej nie interesował się pracą z energią. Pozostawał zatem pod opieką kobiety, bardziej narażony na ataki astralne i nie tylko. Zdarzyło się też, że wpadał czasem w opresje, z których go ratowała żona. Jeśli jeszcze spojrzymy na fakt, że we śnie Pan Mąż zamienił się w pluszowego nieruchomego misia, wiemy od razu, jak na poczucie wartości w związku wpłynął fakt zrobienia Reiki.

Bogusława M. Andrzejewska

Sen o Mistrzu

Tym razem chciałam opisać swój własny sen. Śniłam go dawno, około 16-17 lat temu. Pamiętam jednak ten sen ze wszystkimi szczegółami, bo był inny niż wszystkie. Ale wiem też, że była to prawdziwa wizyta mojego Mistrza. Nie umiem klarowniej wyjaśnić, po czym poznać, że to nie figle podświadomości, lecz właśnie prawdziwe odwiedziny. To się po prostu wie. Jestem też pewna, że każdy w swoim sercu poczuje, kiedy tego sam doświadczy, że to nie tylko sen, ale prawdziwy kontakt z określoną istotą, która w ten sposób dociera do naszej świadomości. A przecież wszyscy wiemy, że właśnie nasze sny mogą być tą piękną przestrzenią, do której mają dostęp energie z wyższych poziomów.

Śniłam ten sen mniej więcej dwa lata po intensywnych praktykach w buddyjskim klasztorze. Uwielbiałam swojego Nauczyciela i pilnie wdrażałam otrzymane przez niego nauki. Mój szacunek połączony był z ogromnym dystansem i respektem. Nie chcę pisać, że bałam się Mistrza, bo przy nim czułam się najszczęśliwsza i najbardziej bezpieczna. Jednak nie miałam odwagi, by nie proszona podejść blisko. To była potężna oświecona istota ukryta w ciele schorowanego staruszka. Od dawna rozpoznaję energie i energetyczne poziomy. To, co przy Nim czułam, jest trudne do opisania. To taka energia, która jednym ruchem palca może wywołać tornado i zmieść z powierzchni Ziemi całe miasto. Oczywiście żaden nauczyciel buddyjski nie robi takich rzeczy, to istoty pełne miłości i współczucia. Ale ja wiedziałam, co potrafi, ile w nim niezwykłej mocy… Pogromca demonów, potężny mag i człowiek, który ruchem ręki zatrzymywał deszcz. Stąd respekt, który trudno z czymkolwiek porównać. I te same uczucia podziwu, szacunku i miłości do Mistrza były w moim śnie.

Śnię, że jestem na wykładzie mojego Nauczyciela. Z szacunkiem i uwagą słucham tego, co tłumaczy. Mówi o rozwoju duchowym, o wzrastaniu, o praktyce. Wszyscy siedzimy w starych ławkach w małej szkolnej sali na poddaszu. Jest nas może dwadzieścia osób, nie więcej.

W pewnym momencie mój Mistrz wywołuje mnie i prosi, żebym go zastąpiła i poprowadziła wykład. W tym śnie mam pełną świadomość i wiedzę o tym, że na ścieżce buddyjskiej jestem początkująca. Na sali na pewno są praktykujący z większym stażem i doświadczeniem. Ja nie posiadam wystarczającej wiedzy. Wstaję i nieśmiało szukam wyjaśnienia wiedząc, że przede mną stoi istota oświecona, która przecież wszystko na mój temat wie…

Mój Mistrz zapewnia mnie, że jestem wystarczająco gotowa i wyjaśnia, że nie oczekuje ode mnie przekazywania nauk buddyjskich, lecz nauczania wiedzy duchowej, takiej związanej z rozwojem, prowadzącej do oświecenia. Przyjmuję to z radością, bo bardzo lubię prowadzić szkolenia i wiem, że jestem w tym dobra. Zaczynam wykład o duchowej wiedzy, stojąc w tym samym miejscu, w którym poprzednio siedziałam – ze swojej ławki.

