Czas zmian

To trudny czas. Wypełniony lękiem o życie swoje i najbliższych. Czas, który jest dla nas ogromnie ważnym egzaminem z rozwoju. Czas, który sprawdza, czy nauczyliśmy się dobrze i urzeczywistniliśmy to, co ważne. W sieci jest mnóstwo wpisów, artykułów i prezentacji na ten temat. Nie czuję potrzeby spierania się z nikim, ani potwierdzania krążących po necie treści. Chciałabym podzielić się z Wami tylko tym, co logicznie dostrzegam i co podpowiadają mi Mistrzowie w Kronikach Akaszy.

Niezależnie od tego, czy podnoszą się wibracje Ziemi – w co głęboko wierzę – czy to tylko przejściowe doświadczenie dla ludzkości, czy jakieś oczyszczanie, faktem jest, że otrzymujemy ważne lekcje. Pomimo trudności, zauważam w tym wszystkim niewiarygodną wręcz harmonię, która pozwala wyjść poza wszelkie teorie spiskowe i dostrzec, że sensem tego, co się dzieje, jest sublimowanie wibracji człowieka, pilnowanie ich i stawanie się coraz lepszą istotą. Właśnie dlatego uważam, że jest to potrzebna rozwojowa zmiana, ponieważ jesteśmy zmuszani do stawania się coraz doskonalszymi. Logika wydarzeń wydaje się wręcz nieprawdopodobna. Nikt by tego lepiej nie wymyślił niż sam wszechświat, dlatego moim zdaniem nie jest to pomysł żadnego człowieka.

Pierwsza lekcja, której wszyscy doświadczamy, to poradzenie sobie ze strachem. Boimy się, bo to nasza jakość biologiczna, sprzężona z instynktem przetrwania. To jeden z największych wrogów człowieka, ponieważ na strachu rodzi się okrucieństwo, przemoc, ale i rozpacz, poczucie bezbronności i bezradności. To strach zasila wszystkie negatywne emocje.

Strach blokuje przepływ energii, nie pozwala nam cieszyć się życiem i zdrowiem. Zasila choroby. Aby zatem korzystać z uzdrawiającej siły energii, musimy się go pozbyć. Niełatwe, ale możliwe. Przeciwieństwem strachu jest miłość. Kochanie uzdrawia nasze ciała, emocje i myśli. Cała ta skomplikowana sytuacja prowadzi nas jak najlepszy nauczyciel do miłości. Jeśli nauczymy się zastępować strach miłością bezwarunkową, wówczas odblokujemy przepływ i odzyskamy połączenie z Najwyższym Źródłem. Powstanie nowy świat, pełen kochania, a co za tym idzie – zdrowia, przyjaźni, współpracy, twórczości, szczęśliwości, dobrobytu..

Druga lekcja to inteligencja emocjonalna – dotyka wielu, bardzo wielu. Kiedy tkwimy w oku cyklonu, stres nas zjada po kawałku, osłabiając naszą odporność i obniżając wibracje. Aby przetrwać, musimy nauczyć się uwalniać negatywne emocje, by zastąpić je pozytywnymi. Musimy nauczyć się śmiać, wierzyć w Dobro, łapać dystans, kochać i zanurzać się po uszy w życzliwości. Musimy nauczyć się wybaczać, tolerować, machać ręką i pilnować nastrojów. Bardzo istotne, by trzymać wysoko wibracje, czyli nie denerwować się i nie złościć, nie płakać.

To co pomaga – wspieranie innych. Nic tak nie leczy serca jak altruizm. Niesienie pomocy w najtrudniejszych czasach uzdrawia nasze pole energetyczne, podnosi nasze wibracje i w ten sposób chroni także nas. Pomaga kochanie bliskich i dalszych. Miłość jest najlepszym uzdrowicielem, piszę o tym w wielu miejscach na tej stronie. Kochanie uwalnia od niechcianych emocji. Kochanie przenosi nas w inny wymiar – taki, w którym przestajemy się przejmować różnymi rzeczami.

Pomaga wdzięczność. Pisanie codziennie swojego dzienniczka albo po prostu wymienianie każdego dnia tych wszystkich rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni otwiera w nas niezmierzone pokłady dobrej energii. Pomaga wyrażanie miłości, wypisywanie tego, co kochamy. Pomaga robienie Reiki, rozkładanie kart anielskich, czytanie pozytywnych treści. Wszystkie narzędzia, które od lat polecam w Prospericie temu służą: podnoszeniu wibracji i uwalnianiu od smutku, lęku, żalu. Robiliśmy to zawsze, by przyciągnąć do życia dobrobyt. W ten sam sposób przyciągamy zdrowie.

Zachęcam też do nauki dystansu. Przez nasz kraj przetacza się ogromna polityczna burza, która prowokuje do tupania nogami. Nie tupmy. Nauczmy się wyrażać swoje zdanie ze spokojem. Myślę, że to ogromnie ważne, aby wychodzić poza złość, że coś dzieje się nie tak, jak powinno. Nawet jeśli to w sposób oczywisty urąga zdrowemu rozsądkowi. Nic nie jest ważniejsze od otulenia siebie miłością, od cieszenia się promieniami słońca, od przytulenia tych, których mamy obok siebie. Kochajmy. Nie pozwalajmy, by cokolwiek odebrało nam choćby minutę dobrego samopoczucia.

Trzecia lekcja to cierpliwość. Chwilami bardzo mi jej brakuje, kiedy mam konsultację, chcę coś dla Was wstawić, czymś się podzielić, kiedy chcę pomóc zdalnie tak, jak umiem najlepiej. Mój internet przeciążony przez setki ludzi w czasie kwarantanny odmawia współpracy. To dla mnie bardzo trudne, bo przecież tak właśnie zawsze pracowałam, a teraz nie mogę. Nie ma tu znaczenia, że chcę zrobić coś, co jest dobre, co powinnam, a wszechświat mówi: „nic nie zrobisz, zwiążę ci ręce, trwaj w tym…” Uczę się patrzeć w okno i powtarzać mantry. Nic teraz nie jest dobre ani złe. Uczymy się ciszy w sobie.

Dla wielu innych osób ta lekcja przychodzi z samą kwarantanną. Czują się uwięzieni w domach. Ograniczeni. Patrzą tęsknie przez okno i marzą o tym, by móc wyjść tak po prostu na spacer, spotkać się ze znajomymi, pośmiać się wspólnie. Dla ludzi przywykłych do ruchu, traktujących dom jak sypialnię, to trudny czas. Uczą się cierpliwości, czekania, wiary, że kiedyś to się skończy. Sytuacja jednoznacznie skomplikowana, uciążliwa, męcząca. Nie każdy ma dom z ogrodem. Mieszkający w blokowiskach, w malutkich mieszkankach, uczą się mocniej, silniej, bardziej… Chwała im za wewnętrzną moc. Chwała im za cierpliwość!

