Unikalność

Być sobą, takim prawdziwym rzeczywistym sobą, wydaje się być najtrudniejsze dla wielu ludzi. Wszystko dlatego, że każdy chce być Kimś. Koniecznie przez duże „K”. Wynika to z mylnego przekonania, że jeśli nie jest się Kimś, to jest się nikim. Tymczasem nie możemy być nikim, bo każdy z nas jest absolutnie unikalny, cudowny, boski, jak tylko unikalne może być prawdziwe Światło i Miłość zamknięte w fizycznym ciele. Nawet wyjątkowość naszych odcisków palców udowadnia, że nie ma dwóch takich samych ludzkich istot.

Jesteśmy tu dla siebie. Jesteśmy tu dla odkrywania własnej doskonałości. Jesteśmy też dla zwyczajności i naturalnego zachwytu błękitem nieba, kwitnącym drzewem, zielenią łąk. Jesteśmy dla swoich własnych pomysłów, rozwijania wyjątkowych talentów, które każdy posiada, dla swoich refleksji i swoich snów. Próba ubrania się w cudze odkrycia i cudze marzenia pozbawia nas szansy na to, co dla nas najważniejsze – na nasze autentyczne życie, zabarwione prawdziwą myślą. Każdy jest jak płatek śniegu – jedyny, niepowtarzalny. Przychodzi na świat by emanować swoją odrębnością i dzielić się ze światem Kim Jest W Istocie.

Każdy człowiek jest ważny. Każdy jest niezbędną częścią wielkiej kosmicznej układanki. Każdy dokłada do potężnej mozaiki życia kawałek czegoś wyjątkowego. Każdy. Taki, jaki jest w swojej prawdziwej naturze. Dlatego takie istotne jest, by umieć docenić samego siebie, dostrzec w sobie całe bogactwo rozmaitych jakości i zdolności. Emanować sobą i swoją niepowtarzalnością, która jest nam dana po to, byśmy wspólnie tworzyli całość Istnienia. Nie warto tego zastępować cudzymi maskami. Tacy, jacy jesteśmy, jawimy się najlepsi we wszechświecie.

Jest takie mądre powiedzenie, że nikt nie będzie lepszym mną ode mnie i to jest klucz do pojmowania prawdziwego sensu istnienia. Każda dusza schodzi na Ziemię w określonej ludzkiej osobowości, w starannie dobranym ciele, aby być właśnie tą osobą. Z takimi cechami, z takimi nogami, kolorem oczu i niesfornymi włosami. Czasem z odstającymi uszami, a czasem z matematycznym geniuszem. Czasem z talentem artystycznym, a czasem z kompletnym brakiem słuchu muzycznego. To wszystko ma sens, to jest w sposób przemyślany dopasowane do tego, czym dusza chce emanować tu na Ziemi.

W naszej niezwykłej erze, zdominowanej przez media i kształtowanej przez influencerów, ludzie zapominają, co to znaczy być sobą. Ubierają się i czeszą, jak znane gwiazdy sceny. Zachowują jak popularni youtuberzy. Dokonują wyboru jak ktoś znany w sieci, kto im zaimponował. A przecież każda decyzja to ruch energetyczny, który określa nasze istnienie. Powinna być nasza, niepowtarzalna, suwerenna, zgodna z pieśnią naszej duszy, a nie skopiowana od innej osoby. Inni ludzie – w tym także ci sławni – mogą nas inspirować, ale nie powinni być sztampą, od której odbijamy smutną kopię innego człowieka.

Nie dziwi mnie młodzież, która szuka swojego indywidualnego wyrazu. Jednak dziwią mnie dorośli. Ci dorośli, którzy zakopują głęboko samych siebie, by powielać kogoś innego, kto jest lubiany, doceniany, szanowany. Bierze się to z niskiego poczucia wartości i braku wiary we własną doskonałość. Tacy ludzie zwyczajnie zazdroszczą komuś, kto „lśni”. Czasem kopiują jego pomysły, tematy, nazwy, a nawet sny, przez naiwną wiarę w to, że jeśli założą na siebie maskę tej osoby, to spłynie na nich piękno tego, którym chcieliby być. Tak się nie dzieje. Ich prawdziwa natura żałośnie wygląda spod resztek przebrania i powstaje jakiś żałosny miks. A przecież najlepiej być sobą. Zawsze.

Najmocniej ten problem dotyka ludzi, którzy chcą dowartościować siebie przez władzę nad innymi. Ludzi, którzy zeszli na Ziemię, by tworzyć i rozświetlać świat przez sztukę, a teraz pragną rządzić. Pragną sławy i wysokiego piedestału, pomnika z wyrytym własnym nazwiskiem. Na siłę próbują być liderem lub uczyć i pouczać innych, chociaż nie mają do tego talentu, bo ich zdolności prowadzą w zupełnie innym kierunku. Co gorsza gromadzą negatywną karmę, ponieważ próbują przewodzić innym wbrew własnej duszy i wiodą ludzi na manowce.

Czasem myślę, że nie ma nic gorszego niż ślepa uliczka spragnionego chwały i podziwu podróżnika, tęskniącego za tym, by inni bili mu pokłony i zachwycali się nim na ślepo. Nie myślę o tych, którzy pozwalają się zwieść, bo to ich suwerenny wybór, ale o tych, którzy dla oklasków wchodzą w cudzą rolę, zaniedbując istotę samego siebie. Cóż, potrzeba wywyższania się nad innych i udawania kogoś lepszego od reszty świata, jest bardzo niską, lucyferyczną jakością. Nigdy nikomu dobra nie przyniesie.

Tacy ludzie udają kogoś, kim nie są, zupełnie bez potrzeby, bo gdyby objawili światu swoją prawdziwą naturę, byliby najpiękniejsi i najbardziej wyjątkowi. Byliby doskonali w tym, Kim Są W Istocie. Zależnie od panującej mody, zależnie od czasów, w których przyszło im żyć, mogliby być popularni i podziwiani lub całkiem odwrotnie – niezauważani. Ale nie żyjemy tu po to, by nas zauważano. Wystarczy być sobą, bez lansu i pogoni za oklaskami. Bo kiedy odejdziemy z tego świata, spadną wszystkie maski i dusza z rozpaczą podsumuje życie, przebyte w cudzych butach.

Myślę, że sława jest ogromną pułapką. W czasach mediów wielu chce być podziwianymi przez innych. Nie ma w tym niczego złego, dopóki nie staje się to głównym celem naszego życia. Mamy realizować samych siebie, nasze unikalne talenty, a nie to, co akurat modne i podziwiane. Nie żyjemy tu dla podziwu, ale dla samospełnienia, którego nikomu nie da popularność. Ona może być efektem dodatkowym realizacji naszych unikalnych talentów, ale nie powodem określonych działań.

Duchowi Mędrcy od dawna powtarzają, że prawdziwe oświecenie przychodzi dopiero wtedy, kiedy przestajemy zabiegać o oklaski i cudzy zachwyt, kiedy pozwalamy sobie na to, by stać się kroplą w oceanie, by stać się iskrą w wielkim płomieniu życia. Dopiero wtedy, kiedy przestajemy udawać i mamy odwagę być kimś zwyczajnym, nieznanym, cichym i ukrytym w tym, co kochamy, dopiero wtedy stajemy się autentyczni i zaczynamy emanować swoją prawdziwą boską mocą. Bo jesteśmy tu na Ziemi dla uznania swojej wspaniałości.

Bogusława M. Andrzejewska

Wybrać dobro

Wybaczanie wcale nie jest łatwym procesem, jak próbują nam wmówić niektórzy. To skomplikowane działanie, szczególnie wtedy, kiedy długo mierzyliśmy się z żalem. W teorii wszystko jest oczywiście proste, więc słowa padają szybko i bez trudu. Chcesz być zdrowy – wybaczaj. Chcesz być bogaty – wybaczaj. Chcesz być spełniony – wybaczaj. Chcesz cieszyć się miłosnym związkiem – wybaczaj. Jasne, ale jak?

Metod jest ich sporo. Zawsze w pierwszej kolejności polecam Medytację na Światło. Potem oczyszczenie żalu z pomocą przede wszystkim Fioletowego Płomienia. Do tego dochodzą jeszcze rozmaite narzędzia innych nauczycieli, na przykład Ustawienia Systemowe Hellingera albo Metoda Tippinga. Jednak w tym wszystkim można nie znaleźć dla siebie pomocy, bo jakaś część, gdzieś w głębi człowieka uparcie trzyma się zadanego niegdyś bólu.

I chociaż czasem nie pomagają żadne tłumaczenia, to dzisiaj o tym właśnie, ponieważ w moim doświadczeniu zdrowy rozsądek wielokrotnie okazał się najbardziej skuteczny. Jestem logiczna. Zawsze taka byłam. Na dodatek kocham dobro, piękno i komfort. Nigdy nie byłam natomiast zwolenniczką cierpiętnictwa, więc kiedy zadam sobie pytanie: „co przyniesie mi najwięcej przyjemności, lekkości, zadowolenia?” – odpowiedź staje się oczywista.

Ważne, by spokojnie przyjąć istnienie takiej dziwnej blokady w głębi duszy i nie martwić się, że jesteśmy jacyś wadliwi. Ludzie dużo i głośno mówią o łatwości wybaczania, bo kochają maski i udawanie kogoś, kim nie są. Nadrabiają miną i twierdzą, że wcale nie mają żalu, chociaż go mają. Wybaczanie to proces. Nie załatwi się tematu jedną grą w Satori czy wypełnieniem formularza. To odbywa się w sercu – dlatego właśnie przedkładam takie metody jak Medytacja na Światło, która dotyka prawdziwej głębi naszej istoty.

Ta dziwna blokad pojawia się dość często. Jest wyznacznikiem podjęcia procesu i świadectwem uruchomienia przepływu energii. Zanim lody żalu się rozpuszczą, potrzebujemy jeszcze więcej tej energii. Można zrobić sobie zabieg Reiki w odpowiedniej intencji lub oczyścić się w Kronikach Akaszy. Można poprosić o uzdrowienie Archaniołów lub wielokrotnie raz po raz stosować Medytację na Światło. Do skutku. Któregoś dnia mur pęknie, a serce zaleje czysta bezwarunkowa miłość.

Pomaga w tym zrozumienie całej skomplikowanej sytuacji. Rzecz nie tylko w tym, by wejść w buty kata i zobaczyć w nim nieszczęśliwego człowieka, któremu w życiu brakowało miłości. To nie zawsze działa. My też często nosimy w sobie ślady cierpienia i wcale z tego powodu nie bijemy innych na odlew. Powtarzanie – „to biedny człowiek, nie wie, co czyni”, jest czasem zbędną próbą bycia Chrystusem, który nadstawia drugi policzek. A przecież jeśli umiemy nie krzywdzić, to umie każdy. Tylko nie każdemu się chce, więc z jakiej racji mamy mu odpuścić?

Ale jest w tym coś ważnego i dobrego dla nas: wybór. Możemy wybrać, że wybaczymy i przestaniemy czuć żal i gniew. Korzyści z tego są ewidentnie dla nas. Po pierwsze odzyskamy spokój i zaczniemy w nocy dobrze spać. Każdy, kto cierpiał emocjonalnie wskutek doznanej krzywdy wie, o czym piszę. Jeśli jest narzędzie – a przecież jest – które pomoże ten spokój odzyskać, to nie warto zwlekać ani chwili. Spokój jest bezcenny.

Wraz ze spokojem przychodzi zdrowie. Żal i brak wybaczenia to psychosomatyczny wzorzec wszelkich chorób nowotworowych. Największa pozorna niesprawiedliwość wszechświata – skrzywdzony człowiek umiera wskutek emocjonalnego cierpienia i żalu do oprawcy. A to przecież kata powinna dosięgnąć kara. Jednak schodzimy tu na Ziemię, by nauczyć się wybaczania, a nie zemsty. Jest w tym więc pewna gorzka adekwatność, że pielęgnowanie w sobie pretensji obraca się przeciwko nam.