Tymczasem mój Mistrz znika mi z pola widzenia, jakby się schował. Zaniepokojona zaglądam za pierwsze rzędy ławek i widzę, że siedzi na podłodze i się rozpuszcza. Dosłownie tak, jak bryłka z lodu, kiedy znajdzie się w ciepłym miejscu – rozpuszcza się, staje coraz mniejsza, a kałuża wokół powiększa się…

Kiedy zachwycona opowiedziałam ten sen swojemu przyjacielowi, ten ze smutkiem stwierdził, że nasz Rinpocze uprzedził mnie o swojej śmierci. Nie chciałam w to wierzyć, ale rzeczywiście – w buddyzmie rozpuszczanie się jest dość jednoznaczne. Tak się przejęłam, że wyrzuciłam z pamięci całą resztę tego snu. Wkrótce potem mój Kochany Mistrz zmarł, potwierdzając senne proroctwo, a ja to bardzo przeżyłam. Czułam się jednocześnie wyróżniona, że należałam do nielicznych osób, które o tym zawiadomił przed czasem, kiedy jeszcze nikt tego nie oczekiwał.

Od tamtej pory prowadzę szkolenia i konsultacje, piszę książki i artykuły o duchowości, chociaż zupełnie wyrzuciłam z pamięci cały sen i jego sens. Teraz dopiero przypomniałam sobie to ważne przecież dla mnie przesłanie. Skupiona na śmierci Nauczyciela zapomniałam, że wyznaczył mnie na swojego zastępcę. Oczywiście w linii buddyjskiej mój Mistrz ma swoich spadkobierców i nauczycieli, którzy prowadzą dalej jego nauki. Ja – podobnie jak w tym śnie – nauczam ze swojego miejsca w ławce. Tam gdzie jestem, kontynuuję Jego pracę. Dzisiaj zobaczyłam dodatkowy sens swojego działania – wypełniam powierzoną mi wiele lat temu rolę. I cieszę się, że chociaż nie myślałam o tym śnie, realizowałam to wszystko, co powinnam.

Przyszła też do mnie nieuchronnie taka refleksja, że niskie poczucie wartości nie dopuszcza do nas myśli, że możemy być godni zastępować oświeconą istotę. Wiem doskonale, że część mnie wyparła ten element snu, bo… gdzież taka marna kobietka mogłaby być namaszczona przez Wielkiego Rinpocze do prowadzenia nauk? Gdzież mi do Oświeconej Istoty, która jednym ruchem ręki zatrzymuje deszcz?

Jednak jestem namaszczona… To się zadziało. A ja przecież jestem świetnym nauczycielem i ja także – jak mój Kochany Rinpocze – inicjuję ludzi, dając im doskonałe narzędzia rozwoju wewnętrznego. Dzisiaj jestem gotowa powiedzieć głośno, że jestem dobra w tym, co robię i pięknie kontynuuję dzieło wspaniałego oświeconego Mistrza, który uczył ludzi współczucia i bezwarunkowej miłości.

Bogusława M. Andrzejewska

Sen o zdradzie

Sny są magiczną księgą wiedzy o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Pokazują nasze lęki, kompleksy, efekty minionych przeżyć, wspomnienia dobre i złe. W oparciu o pracę ze snami można poprowadzić terapię psychologiczną, dzięki której uleczymy traumatyczne problemy wyparte ze świadomości.