O wiele łatwiej jest ludziom mieszkającym na wsi lub w malutkich miasteczkach. Tam ograniczenia są w oczywisty sposób mniejsze. Można bezkarnie wyjść z domu i przytulić się do drzew. Podpowiadam tym wszystkim wolnym ludziom: doceniajcie tę wolność, doceniajcie każde drzewo, którego możecie dotknąć, bo wielu nie jest i nie będzie to dane. Nie tęsknijcie za tym, by pojechać do centrum handlowego. Rozejrzyjcie się po polach i lasach, które Was otaczają i zrozumcie, że tu wokół Was jest największe, najpiękniejsze bogactwo wszechświata, któremu nie dorówna żadna galeria.

Czwarta lekcja to zmiana priorytetów. Dla każdego to inne doświadczenie. Dla pracoholika to odkrywanie bliskości z dziećmi i rodziną. Dla bywalca klubów to poznawanie innych swoich możliwości. Może nawet talentów? Dla biegających po powietrzu to odkrywanie istnienia książek. W każdym przypadku to zrozumienie, że wszystko mamy w sobie. Nie potrzebujemy klubów, galerii, setek sklepów, by cieszyć się życiem. To, co najważniejsze jest w zasięgu reki, w oczach najbliższych. Na pewno są ludzie, którzy w tej skomplikowanej sytuacji zatrzymali się w biegu, by docenić miłość, by docenić bliskość..

Tutaj przychodzi mi na myśl, że są tacy, którzy nigdy nie zwrócili uwagi na to, że za oknem ich domu rosną drzewa, że w ich gałęziach śpiewają ptaki, że słońce ma wiele stopni jasności i kolorów i za każdym razem promienie inaczej oświetlają przestrzeń. Teraz mają okazję dostrzec piękno otaczającego ich świata, stojąc w oknie i patrząc tęsknym wzrokiem na to, co za tym oknem… Współczesna cywilizacja niesie ludziom tyle wrażeń, że przestają widzieć naturę i to, co najpiękniejsze – zwykły świat przyrody. Po to zatrzymała się Ziemia.

Jest takie piękne ćwiczenie psychologiczne, które polega na tym, że wyobrażamy sobie swój ostatni dzień. Pada pytanie: co zrobisz? Jak wykorzystasz ten dzień? To prawdziwa zmiana priorytetów, bo nagle nie ma wielkich planów. Nie ma czasu na napisanie książki, na zabłyśnięcie na balu, na wakacje na Seszelach. Jest krótki przedział czasowy i ostatnie pytanie: co się liczy dla Ciebie? Pamiętam, że kiedy robiliśmy to ćwiczenie na studiach, chciałam być blisko ukochanego mężczyzny. W tym względzie dzisiaj nic się nie zmieniło, oprócz bliskości moich ukochanych córek.

Żyj tak, jakby to był ostatni dzień świata – mówi stare powiedzenie. Tego właśnie doświadczamy. Nie znając dnia ani godziny, staramy się powiedzieć „przepraszam” i „kocham” tym wszystkim, którym dotąd tego nie powiedzieliśmy. Staramy się nieść dobro i pozostać w sercach i pamięci innych jako osoby współczujące, życzliwe i pomocne.

Piąta lekcja przynosi rozumienie innych i tolerancję. Jest niełatwo. Już w pierwszych dniach doświadczyłam w sobie odrobiny oburzenia, kiedy zobaczyłam w sklepie panią pchającą wózek wyładowany fasolą, makaronem i jakimiś słoikami. Pomyślałam niechętnie o jej egoizmie. I w tym samym momencie poczułam ogromne współczucie dla tej przerażonej kobieciny, która owładnięta strachem ratuje się tak, jak ratują się zwierzęta. Na oślep. Aby przetrwać.

Strach, panika obniżają nam energię. Dlatego pierwsze co zrobiłam, jak tylko w Polsce pojawił się trudny czas, zwołałam na FB silną grupę Reikowców i przez tydzień codziennie robiliśmy przekaz, aby tę panikę wyciszyć. Nie tylko po to, by ludzie nie plądrowali sklepów, ale po to, by podnieść wibracje w całym kraju. Człowiek w strachu może zrobić rzeczy straszne, ponieważ to najniższa możliwa energia. Rozumienie prowadzi nas do tolerancji. Przykładów jest tu mnóstwo, ale na pewno każdy doskonale wie, o co chodzi.

Szósta lekcja, czyli być zamiast mieć. Zmiana priorytetów, docenianie miłości, bliskości, przyjaźni w miejsce rzeczy materialnych. Nie tylko dlatego, że zamknięte sklepy skutecznie uzdrawiają konsumpcjonizm, wszak zakupy można zrobić i na odległość. Mamy teraz inne spojrzenie na wszystko. Kiedy ocieramy się o śmierć, to rozmaite gadżety, przedmioty, zabawki, ciuchy przestają mieć znaczenie.  Po co nam nowa sukienka, kiedy nie możemy się w niej nikomu pokazać? Po co nam drogi telefon, kiedy możemy nie mieć okazji, by się nim cieszyć? Kupuję oczywiście to, co potrzebne do życia, ale z wielu planowanych zakupów zrezygnowałam. Nagle poczułam, że to wszystko nie ma znaczenia. Wiem, że wiele osób myśli i czuje tak samo.

Życie przynosi kolejne ograniczenia i powoduje, że nawet kupno chleba i owoców staje się potężnym wyzwaniem przez ogromne kolejki. Dawniej ludzie w swoim wolnym czasie krążyli po sklepach i kupowali rzeczy, których nie potrzebowali. Taka rozrywka. Teraz to już nie jest rozrywka, tylko męka, która ma nauczyć ludzi, że kupowanie nie może być wypełnianiem czasu. Człowiek ma być twórczy. Ma tańczyć, malować, pisać wiersze, bawić się z dziećmi, grać w planszówki, rzeźbić… A nie kupować i kupować. Kiedy piszę te słowa, ludzie nawykowo gromadzą ogromne ilości jedzenia, aby po świętach dużą część wyrzucić. A przecież w święta nie trzeba wcale jeść inaczej niż zwykle. Święta są po to, by bardziej kochać, by wypełniać się radością, a nie przeładowywać żołądek. Moim zdaniem to też ważna lekcja.