Wraz z odpuszczeniem win przychodzi też lekkość, ulga i poczucie szczęścia. Żal jest ciężką i trującą energią, co można ocenić choćby po jakości paskudnych chorób, jakie wywołuje. Brak wybaczenia nie przynosi kataru czy łamania w kościach. Przynosi powolną bolesną śmierć, jakby wyraźnie pokazywał, że jest najgroźniejszą toksyną świata. Kiedy go uwolnimy, to oczyszczamy swoje ciało z koszmarnego jadu. Pojawia się lekkość, radość, poczucie szczęścia. Energia zaczyna pięknie krążyć i wszystko wokół zaczyna lśnić.

Właśnie dlatego bez wybaczenia nie ma rozwoju wewnętrznego. Na wszystkich ścieżkach duchowych zaczynamy od tego, by odpuścić innym ich winy. Uwalniając się od żalu, otwieramy się na Dobro i pozwalamy, by najlepsze energie wypełniały nasze życie. Zamiast zwijać się w trudnych emocjach i gryźć w gniewie palce, możemy rozłożyć szeroko ramiona i uśmiechać się do całego świata. Możemy z ufnością otwierać serce na cudowne doświadczenia. Możemy być zwyczajnie szczęśliwi. Właśnie dlatego warto wybrać wybaczenie – dla siebie.

Bogusława M. Andrzejewska

Karanie

O potrzebie zemsty i ukarania kogoś za doświadczoną krzywdę już pisałam. Zemsta to niska energia, która do niczego dobrego nie prowadzi, a poczucie satysfakcji jest tylko chwilowe. W gruncie rzeczy w żaden sposób nie przynosi ulgi. Szkoda, że tak wiele historii z literatury i filmografii opiera się takich paskudnych wzorcach. Musimy umieć wyjść poza schemat wtłaczany nam przez media i rozmaitych autorów poszukujących silnych emocji, by zaciekawić odbiorcę.

Dzisiaj chciałabym jednak napisać o czymś innym niż osobista krzywda. Obserwuję, że wiele osób domaga się ciągle sprawiedliwości w sprawach, które ich bezpośrednio nie dotyczą. Czasem uważają, że jest ona czymś oczywistym i koniecznym. Więzienia są pełne, w sądach ogromne kolejki do skazywania kolejnych winnych i wszyscy uważają, że to naturalne. Tymczasem mogłoby być inaczej. Jestem Starą Duszą, moje poglądy mogą wydawać się dziwne, ale opierają się na wysokich wibracjach i rozumieniu zasad Prawa Przyciągania. Skoro już tu jestem na tym dziwnym świecie, dzielę się wiedzą o tym, jak być powinno, by ludzie byli zdrowi i szczęśliwi.

Podstawą jest wysokie poczucie wartości, szacunek dla siebie i innych. Jeśli kochamy siebie, nikt nas nie krzywdzi i sądy oraz więzienia stają się całkowicie zbędne. To oczywiste. Przyjmijmy jednak na chwilę, że jesteśmy dopiero w procesie rozwojowym i ciągle jeszcze dotykają nas rozmaite trudne doświadczenia ze strony innych. Jak sobie poradzić ze społecznym problemem kradzieży na przykład? Otóż okazuje się, że są na naszej planecie cywilizacje, które rozumieją energię i wiedzą doskonale, co należy zrobić w przypadku niewłaściwego postępowania.

Wielokrotnie mówiłam i pisałam, że człowiek, który jest kochany i szczęśliwy nie krzywdzi innych. Złe postępowanie jest zawsze efektem braku miłości i wewnętrznego bólu. Podstawą jest oczywiście praca z dziećmi, a potem z młodzieżą, wypełnianie młodych istot miłością, mądrością i szacunkiem dla siebie oraz dla  innych. Dopóki wszystkie dzieci nie będą otulane przez rodziców i opiekunów miłością i podnoszeniem poczucia wartości, będziemy doświadczać przestępstw. Kiedy każde dziecko doświadczy miłości i wsparcia – każde! – skończą się problemy. To da się zrobić.

Ale jeśli już mają miejsce różne naruszenia prawa, to warto winnego otoczyć właśnie miłością i zrozumieniem, a nie okrucieństwem i karaniem. Jest takie plemię na Ziemi, które ma ten mądry zwyczaj. Przestępca staje na środku wioski otoczony przez wszystkich mieszkańców. Każdy po kolei mówi mu dobre rzeczy, chwali go i zapewnia o miłości. Brzmi jak bajka? Jasne. Ale w istocie idealnie odzwierciedla zasady Prawa Przyciągania. Okazanie takiej osobie najlepszych uczuć, podniesienie mu poczucia wartości to JEDYNY sposób, by taki człowiek nigdy więcej nie popełnił przestępstwa. Karanie rozwija ból i gorycz, pogłębia niskie wibracje i chęć odwetu. Resocjalizacja poprzez karę jest bzdurą. Oczywiście – czasem ktoś ze strachu zaniecha pewnych negatywnych czynności, ale strach nie jest dobrą motywacją. Z reguły  złe energie znajda ujście w inny sposób. Nie tędy droga.

Tyle ogólnie prawdziwie duchowych zasad rozwoju. Jestem świadoma, ze żadne społeczeństwo – poza wymienionym tutaj plemieniem – nie jest gotowe na takie zmiany. Nie oczekuję ich, tylko uświadamiam i pokazuję. Jeśli rzucamy w człowieka błotem, nie możemy oczekiwać, że jego skóra zacznie lśnić złotą farbą. I ten człowiek i nasze dłonie będą ubabrane. Jeśli uderzam w tęczowy witraż metalowym łomem, nie zacznie ów witraż lśnić, lecz pęknie i rozsypie się na tysiąc kawałków. Nie można wymierzać kary i oczekiwać poprawy. Każda poprawa jest tylko maską założoną dla pozorów spokoju. Rozumiem jednak, że zmiany na Ziemi wymagają czasu.

Chcę zwrócić tutaj uwagę na nasze indywidualne wzorce. Jeśli bardzo mocno oburzamy się na postępowanie innych ludzi, to brakuje nam w sercu tolerancji i współczucia. Każdy przestępca to w pewien sposób nieszczęśliwy człowiek, w którego życiu zabrakło miłości. Potrzebuje przede wszystkim uzdrowienia. Nie chcę tutaj usprawiedliwiać okrutnych morderstw i innych zbrodni. Chcę tylko wyraźnie powiedzieć, że nie powinniśmy wypełniać myśli życzeniami kary dla innej osoby. Myślny raczej o uzdrawianiu, a nie o karaniu. O zapobieganiu, dobrym wychowywaniu, a nie o torturach dla drugiego człowieka.

Noszę w sobie stale słowa: „kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Nie chodzi o porównywanie się do zbrodniarza, który zrobił coś, o czym nigdy nawet nie pomyślę. Chodzi raczej o to, że nigdy nikomu – zatem nawet zbrodniarzowi – nie życzę źle. Nie rozkminiam wyroków i zasadności istnienia więzień. Zostawiam to. Po prostu nie mam w sobie potrzeby wymierzania komukolwiek jakiejkolwiek kary. Nie czuję złości tylko współczucie – zarówno dla ofiary jak i dla kata. 

Ale znam ludzi, którzy ciągle głośno domagają się karania kogoś za coś. Czasem mają pozornie rację, kiedy krzyczą przeciwko komuś, kto okrutnie krzywdzi kogoś innego czy nawet całe grupy społeczne. Rzecz w tym, że domaganie się tak zwanej sprawiedliwości jest także wzorcem. Wzorcem braku litości. Wzorcem torturowania, ograniczania wolności, krzywdzenia innego człowieka. Uczymy w ten sposób naszą podświadomość rozliczania za wszystko, co w naszym pojęciu niewłaściwe. Może to z czasem obrócić się przeciwko nam.

Chociaż krzyczymy głośno przeciwko oczywistym zbrodniom, nasza podświadomość nie odróżni zabójstwa od drobnej złośliwości wyrządzonej innej osobie. Możemy zaskoczyć samych siebie bolesnym doświadczeniem, które wykreujemy, aby się ukarać za jakiś drobiazg pozornie bez znaczenia. Nie warto. Nie warto domagać się kary dla nikogo, bo tworzymy wtedy wzorzec, że kara jest czymś słusznym i będziemy dostawać ją za każdym razem, kiedy poczujemy najmniejsze bodaj wyrzuty sumienia.

Piszę na ten temat w dziale o wybaczaniu, bo w istocie chciałabym zrozumieć – jak ma się domaganie sprawiedliwości do wybaczania? W sieci pełno nadmuchanych wypowiedzi o przebaczaniu i reklam kursów metody Tippinga. A potem te same osoby krzyczą, by kogoś ukarać, bo na to zasłużył. Czy to nie jest sprzeczne ze sobą? Przecież prawdziwe odpuszczenie nie domaga się kary. I powtórzę – społecznie pewne działania są nadal potrzebne, ale my sami nie musimy nosić w sobie takich wzorców. Możemy skupić się na tym, co dobre i wierzyć w harmonię wszechświata. Niech wszechświat sam zajmuje się rozliczaniem i karaniem. My wybaczajmy, widząc tylko Dobro.

Bogusława M. Andrzejewska

Manipulacje

Jest na facebooku pewien dziwny profil osoby, która w charakterystyczny sposób manipuluje ludźmi, aby zdobyć popularność. I chociaż zaprzecza sama sobie, chociaż jej wypowiedzi są pozbawione logiki, zdobywa wielu przytakiwaczy. Zjawisko w pierwszej chwili mnie zaskoczyło ogromnie, bo jak można dać się tak nabierać? Przecież gołym okiem widać brak logiki i spójności. A mimo tego ludzie dają się wodzić za nos jak małe dzieci. Nie po raz pierwszy poczułam się rozczarowana ludzką ignorancją. Ale znajomość psychologii pozwala mi zastąpić to zrozumieniem.

Dzisiaj pokażę Wam, na czym polega taki proces. Nie dlatego, że liczę na czyjeś przejrzenie na oczy. Nie liczę. Wyrosłam już z pouczania i nie zamierzam zbawiać świata. Niech każdy robi sobie, co chce. Ale samo zjawisko uznałam za bardzo ciekawe z punktu widzenia psychologii i osobistego rozwoju. Warto się mu przyjrzeć chociażby po to, aby się pośmiać serdecznie, kiedy się odkryje, jakie proste mechanizmy rządzą ludźmi. Może kiedyś wykorzystacie to w lepszym celu, niż wzmacnianie mroku na świecie.

Osoba ta nazywa siebie „przełamywaczką schamatów”, co już zgodnie z Analizą Wypowiedzi pokazuje: „jestem kimś lepszym, niż te wszystkie durne owce, co lezą bezmyślnie za popularnymi i lubianymi powszechnie rzeczami”. Prosta interpretacja: „jestem lepsza od was głupole”. Znaczenie to odczuwa każdy i natychmiast poprawia włosy lub krawat, aby szybko zaprzeczyć, że nie jest głupią owcą, że on/ona także nie lubi schematów. Kolejnym etapem jest gorączkowe czytanie durnowatych i prowokacyjnych postów, aby szybko znaleźć coś, czemu można przytaknąć i pokazać: „o właśnie, ja też tak myślę, też przełamuję schematy, też nie jestem głupkiem”. Oto skuteczna manipulacja.

Moim zdaniem dojrzałość i mądrość polega na korzystaniu z zasobów intelektualnych po to, by czerpać z odkryć własnych i z mądrości innych dla własnego dobra, a także dla dobra bliskich i dalszych osób. Polega na dokonywaniu wyborów tego, co z nami rezonuje, co się nam podoba i odrzucaniu tego, co uznajemy za niewygodne czy niekorzystne. Nikt nie jest schematyczny. Człowieczeństwo polega na indywidualizmie i na kierowaniu się własnym rozsądkiem. Nic nie jest też do końca schematem, a już na pewno w obrębie rozwoju nie znajdziemy żadnego, ponieważ ścieżek są setki, a ludzie są w tej sferze niepowtarzalni.