Sny pokazują też chwilę obecną, co jest jak najbardziej zrozumiałe. Jednakże jak można wyjaśnić fakt, ze w snach odnajdujemy sytuacje, które dopiero mają się wydarzyć? W jaki sposób sny sięgają do informacji, których nie ma i nie może być w naszej świadomości czy podświadomości? Jeśli ktoś ma w odległym mieście chorą matkę i w każdej chwili spodziewa się złych wieści, to proroczy sen uprzedzający to wydarzenie można jakoś uzasadnić. Gdzieś w głębi umysłu tej osoby czai się lęk. Jest tam też podświadome oczekiwanie tych wieści, których być może świadome myśli przyjąć nie chcą. Jak jednak wytłumaczyć historię jednej z moich klientek, która wydarzyła się naprawdę…

To było zgodne, normalne małżeństwo. Przeżyli od ślubu 10 lat, mieli dwoje dzieci. Kłócili się nie za często, kochali nie za rzadko. Któregoś dnia Ona ma sen… W tym śnie widzi swój dom, wchodzi do niego, a w środku sufit wali się na głowę jej i dzieciom. Przykry sen. Na drugi dzień znowu ma sen… Tym razem stoi na wzgórzu ze znajomymi i patrzy w dolinę. W dolinie jej dom płonie. Obok krzątają się strażacy, próbują ratować, ale z domu zostają zgliszcza.

Mija pięć dni i Ona znowu ma dziwny sen. Tym razem śni jej się mąż, który siedzi na krześle i trzyma na kolanach młodą dziewczynę. Obejmują się, dziewczyna go całuje. Ona w tym śnie szarpie męża za rękaw i prosi, aby przestał obejmować tę dziewczynę, żeby zeszła mu z kolan. Mąż jest głuchy na jej słowa. Ona prosi i płacze, powtarza, że to sprawia jej ból, bo przecież nie może bez niego żyć. Tymczasem obok pojawia się jakiś wysoki mężczyzna, staje za Nią i mówi, żeby przestała płakać, mówi też, że ją kocha i próbuje ją odciągnąć od męża. Ona nie zwraca uwagi na tego człowieka, kuli się z płaczem w kącie. Nagle czuje, jak mąż ją dotyka, przytula i mówi: „chodź, już sobie poszli, jesteśmy sami”.

Obudziła się rano spłakana. Fizycznie czuła swoją rozpacz, ale kiedy uświadomiła sobie, że to „tylko” sen, roześmiała się. Chciała opowiedzieć go mężowi, ale nie było go w domu, został na noc w pracy. Wieczorem tego samego dnia, mąż wrócił i powiedział  Jej, że odchodzi od niej do młodszej o 15 lat kobiety. Tak sprawdziła się prorocza część o domu, który runął (spłonął) i o zdradzie.

To jednak nie koniec historii. Pół roku później Ona poznaje wysokiego mężczyznę, który zakochuje się w Niej i powtarza jej to bardzo często. Nie mogła we śnie zobaczyć jego twarzy, bo kiedy śniła, nie znała go. Jednak ten romans nie układa się, Ona nadal kocha męża. To też nie koniec. Po trzech latach perypetii godnych prawdziwego brazylijskiego serialu, Ona i mąż wracają do siebie. Zaczynają wszystko od nowa…

Kiedy pierwszy raz usłyszałam tą historię, nie znałam jeszcze zakończenia. Wiedziałam, że sprawdziła się część snu oraz dwa pierwsze – symboliczne. Byłam jednak pod wrażeniem sceny zdrady, w której zgadzał się nawet wiek konkurentki. Po pół roku sprawdziła się dalsza część, jeszcze później reszta, włącznie z ostatnim sennym akcentem. Zastanawiam się, skąd w tym śnie tak odległa prognoza? Skąd informacje o zdradzie, której bohaterka w ogóle nie podejrzewała? Miałam tu zamiar napisać : „o której bohaterce w ogóle się nie śniło”… Paradoks. Właśnie wszystko się wyśniło…