Siódma lekcja – zaufanie i powierzenie to temat z wyższej półki rozwojowej. Bo jak będąc w ludzkim ograniczonym ciele, które po prostu chce przetrwać, myśleć ze swobodą o tym, że w każdej chwili życie może się zakończyć? Nie musimy bać się przejścia na drugą stronę. Ta lekcja to coś więcej. To spokojna akceptacja i wręcz pewność, że wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno. Że nasza dusza ma plan, mądry plan i wszystko, co się wydarza nie jest żadnym koszmarem, lecz zaplanowanym starannie doświadczeniem.

Nazwałabym tę lekcję zaufaniem mądrości duszy, która doskonale wie, dokąd prowadzi nas życiowymi ścieżkami. W gruncie rzeczy moment śmierci jest starannie zaplanowany przez duszę, więc żaden wirus nie ma tutaj znaczenia. Odchodzą tylko ci, którzy wcześniej tak wybrali, a ich odejście ma nam uzmysłowić powagę zadanych nam lekcji. Uczy pokory wobec tego, co się wydarza. Czasem dopiero strach sprawia, że człowiek naprawdę się zmienia. I dodam też, że spotkałam się z dosyć logiczną hipotezą, że odchodzą teraz z tego świata te wszystkie dusze, które nie chcą uczestniczyć w przemianie Ziemi. Mają do tego pełne prawo.

Są i inne pojedyncze lekcje, które każdy może indywidualnie dostrzec u siebie. Ktoś wspomniał, że to lekcja dbałości o siebie i o zdrowie – być może są tacy, którzy akurat takiej lekcji potrzebują, więc teraz pilnie się uczą. Ktoś inny napisał, że to lekcja szacunku dla nauczycieli. Domyślam się, że jeśli ktoś ma dom pełen dzieci, to teraz zauważa, jak bardzo był przez nauczycieli i szkołę odciążany. Ktoś jeszcze inny wyraża głośno wdzięczność dla takich zawodów, jak sprzedawca czy salowa, którymi wcześniej pogardzał. Tak, niestety, słyszałam, jak ludzie odnosili się do niektórych. Teraz biją im brawo z balkonów. Przychodzi zrozumienie, że kasjerka w sklepie zasługuje na tyle samo szacunku co profesor akademii.

Podsumowując: cała ta sytuacja uczy nas uwalniania od strachu oraz rozmaitych negatywnych emocji, byśmy zastąpili to miłością i życzliwością. Zmienia nasze priorytety z kupowania ładnych rzeczy i popisywania się przed innymi, na okazywanie sobie bezinteresownej życzliwości. Pokazuje nam piękno przyrody i otwiera nas na docenianie takiego luksusu, jakim jest spacer wśród drzew. A wreszcie prowadzi nas do stałego pilnowania swoich wibracji, abyśmy byli dobrymi, tolerancyjnymi i serdecznymi dla innych ludźmi. Tacy właśnie mają być ludzie Nowej Ery. Wszystko jest więc dokładnie tak, jak być powinno.

Bogusława M. Andrzejewska

O Kochaniu

Miłość jest Wszystkim Co Jest i zawsze w chwili wątpliwości, kiedy nie wiesz, co zrobić – kochaj. Po prostu kochaj. Jeśli potrafisz kochać, to jesteś w stanie zmieniać świat na lepszy. Jeśli potrafisz kochać, to jesteś w stanie uzdrawiać siebie i innych. Jeśli potrafisz kochać, to jesteś w stanie wykreować to wszystko, czego pragniesz. Miłość jest bowiem najdoskonalszą energią na świecie. I w gruncie rzeczy człowiek schodzi na Ziemię właśnie po to, aby tę umiejętność doprowadzić do perfekcji. Żeby nauczyć się kochać bezwarunkowo najpierw siebie, a następnie innych ludzi, zwierzęta, przyrodę.
Jeśli człowiek potrafi kochać, nie musi się niczego bać. Jest bezpieczny. Wszędzie tam, gdzie jest, znajdzie w sobie siłę i moc, aby uzdrawiać okoliczności, aby uzdrawiać swoje życie, a nawet uzdrawiać swoje ciało. Miłość jest najlepszym lekarstwem i nie są to tylko puste słowa, ponieważ miłość to określona jakość, określone uczucie, które niesie ze sobą wibracje. I tak jak promienie słońca niosą w sobie ciepło i światło, tak uczucie miłości niesie w sobie wibrację, która harmonizuje wszystko wokół człowieka i wszystko w jego wnętrzu.
Na poziomie subatomowym miłość porządkuje elektrony, porządkuje potem atomy aby komórki prawidłowo funkcjonowały. Na poziomie emocji wibracje, które niesie w sobie uczucie miłości, porządkuje odczuwanie, przynosi spokój, wycisza rozedrgane uczucia. Dzięki temu można dokładnie i namacalnie poczuć to wszystko, co przynosi ze sobą miłość. Człowiek, który tego doświadczył wie, że nie są to tylko lukrowane słówka, ale fakty.
I tak jak wiosną kwitnące drzewa niosą w powietrzu zapach kwiatów, którego nie można nie poczuć i któremu nie można zaprzeczyć, więc nikt nie mówi: „wydaje ci się, że pachnie”, bo każdy czuje ten zapach – podobnie jest z tym pozornie ulotnym odczuwaniem miłości. To określona energia i częstotliwość, a więc i określone działanie. Jeśli podrzucisz kamień do góry, on spadnie na ziemię, bo działa tutaj prawo grawitacji. Jeśli odczujesz miłość, to ona zadziała w określony sposób na materię, z której się składasz i na materię, która cię otacza.
To są fakty, nie romantyczne mrzonki. Warto spróbować, warto na sobie doświadczać i eksperymentować z bezwarunkową miłością, właśnie po to, żeby odkryć jej niesamowitą moc i niesamowite możliwości. Rzeczą oczywistą jest, że dopóki człowiek nie osiągnie w tym biegłości, może i powinien stosować inne metody które uważa za właściwe dla siebie. Ale kiedy nauczy się naprawdę kochać, zrozumie, że ma ręce fantastyczne narzędzie, dzięki któremu życie staje się lepsze.
Człowiek schodzi na Ziemię dla miłości i do miłości został stworzony. Jest doskonałą materialną istotą, która potrafi na poziomie fizycznym czynić cuda tylko poprzez umiejętność kochania. To wielki dar.