Co to znaczy zatem przełamywać schematy? Odchodzić od tego, co wielu uznało za dobre? Odrzucać to, co sprawdzone, tylko dlatego, że sprawdzone i dobrze nam służy? Z tego punktu widzenia schematem może być jedzenie śniadania. Zrezygnujemy z posiłku, bo jakaś nielogiczna i zakompleksiona osoba chce się popisać swoją innością? Schematem jest noszenie majtek albo butów. Zaczniemy chodzić nago lub boso, bo ktoś chce za wszelką cenę pokazać jaki jest oryginalny? Silenie się na oryginalność zawsze trąca psychicznym zaburzeniem i już w tym miejscu powinno się czytelnikom tego profilu zapalić czerwone światełko. Pamiętacie najbardziej znaną osobę, która chciała zabłysnąć oryginalnością? Przypominam – spaliła bilbliotekę. Dla mnie taka osoba nie zasługuje nawet na minimum szacunku.

Jeśli przykładem będzie założenie, że jazda na rowerze jest zdrowa czy korzystna z innych powodów, „przełamywaczka schematów” napisze w swoim poście: „na rowerze jeżdżą manipulanci, którzy chcą wyrwać od was wasze pieniądze, byście od nich kupowali rowery, byście kręcili pedałami i nie wiecie na co narażacie swoje mięśnie łydek, kiedy tak kręcicie. Nie dajcie się oszukiwać”. Tak mniej więcej wygląda logika osoby, którą wybrałam, by pokazać Wam zjawisko manipulacji. Prędzej ugryzłabym się w piętę, niż postawiła jej lajka. Nadal jestem w szoku, kiedy pomyślę, ile osób klaszcze z zachwytem czytając, że kręcenie nogami na rowerze jest złe. A podobno myślenie nie boli.

„Przełamywaczka schematów” oczernia i obśmiewa wszystko, co znam i czego nie znam, o czym nie mam pojęcia i to, czym zajmuję się z zadowoleniem od trzydziestu lat. Mogłabym przeciwstawić wypisywanym przez nią bzdurom kilkadziesiąt mocnych argumentów i udowodnić z palcem w uchu, że wypisywany przez nią bełkot kupy się nie trzyma. Nie robię tego między innymi dlatego, że każdy ma prawo pisać sobie, co mu się podoba. To jej świat, to jej iluzje, to jej przestrzeń. Nie zamierzam nikogo do niczego przekonywać. Jeśli się to komuś podoba, to jego problem i jego terapia, nie moja.

Ale jest i drugi powód. Czuję gdzieś w głębi duszy, że to wielki test na ludzką inteligencję. Że to wielka podpucha i psychologiczne badanie, w którym sprawdza się ludzką samodzielność myślenia. Argumenty są tak naiwne, że dziecko by się domyśliło, że coś tu nie gra. Ale ludzie wpadają w zastawiona pułapkę i klaszczą. Dlaczego? Bo mają niskie poczucie wartości. Bo rozpaczliwie chcą być uznani za kogoś niezwykłego, a tak im się jawi rzekome przełamywanie schematów. I znowu przypominam Kochani Moi – najważniejsze na świecie jest wysokie poczucie wartości. Ono chroni przed takimi pułapkami.

Wyjaśnię to dokładniej na przykładzie umiejętności czytania w Kronikach Akaszy. Kiedy się tego nauczyłam, dowiedziałam się, że jest to dostępne dla wszystkich. Jednak czas pokazał, że ludzie mają w sobie setki blokad i lęków, które nie pozwalają im słyszeć odczytów. Finalnie – setki ludzi zna proces wchodzenia w Kroniki, ale tylko garstka słyszy przekaz. Co czuje taki ktoś, kto nie słyszy? Zazdrość? Gorycz? Rozczarowanie? A może złość, że inni umieją a on nie? I nagle trafia na „przełamywaczkę schematów”, która pisze: „te całe kroniki to ściema, tam nic nie ma”. Taki ktoś aż podskakuje z radości: „no właśnie, to oszustwo i dlatego nic nie słyszę, a nie dlatego, że nie umiem, ja umiem, ja jestem genialny, rozpoznałem oszustów”.

Fajny proces prawda? Kiedy zna się psychologię i Analizę Wypowiedzi, a na dodatek widzi się energię, to wszystko jest takie oczywiste i czytelne. Dołóżcie proszę do tego przykładu jeszcze taki element, że niektórzy udają, że czytają Kroniki i w ramach odczytu konfabulują ile się da. Każdy rozczarowany odczytem z radością przyklaśnie takim tekstom i ucieszy się krytyką samej metody. Wspólny wróg jednoczy nawet tych, którzy się nie lubią. Wspólnie miło się opluwa to, co nas zawiodło. Opluwaczy na świecie jest wielokrotnie więcej niż tych, którzy ze spokojem akceptują rzeczy nie spełniające ich oczekiwań.

Do rozumienia procesu dołóżcie proszę jeszcze cennik – widziałam odczyty za 1000 zł jeden. Mnie to nie przeszkadza, bo mnie nie przeszkadza żadna cena. Jeśli mi nie odpowiada, to szukam tańszej usługi i zawsze znajduję. Ale ludzi na tym materialnym świecie najbardziej boli cudzy dobrobyt. Jeśli widzą wysoką cenę, włączają kalkulator i od razu czują nienawiść do właściciela cennika. To razem wzięte wystarczy, by ukamienować konsultantów Kronik Akaszy. „Przełamywaczka schematów” starannie wybiera tematy i wie, co ludzi wkurza i za co będą jej klaskać. Wie, że ludzie nie bywają sprawiedliwi – pomiędzy oszustami czy naciągaczami są przecież uczciwi konsultanci i uczciwi terapeuci, ale lepiej udawać, że ich nie ma i pluć jadem na całokształt. Taka ludzka psychika.

„Przełamywaczka schematów” odwraca ludzką uwagę od dobra i pozytywnego dostrzegania rzeczywistości. Uczy ludzi ogniskowania uwagi na tym, co złe – często w oczywisty sposób kłamie. Liczy się efekt – pozyskanie nowych dusz dla mroku, któremu ten profil służy. Bo w praktyce nic nie jest idealne. Każda metoda – czy to Reiki, czy Kroniki Akaszy, czy Dwupunkt, czy Ustawienia, czy cokolwiek innego – jest zależna od człowieka. Jeśli terapeuta jest pozytywny, to pomaga w uzdrowieniu. Jeśli jest nieuczciwy, to naraża na rozczarowanie. Ale to nasze nastawienie pomaga nam przyciągnąć dobrego człowieka. „Przełamywaczka schematów” uczy braku wiary w siebie, braku optymizmu, dostrzeganie wszędzie zła, uprzedzeń, wątpliwości, wredoty, bezzasadnej krytyki. Jest dla mnie złym człowiekiem, o wysokim stopniu szkodliwości działania.

Jeśli ktoś myśli, że przecież można nie uznawać tej konkretnej metody, to odpowiem tak – problem w tym, że ta osoba potępia wszystkie metody po kolei. Wszystkie, jak leci. Wszystkie, które są znane, cenione i przynoszą ludziom pozytywne efekty. Można skrytykować jedną, drugą… piątą i szóstą. Ale normalny, zdrowy psychicznie człowiek uzna wtedy dziesiątą i jedenastą. Tutaj nie ma uznania dla niczego – stąd i prowokująca nazwa. To z punktu widzenia psychologii poważne zaburzenie i brak emocjonalnej dojrzałości. Oczywiście przyjmuję możliwość, że nie ma pod tym profilem zaburzonej osoby, a jest grupa badaczy socjalnej prowokacji. I uważam, że to bardzo frapujący test.

Jest i drugi powód, dla którego nie widzę w tak przedstawionych poglądach harmonii – brak logiki i kompletna ignorancja w temacie. Przykład – koronnym argumentem przeciwko odczytom z Akaszy jest potrzeba „słuchania tylko siebie i swojej duszy, a nie jakichś przewodników”. Rzecz w tym, że ci przewodnicy w Kronikach to właśnie mówią: „kochaj siebie, słuchaj siebie i swojej duszy, my nie podejmiemy za ciebie decyzji i nie powiemy, co masz robić”. Gdyby ta osoba miała podstawową wiedzę na ten temat, można by z nią polemizować. Niestety – przeczytałam z ciekawości kilka postów na różne tematy – numerologii, astrologii, Reiki, metod kwantowych… Wszędzie tylko niespójny bełkot i zło, zło, mroczne zło.

Wyobraźcie sobie kogoś, kto Wam mówi: „Nie noś czerwonego koloru, nie noś, bo jest zły!”. Ale dlaczego? – pytacie. I słyszycie odpowiedź: „no, to oczywiste, bo nie jest zielony, czerwony to schemat, bo go ludzie lubią”. Wierzę głęboko, że nie tylko ja dostrzegam ten absurd. Natomiast trudno mi było zrozumieć, dlaczego niektórzy inteligentnie wyglądający ludzie idą jak ślepcy za takim bełkotem. Odpowiedzią jest energia. Każdy idzie za tym, co  rezonuje z jego poziomem. Jeśli brakuje nam wnikliwości, to bardzo łatwo nas popchnąć w dowolnym kierunku.

Ponieważ trzeci powód braku w tym zjawisku harmonii to właśnie wibracja. Mój argument będzie zrozumiały tylko dla osób, które mają bodaj minimum wglądu jak ja. Pierwszy raz zobaczyłam ten profil rok temu i od razu poczułam w nim mrok. Tego mroku jest tam coraz więcej i jest tak namacalny, że aż przykleja się do palców na klawiaturze. Kto widzi i czuje, ten po prostu to omija szerokim łukiem. Ale z oczywistych powodów nie każdy to umie zobaczyć, dlatego pokazałam najpierw inne elementy zjawiska – te psychologiczne, logiczne, rozsądkowe. Uważam, że myślące osoby zauważają absurd tej pisaniny. Z kolei takie, które dbają o czystość i wysoki poziom swojej energii, ten profil odpycha tak samo, jak mnie odrzucił. Nic z tym nie muszą robić, nic rozkminiać – wystarczy, że pójdą za tym, co czują i odwrócą się plecami od tego brudu.

I na koniec powiem tylko, że mrok też służy Światłu. Wspomniałam, że trąca ten profil testem socjologicznym. Ale bez wątpienia JEST TO test Światła. Ziemia się rozwarstwia, każdy przechodzi na taki poziom, do którego dorósł. Takie zjawisko, jakie tu opisałam to sprawdzian, z jakimi wibracjami harmonizujemy. Ci wszyscy, którzy klaszczą złym słowom, płynącym z  mroku, nie umieją odróżniać Światła na podstawowym poziomie. To jakby mówić na psią kupę – ciasteczko i zajadać ją  ze smakiem. Dlatego też usunęłam takie osoby ze swoich znajomych. Nie mam nic do powiedzenia ludziom, którzy zachwycają się mrokiem. Każdy ma tu swoją drogę do przebycia. Ja wybieram Światło z Najwyższego Źródła.

Bogusława M. Andrzejewska

Stare dzieje

Pracując z rozmaitymi niekorzystnymi wzorcami, bardzo często sięgamy do przeszłości i przypominamy sobie dawne wydarzenia, nawet te z dzieciństwa, które potwierdzają owe wzorce, jak matryca przyciągające do nas niemiłe sytuacje. Chociaż powinnam napisać inaczej: przypominamy sobie trudne chwile, które prawdopodobnie były wynikiem określonych kodów wewnątrz nas. Zawsze zadawałam sobie pytanie: po co dzieciom takie bolesne doświadczenia? Przecież żadne dziecko tego nie rozumie i nic pożytecznego zrobić z tym nie może? Często nawet dorosły nie zna zasad Prawa Przyciągania i w kółko powiela te same schematy.

Szukając odpowiedzi na to pytanie odkryłam, że nasza dziecięca wrażliwość mocniej zapisuje określone sytuacje. Dzięki temu wspomnienia pewnych zjawisk i odczuć mogą być skutecznym potwierdzeniem wzorców, z którymi zdecydujemy się pracować. Jakkolwiek poważnie to zabrzmiało – ta praca to najczęściej uświadomienie sobie pewnych przekonań, które warto zastąpić czymś, co będzie lepsze dla nas.