I jeszcze jeden przykład. Dwoje młodych ludzi. Zamierzają się pobrać. On czasem wyjeżdża w góry – lubi się wspinać z kolegami, Ona zostaje w mieście, ponieważ ma pracę, która nie pozwala Jej na wyjazdy z ukochanym. Któregoś dnia Ona ma sen… Jest w górach, w schronisku. Rozmawia ze znajomymi, grzeje dłonie przy ogniu. Potem idzie szukać swojego chłopaka, który został w pokoju na górze. Wchodzi i zastaje go w czułym uścisku z jakąś dziewczyną w okularach. Na jej widok odskakują od siebie i widać, że to coś więcej niż pocałunek…

Ona budzi się rano i stwierdza, że jest po prostu zazdrosna, a jej lęki prowadzą do takich snów. Myśli też, że kiedy kogoś czeka egzamin, to ten egzamin też mu się śni i nie zawsze w sposób pozytywny. Po kilku dniach On wyjeżdża znowu w góry. Tym razem komórka nie odpowiada przez 5 dni. „Pewnie jest poza zasięgiem” myśli Ona. Jednak On wraca i nie odzywa się nadal poza krótkim służbowym telefonem związanym z pracą. To Ona przypadkiem otwiera mail skierowany do niego, bo nie zauważa, kto jest adresatem. Pierwsze słowa listu zmuszają ją jednak do naruszenia tajemnicy korespondencji: „Kochany, ta ostatnia wspólna noc w górach była cudowna!…”  On przyparty do muru przyznaje się nie tylko do zdrady. Ta historia nie ma happy endu. Młodzi rozstają się. Oczywiście nowa poznana w górach dziewczyna nosi okulary.

Cóż, chyba lepiej uważać na sny oszukiwanej żony czy narzeczonej. Potrafią powiedzieć to wszystko, co tak bardzo panowie chcieliby ukryć. Chociaż żaden mężczyzna nie opowiedział mi tak sugestywnego proroczego snu, zakładam, że mężczyźni też śnią i też widzą w snach swoje niewierne kobiety…

Bogusława M. Andrzejewska

Sen o śmierci

Są sny przyjemne i koszmary. Są sny prorocze. Są też sny tajemnicze, które przenoszą nas w inny wymiar. Niektóre wydaja się być  magiczną chwilą zajrzenia na moment za kurtynę istnienia. Można powiedzieć, że czasem we śnie stajemy się na powrót duchem unoszącym się w oceanie stworzenia… Po obudzeniu zastanawiamy się, czy to tylko fantazja, reminiscencje z jakiegoś dawno oglądanego filmu, czy też nasz Anioł Stróż pozwolił nam zobaczyć prawdę. Taką prawdę, jakiej nigdy za życia nie poznamy… Oto jeden z takich trudnych do określenia snów, jaki opowiedziała mi moja klientka. Dajmy jej na imię Kasia.

W tym śnie Kasia zajmuje się codziennymi sprawami, siedzi przy stole, coś pisze. W pewnym momencie wstaje i nagle osuwa się na podłogę na oczach męża i córki. Przez moment widzi ich twarze pochylone nad sobą. Zaraz potem jest w innym miejscu – leży w czymś miękkim, czuje się dziwnie, a nawet … nie czuje w ogóle swojego ciała. Próbuje się podnieść, jest trudno, jednak po chwili ma wrażenie, że siedzi. Siedzi na czymś w rodzaju chmury, która unosi się kilkanaście metrów nad powierzchnią rzeki. Rzeki, płynącej w miasteczku, gdzie spędziła dzieciństwo. Dokoła rosną piękne lasy, kawałek dalej jest miasteczko. Kasia ma jednak świadomość, że to wszystko jest bez znaczenia, ponieważ… nie czuje ciała, chociaż pozornie ono gdzieś jest. Kilka metrów przed nią wisi druga chmurka. Na niej siedzi ubrany na brązowo człowiek. Patrzy na Kasię i uśmiecha się.

– Dziwnie się czujesz? Nie martw się, to przejdzie.