(spisała Bo Andrzejewska – marzec 2020)

O Źródle Światła

W każdym człowieku, w głębi jest Źródło Światła. Nie wysychające nigdy źródło pozytywnych wibracji, źródło dobrej energii, dzięki której można rozjaśnić każdą chwilę. Życie człowieka jest splecione z rozmaitych okoliczności, są dni jaśniejsze i dni pełne mroku. Są doświadczenia radosne, lekkie i przyjemne i są doświadczenia trudne, wymagające zrozumienia lekcji, które przynoszą. Tak czy owak życie człowieka nie bywa nieustającym pasmem miłej zabawy. Właśnie dlatego człowiek musi umieć odnaleźć w sobie swoją prawdziwą siłę, ponieważ dzięki tej sile potrafi przekształcić trudne doświadczenie w przygodę. Dzięki tej sile potrafi rozświetlić każdy mrok, który go otoczy.

Ta wewnętrzna moc, to wewnętrzne nie wygasające nigdy źródło Światła jest prawdziwą iskrą boskości w każdym człowieku. Jest ono rdzeniem ludzkiej istoty. Jest tym, od czego wszystko się zaczyna i do czego powraca. To źródło Światła daje człowiekowi nieograniczone możliwości, jeśli tylko człowiek nauczy się z niego czerpać.

Aby dotrzeć do tego źródła trzeba umieć przedrzeć się przez zewnętrzne warstwy skomplikowanych emocji. Emocji, które w gruncie rzeczy są iluzją, ponieważ są tylko odpowiedzią ego na sytuację, która jest niezgodna z oczekiwaniami. A przecież prawdziwa boska natura człowieka potrafi przyjąć i przetransformować wszystko, cokolwiek się pojawia. Nawet najtrudniejsze doświadczenie można obrócić w szczęśliwy zbieg okoliczności. Aby umieć to zrobić, trzeba odnaleźć swoją boską naturę i zjednoczyć się z nią. Trzeba sięgnąć do źródła w głębi swojej duszy i czerpać z niego pełnymi garściami. Najprościej podłączyć się do tego źródła poprzez pozytywne emocje, poprzez radość, śmiech, przez lekkość, przez dystans do wszystkiego, co pojawia się w zewnętrznym świecie.

Prawdziwą istotą człowieka jest nieśmiertelność, kochanie, doświadczanie, promieniowanie tym, Kim Jest w Istocie. I kiedy człowiek skupi się na tym Kim Jest Naprawdę, kiedy skupi się na swoim wewnętrznym promieniowaniu, może spokojnie z dystansem i uśmiechem wejść w codzienność. I zacznie dostrzegać w tej codzienności mnóstwo pięknych wartościowych chwil.

Ale to nie wszystko. Promieniując wewnętrznym spokojem, radością, boskością człowiek zaczyna przyciągać do swojej rzeczywistości coraz więcej i więcej, i więcej szczęśliwych chwil. Ponieważ ta zewnętrzna rzeczywistość jest tylko lustrem i kiedy człowiek dociera do tego swojego wewnętrznego źródła i zaczyna się w nim zanurzać, zaczyna wypełniać się Światłem, wówczas zewnętrzny świat również zaczyna rozświetlać się na wszystkie możliwe sposoby.

Oto prosta recepta na szczęście, na dobre życie. Dostępna dla każdego bez wyjątku. Ponieważ każdy nosi w sobie to niesamowite, magiczne źródło boskiej mocy, źródło Światła, które nie jest w istocie niczym więcej, jak źródłem bezwarunkowej miłości, radości i lekkości.

(spisała Bo Andrzejewska – marzec 2020)

Boska Kobiecość

Kobiety lśnią, oddychają i napełniają Ziemię pięknem każdego dnia. Nie tylko ósmego marca – to jasne. Ale nie mam nic przeciw temu, aby raz w roku przypomnieć tym, którzy w oceanie ważnych spraw zapominają, czym jest piękno. Chcę też opowiedzieć o tym, co niesie w swojej magii kobieca moc. Dlatego ten dzień uważam za szczególnie ciekawy. A celebracja wszelkiego rodzaju zawsze jest mi bliska i wiem, że celebrując kobiecość wzmacniam ją w sobie.

Możecie mieć inne zdanie, możecie kojarzyć Dzień Kobiet z postsocjalistycznym zakłamaniem, które być może było tylko patriarchalnym ukłonem w stronę kobiety w wersji męskiej ozdoby i służby. Macie prawo myśleć, co chcecie. Ale przypominam z miłością, że to, w co wierzymy,  zasilamy w sobie i w swojej rzeczywistości. A ja kochając kobiecość, zawsze będę wspierać to wszystko, co podkreśla piękno, zachwyt i miłość, a każde święto jest dla mnie energetycznym wzmocnieniem tego, co świętuję. Kobiecość jest ze wszech miar warta zachwytu, podziwiania i celebrowania.

Kobiecość jest dla mnie niesamowicie magiczna. Od zawsze. Ponieważ od dziecka czułam się Kobietą w 200 procentach. Tak zostałam wychowana, a wrodzona delikatność popychała mnie w kierunku poszukiwania w obszarach innych niż fizyczny wysiłek i zapracowane dłonie, które były poza moim zasięgiem. Weszłam w ten sposób w odkrywanie Piękna, które jest ogromną mocą Kobiety. To ona odpowiada za wnoszenie do życia ładu i harmonii, za uczenie tego dzieci, za umiejętność odnalezienie tego cudu w codzienności. W kwiatach na stole, w zasłonach na oknie, w starannie umalowanych rzęsach lub paznokciach.

Piękno jest ogromną siłą, która wnosi do naszego życia Światło. Jest pomostem do radości, którą otwiera w naszym sercu zachwyt i podziw. To rola kobiety, by ten pomost budować dla wszystkich. Tak, jak rolą mężczyzny jest chronić delikatność, otaczać ją ramionami i tworzyć bezpieczne ściany, w których delikatność może śmiało rozkwitać i zabarwiać Światłem nasze serca.

W pewien sposób Kobieta zawsze jest silna, silna emocjonalnie. Nie jest zatem ani lepsza ani gorsza od mężczyzny, któremu też zawsze należy się wdzięczność za to, jaki jest. Kobieta jest inna i ta inność zasługuje na uwagę. Zasługuje na uwagę także inność w męskości. Celebrując z zachwytem kobiecość, celebruję od razu męskość, ponieważ jedno nie może istnieć bez drugiego. Jeśli dostrzegacie w tym dosłowność, to wyjaśniam – oba wątki nosimy w sobie. Nie jest to zatem tak, że musimy wiązać się w pary, bo tylko wtedy dostrzegamy swoją moc. Ale w parach zapewne jest nieco łatwiej.