Posłużę się przykładem. Dawno temu, kiedy miałam może 12 lub 13 lat, w czasie wakacji zostałam bez powodu zaatakowana werbalnie przez pewną starszą ode mnie o parę lat młodą kobietę. Dajmy jej na imię Marysia. Owa Marysia była na stażu w sklepie, w którym pracowała moja ciocia. Przychodziłam tam z koleżanką, żartowałyśmy i śmiałyśmy się czasem z różnych rzeczy, ale Marysię traktowałam z szacunkiem jak każdego dorosłego. Prawdę mówiąc była mi obca, nic o niej nie wiedziałam i nie zajmowałam się tą osobą, poza grzecznym „dzień dobry”. Któregoś dnia Marysia naskoczyła na mnie wyzywając mnie od bezczelnych i zarozumiałych, zadzierających nosa. Perorowała złośliwie kilka minut, a wszyscy obecni wówczas w sklepie stali i słuchali. Nie pamiętam już, czy coś odpowiedziałam, czy się broniłam, czy przepraszałam, pamiętam tylko swoje ogromne zaskoczenie i poczucie krzywdy. Ponieważ nigdy nie powiedziałam jej złego słowa, niczym jej nie obraziłam, nic złego nawet o niej nie pomyślałam – ten atak był wtedy absolutnie niezasłużony.

Sprawę odchorowałam. Przez kilka dni nie wychodziłam z domu. Siedziałam w depresji gapiąc się w okno, a łzy ciekły mi same po policzkach. Moi bliscy próbowali mnie pocieszać, rzucając sloganami, ale nie usłyszałam od nikogo żadnego sensownego argumentu. Nie rozumiałam, dlaczego mnie to spotkało. Byłam przecież tylko dzieckiem, które wierzyło głęboko, że życie jest adekwatne, a kara następuje tylko w odpowiedzi na winę. Ja nie byłam niczemu winna. Zostałam zmieszana z błotem, bo komuś się tak spodobało.

Po jakimś czasie doszłam do siebie, a wkrótce potem wróciłam z wakacji do domu. Nigdy więcej nie spotkałam tej osoby. Być może nawet udało mi się z czasem zapomnieć. Życie toczyło się nadal, więc brałam w nim udział, ale nie umiem Wam powiedzieć, kiedy naprawdę przestałam myśleć o tym wydarzeniu. To było przecież pół wieku temu. Natomiast to, co rzeczywiście ważne – po wielu latach przypomniałam sobie tę sytuację, kiedy pracowałam z poczuciem własnej wartości i kochaniem siebie. I zadałam sobie pytanie: po co nam takie doświadczenia, skoro nie umiemy z nich wyciągnąć żadnych wniosków?

W całej tej historii uderza mnie moja własna bezbronność i to, że nie mogłam na poziomie dziecka zrozumieć, co to dla mnie oznacza. W późniejszym życiu miałam różne konflikty, jak każdy, ale zawsze był w nich jakiś mój udział. Coś zrobiłam nie tak, coś powiedziałam w emocjach, czegoś nie dopilnowałam. Ogólnie – nie przypominam sobie dzisiaj żadnej innej podobnej sytuacji. W ataku Marysi było coś karmicznego, coś nieodwołalnego jak przeznaczenie i gdybym mogła cofnąć się w czasie, nie umiałabym temu zapobiec w żaden sposób. Bo do dzisiaj nie wiem, czym zawiniłam tej osobie, co zrobiłam źle i co mogłabym zrobić, aby tego nie doświadczyć. To musiało się stać. Po co?

Dzisiaj z poziomu dojrzałej osoby wiem i rozumiem, że – po pierwsze – Marysia miała jakiś problem ze sobą. Odreagowała na mnie, ponieważ czegoś mi być może zazdrościła. Chociaż była starsza ode mnie, nie miała mojej pewności siebie, mojej radości życia, mojej błyskotliwości. Byłam lubiana i otoczona rówieśnikami. Być może doskwierała jej samotność? Jej bezpodstawny atak bardzo mocno zabarwiony był zawiścią o to, że jestem uśmiechnięta, mam przyjaciół, śmieję się, żartuję, cieszę życiem. Jako dorosła osoba widzę dzisiaj, że nie mogła znieść mojej radości i tego, że błyszczę wśród rówieśników.

A być może żartując z koleżanką, powiedziałam nieświadomie coś, co ją zraniło? Tego już nigdy się nie dowiem, bo w jej zarzutach nie było niczego konkretnego ani niczego prawdziwego. Zarzucała mi zadzieranie nosa, a ja z ogromną serdecznością traktowałam wówczas wszystkich i za to właśnie byłam lubiana, że nigdy nie czułam się lepsza od innych. W tym miejscu przypomnę, że nie odpowiadamy za cudze interpretacje, tylko za własne intencje. Nie ma w nas winy, jeśli nie ma w nas chęci dokuczenia komuś. Na pewno nie interesowało mnie dokuczanie jakiejś obcej mi Marysi. Generalnie jako dziecko nie lubiłam nikomu dokuczać. Nie byłam konfliktowa.

Zatem – po drugie – i najważniejsze, moją lekcją była miłość do siebie. Już jako dziecko niosłam w sobie taki wzorzec. Może wrodzony, może karmiczny, może wyniesiony z domu – wzorzec niskiego poczucia wartości. Atak Marysi był odpowiedzią na moją wewnętrzną mocno zakotwiczoną matrycę braku szacunku dla siebie i głębokiego przekonania o tym, że jestem złą osobą. Wielokrotnie powtarzam, że wszechświat jest tylko lustrem i odbija tylko to, co mamy w sobie. Musiałam mieć w sobie dużo złości na samą siebie, a owa Marysia tylko to zinterpretowała werbalnie.

Oczywiście w wieku 11 lat nie rozumiałam tego i kompletnie nie wiedziałam, że cała ta sytuacja jest po to, by czegoś mnie nauczyć. Powiedziałabym, że wszechświat działa bezsensownie, wrzucając dzieciom za trudne dla nich lekcje. Bo to trochę tak, jakby stanąć nad piaskownicą i zażądać od maluszków rozwiązywania zadań z geometrii analitycznej. Nie byłam na to gotowa, tak jak wielu spośród Was nie było gotowych na wszystkie traumy, które dotykały Was w dzieciństwie. Zatem, po co nam to?

Pierwsza myśl, to przyjęcie, że wszechświat jest bezduszną maszyną, która działa ściśle według zasad Prawa Przyciągania i daje wszystkim dokładnie to, co niosą w sobie jako wzorce. Nie zważając na wiek, doświadcza cierpieniem także całkiem małe dzieci i nastolatki na równi z dorosłymi. Byłoby to okrutne, ale logiczne. Spotykam podobne opowieści z dzieciństwa u wielu duchowych nauczycieli, którzy jako maluchy doświadczali pogardy, złośliwości i okrucieństwa.

Ponieważ jednak głęboko wierzę zarówno w harmonię uniwersum, jak i w opiekę Sił Kosmicznych, w Najwyższe Źródło, w Anioła Stróża i kochających nas Opiekunów, przyjmuję, że wszystkie dramatyczne historie z dzieciństwa są dla nas słupkami milowymi w naszym rozwoju. Zapisane mocno dzięki wyjątkowej dziecięcej wrażliwości stają się dowodem naszych ukrytych w podświadomości matryc, które tak ochoczo wielu z nas wypiera. Ludzie niechętnie przyznają się do niskiego poczucia wartości, jakby to była ich wina, że nie kochają siebie. A przecież nie jest. Otwarcie umieją o tym mówić tylko te osoby, które mają za sobą trudne dzieciństwo. Tylko one dostrzegają logikę wydarzeń i potwierdzają, że odkąd sięgają pamięcią, czuły się gorsze i niekochane. Jakby były dziećmi innego, gorszego boga. Ale dzięki temu umieją też powiedzieć sobie: „już dość! Chcę to zmienić!”.

Właśnie dlatego doświadczamy trudności jako niewinne i bezbronne dzieci. Ponieważ zapamiętujemy to przede wszystkim na poziomie emocji, w języku zrozumiałym dla podświadomości. Uzdrawianie wewnętrznego dziecka bywa procesem kluczowym dla odkodowania tego, w co na poziomie dorosłego wierzyć nie chcemy. Dorosła część mnie powiedziałaby: „To problem Marysi, nie mój”, ale moje bolesne emocje pokazują, że to było jak najbardziej moje. Marysia stanęła na mojej drodze, by mi wykrzyczeć to, czego długo nie chciałam w sobie zobaczyć – niechęci do siebie, kompleksów, uważania siebie za kogoś niedobrego. Odkryłam to dopiero po wielu, wielu latach. Myślę, że właśnie dlatego potrzebujemy na poziomie dziecka silnych przeżyć, aby dla swojej dorosłej części mieć kiedyś namacalny dowód, co i dlaczego naprawdę wymaga uzdrowienia.

  Bogusława M. Andrzejewska

Dojrzałość

Dojrzałość w sensie psychologicznym jest interpretowana na wiele sposobów. Najczęściej to umiejętność reagowania na stres, samowystarczalność ekonomiczna, wybaczenie rodzicom  poprzez rozumienie, że są ludźmi z krwi i kości, pełnymi własnych lęków i problemów – a wreszcie: branie odpowiedzialności za własne wybory, a szczególnie za własne słowa. Także za te, które mogą ranić innych.

Moim zdaniem z tą odpowiedzialnością u ludzi jest bardzo krucho. Ludzie nauczyli się żyć w wirtualnym świecie, w którym można drugiemu bezkarnie naurągać, a potem szybko zablokować, żeby oskarżony  słusznie lub niesłusznie  nie mógł odpowiedzieć. Nazywa się to błędnie „asertywnością” lub „odwagą”, a jest w istocie bardzo dziecinne, egoistyczne i nieodpowiedzialne.

Wyobraźcie sobie przez chwilę dwie dobre znajome, które od lat siebie wzajemnie wspierają i zwierzają się sobie z kłopotów. Dajmy im na imię Ala i Ola. Mają wspólną znajomą  Ulę. Kiedy Ala wchodzi w konflikt z Ulą, Ola bez słowa wyrzuca Alę ze znajomych. Kiedy Ala pyta jak dorosły człowiek: „co się stało? czym cię uraziłam?” – Ola blokuje Alę, żeby nie musiała odpowiadać na jakże trudne pytanie. W wirtualnym świecie nie musi się tłumaczyć, a że mieszkają w różnych miastach prawdopodobnie nigdy nie wpadną na siebie na ulicy.

Zapewne myślicie od razu: „to wina Uli, coś nagadała złego” albo: „żadna strata, nie warto płakać po ludziach, którzy nas odrzucają”. Ale to bez znaczenia. Znaczenie ma tylko kompletny brak odpowiedzialności u Oli. Bo zażyłość, która łączy obie kobiety wymaga, aby Ola uczciwie powiedziała: „przestałam ci ufać, ponieważ…” albo „nie mogę zaakceptować, że zrobiłaś… powiedziałaś…” Powtórzę, że kwestia machnięcia ręką na nieodpowiedzialnego człowieka nie jest treścią tego materiału. Pisałam już o tym, że nie jesteśmy jak zupa pomidorowa i nie każdy musi nas lubić. Ludzie mają prawo się od nas odsuwać, ale my mamy prawo wiedzieć dlaczego.

Jeśli to krótka wirtualna znajomość, to nie ma znaczenia. Ludzie pojawiają się i odchodzą. Nikt nikomu nie musi się tłumaczyć. Ale jeśli to bliska emocjonalna relacja, to właśnie zwykła odpowiedzialność nakazuje, aby pokazać, co jest nie tak. Nie dla ciekawości. Dla uczciwości. Być może dla Ali z naszego przykładu powody Oli będą irracjonalne, ale nie będzie mogła Oli niczego zarzucić. Ola ma prawo nie spełniać Ali oczekiwań. Jeśli jednak nic nie mówi i chowa się za blokadą, to pokazuje wyraźnie, że jest tylko nieodpowiedzialną gówniarą, która tkwi w piaskownicy i sypie ludziom po oczach piaskiem. Ot tak, by im dokuczyć.