– Ale ja nie wiem, jak się ruszać, nie mam władzy w rękach, w ciele, w nogach… – odpowiada Kasia

– Skup się i pomyśl, co chcesz zrobić. Nauczysz się. Dasz radę – odpowiada człowiek przyjaźnie – zobacz, ja też musiałem się tego nauczyć.

Kasia za chwilę rzeczywiście spokojnie sie porusza, odwraca na wszystkie strony i co ważniejsze: odzyskuje poczucie bezpieczeństwa w tej nowej dla niej sytuacji. Po chwili przypomina sobie, że ma dom i córkę i że jeszcze niedawno nie siedziała na jakiejś chmurze, tylko była w domu…

Niemal w tej samej chwili jest w swoim domu. Widzi córkę, która strasznie płacze i woła: „Mamusiu, dlaczego umarłaś! Ja cię potrzebuję, tak  strasznie potrzebuję! Mamusiu, nie zostawiaj mnie!”

Staje obok córki i próbuje ją przytulić.

– Jestem tutaj Kochanie. Wszystko będzie dobrze. – powtarza i próbuje pogłaskać córkę po włosach. Jednak córka jej nie słyszy, nie widzi, nie reaguje. Szlocha jeszcze głośniej. Kasia cierpi, czuje niemal fizycznie, jak pęka jej serce na widok tak ogromnej rozpaczy ukochanego dziecka. Tak bardzo chciałaby jej powiedzieć, że wszystko jest dobrze, że przecież jej jest dobrze i jest tutaj, wszystko widzi, słyszy. Potworna bezradność i bezsilność! Kasia po długiej chwili i wielu nieudanych próbach rezygnuje z nawiązania z córką kontaktu. Zaczyna rozumieć, że to niemożliwe.

Zaczyna też nazywać swój stan po imieniu: śmierć. „Umarłam” – myśli Kasia – byłam na jakiejś chmurze, teraz jestem w domu i patrzę na rozpacz własnego dziecka. To nie do wytrzymania!” Kasia wychodzi z domu i idzie przed siebie. Jest jej ciężko, kiedy uświadamia sobie, że nie może w żaden sposób pomóc swoim bliskim i przekazać im wiadomości. Rozpacz córki jest dla niej bardzo bolesna…

Podchodzi do niej jakaś kobieta w kwiecistej sukience. Uśmiecha się i bierze Kasię pod rękę. Kasia czuje, że to jej dobra znajoma, chociaż nie pamięta ani jej twarzy, ani imienia. Idą razem chodnikiem, a potem skręcają na łąkę pełną kwiatów.

– Moja córka mnie nie słyszy, a tak bardzo rozpacza – skarży się Kasia

– Nic na to nie poradzisz. Ona sama musi przez to przejść. To jej życie i jej próba.

– To straszne, że jesteśmy tak odcięci od naszych najbliższych.

– Tak. Moi mnie też nie widzieli i nie słyszeli. Trudno się z tym pogodzić, ale nie mamy wyjścia.

– To co mogę zrobić?

– Teraz? – znajoma uśmiecha się pogodnie – teraz warto pójść zobaczyć, kto przyjdzie na twój pogrzeb i jak będzie wyglądał.

– A to już ? – dziwi się Kasia.

– Teraz, za moment. Tu czas płynie inaczej.

– To chodźmy – decyduje Kasia

Tu kończy się sen. Moja klientka nie zobaczyła we śnie swojego pogrzebu, ale obudziła się wystraszona i zszokowana… Odebrała to jak przekaz, proroctwo, zapowiedź  swojej śmierci. Przede wszystkim odbyła trudną rozmowę z córką i prosiła ją, żeby w razie czego… nie płakała, nie cierpiała. Rozmawiając ze mną powtórzyła wielokrotnie, że nie zdawała sobie nawet sprawy, że nie jest jeszcze gotowa na odejście. Ponieważ parę lat wcześniej przeszła dość poważna operację, w związku z którą porządkowała swoje sprawy, wydawało jej się, że jest gotowa na śmierć na tyle, na ile gotowy może być każdy człowiek. Tymczasem rozpacz córki, którą zobaczyła we śnie, sprawiła, że uświadomiła sobie inne aspekty tego faktu.