Moja kobiecość jest najsilniejsza wtedy, kiedy mój mąż z miłością tuli mnie w ramionach, kiedy z zachwytem patrzy na mnie i po wielu latach nadal mówi mi to, co najbardziej porusza moje serce. Zakwitam w jego dłoniach jak drzewo na wiosnę i każda intymna chwila utwierdza mnie w przekonaniu o niezwykłej mocy kobiecości i męskości we wzajemnych cudownym tańcu rozkoszy. To mój mężczyzna akcentuje moją kobiecość i to przy nim ta kobiecość lśni najmocniej odbijając się w jego oczach. Jest to zatem dla niego i przez niego.

Ale nie tylko, bo kiedy jestem sama, nie tracę nic ze swojej mocy. Moja kobiecość pulsuje także i wtedy kiedy tworzę, piszę, gotuję zupę, czy opiekuję się kotem. Odnajduję ją za każdym razem, kiedy wyrzekam się gniewu i rozdrażnienia na rzecz łagodności, ciepła, opieki, życzliwości i współczucia. Moja kobiecość lśni, kiedy moje serce wypełnia się miłością i dobrocią. Kiedy mam ten szczęśliwy dzień, w którym mogę uzdrowić czyjeś serce, uwolnić kogoś od bólu i cierpienia, rozjaśnić czyjś dzień.

A wreszcie, jako matka dwóch wspaniałych kobiet podziwiam z zachwytem magiczną moc dawania życia. To w kobiecym łonie z maleńkiej iskierki wzrasta samodzielne istnienie. Kosmiczna magia, która prowadzi do wyjątkowego spełnienia. Do bycia portalem, przez który Boski Duch wypełnia materialne ciało. Czy może być coś piękniejszego? Jest to dla mnie jedna z najbardziej boskich cech kobiecości – moc dawania życia. Dostrzegam w każdej kobiecie Boginię, z której wyłaniają się kolejne światy.

Pewien mężczyzna pięknie kiedyś powiedział, że kobieta jest jak multiplikator. Jeśli dasz jej warzywa – ugotuje ci zupę, jeśli dasz jej nasienie – urodzi Ci dziecko, jeśli dasz jej miłość – stworzy ci rodzinę i dom. Dla mnie to powiedzenie niesie w sobie ogromne piękno kobiecości. Jest trafnym podsumowaniem całej tej niesamowitej magii, która przejawia się w twórczym powiększaniu tego, co jest, w stwarzaniu ogromu dobra w miejsce prostych drobnych rzeczy.

Kobiecość to dla mnie także rozumienie innych kobiet. To doświadczanie i dzielenie się tym doświadczeniem. To wspieranie wzajemne jedna drugiej, często w ciszy, bez rozgłosu. To poprawianie sobie wzajemnie korony, kiedy ta się trochę przekrzywi. To niesienie dobra i ciepła każdemu, kto tego potrzebuje. To karmienie bezdomnych kotów i serce pełne miłości dla wszystkich przejawów życia.

Kobiecość to urok i wdzięk, to kocie, zgrabne ruchy w tańcu, które powodują, że można patrzeć i patrzeć bez końca, a oczy wypełniają się bezbrzeżnym zachwytem. To melodyjny głos i śpiew, to kołysanka płynąca prosto z serca, która swoim miękkim dźwiękiem ucisza dziecięcy ból i płacz. To aromat wonnych kwiatów we włosach, w wazonie postawionym na stole, w równym szeregu na ogrodowej grządce. To wreszcie zapach i smak ciasta, które pamiętamy z dzieciństwa. To kojący dotyk ciepłych dłoni na włosach. To anielskie skrzydła. Bo kobiecość przejawia się na tysiąc sposobów. Poprzez zmysłowe piękno, czar i namiętność, poprzez śmiech, beztroskę i szczyptę próżności, ale także poprzez dobro, opiekę, troskę, dbałość, życzliwość i macierzyńskość. Najczęściej tak, że serce wypełnia się błogością i poczuciem bezpieczeństwa. Oto moc kobiecości.

Bogusława M. Andrzejewska

Praktycznie

Dzisiaj pogaduchy o kamieniach, aby podzielić się z Wami doświadczeniami, czasem nieco zabawnymi, z całego kolekcjonerskiego procesu. Nie ma to wielkiego znaczenia dla osób, które kupiły sobie 2 lub 3 ulubione kamienie i noszą kilka innych w pierścionkach. Ale dla kogoś, kto lubi, zbiera i stara się uzupełniać swoje kolekcje o nowe egzemplarze, takie podpowiedzi mogą być przydatne.

Pierwsza rzecz to znajomość geologii całkowicie mi obca. Aczkolwiek z dumą wspominam, że mój Tato studiował geologię i pewnie dzisiaj, gdyby żył, moglibyśmy razem cieszyć się rozmaitymi kamieniami. Nie posiadam żadnej wiedzy na tematy geologiczno-mineralogiczne. Posiadam w domu kilka książek o tym, ale moje postrzeganie kamieni jest zupełnie oderwane od ich struktury molekularnej i składu. Kwestia zawartości żelaza czy miedzi w danym kamyczku jest dla mnie o tyle istotna, o ile nie zachęca, by taki kamień wkładać do wody. Jak już każdy mógł zauważyć, dla mnie kryształy są medytacyjnymi portalami do innych wymiarów. Czy należą do siarczków czy krzemianów to rzecz bez znaczenia. W tym zakresie nie wypowiadam się zupełnie, poza podstawowym podziałem, który pomaga mi poruszać się między rodzajami kamieni.

Czasem nawet na targach mineralogicznych spotykam ludzi, którzy nie wiedzą, co sprzedają. To nie kwestia ignorancji, a raczej ogromnej ilości wiedzy, którą trzeba mieć w tym zakresie. Jeśli chcę rzetelną informację, to podpytuję panie w Muzeum Mineralogicznym z całą pewnością mają tę wiedzę i miło się ich słucha. Mam też znajomych sprzedawców, którzy zakochani w kamieniach wiedzą o nich naprawdę sporo. Nie każdy, kto zbiera kamienie, zna się na nich. Ja jestem najlepszym przykładem bardzo wybiórczego podejścia do tematu.

Drugi ważny dla zbieracza aspekt to nazewnictwo. Ogromna pułapka, w którą kilka razy udało mi się wlecieć. Najczęściej posługuję się nazwami angielskimi, ponieważ w tym języku odnajduję w sieci i w książkach najwięcej cennych informacji. Zasadniczo nie jest to problem, ponieważ nazwy polskie są bardzo zbliżone, np. kwarc to „quartz”, a awenturyn „aventurine”, morganit to „morganite”. Oczywiście, jak w każdym języku mamy też odmienności: szmaragd „emerald” czy bursztyn „amber”, ale nie jest tego wiele. Fascynujące są charakterystyczne dla angielskiego opisowe nazwy: „moonstone”, „sunstone”, „cross stone”, „dragonblood stone” itp. Ale zasadniczo każdy od razu wie, o co chodzi. Heliotrop nazywany „bloodstone” w polskim języku ma swoją drugą nazwę „krwawnik”. Tu zatem można się świetnie bawić.