Bliskie relacje to inwestycje. Wkładamy w nie serce i mnóstwo energii. Czasem więcej niż widzi druga osoba. To oczywiście nasz wybór, ale relacja jest połączeniem  związkiem, więc nikt nie może powiedzieć, że nie widzi czy nie czuje zaangażowania drugiej strony. Albo braku tego zaangażowania. O wiele bardziej uczciwa jest kłótnia, ponieważ daje jasność rozbieżności oczekiwań. Kiedyś ludzie toczyli spory, stawiali sobie otwarcie zarzuty, teraz – po prostu blokują kontakt i chowają za blokadą jak za tarczą.

A warto dodać, że większość kłótni w prawdziwym życiu kończy się jednak pojednaniem. Bywa, że kiedy emocje opadną, ktoś przychodzi i mówi: „masz rację, nie pomyślałem, przepraszam”. Dorośli ludzie rozmawiają ze sobą. Stawiają sobie zarzuty i wyjaśniają. Tłumaczą się albo oskarżają. Jednak zawsze podstawą jest dialog, ponieważ tylko dialog prowadzi do jakiegoś konsensusu. A do czego prowadzi blokada w sieci? Do niczego. Nie pozwala zrozumieć winy, nie pozwala więc nawet przeprosić. Rodzi tylko żal, gniew, pretensje i niedobre energie.

Urażona duma zwykle udaje, że ma to w nosie. Internet jest pełen hasełek o tym, że jeśli ktoś nas wyrzucił, zablokował, to nie potrzebujemy jego łaski. Zgoda, nie potrzebujemy i nie zmusimy nikogo, by nas polubił. Ale nie powinniśmy niemo przyglądać się, jak upadają wartości. Takie chociażby jak odpowiedzialność. Ludzie przestają dorastać psychicznie, przestają liczyć się z innymi. W wirtualnym świecie bezkarnie gnoi się i poniża innych  dla żartu. A częściej, by zaspokoić swoje kompleksy i poczuć władzę. Nie ma we mnie na to zgody. Nie chcę takiego świata i takiego społeczeństwa. Tworzymy relacje po to, by wzajemnie uczyć się szacunku, życzliwości, wsparcia i empatii. Internet nas tego pozbawia.

Tu dygresja, że internet sam w sobie nie jest oczywiście niczym złym. Natomiast daje anonimowość albo funkcję blokowania, co wzmacnia w ludziach podłość, tchórzostwo i nieodpowiedzialność. Żyłam w czasach bez internetu  ludzie byli dla siebie bardziej uprzejmi, bardziej wyrozumiali, bardziej empatyczni. Spotykali się na ulicy i ponosili konsekwencje swoich wyborów, ponieważ stawali twarzą w twarz z tym, którego ewentualnie obrazili. Teraz można bezkarnie opluć drugiego człowieka i „zniknąć”. Moim zdaniem w relacjach międzyludzkich zaczyna dominować piaskownica.

Obecnie wszędzie pełno „rozwijających się duchowo” osób, które wypisują mądrości na temat wybaczania. Nie umieją jednak tego przełożyć na życie. A jak ma się blokowanie do wybaczania? Gdzie w tym jakiekolwiek człowieczeństwo, skoro to podejście na poziomie obsypywania się piaskiem? Nie muszę nikomu wierzyć, nie muszę nikogo lubić, ale mam moralny obowiązek wysłuchać człowieka, którego znam blisko np. 5 lat. Ktoś, kto kiedykolwiek zablokował inną osobę bez wysłuchania jej zdania, bez dania jej możliwości obrony, jest o wiele dalej od duchowości niż płyta chodnikowa. Wśród moich znajomych, którzy „trąbią o duchowości”, a nawet mają czelność prowadzić duchowe szkolenia, są ludzie, którzy obrażają innych bez powodu, potem blokują i szybko obmawiają poza plecami, aby nikt jej nie wierzył, nikt jej nie słuchał. Porównują innych do śmieci. To nie jest ani duchowe ani dojrzałe. To dziecinne i nieodpowiedzialne.

Piszę na tym blogu od dwudziestu lat. Nie podoba mi się wiele ludzkich zachowań, ale czy potraficie na podstawie moich tekstów wymienić chociaż jedno nazwisko, na które rzuciłam cień? Nie możecie. Pokazuję sytuacje. Nie oceniam i nie oczerniam ludzi. Jestem osobą bezkonfliktową. Jeśli kogoś nie lubię, to omijam szerokim łukiem, ale nie zaczepiam, nie krytykuję publicznie, nie obmawiam poza plecami. Pozwalam ludziom być takimi, jacy są. Każdy jest we właściwym dla siebie punkcie rozwoju, a rozumienie tego sprawia, że nie strzelam focha. Przyjmuję drugiego człowieka z całym dobrodziejstwem inwentarza lub odrzucam i idę w swoją stronę, nie próbując go obrażać ani przekonywać do swojej racji. Wiem, że nie muszę kochać wszystkich. Nie wszyscy ze mną rezonują.

Czasem otwarcie przeciwstawiam się „złu” i staję w obronie kogoś innego, ale robię to spokojnie i rzeczowo. Kiedy wyartykułuję zarzuty, słucham usprawiedliwienia, bo zawsze jest jakiś powód. A dla mnie ludzie są ciekawi sami w sobie i lubię wiedzieć, dlaczego ktoś postępuje inaczej niż powinien. To przecież moja ulubiona psychologia. Nie ma lepszego poligonu od życia. Staram się nikogo nie potępiać. Staram się każdego rozumieć. A kiedy opisuję zjawiska, to fascynuje mnie tok myślenia, program karmiczny czy lęki, które kładą się u podłoża danego działania. Mogłabym rzec, że nie mam wrogów, ale oczywiście są tacy, którzy mnie nie znoszą z sobie tylko wiadomych powodów. Mają do tego prawo.

Uważam, że dojrzałość to przede wszystkim branie odpowiedzialności za swoje emocje i reakcje. Nic mi do tego, co ktoś inny robi czy mówi, ale jeśli nie umiem zaakceptować, że nie spełnia moich oczekiwań, to jestem jak dziecko w piaskownicy, które tupie nogami, wrzeszczy i rzuca wiaderkiem. Obecnie coraz więcej takich wrzeszczących dzieci wokół mnie i myślę czasami, że to wpływ wirtualnego świata właśnie. Kiedy nie było internetu, to swój foch trzeba było uzasadnić przy spotkaniu oko w oko. Teraz się drugiego człowieka blokuje. To jak rzucenie w kogoś wiadereczkiem, by natychmiast uciec jak najdalej od piaskownicy. Bez odpowiedzialności za swoją dziecinną złość.

Przypomnę zatem na koniec, że złość mija, zawsze mija. Człowiek jest w swojej prawdziwej istocie dobry i kochający. Zostaje w nim często bolesna tęsknota za starą kumpelą czy przyjacielem. Serce chce wybaczyć i znowu spotkać się na kawie, pogadać, pojednać  poszło przecież o jakiś nieistotny drobiazg… Ale jak się dogadać, kiedy nie ma kontaktu, bo zostały pozakładane blokady? Głupio… Nie ma jak… Zwycięża wstyd i niedojrzałość. Umierają: przyjaźń, miłość, wybaczenie, rozumienie, tolerancja, empatia, wrażliwość, dobroć, życzliwość. Rodzi się brzydki świat oparty na dziecinnym gniewie, poczuciu winy i samotności. Przykre…

Bogusława M. Andrzejewska

Migdałowo

Zdarzyło się w moim życiu całkiem niedawno, że bardzo silnie owładnęły mną trudne emocje. Poszło o jakiś drobiazg, o jakieś zignorowanie czegoś, o co bardzo prosiłam. Wypełnił mnie żal zupełnie nieadekwatny do sytuacji, bo niemal się rozpłakałam. Co istotne rzecz nie była warta łez ani nawet stresu. Piszę o tym, bo wielokrotnie zachęcam na tej stronie do zdroworozsądkowego wyjścia poza emocje, zatem ja też świadomie przywoływałam słowo „dystans” i „przecież to bez znaczenia”. Dół w jaki wpadłam, pochłonął mnie  kretesem na parę godzin. Pomogła mi niezawodna energia Reiki oraz odmawianie mantr.

To, co najbardziej nas w takim zdarzeniu zadziwia, to absurdalność naszych emocji. Jeśli doskonale wiemy, dlaczego coś się wydarza, a czasem nawet widzimy z pozycji rozsądku, że nic złego się nie stało, to jak mamy przyjąć ów dziwny stan? Skąd on i po co? I dlaczego nie poddaje się logice? Setki razy rozmawiałam z zapłakanymi osobami, które na wszystkie moje spokojne argumenty odpowiadały: „tak, wiem, oczywiście to prawda, ale nie mogę przestać płakać”. Albo: „Rozumiem go i wiem, o co chodzi, ale … serce i tak boli i jest mi tak strasznie przykro”.

Myślę, że doświadczył tego każdy z nas. Bywa, że wcale nie chcemy czuć tego, co czujemy i najchętniej wyrwalibyśmy z siebie takie emocje. Nie potrzebujemy ich i nie widzimy w nich sensu. Tym bardziej, kiedy rozsądek zaprzecza emocjom. Bo oczywiście bywa i tak, że czujemy oburzenie lub złość czy żal, a na poziomie umysłu nie ma żadnego argumentu, który by mógł te uczucia załagodzić. Wtedy cały proces jest bardziej oczywisty. Najtrudniej jednak jest wtedy, kiedy mamy poczucie utracenia władzy nad sobą, bo wiemy doskonale, że nic wielkiego się nie stało, a łzy ciekną po twarzy, gardło się zaciska i toniemy w poczuciu bezradności.

Wyjaśnienie podają tutaj badania naukowe, które dowodzą, że za nieopanowane emocje odpowiada tzw. „ciało migdałowate”, część układu limbicznego w kształcie migdała stąd nazwa i tytuł artykułu. Kiedy przejmuje ono władzę nad nami, wówczas żadne racjonalne przesłanki nie mają na nas wpływu. To właśnie dlatego można zapłakanej czy rozwścieczonej osobie tłumaczyć cierpliwie godzinami bezsens jej zachowania, a ona  w ogóle na to może nie reagować. Podobny proces zachodzi w nas samych. Odczuwamy złość lub rozpacz, tłumaczymy sobie, że nie ma do tego powodu, a emocje w ogóle nie słabną, jak były tak są.

Ciało migdałowate zapobiega aktywności racjonalnej części mózgu, co oznacza, że logiczne myślenie jest w pewien sposób zablokowane. Nie mamy dostępu do własnego rozsądku. To atawizm, pochodzący z czasów, kiedy musieliśmy szybko reagować na zagrożenie. Jak wiadomo w momencie zauważenia niebezpieczeństwa najważniejsze jest szybkie wydzielenie adrenaliny, która dodaje nam szybkości i siły do ucieczki lub walki. Nie ma tam miejsca na zastanawianie się nad strategią. I chociaż dzisiaj rzadko kiedy znajdujemy się w tak skrajnej sytuacji, to pojawiający się lęk czy złość uruchamia ten sam proces. Wyłącza się kora mózgowa, która odpowiada za zdrowy rozsądek. Nasze ciało natomiast wypełnia się kortyzolem i stan stresu przejmuje nas we władanie na co najmniej cztery godziny. A potem przez długi czas źle się czujemy, ponieważ hormony stresu krążą w nas, zabierając nam radość życia.

Skutecznym sposobem jest uruchomienie logiki, czyli zajęcie się czymś, co przenosi energię z układu limbicznego do kory mózgowej i pomaga jej odzyskać władzę. To powinno wymagać wysiłku umysłowego jak szarada, aczkolwiek specjaliści twierdzą, że pomaga nawet proste liczenie. Ja w takich sytuacjach zwykle odmawiam mantry i potwierdzam, że jeśli zacznę je odmawiać chwilę po tym, jak emocja się pojawia – uspokajam się bardzo szybko i mój rozsądek nie gaśnie. Wówczas ciało limbiczne w ogóle nie przejmuje władzy nade mną.