Moja klientka żyje do dzisiaj, chociaż minęło juz kilka lat od tego snu. Natomiast w ciągu tego czasu przeżyła śmierć paru innych ważnych dla niej osób. Czy sen był zapowiedzią tych doświadczeń? Nie wiem. Być może był swoistym przygotowaniem na doświadczanie śmierci bliskich. Postrzegam go też jako informację niezwykle istotną dla mojej klientki i dotykającą jej osobistych spraw, więzów rodzinnych, a także gotowości na nieuniknione. Przyznaję też, że ten sen wydał mi się niesamowicie realny, jakby w istocie pokazywał nam, co naprawdę dzieje się z nami po śmierci.

Przekaz ogólny, który mógłby zainteresować tym snem inne osoby, jest dla mnie związany z rozpaczą po śmierci bliskich nam ludzi. Wielu nauczycieli duchowych powtarza, że nie wolno tego robić. Od wieków wierzymy, że płacz, szlochanie, rozpaczanie „zatrzymuje” przy ziemi osoby, które powinny i chcą odejść do Światła. Ten sen zdaje się to potwierdzać. Samo przejście nie było dla Kasi cierpieniem. Jedyne cierpienie jakiego zaznaje w swoim śnie jest związane z zachowaniem szlochającej po jej śmierci córki. A przecież odejście jest częścią życia. Spotyka nas wszystkich bez wyjątku. Jest zatem czymś naturalnym – jak noc po dniu, jak zima po jesieni… Warto nauczyć się to akceptować, bo pogodzenie się z przemijaniem jest istotnym aspektem rozwoju duchowego każdego człowieka. Moim zdaniem zmarli przed odejściem nie oczekują od nas łez – chcą widzieć nas pogodnych i pogodzonych z faktem ich śmierci. Wtedy mogą spokojnie podążać dalej… I w tym aspekcie sen ten jest przesłaniem nie dla umierających, ale dla tych, którzy tu zostają i żegnają swoich bliskich…

Bogusława M. Andrzejewska

Sen o samochodzie

Pracując ze snami, odkrywamy swoje pragnienia, możliwości, ale i lęki lub wątpliwości. Im bardziej są irracjonalne, tym więcej mamy w sobie lęku. Absurdalność sennych wydarzeń nie umniejsza ich sensu. Dramatyczne historie są sposobem na wyrażenie silnych emocji. Sny pokazują nam wiele ukrytych w podświadomości przekonań. Czasem to może wskazać temat, z którym warto pracować. Jedna z moich klientek – dajmy jej na imię Marta – miała właśnie tego typu sen…

W tym śnie Marta idzie do pracy (lub szkoły). Musi być punktualnie, więc jedzie samochodem. To piękny nowy model autka, co ciekawe – świeżo kupiony. Marta wysiada i zmierza do budynku w poczuciu satysfakcji i zadowolenia. Wygląda bardzo elegancko, ma piękna fryzurę i cieszy się nowym pojazdem. Podchodząc do drzwi ogląda się przez ramie na zaparkowany samochód i wtedy ze zdziwieniem zauważa, że auto samo odjeżdża z parkingu.

– Chyba zapomniałam zaciągnąć hamulec – myśli Marta z przerażeniem i biegnie do samochodu, który zatrzymuje się kilkanaście metrów dalej. Niestety on znowu rusza i jedzie kolejne kilkanaście metrów, jakby bawił się z właścicielką w wyścigi. Wtedy Marta odkrywa, że to nie kwestia hamulca, bo samochód nie stacza się na skutek nierówności. On jedzie samodzielnie w sobie tylko wiadomym kierunku.