Schody zaczynają się wtedy, kiedy wyskakuje nazwa „lodestone”. Słownik usłużnie pokaże: „magnetyt”. Jeśli jednak nie jesteśmy z tym kamieniem zaprzyjaźnieni, możemy się zgubić. Kiedyś na targach minerałów zapytałam o Magnetyt, a pan z uśmiechem podał mi białą bryłkę do złudzenia przypominającą kredę. Zrobiłam dziwną minę, bo magnetyt wygląda całkiem inaczej. Okazało się, że dostałam Magnezyt. Różnica w jednej zaledwie literze i dwa zupełnie inne kamienie.

Większa pomyłka przytrafiła mi się, kiedy pierwszy raz na targach zobaczyłam surowy Kordieryt. Skojarzyłam natychmiast, że nie mam go w swoich zbiorach i ochoczo wydałam pieniądze. Dopiero w domu zorientowałam się, że to inna nazwa Iolitu, który mam nie tylko w wypolerowanych bryłkach, ale w bransoletce i biżuterii. Nie zapamiętałam, że ten akurat kamień ma różne nazwy, a surowy jak wiadomo, wygląda całkiem inaczej niż szlifowany. Dotyczy to zresztą wszystkich kamieni.

Nie wyrzucam sobie, że zapominam i mylę nazwy. Jest ich całe mnóstwo i jeśli czegoś nie nosimy na co dzień, możemy nawet nie wiedzieć, że występuje pod inną nazwą. Profesjonalny wystawca wypisuje wszystkie nazwy obok kamienia, ale takich niestety nie jest wielu. A szkoda, bo na targi przychodzą zwykli ludzie jak ja, którzy nie zawsze umieją rozpoznać wszystkie minerały. Staram się w swoich opisach podawać różne nazwy, abyście mając Iolit nie kupowali już Kordierytu. Wpisuję także odmiany, bo one bywają czasem prawie identyczne. Np. mój Akwamaryn, piękny błękitny beryl wygląda identycznie jak Goszenit (Goshenit), który z założenia jest bezbarwny. Trzeba być rzeczywiście zamiłowanym specjalistą, by bez problemu poruszać się w tych nazwach. I chociaż z łatwością rozpoznaję dziesiątki kamieni, to jest zaledwie ułamek tego, co jest.

I tu kolejna przygoda. Labradoryt jest jednym z moich ulubionych kamieni. Noszę z upodobaniem od paru lat duże wisiory i pierścionki z nim. Jest na tyle wyjątkowy, że polerowany zawsze poznam. Wy zapewne też, ponieważ to jedyny na świecie kamień z charakterystyczną iryzacją. Jednak kiedy koleżanka przysłała mi zdjęcie z pytaniem, co to za kamień nie rozpoznałam go. Szara bryłka na zdjęciu nic mi nie mówiła. To mogło być wszystko. Na zdjęciu nie było zupełnie widać połysku… Nie mam wyrzutów sumienia, chociaż oczywiście buzię rozdziawiłam potem ze zdziwienia, że nie rozpoznałam mojego dobrze znanego przyjaciela. No cóż, czasem bywa tak, że na ulicy nie rozpoznajemy ludzi, z którymi chodziliśmy do szkoły, może to więc nic nadzwyczajnego. Ale nie podejmujcie się rozpoznawania kamieni, jeśli nie możecie ich wziąć do ręki. Zdjęcie wszystko zmienia.

I w ten sposób dochodzimy do trzeciego tematu fotografowanie kamieni. Okazuje się to ogromnie trudne, jeśli chcemy, aby zdjęcie pokazało dokładnie to, co leży przed nami. Zwyczajnie robione zdjęcia przyniosą w efekcie właśnie szare bryłki, łudząco do siebie podobne. Aby wydobyć z kamienia jego barwę, trzeba kamień bardzo starannie oświetlić. I to już wyższa szkoła jazdy, zasadniczo dla profesjonalnych fotografów, ponieważ zrobienie wyraźnej fotografii przedstawiającej kolor kryształu, domaga się specjalnego namiotu (pudełka) i dobrze ustawionej czułości.

Największy urok niektórych kamieni to właśnie iryzacja, o której pisałam wcześniej. I tu z kolei warto ustawić kamień pod odpowiednim kątem, aby aparat uchwycił charakterystyczny połysk. Sprzedawcy internetowi, u których zaopatruję się czasem w kamienie, są w tym mistrzami. Pamiętam, jak kiedyś kupiłam przecudnie niebieski labradoryt i zdziwiłam się rozpakowując szarą bryłkę. Oczywiście wystarczyło odpowiednie światło i odnalazłam ten cudowny kobaltowy połysk. Warto jednak pamiętać, że czasem kamień wygląda, jak… zwykły kamień i dopiero dobrane oświetlenie wydobywa z kryształu całą jego magię.

Niektóre rodzaje, np. Tanzanit, są półprzejrzyste, ale kiedy kawałki są ciemne, zobaczymy to dopiero pod światło. Inne, np. Astrofilit mają na powierzchni niesamowite iskrzące wzory, które może sfotografować tylko pod odpowiednim kątem oświetlenia. Jest tu niesamowita przestrzeń do zabawy i eksperymentów z aparatem. Czasem prawdziwe cuda możemy odkryć dopiero w obiektywie. A czasem w żaden sposób nie możemy uzyskać autentycznego koloru. Ja tak mam z Obsydianem Mahoniowym, który ma piękny ciemny brązowy kolor, a na zdjęciach uporczywie wychodzi pomarańczowo rudy.

Jeśli robimy zdjęcia dla siebie lub na sprzedaż, najwygodniej wykorzystać słoneczny dzień i przy naturalnym oświetleniu dopasować kontrastowe tło, które uwypukli kolor kryształu. Wadą takiego pstrykania zdjęć jest oczywiście cień, który potem trzeba usunąć z pomocą obróbki. Jest i druga przeszkoda błyszczące kamienie i kryształy odbijają nie tylko lampy, którymi je oświetlamy, stąd korzystanie z namiotów. Odbijają też okna, jeśli próbujemy zrobić zdjęcie przy dziennym świetle na biurku. A Aury jak lustro odbijają nawet dłoń z aparatem. Jest tu więc mnóstwo wyzwań dla niedzielnego fotografa, który nie dysponuje profesjonalnym sprzętem.