Inną dobrą i też polecaną przeze mnie opcją jest głębokie oddychanie. Pisałam już, że oddech przeponowy odcina od emocji. Tutaj można dodać, że wyłącza ciało limbiczne i oddaje władzę z powrotem do kory. Specjaliści potwierdzają, że skupienie na oddechu pomaga połączyć się z chwila obecną, włącza układ parasympatyczny i wyłącza układ emocjonalny. I w ten sposób – niezależnie od tego, czy analizujemy temat od strony energetycznej czy biologicznej – dochodzimy do tych samych wniosków.

Wzorzec odpowiedzialny za cierpienie bywa czasem oczywisty, ale to nie ma najmniejszego znaczenia na ten moment, bowiem mówimy tu o tym, jak sobie szybko i skutecznie pomóc, a nie dlaczego coś się dzieje. Świadomość wzorców i próba ich ogarnięcia na tym etapie mija się z celem. Jeśli odkryjemy, że za doświadczeniem stoi brak wiary w siebie, czy też jakiś kompleks, to w stanie żalu i tak nic z tym nie zrobimy. Trzeba podnieść energię i dopiero wtedy możemy pracować z afirmacją, programem, kodowaniem czy czymkolwiek innym. Bywa, że energia spada nam na kilka dni. Im dłużej jesteśmy w stresie, tym dłużej trwa wychodzenie z dołka.

Osobom, które od dawna pracują nad sobą jest w takiej chwili zwykle o wiele trudniej niż innym, ponieważ pierwsze, co się pojawia, to bunt i gniew: „ale jak to? Przecież uzdrawiam to już 10 lat!”. Albo rozczarowanie: „Daję sobie tyle miłości i uwagi, jak mogę przyciągać takie lekceważenie od wszechświata?!”. W efekcie grozi nam zwątpienie w zasadę lustra i w ogóle w sens pracy nad sobą. Bardzo przed tym przestrzegam. Nie można się nakręcać, trzeba za wszelką cenę zapalić sobie wielkie czerwone światło i powiedzieć: „STOP!”.

Zatem pierwsze, na co chcę zwrócić tutaj uwagę, to zatrzymanie rozżalonych czy rozgniewanych myśli, które rozpędzone jak stado bawołów tratują wszystko po drodze. Dajmy sobie prawo do cierpienia, które się pojawiło i przyjmijmy, że nawet tuż przed oświeceniem może pojawić się taka emocjonalna lekcja. To jest w porządku. Czas na analizę i zrozumienie, dlaczego nas to dotyka, przyjdzie później, kiedy się uspokoimy. Dla jednych będzie to nowy wzorzec, dla innych domknięcie starego w większości przepracowanego tematu. A może być jeszcze coś całkiem innego, na co sami nigdy byśmy nie wpadli.

Druga ważna rzecz przy takim doświadczeniu, to wybranie skutecznego sposobu zatrzymanie stada rozpędzonych bawołów. Warto go sobie wypracować i wyjąć z rękawa, jak tylko dopadnie nas emocjonalna tragedia. I tutaj zalecam przede wszystkim takie metody, które przenoszą uwagę na poziom umysłu. Często powtarzam, że w sytuacji emocjonalnego dołka należy zająć się czymś mocno absorbującym mózg, ale zupełnie nie połączonym z krytyczną sprawą, np. rozwiązywaniem zadań matematycznych czy wypełnianiem kratek Sudoku. To zawsze działa.

W moim przypadku błędem było rozważanie teoretyczne samego problemu. Założyłam, że mam wystarczającą wiedzę, by uspokoić się z poziomu racjonalnego umysłu. Długi czas poświęciłam na tłumaczenie samej sobie, że przecież nikt mi nie zrobił krzywdy, że to nie było wymierzone we mnie, więc problem nie istnieje, jest wydumany. Wewnętrzny głos kłapał mi nad uchem: „to twoje lustro, ha!” i złośliwie drwił: „I gdzie jest twoje poczucie wartości, no gdzie?!”. Miałam też świadomość, że znam tyle skutecznych metod, więc zaraz sobie poradzę. Poradziłam oczywiście, ale mogłam to zrobić dużo wcześniej. Zamiast skupiać się na problemie i go zasilać, mogłam po prostu od razu odmawiać swoje mantry albo… właśnie, zająć się rozwiązywaniem krzyżówki czy matematycznego zadania.

To, co przeżywają niemal wszyscy wrażliwi ludzie w takim stanie, to niechęć do jakiegokolwiek działania. Jedyne, czego pragniemy, to zakopać się pod kołdrę i szlochać do świtu. To też nieco biologiczne, ponieważ spadek energii niesie ze sobą osłabienie, a z kolei płacz uruchamia wydzielanie prolaktyny hormonu, który przynosi ulgę. Chcemy ją poczuć, więc chcemy sobie poszlochać. Podejrzewam oczywiście, że mężczyźni zamiast kołderki i szlochania wybierają szybkie upicie się czymś wysokoprocentowym, aby jak najszybciej zapomnieć.

Tak czy owak warto zmusić się do wysiłku umysłowego, ponieważ to jest najlepsze wyjście z sytuacji. Również na poziomie biologicznym zostaje zatrzymane wydzielanie kortyzolu i dość szybko poczujemy się lepiej. Zasada zresztą jest taka: im dłużej tkwimy we władzy ciała migdałowatego, tym silniejszy stres i tym gorsze, cięższe skutki z chorobą włącznie. Im szybciej uwolnimy się od niepotrzebnych emocji, tym mniej obciążone będzie ciało – na wszystkich poziomach.

Przypomnę też, że emocje nazywane negatywnymi są tak nazywane celowo, choć oczywiście umownie. Wszystkie emocje warto przyjąć i zaakceptować, z niczym nie walczymy. Wszystkie coś wnoszą do naszego życia te negatywne pokazują nasze wzorce i lekcje do odrobienia. Ale na tym kończy się słodka teoria. Negatywne emocje niosą negatywne następstwa dlatego tak właśnie się nazywają. Należy je minimalizować. Można sobie pozwolić na chwilę płaczu czy potupanie ze złości, ale poza tym warto jak najszybciej znaleźć sposób, by się od nich uwolnić.

Bogusława M. Andrzejewska

Empatia

O empatii mówi się najczęściej w kontekście wrażliwości. Czasem wydaje nam się, że odczuwamy więcej i rozumiemy lepiej drugiego człowieka. Bywa, że współodczuwamy tak głęboko, jakbyśmy stopili się z jego duszą. Emocje innych często nam się udzielają. A kiedy zaczynamy pracować z energią, wszystko staje się jeszcze bardziej klarowne. Bywa i tak, że odbieramy przeżycia i odczucia drugiej osoby, jakby były nasze i zadajemy sobie pytanie: dlaczego czuję to i tamto, przecież nic się nie wydarzyło? Granica wrażliwości jest zawsze bardzo indywidualna.

Chciałabym jednak spojrzeć na temat z innej strony. Poprzez pryzmat dobroci. To moje skojarzenie, ponieważ dla mnie bycie osobą empatyczną oznacza bycie dobrym człowiekiem. Nie przewrażliwioną neurotyczką, ale kimś, kto z troską pochyla się nad drugim człowiekiem. To działanie płynące z serca. Bez przesadnego brania na siebie cudzych problemów, jednak zauważanie z otwartością tego, co może odczuwać inny. Słowo „może” jest tutaj kluczowe. Osoba empatyczna najzwyczajniej w świecie liczy się z bliźnim obok siebie.

Słyszałam niedawno taką historię, w której jedna dziewczyna obgadała inną i naplotkowała brzydkich rzeczy, które w istocie nie miały miejsca. To pomówienie sprawiło, że wspólni znajomi zaczęli krzywo patrzeć na tę obgadaną. Kiedy po jakimś czasie pojawił się mądry mediator i zapytał plotkarę: „czemu to zrobiłaś? Przecież to ją zraniło? Czemu ją skrzywdziłaś?”, plotkara ze zdziwieniem odpowiedziała: „Ale ja nie wiedziałam, że ona będzie cierpieć. Ja nie chciałam, żeby jej było przykro, chciałam tylko, żeby mnie bardziej lubili”. Ludzie zapominają o tym, że drugi człowiek ma uczucia. Nie jest wirtualną postacią z komputerowej gry, której można odciąć wesoło głowę i skoczyć na kolejny level. Ludzie czują i cierpią. Empatia to świadomość życia i świadomość, że ktoś inny czuje tak jak my.

W dzisiejszym świecie taka oczywista jakość jest niestety czymś, czego trzeba uczyć się od nowa. Obserwuję z zaskoczeniem wzrost egoizmu i bezmyślnego krzywdzenia innych dla własnych korzyści. Niejednokrotnie pod płaszczykiem zakłamanych i przekręconych psychologicznych prawd. Kiedy byłam małą dziewczynką, uczono mnie, by dzielić się z drugą osobą, pomagać jej, wspierać. Powtarzano mi wiele razy, aby nikt przez mnie nie płakał. To dla mnie takie oczywiste, że ilekroć coś planuję, wymyślam coś nowego, chcę wykonać jakiś ruch, najpierw pytam: „czy nikogo tym nie zranię?”. Dlatego też nie uznaję rywalizacji ani wyścigu szczurów. Z nikim nie chcę się mierzyć, dostrzegając oczywisty fakt – dla każdego jest miejsce na świecie. Miejsce i wszystko, czego ktoś potrzebuje. Nikomu nie musimy nic wydzierać. Nikogo nie musimy utrącać, by nam było lepiej. Zawsze znajdzie się dobra droga, która przyniesie nam szczęście, bez ścielących się pod naszymi nogami trupów.

Empatia to dostrzeganie człowieczeństwa w innych. To świadomość, że koleżanka, sąsiadka, przyjaciel czy szef to czująca istota. Boi się i kocha, cierpi i zachwyca, martwi i cieszy… Pod tym względem wszyscy jesteśmy tacy sami, nawet jeśli jedni są bardziej wylewni, a inni ukrywają wszystko pod pokerową twarzą. Brak empatii to dla mnie poniżanie i obrażanie innych, bo tak nam pasuje. Bo chcemy coś komuś udowodnić. Bo chcemy, by nas zauważono i zachwycono się nami. Bo mamy władzę i możemy pokazać komuś, że jest wobec nas nikim. Przez wiele lat pracy z klientem nie znalazłam nigdy wystarczającego powodu, by kogoś celowo zranić. Nieświadomie zdarzy się to każdemu, mnie także, choć bardzo się staram, by nikt nie czuł się przy mnie źle. Na to jednak nie mamy wpływu i wtedy mówimy o lekcjach karmicznych. Krzywdzenie celowe w imię jakiejś swojej racji jest brakiem empatii.

W rozwijaniu życzliwości ogromnie ważne jest wysokie poczucie wartości. Im bardziej kochamy siebie, tym więcej dobra dajemy innym, ale też więcej przyciągamy od innych ludzi. Z prostego powodu: kochając mocno siebie, przenosimy to na innych i myślimy o nich w wysokich wibracjach. Patrzenie na drugiego człowieka oczami miłości pozwala mu obudzić w sobie najlepsze uczucia. Dlatego prawdziwa empatia to przede wszystkim docenianie drugiej osoby i świadomość Jedności ze Wszystkim Co Jest.

Każdy człowiek jest w swej istocie dobry. Aby zamanifestował dobro przed nami, musimy wierzyć, że to Światło w nim jest. Jeśli z góry zakładamy, że jakaś osoba jest nam wroga, tworzymy przestrzeń do niesympatycznej relacji. Kreujemy każdą myślą i każdym gestem. To w co głęboko wierzymy, to tworzymy w swojej rzeczywistości. Uważam, że ludzie są wielowątkowi. Każda istota ludzka jest jak wielkie menu: co wybiorę, to się pojawi na stole mojego życia. Jeśli oceniam krytycznie choćby tylko w myślach, wywołuję tym negatywne działania. Jeśli przyjmuję bezwarunkowo uśmiechając się sercem do drugiej osoby, prowokuję do dobra i do miłości.