Marta biegnie za samochodem, ale on niestety jest dużo szybszy i znika jej z pola widzenia, pomiędzy budynkami. Chciałaby zadzwonić do kogoś po pomoc, ale telefon został w aucie. Zaczepia więc stojących na chodniku ludzi i pyta, czy widzieli takie auto. Ktoś wskazuje kierunek, w którym pojechał jej samochód. Marta martwi się, czy niekontrolowany pojazd nie zrobi komuś krzywdy i podąża we wskazanym kierunku.

Dociera do budynku osiedlowego przedszkola, które znajduje się pomiędzy blokami. Nie widzi nigdzie auta, ale znowu kogoś o nie pyta. Zapytany mężczyzna zachęca ją, by weszła razem z nim do przedszkola. Tam spotykają dyrektorkę obiektu, która w pierwszej chwili nie chce z nią rozmawiać, ale potem wskazuje na stojący w kącie sali przedmiot. Marta odkrywa, że pomiędzy zabawkami stoi jej auto, przykryte jakimś materiałem, jak plandeką.

– Schowaliśmy je tutaj, żeby nikogo nie przejechało – mówi dyrektorka.

Tu kończy się sen. Nie ukrywam, rozbawił mnie, ponieważ jest dość jednoznaczny i może służyć za przykład intuicyjnej interpretacji. Pojazd, którym kierujemy, przedstawia we śnie najczęściej nasze własne życie. Pociąg i tramwaj także odnoszą się do naszej życiowej drogi. W tym konkretnym śnie samochód jadący samopas bez kierowcy oznacza lęk przed brakiem wpływu na własne życie. To tak, jakby wszystko, co nas spotyka, wyrwało się spod naszej kontroli. Lekiem na poczucie bezradności może okazać się praca z wewnętrznym dzieckiem, na co wskazuje odnalezienie auta w… przedszkolu.

Bogusława M. Andrzejewska

Sen o Matrixie

Do jednych z najciekawszych snów należą te, które dotyczą ezoteryki i struktury wszechświata. Często zastanawiam się, czy to, co pojawia się w sennych marzeniach jest tylko pozbawioną sensu projekcją czy też składanką książek i filmów, które oglądamy? A może to rzeczywiście uchylenie kawałka zasłony skrywającej tajemnice istnienia? Jak jest w tym przypadku? Oto niezwykły sen, który wyśniła Beata.

Beata idzie z mężem i dwójką dzieci w wieku szkolnym. Idą kupić dom. Wychodzą z lasu, jakby wracali właśnie z wycieczki i widzą ładny dwupiętrowy domek w żółtym kolorze. Wpadają w zachwyt i wiedzą, że to ten dom jest na sprzedaż.

(Domek był zwykły, taka piętrowa kostka, ale Beata uświadamia to sobie po obudzeniu, we śnie wszyscy pieją wręcz z zachwytu).

Kiedy podchodzą do wejścia, Beata widzi obok drugi, jeszcze ładniejszy. Też żółty, ale z pięknymi balkonikami z ozdobnymi balustradami. Beata myśli, że tamten bardziej jej się podoba, ale wchodzą do tego pierwszego. 

Właściciele są na samej górze, bardzo sympatyczni, przyjaźnie nastawieni, gościnni. Dzieci biegną się bawić z innymi. Beata się zastanawia tylko, jak ma kupić dom, w którym ktoś jeszcze mieszka i na dodatek dopiero kończą kłaść kafelki. Trwają tam jakieś prace w łazience. 

Na wersalce leżą trzy piękne koty, w różnych kolorach. Beata je głaszcze. Jeden z kotów ma koci katar – siorbie nosem, jak człowiek. Koci katar to jedna z cięższych kocich chorób, a w tym śnie właścicielka mówi, że ten katar mu zaraz przejdzie i wszystko jest w porządku, nie ma się czym martwić. 