Na szczęście nie aspiruję do mistrzostwa w temacie, chociaż nie ukrywam, że bardzo lubię fotografię, ale profesjonalistką nie jestem i nie będę. Zdjęcia kamieni na mojej stronie są czysto poglądowe i na dodatek ozdabiam je celowo „światełkami” to taki mój swoisty podpis. Nie przeszkadza mi, jeśli ktoś skorzysta z moich zdjęć, ale w ten sposób chronię siebie przed ewentualnym podejrzeniem, że korzystam z cudzej pracy. Wszystkie zdjęcia w Kryształowym Portalu są moje (poza ilustracją do „Kryształowych Komnat” znalezioną w sieci). To też forma prezentacji posiadanej przeze mnie pięknej kolekcji, którą kocham ogromnie i która cieszy moje serce od lat.

Bogusława M. Andrzejewska

Przeprosiny

Zwyczajowa forma przepraszania jest obowiązkowo nauczanym zachowaniem. Już malutkie dzieci są stawiane pod ścianą i programowane tym magicznym słowem. Kwestia kultury, kwestia dobrego smaku, kwestia wreszcie bycia uczciwym człowiekiem wymaga znajomości niuansów przepraszania. Jest ono jednak tak wielowątkowe, że czuję potrzebę podzielenia się z Wami tym, co niesie w sobie prośba o wybaczenie. Myślę też, że wielu spośród Was czuje podobnie.

Zacznę od najważniejszego – od skruchy. Moim zdaniem to najistotniejsza część całego rytuału. Doświadczam tego osobiście. Jeśli ktoś, kto zranił mnie do głębi serca, szczerze powie: „nie chciałem tego”, ma wybaczone, jest rozgrzeszony. Może jestem dziwaczna, ale rozumiem, że czasem zdarzają się rzeczy i sytuacje, w których coś wymyka się spod kontroli, a celem nieciekawego działania wcale nie jest zranienie mnie, tylko jakiś korzystny interes czy inna sprawa. Nie jestem centrum wszechświata, nie wszystko kręci się wokół mojego dobrego samopoczucia, jeśli więc ktoś wybiera coś dobrego dla siebie, a ja przypadkiem obrywam – to po prostu rozumiem i wybaczam.

Jest w tym jeszcze jeden istotny dla mnie element. Jeśli ktoś działał egoistycznie albo w strasznych emocjach, ale po pewnym czasie wraca mu rozsądek i mówi: „nie chciałem cię zranić, ale dopiero dzisiaj rozumiem swój błąd” – to też mi wystarcza. Bo wszyscy uczymy się na błędach i każdy czasem upada na nos. Nie jestem wyjątkiem. Też szczerze przepraszałam, kiedy coś poszło nie tak, kiedy w emocjach podniosłam głos, a dopiero po wyjściu z emocjonalnego zamętu poczułam, że to zachowanie wcale nie było dobre.

Myślę, że nikt z inteligentnie myślących ludzi nie krzywdzi nikogo świadomie. Czasem to kwestia własnego interesu, który stawiamy ponad interesem obcej osoby. I trudno uogólniać, czy to niewłaściwe, bo czasem trzeba być asertywnym. Poświęcanie się dla innych  też wcale nie jest dobre. Bywa różnie. Ale bywa tak, że czujemy się źle z dokonanym wyborem i chcemy przeprosić. I to uczucie jest tutaj kluczowe.

Kiedy nie ma skruchy, przeprosiny są bez wartości. Nie są mi potrzebne przeprosiny od kogoś, kto chciałby, abym przestała się dąsać. Nie miewam takich sytuacji, bo rzadko się dąsam, ale dostrzegam je wokół siebie. Czasem przeprasza się dla świętego spokoju. I powinnam tu napisać: mówi się słowo „przepraszam”. To nie to samo, co żal i skrucha. Człowiek, który wypowiada to magiczne słowo, aby wszyscy się odczepili, a w domu wróciła miła atmosfera, w istocie wcale nie przeprasza. Pokazuje, że chce swojego komfortu, chce spokoju, a to co zrobił, jego zdaniem jest całkiem w porządku. A przecież nie jest, jeśli powstał spór.

Jeśli ktoś nie rozumie, co zrobił źle i dlaczego czujemy się zranieni, to żadne słowa nie są potrzebne i żadne przeprosiny niczego nie zmienią. Dlatego mądre osoby w takiej sytuacji pytają: „za co przepraszasz?”. Czasem pada zdziwiona odpowiedź: „no… że późno wróciłem”. „Ależ nie, problem w tym, że mnie nie uprzedziłeś i przez trzy godziny obdzwaniałam wszystkie pogotowia. Naraziłeś mnie na stres. To było niewłaściwe, a nie godzina powrotu”. Rozumienie jest podstawą. Bez rozumienia przeprosiny nie mają sensu.

Przy okazji warto wspomnieć, że ludzie chcą przepraszać za to, jacy są. Zdominowani przez partnera lub partnerkę wchodzą w poczucie winy i próbują prosić o wybaczenie za jakąś swoją iluzoryczną ułomność. Dlatego warto wyraźnie nazywać swoje pretensje i mówić: „czuję złość i rozpacz, kiedy nie mam od ciebie wiadomości tak długo”. Różni się to od stwierdzenia: „jestem wściekła na ciebie, bo ciągle mnie ranisz”. Z tej drugiej wypowiedzi nic konstruktywnego nie wynika, poza brakiem równowagi i potrzebą wyżycia się na rozmówcy”.

A zwykle przedmiotem sporu jest zachowanie, a nie sam człowiek. Zachowanie podyktowane emocjami, egoizmem, roztargnieniem, słabością, chorobą… Zachowanie można kontrolować i domaganie się przeprosin jest w istocie przywoływaniem większej kontroli, aby następnym razem takiego błędu nie popełnić. Domaganie się przeprosin jest wyrazem oczekiwania konkretnego zachowania. To nie oznacza nigdy „bądź inny”, lecz zawsze „nie rób w ten sposób”. (Ewentualnie: „postępuj w ten sposób”). Czyli jak zawsze kluczowa jest nauka, zmienianie działania, zachowania, reagowania. A nie zmienianie nas ludzi na innych, niż jesteśmy. Uważam, że to ważne.