W niektórych kulturach ludzie witają się słowami: „pozdrawiam Boga w Tobie”. Jest to jedna z najpiękniejszych metod otwierania się na Boskość, a tym samym na to wszystko, co w drugim człowieku najlepsze. Każdy z nas nosi w sobie Światło. Możemy je dostrzegać i wzmacniać, a możemy też skupiać się na mroku. Świadome myśli są ważnym narzędziem, które w całości zależy od nas, ponieważ tym, co odciąga nas od dobra są oczywiście egotyczne emocje. Jeśli ktoś czuje zazdrość, to zamiast Boskości, wywleka demona. A potem przed nim już tylko kłótnie i eskalujące coraz bardziej emocje. Dopóki nie przestanie wzmacniać demona zazdrości i nie uświadomi sobie, że oto przed nim stoi Boskość. Dopóki nie poczuje i nie powie: pozdrawiam Boga w Tobie.

Ktoś może powiedzieć w tym miejscu, że niektórzy ludzie są tak źli i tak podle postępują, że nie sposób myśleć o nich inaczej. Nie wchodząc w polemikę, bo każdy przypadek jest niepowtarzalny, powiem tylko, że zło rodzi się z bólu. Początkiem zawsze jest sytuacja, w której ktoś zostaje odepchnięty, odrzucony i dostaje informację: nie ma w tobie nic dobrego. Często taki wzorzec jest wielokrotnie powtarzany. Potem człowiek tylko realizuje ten program. Dopóki nie zobaczy w sobie Światła, dopóki my nie zobaczymy w nim Światła – nic się nie zmieni, zło będzie nakręcało kolejne zło.

Pewna pani udzieliła kiedyś wsparcia bezdomnemu. Nakarmiła go i przygarnęła, aby mógł się przespać w cieple. W zamian on ją okradł i uciekł. Gdzie popełniła błąd? Nie dostrzegła w człowieku Boskości, dostrzegła umęczonego, brudnego włóczęgę i opierając się o energię litości zapragnęła zrobić dobry uczynek. Moi duchowi nauczyciele zawsze powtarzali, że litość nie jest dobra. W litości zawiera się nuta pogardy i obrzydzenia. Litość to poczucie winy, że nam jest lepiej. Taka energia nie przynosi dobra. Po prostu nie może. Czym innym jest płynące z serca współczucie, kiedy czujemy się Jednością z inną osobą. Kiedy czujemy na wszystkich poziomach, że jesteśmy tym samym, co żebrak, a różnice są czysto zewnętrzne: jesteśmy umyci i najedzeni, mamy coś w portfelu, a on nie. Tworzymy więc nieco równowagi życzliwym gestem.

Dodam też, że nie jest to wykład o pomaganiu. Wbrew pozorom skuteczna i trwała pomoc wymaga też wiedzy psychologicznej. Człowiek, który od wielu lat żyje w nędzy. ma zupełnie inną mentalność i oczekiwania, niż przeciętna pracująca zwyczajnie osoba. Aby osiągnąć pozytywny efekt, należy zmienić sposób myślenia takiego człowieka i pokazać mu, że zasługuje na wszystko, co dobre oraz, że może sam to przyciągnąć uczciwą pracą, staraniem, szacunkiem do siebie i innych. Tego też uczą duchowi nauczyciele, podkreślając wagę wymiany energetycznej. Kiedy rozdajemy jałmużnę, uczymy stania z wyciągniętą ręką. Ale dziś nie o tym…

Naszą rzeczywistość tworzy rozumienie prawdziwej wewnętrznej istoty. Rozumienie tego, co jest esencją człowieka. Ubranie, wychowanie, wygląd, zasobność to tylko zewnętrzne nakładki. Nie umniejszam ich znaczenia. Lubię być dobrze ubrana. Lubię mieć pieniądze na swoje zainteresowania. Świadomość duchowa nie polega na ascezie, lecz na równowadze. Mogę być czysta, zadbana, bogata i nie zatracić swojej prawdziwej istoty. Mogę dostrzegać Boskość w każdym napotkanym człowieku, chociaż różnię się od niego tym, co jest w nas na zewnątrz.

Bogusława M. Andrzejewska

Cisza

Spróbujmy odnaleźć w sobie ciszę. Taką piękną, jasną, wolną od jakiejkolwiek oceny. Wolną od dualizmu. Ciszę, której nie przerywa narzekanie, zamartwianie się i lęki. Której nie rozprasza też egzaltowane planowanie przyjemności chociaż to nic złego. Ale na tę chwilę pozostańmy w ciszy, która pozwoli odnaleźć największe skarby wewnętrznego świata. Cisza otwiera drzwi do naszego serca i pomaga zobaczyć Kim Jesteśmy w Istocie.

A co znajdziemy za tymi drzwiami? Piękną, boską istotę, która lśni prawdziwym blaskiem i wie, że jest doskonała na ten moment. Każdy z nas jest we właściwym miejscu i czasie, każdy zatem jest piękny i dobry. Każdy z nas jest niewinny, jak w chwili swoich narodzin. Każdy z nas jest wspaniały i błyszczy wewnętrznym Światłem swojej prawdziwej natury.

Kiedy wracamy do codzienności, zapominamy o swojej boskiej doskonałości. Bo wszystkimi zmysłami postrzegamy swoją ludzką ułomność, wady i emocjonalne reakcje, których wcale nie chcielibyśmy doświadczać. Jednak one są i w naszym ludzkim wglądzie są o całe niebo oddalone od ideału, jaki stworzyliśmy zgodnie ze swoimi wyobrażeniami. No właśnie tu drzemie istota natury. To tylko nasza wizja tego, jacy powinniśmy być. I dla każdego ta wizja jest inna. Ktoś kładzie nacisk na artystyczne zdolności, ktoś inny na pracowitość, ktoś jeszcze inny na zaradność i asertywność. A być może dla kogoś istotna jest ładna buzia i zgrabna sylwetka. Taka, jak na okładce kobiecego tygodnika.

Dla duszy nie ma znaczenia ani wygląd, ani zdolności, ani pracowitość. W istocie tu i teraz jesteśmy „idealni” tacy, jacy jesteśmy. Warto przynajmniej raz dziennie to sobie uświadomić. Jest to ogromnie ważne dla naszego rozwoju, szczęścia i doświadczania. Dopóki bowiem podchodzimy do rozmaitych życiowych sytuacji z poziomu kogoś niedoskonałego, wadliwego, odnosimy często porażki, dotykamy rozczarowania i smutku, wpadamy w poczucie beznadziejności. Wszechświat jest lustrem i odzwierciedla to, co mu przynosimy.

W artykułach o podnoszeniu poczucia własnej wartości, a także w książce Samoakceptacja podkreślam wagę naszych myśli o nas samych. Podaję wypróbowane metody poprawiania tego najważniejszego ze wszystkich wzorców. Dzisiaj chcę pokazać jeszcze jedną ścieżkę do zmiany myślenia o sobie. Ścieżkę duchową, opartą na medytacji, wyciszeniu i połączeniu ze Wszystkim Co Jest. Zwróćcie proszę uwagę, że w duchowych praktykach zawsze jesteście częścią Boskości. Doskonałą. Wspaniałą. We właściwym miejscu i czasie. W najlepszym dla siebie punkcie wewnętrznego wzrastania. Pełną harmonii z wszechświatem.

Odwołanie się do subtelnych doświadczeń z medytacyjnych peregrynacji pozwala poczuć swoją prawdziwą naturę i spojrzeć na siebie oczami Najwyższego Źródła. Na początku to może być szokujące i niewiarygodne. Po pewnym czasie jednak przynosi miłość do siebie i zrozumienie swojego miejsca we wszechświecie. Przynosi też uwolnienie od ciągłego napięcia. Bo kiedy staramy się za wszelką cenę dogonić swój wymarzony ideał, to spinamy się i blokujemy, przewracamy i podnosimy potłuczeni i biegniemy dalej w opętańczym wyścigu.

Niczego nie musimy gonić. Nic nie musimy wypełniać. Niczego nie musimy osiągać. Jesteśmy doskonali tu i teraz. Jedyne co mamy robić, to kochać i jeszcze raz kochać. I z radością doświadczać. Czasem pokonywać życiowe wyzwania, które wybrała nam dusza. Czasem śmiać się beztrosko. Często tworzyć i szukać tego, co przynosi nam autentyczne spełnienie. Być sobą w harmonii ze Wszystkim Co Jest i cieszyć się każdą chwilą istnienia. Jak najczęściej zanurzać się w ciszę, by dotykać swojego Prawdziwego Ja i uświadamiać sobie swoją doskonałość.

Mamy marzenia. Warto je realizować. Mamy dążenia, które wyrastają z potrzeby serca. To też piękna motywacja do tego, by biec przed siebie i działać, robić wspaniałe rzeczy, uczyć się i rozwijać, stawać się coraz lepszym. Ale z radością. I koniecznie ze świadomością, że jesteśmy doskonali i jako doskonałe istoty dążymy do szczęścia w określony i wymyślony przez siebie sposób. Nigdy jednak po to, by coś komuś udowodnić nigdy! Nic nie musimy udowadniać. Jesteśmy już u celu. Mamy wszystko, co potrzebujemy, a cokolwiek robimy, to wyłącznie dla większej radości, nauki i rozwoju.

Jest rzeczą oczywistą to, że posiadamy pewne cechy, które ludzkość nazywa wadami. Na przykład możemy być leniwi i odkładać na później obowiązki, aby bawić się beztrosko. Możemy być nerwowi i złościć się o każde głupstwo. Możemy być podejrzliwi i oskarżać ludzi o coś, czego nie zrobili, aby później ze wstydem odwracać twarz. Możemy tak bardzo kochać ładne przedmioty, ubrania i ciekawe wycieczki, że stajemy się chciwi, widząc w pieniądzach klucz do tego, co lubimy. I wiele więcej. Czy wobec tego możemy mówić o sobie, że jesteśmy doskonali?

Zdecydowanie tak. Nasza prawdziwa natura jest doskonała, a do niej odwołujemy się w ciszy. Zauważmy, że nasza prawdziwa natura nie jest leniwa ani nerwowa, nikogo nie oskarża ani nie bywa chciwa. Jest Światłem i Miłością. To, co nazywamy wadami jest poukładane w nakładce nazywanej przez niektórych „ego”. Mamy moc i możliwości, aby przetransformować naszą nakładkę. Jest plastyczna, pozwala na wprowadzanie zmian, które nazywamy uzdrowieniem.

Zwróćmy jednak uwagę na jedną istotną rzecz, by zmieniać tylko to, co rzeczywiście nam nie służy. Jesteśmy zaprogramowani różnymi powszechnymi przekonaniami, które narzucają nam nieprawdziwe treści. Na przykład nie lubimy pracy fizycznej: sprzątania, grabienia liści, dźwigania. Ludzie mogą nam powtarzać: „jesteś leniwy, bo pracowity to taki, co lubi się zmęczyć”. To bzdura. To mit, ukuty przez ludzi, dla których ważne było, by inni podejmowali niechciany wysiłek. Prawdziwa obiektywna pracowitość dotyczy jedynie podejmowania działań. Ktoś, kto nie lubi kopać ogródka, może uwielbiać malować i w ciągu dnia tworzy trzy piękne obrazy. Czy jest leniwy? Ktoś, kto nie lubi gotować, może fantastycznie prowadzić szkolenia, dając z siebie wszystko w profesjonalnym wykładzie. Czy jest leniwy? Zanim zaczniemy „uzdrawiać w sobie lenistwo”, odpowiedzmy sobie uczciwie, czy rzeczywiście taką cechę posiadamy.

O wiele bardziej oczywiste są takie jakości, które utrudniają nam życie. Osoba nerwowa może być po prostu kłótliwa, bo nie umiejąc zarządzać swoimi emocjami chlapie językiem i niechcący obraża ludzi. A potem jej przykro. I myśli sobie: „zły ze mnie człowiek, pyskaty, ranię innych, chociaż wcale tego nie chcę”. Jednak to nie jest tak. Taka osoba nie jest wcale zła, ułomna czy wadliwa. Jest doskonała, tylko pewne cechy jej nakładki utrudniają jej relacje. Jeśli zechce, może to zmienić dla siebie, aby było jej łatwiej żyć, aby jej relacje nabrały radości. Może nauczyć się zarządzać emocjami, wyciszać i bardziej liczyć z uczuciami innych osób. Stanie się po prostu inna. Czy lepsza? Cały czas była dobra, tylko zasłaniały to jej nerwowe zachowania. Tak po prostu warto spojrzeć na siebie od tej strony. I zmieniać to, co się nam w sobie nie podoba. Po to przecież się rozwijamy, po to uzdrawiamy, aby było nam lepiej żyć tu na tej planecie, w tych warunkach, wśród innych podobnych nam ludzi.