Właścicielka oprowadza Beatę po tym domu. Otwiera drzwi, za którymi jest szkoła dla dzieci. Potem prowadzi na dół do szpitala w piwnicy i mówi jej, że tu może pracować, jeśli zechce. Szpital normalny, jak szpital – łóżka, ludzie pod kroplówkami, a Beata może być pielęgniarką.

Potem są jeszcze inne pomieszczenia. Mnóstwo! Niemal kilka hektarów pokoi i sal – w tym jednym domku! I oczywiście jest w tym domu także mieszkanie dla Beaty i jej rodziny. Co istotne, okazuje się, że jeśli Beata tylko czegoś zapragnie, wystarczy otworzyć drzwi do odpowiedniego miejsca. Jest tu wszystko. Dokładnie wszystko.

Beata domyśla się, że coś tu nie gra, że to zbyt piękne i zbyt niezwykłe. Ukradkiem, kiedy nikt nie widzi, bierze jedną z córek za rękę i wymyka się z tego magicznego domu. Idzie do tego z balkonikami. Tamten jest normalnie urządzony. Jest w nim jakaś ładna kobieta, która wszystko wie i wyjaśnia, że ten magiczny dom, to budynek, w którym ludzie są hipnotyzowani jakimś środkiem i mają wszystko, czego pragną. Ale to iluzja. I zajmują się tym jakieś nieciekawe energie. Ta kobieta jest kimś w rodzaju Anioła. Beata jej wierzy.

Wraca do tego magicznego domu po męża i drugie dziecko. Pilnuje, żeby nie dać się omamić jakimś środkiem. Wchodząc po schodach, widzi przez okno morze i plażę. Dziwi się, a jedna z właścicielek (jest tych „opiekunek” więcej) mówi:

– Ty juz wiesz, na czym to polega. Na wyższym etapie współpracy z nami, na wyższych piętrach, jest dostęp do morza. Można spokojnie wyjść z domu na plażę i pływać.

Beata w międzyczasie „gubi” gdzieś córkę, która wymykała się z nią. Kiedy ją znajduje, zabiera ją i uciekają do tamtego domu z ozdobnymi balkonikami. Te kilka metrów, które dzieli te dwa domy, staje się odległością trudną do pokonania. Nagle obie biegną po śniegu (!), a za nimi biegną dwa demony… uciekają… W pewnym momencie Beata uświadamia sobie, że nie musi uciekać. Zatrzymuje się, odwraca i po prostu je przegania, krzycząc do nich „precz”. To skutkuje. 

Docierają do drugiego domu. Ale tam nie znajdują już Anielicy. Dom jest pusty – żadnych mebli i gołe ściany. Wchodzą na samą górę i przez okno patrzą na ten magiczny dom, w którym został mąż i drugie dziecko. Widzą setki pięter eterycznych i kolorowe energie wokół tego domu. Na samym szczycie na ostatnim piętrze formują się Anioły. Beata widzi, jak z tych kolorowych energii powstaje przepiękny Anioł z wielkimi skrzydłami, po czym frunie w kierunku tego domu, do którego uciekła. Uświadamia sobie, że także Anioły powstają w tym demonicznym (magicznym) domu i Anielica, którą wcześniej spotkała, także tam powstała.

Tu kończy się sen. Totalna magia. Tym razem bez mojej interpretacji, bo uważam, że każdy powinien sam go zrozumieć i wyciągnąć z tego swoje wnioski. Niektóre sny są prorocze, inne bardzo jednoznaczne i oczywiste. Są też sny, w czasie których wysypuje się śmietnik naszego umysłu. Bywają oczywiście też wizyty z zaświatów. Ale najważniejsze są takie sny, kiedy dostajemy dawkę duchowej wiedzy o sensie naszego istnienia. Czy to taki właśnie sen, każdy musi sam ocenić.

Bogusława M. Andrzejewska