Jak łatwo się domyślić – ktoś, kto nie rozumie, za co ma przeprosić i co złego się stało, nie będzie się zmieniał. Nie widzi potrzeby i nawet nie pojmuje, co miałby przyswoić i jak. Będzie powielał to, czym zranił kogoś innego w nieskończoność. A przy okazji może rozwinąć w sobie przekonanie, że świat jest nieprzyjazny, a ludzie durni, bo ciągle robią awantury bez powodu, byle tylko jemu dokuczyć. Dlatego to takie ważne, by dążyć do jasnego wyrażania swoich pretensji i nazywać rzeczy po imieniu. Przeprosiny nie są gestem, są zgodą na zmianę zachowania.

Mówię tu o rzeczach pozornie oczywistych, ale często spotykam się z sytuacją w relacji, gdzie on mówi szczerze: „nie wiedziałem, że to ci sprawia przykrość, nigdy tego nie powiedziałaś”. Absurdalne? Wcale nie, kiedy uświadomimy sobie, że w złości człowiek wykrzykuje inwektywy przeciwko drugiemu, wcale nie nazywając tego, co jest sednem problemu. Oto przykład…

Para. On i ona po powrocie z towarzyskiego spotkania. Najpierw godzinne kobiece dąsy i rzucanie przedmiotami. Dopiero kiedy on chce ją przytulić, ona gwałtownie go odpycha i krzyczy:

– Nie dotykaj mnie. Jesteś podły!

Oczy jak pięciozłotówki.

– Dlaczego Kochanie? Co ci zrobiłem?

– Jak śmiesz pytać padalcu? Jesteś podły!

– Ale ja nie rozumiem…

– Nie udawaj, że nie wiesz! Zawsze mi to robisz, zawsze.

– Ale co ci robię?

– Nie zgrywaj niewiniątka. Jeśli jestem taka okropna, to po co ze mną jesteś?

– Ty? Okropna? Przecież cię kocham.

– Gdybyś mnie kochał, to byś mnie nie krzywdził.

– Ale co ja zrobiłem?

– To, co zawsze. Zraniłeś mnie. Ale nie pozwolę, nie pozwolę. Wynoś się!

Konia z rzędem temu, kto zgadł, o co pani miała pretensje. Koń zostanie przy mnie, bo możliwości sto tysięcy, w tym tak istotne rzeczy, jak zdrada, ale i drobiazgi nie warte uwagi, np. pochwalenie koleżanki, że ładnie wygląda lub zatrzymanie się dłużej na rozmowie z dawno nie widzianym kolegą, podczas gdy pani się nieco nudziła sama. Problemem jest totalna nieumiejętność komunikowania swoich potrzeb, z którą spotykam się częściej, niż bym chciała.

Jeśli naprawdę chcę, aby partner… np. nie rozmawiał z panią X, bo jej nie znoszę, to domagając się przeprosin powiem wprost: „nie życzę sobie, abyś w mojej obecności mówił tej osobie komplementy. Nie lubię jej, jestem zazdrosna i oczekuję, że będziesz lojalny wobec mnie i moich oczekiwań”. Mniej więcej tak. Można rzecz jasna innymi słowami. Mój partner może mnie wyśmiać, może odmówić, ale jeśli przeprosi i powie: „ok. rozumiem, nie będę”, to przeprosiny mają sens. I awantura ma sens. Jest konstruktywna. Prawdziwa kobieta umie zrobić awanturę z niczego, ale taką, która do czegoś sensownego prowadzi.

Czasem ktoś nie zgadza się z nami, więc chociaż nie chce zadawać nam cierpienia, nie przeprasza, bo nie chce też zmienić zachowania i z czegoś rezygnować. Na przykład pan mówi rozżalonej pani: „kocham ciebie, ale Zośkę też lubię i przyjaźnię się z nią od lat. Nie będę udawał, że jej nie znam. Chcę z nią rozmawiać, jak zawsze”. To moment, w którym trzeba podąć decyzję – zgodnie z tym, co się czuje. Można znaleźć kompromis, można przyjąć argument i zaufać partnerowi, a można się rozwieść. Wybór zawsze należy do wybierającego.

I na koniec jeszcze jedna opcja. W życiu bywa i tak, że ktoś doskonale wie, za co przeprasza, ale w kółko robi to samo wierząc, że przeprosiny wszystko zawsze załatwią. To też specyficzne zjawisko, które dewaluuje przeprosiny. Ale podkreślę bardzo wyraźnie, że nie ma w tym skruchy. Skrucha – jakże przestarzałe słowo – oznacza dyskomfort psychiczny spowodowany naszym własnym działaniem. Czując skruchę wiemy, że to niewłaściwy postępek i następnym razem wybierzemy inaczej. Człowiek, który w kółko broi jak Tygrysek z Kubusia Puchatka i w kółko przeprasza, zatrzymał się na etapie małego dziecka – pozbawionego odpowiedzialności i dojrzałości. Nie czując skruchy, nie ma też potrzeby rezygnowania ze swojego radosnego brojenia.

Ale uwaga, ponieważ to też wielka pułapka. Niektórzy uważają, że przeprosiny zawsze są tylko słowem i odrzucają je. Nawet wówczas, gdy towarzyszy im skrucha. Internet jest pełen bzdurnych memów typu: „stłucz szklankę, a potem powiedz jej ‚przepraszam’. Sklei się?” Nie powielajcie ich, one są zaprzeczeniem sensu wybaczania w ogóle. Nie można Kochani Moi. Szlachetny człowiek przyjmuje przeprosiny, przyjmuje ich intencję. W ten sposób otwiera się się na Dobro płynące z wszechświata, ponieważ przeprosiny, szczególnie te szczere, są darem. Nie wynagrodzeniem nam krzywdy – to rzecz człowieka. Wszechświat przynosząc nam przeprosiny, proponuje nam harmonię i oczyszczenie energetyczne przestrzeni. Dlatego każdy mądry człowiek przyjmuje przeprosiny. I wybacza.

Szlachetny człowiek umie wybaczyć zawsze i każdemu. Także temu, który nie odczuwa skruchy. Dba w ten sposób o harmonię w sobie i czystość własnej energii – wiadomo. Bo przeprosiny nie zmuszają nas do przyjaźni czy współpracy z tym, który źle zachował się względem nas. Możemy iść każde swoją drogą. A ważne rozróżnienie dotyczące istnienia żalu i skruchy pokazuje tylko jedną rzecz: tam gdzie jest skrucha, tam są dobre rokowania. Można wybaczyć, zapomnieć i dać kolejną szansę. Tam gdzie przeprosiny są nieszczere, jest ważna informacja, że nie będzie tak, jak sobie życzymy. Cokolwiek to znaczy, bo przeprosiny mogą dotyczyć nie umytego talerza. Czy umiemy i chcemy żyć z tym nie umytym talerzem, zależy tylko od nas. Każda sytuacja jest przecież inna.

Bogusława M. Andrzejewska