Najtrudniej odnieść pojęcie doskonałości ludzkiej istoty do osób, które nas krzywdzą w oczywisty sposób. Oto Jaś uderzył w gniewie Małgosię. Staniemy murem przy Małgosi, mówiąc, że Jaś jest zły?  A jeśli dowiemy się, że dusza Małgosi ma umowę z duszą Jasia, że będzie ją uczył asertywności i kochania samej siebie tak długo, aż się nauczy? Taki argument wyjaśnia najwięcej. Kiedy mamy świadomość tego typu kontraktów, przestajemy oceniać ludzi.

Z jednaj strony Kochani Moi, chciałabym bardzo, aby nigdy, nigdy żaden Jaś nie uderzył żadnej Małgosi bo to dla mnie już taki punkt krytyczny. Na poziomie ludzkim nie toleruję damskich bokserów. Natomiast z poziomu wiedzy, którą posiadam, takie zjawisko to sygnał dla Małgosi, aby zrobiła wszystko co może i nigdy więcej nie pozwoliła, by ktokolwiek ją uderzył. I tylko ona sama to może zrobić, podnosząc poczucie własnej wartości, rozwijając miłość i szacunek dla samej siebie. Bo nawet jeśli zasłonię ją własną piersią 10 razy, to za jedenastym Małgosia uderzy się o drzwi albo nastąpi na grabie i poczuje ból, który ma ją obudzić.

Małgosia jest doskonała, ale w to nie wierzy. Jej dusza pragnie, aby była też szczęśliwa i aby nie czuła się zła, grzeszna, godna cierpienia. Bijący ją Jaś to wskaźnik takich przekonań. Niczemu one nie służą, Jaś je pokazuje boleśnie, by nią potrząsnąć. Jeśli obronię Małgosię przed Jasiem, z drugiej strony podejdzie Adaś i zastąpi Jasia. A jeśli zasłonię ją i przed Adasiem, to jak napisałam ta kobieta stanie na grabie. Dusza jest cierpliwa i konsekwentna. Kiedy ktoś nie chce rozumieć i uczyć się z książek lub od mądrych nauczycieli, uczy się przez trudne doświadczenie. Wszystko po to, aby wreszcie się obudził i zapytał: „dlaczego tak? i co mogę z tym zrobić?”

I jeszcze o Jasiu. Wyrasta w bólu, bo jego dusza wzięła na siebie trudny kontrakt uczenia się kochania siebie, poprzez cierpienie. Nie udaje mu się, nie rozumie lekcji. Jako dorosła osoba przerzuca swój ból na innych i podświadomie mści się za swój trudny los. Bywa ciężkim nauczycielem dla tych, którzy z nim podpisali swoje kontrakty. Uczy ich kochania siebie, którego sam sobie nie dał. Jednak jako istota doskonała czuje cierpienie każdej duszy, jaką w swoim życiu uderzył. Przychodzą do niego wszystkie te ciosy w koszmarnych snach. Zagłusza to alkoholem, ale kiedy trzeźwieje, ból wraca. Czasem udaje mu się spotkać na swojej drodze mądrego człowieka, który swoimi słowami trafia do serca i uwalnia z Jasiowej nakładki całe niezamierzone okrucieństwo. Doskonałość Jasia odnajduje swoje miejsce w każdym pełnym życzliwości geście, którym próbuje wynagrodzić to, co robił wcześniej. Ekspiacja jest dla niego, dla jego nakładki, czasem jako spłata karmicznych kontraktów. Sam w sobie jest doskonały i bez niej.

Trudny to temat, wiem. Przyjmijcie tyle, na ile jesteście gotowi. Polecam jako uzupełnienie ciekawe lektury o kontraktach dusz, czy choćby znaną dobrze wszystkim pierwszą część „Rozmów z Bogiem” Neala Donalda Walscha. Nie ma złych ludzi. Każdy z nas jest w swojej istocie niewinny. Każdy z nas jest prawdziwym Światłem. Odnajdziecie to w swojej ciszy.

Bogusława M. Andrzejewska

 

Świadomość

Często mówimy o świadomym życiu i świadomym rozwoju, chociaż nie każdy pewnie ma na ten temat takie samo wyobrażenie. Jak w wielu przypadkach, tak i tutaj mamy tyle definicji, ile zainteresowanych osób. Szukamy własnych priorytetów, zakładając możliwość pozytywnej ścieżki w dowolnej wersji, jaką wybierzemy. Z całą pewnością każda droga, którą podążamy, jest dla nas najlepsza na dany moment. A sama świadomość może kojarzyć się nam głównie z kontrolą własnego działania i uważnego podejmowania decyzji. Czasem słyszę też jakąś teorię o duchowości i ezoterycznych zainteresowaniach, skąd blisko już do reklamy weganizmu i uprawiania jogi.

A co, jeśli świadomość oznacza bycie faktycznie przebudzoną osobą? Kimś kto przestał spać i otwierając oczy wkracza w świadomą rzeczywistość? Czym przejawia się taka realność? O samym przebudzeniu piszę w innej części strony, ale w pewien sposób taka wersja interpretacyjna jest mi bardzo bliska. Mam wrażenie, że to taki sposób funkcjonowania, który zakłada wielowymiarowe postrzeganie świata i działanie zgodne z prawem przyciągania i spontaniczną mocą kreacji. Na przykład, bo przebudzenie dotyczy nie tylko rozumienia naszego wpływu na materię, ale właściwe postrzeganie energetyki we wszystkich obszarach. Być świadomym, to nie tylko wiedzieć, ale też rozumieć, co się widzi.

Świadome życie to dla mnie swoista dojrzałość. To jak spacer boso po trawie, kiedy z uwagą dotykam stopami ziemi i czuję miękkość trawy, jej chłód, drobne kamyczki i wszystkie moje myśli, wszystkie zmysły kieruję w ten dotyk, w jedność z ziemią. Czuję, jak Ziemia oddycha i jak jej energia przenika przez moje stopy do samego serca. Staję się z nią jednością, a każdy krok jest pogłębieniem oddechu. Uważność. Dla mnie świadomość to właśnie uważność.

Świadome życie jest dla mnie uważnym kontaktem zarówno z zewnętrznym, jak i wewnętrznym światem. To wnikliwa obserwacja i wyciąganie wniosków lub zanurzenie w zachwycie. To doświadczanie całą sobą po to, by wzrastać, by zmieniać się i z każdym dniem być bliżej boskości. To odsłanianie swojej prawdziwej natury krok po kroku, każdego dnia. Bez rozumienia całego procesu i bez transformacji nie ma mowy o świadomości.

Są takie nauki, które pomagają poukładać logicznie kolejne stopnie życiowego wtajemniczenia. Ale zawsze na pierwszym miejscu znajduje się w nich wysokie poczucie wartości. Bez wiary w siebie nie sposób podążać żadną pozytywną drogą, ponieważ niska samoocena wypacza wgląd, zakłamuje rzeczywistość i skłania do szukania iluzji. To miłość do samego siebie pozwala nam kochać innych, uzdrawiać, przyciągać, kreować i transformować. Poznanie siebie pomaga tworzyć szczęśliwe relacje.

Drugi poziom świadomego życia to przeglądanie się w oczach innego człowieka z pełnym rozumieniem, że wszyscy jesteśmy jednością. To nade wszystko tolerancja i pozwalanie drugiej osobie, by podążała swoją własną ścieżką. To poznawanie innych, ich widzenia świata i akceptacja odmienności. Ale i życzliwość, serdeczność, uprzejmość. To dobre gesty i taktowne zachowanie. To empatia, która pozwala nieść pomoc w mądry sposób oraz otwartość na potrzeby drugiego człowieka. To wyrażanie emocji w taki sposób, by nikogo nie ranić.

Kolejny poziom to radość, która wypełnia każdy dzień i każdą chwilę. To optymizm i pozytywne myślenie, bez którego nic przecież dobrego nie da się wykreować. To napełnianie uśmiechem wszystkiego, czego doświadczamy i dziecięcy niemalże zachwyt każdym kolorowym drobiazgiem. Zachwyt uzdrawia i podnosi nam energetykę, a cieszenie się życiem sprawia, że staje się ono coraz lepsze. Nie ma rozwoju wewnętrznego bez pozytywnego, uśmiechniętego podejścia do otaczającej nas rzeczywistości.

Materia jest przestrzenią, która uczy nas naszej prawdziwej mocy. Bez rozumienia materii niczego nie osiągniemy, dlatego właśnie zeszliśmy na Ziemię – konkretną i pełną przedmiotów, które możemy brać do ręki, dotykać, zabarwiać naszą energią i kształtować mocą umysłu. Jednym z największych wyzwań jest ciało. Szczególnie wtedy, kiedy choruje. Uzdrawianie naszych tkanek jest ogromnie istotną lekcją. Świadome życie, to takie, w którym nasze emocje oraz mentalne wzorce kształtujemy harmonijnie, aby tworzyły matrycę zdrowia dla naszego ciała.

Następny etap to poznawanie świata z pomocą zmysłów. To umiejętne wykorzystanie każdego z nich, by podnosić swoje energetyczne wibracje. Oczy zachwycają się widokami, uszy zanurzają w dźwiękach, smaki uczą wdzięczności, zapachy sublimują emocje, a wreszcie dotyk pozwala cieszyć się prawdziwie materią. Zakreślamy własne przestrzenie. Na tym etapie doceniamy też moc naszego umysłu i potęgę przyswajania wiedzy. Uczymy się i rozwijamy inteligencję.

Potem uczymy się kochać prawdziwie i głęboko. Poprzez macierzyństwo i partnerstwo dorastamy do odpowiedzialności za drugiego człowieka. Dotykamy prawdziwej miłości, chociaż jeszcze nie rozumiemy, że ma ona moc stwarzania nowych światów. Tymczasem uruchamiamy moce twórcze i rozjaśniamy świat artystyczną kreacją, która powstała na bazie zmysłowego poznania. Doceniamy harmonię i piękno.

Kolejny etap, to wyjście poza zmysły, to intuicyjny wgląd pod zamkniętymi powiekami. To droga medytującego pustelnika, który zagłębia się w sobie, by znaleźć odpowiedź, co jeszcze jest poza światem widzialnym. To poszukiwania duchowe i jedna z niebezpiecznych ścieżek wiodących na manowce uzależnień, kiedy nasze pragnienia pozostają niezaspokojone. Tu jednak rodzi się też mądrość doświadczania i wglądu.

Kolejny etap rozwoju to droga poznawania i rozumienia transformacji. To władza nad materią, która pomaga kształtować rzeczywistość według naszej potrzeby. To może być praca z Reiki i umiejętność uzdrawiania ciała z pomocą energii. To może być pomnażanie materii finansowej. To może być charyzmatyczny wpływ na innych ludzi i kierowanie ich życiem. To może być nawet olśnienie u progu oświecenia. Jest to jednak niemal koniec drogi, ponieważ na tym etapie dzieje się magia. Tylko od nas zależy, czy jest biała czy czarna.

Ostatni punkt świadomości to rozumienie, że wszystko jest dokładnie takie, jakie być powinno i wyjście poza wszystkie ograniczenia. To wypełnienie na wszystkich poziomach miłością bezwarunkową, która zawiera w sobie kochanie siebie, tolerancję, radość, kreowanie, wiedzę, odpowiedzialność, mądrość i transformację. Która w istocie jest tym wszystkim, jak białe światło, które skupia w sobie wszystkie kolory tęczy. Miłość wszechogarniająca do Wszystkiego Co Jest, to wyznacznik pełnej świadomości, że niczego nie potrzebujemy, bo mamy w sobie każdą jakość. Świadome życie sięga do tych jakości spontanicznie, wypełniając wszystko najwyższymi wibracjami.

Bogusława M. Andrzejewska