O Bezpieczeństwie

Bezpieczeństwo to stan umysłu, a nie stan wynikający z zewnętrznych okoliczności. Bezpieczeństwo rodzi się wtedy, kiedy człowiek ma w sobie pokój. Wszechświat jest wielkim lustrem, które odzwierciedla to, co człowiek ma w sobie. Jeśli człowiek nosi w swoim sercu pokój, to jest bezpieczny. Wszechświat nie może odzwierciedlić ani walki, ani agresji, której w sercu człowieka nie znajdzie.

Pokój nie jest tym samy co spokój, to coś więcej. To nie tylko zaniechanie wojny i dążenie do ciszy oraz zgody. Jest jakością serca. Pokój wyrasta z serca pełnego miłości. Można zdefiniować pokój jako mieszankę miłości bezwarunkowej do świata, miłości do siebie, spokoju i wewnętrznej akceptacji wszystkiego, co jest.

Akceptacja też ma znaczenie, ponieważ to ona pozwala na pokój. Wojna, walka, agresja bierze się z niezgody na to, co jest. Z oporu wobec tego, co się wydarza, wobec ludzi, którzy myślą inaczej, działają inaczej niż ktoś oczekuje. Pokój jest akceptacją tego, co się pojawia. Jest przyzwoleniem na to, by działo się tak, jak się dzieje. A zatem pokój to akceptacja, to miłość, to cisza wewnętrzna. Pokój, jest jakością serca, można go zatem w sobie rozwinąć poprzez ćwiczenia i medytacje. Poprzez praktykowanie w sobie akceptacji, ciszy i miłości. Nie jest to wcale skomplikowane.

Jedną z ważnych części składowych pokoju jest miłość do samego siebie i na to też chcemy zwrócić uwagę. Ponieważ miłość do siebie tworzy wewnątrz człowieka taką przestrzeń, która sama w sobie działa jak pokój. Tworzy bezpieczeństwo. Jeśli człowiek kocha siebie na wszystkich poziomach, wówczas wszechświat nie może odzwierciedlić agresji, ataku, oszustwa, czy czegokolwiek negatywnego. Miłość do siebie jest więc receptą na bezpieczeństwo, na bezpieczne, spokojne życie. Miłość do siebie jest kluczem do tego, by życie było dostatnie, spokojne, szczęśliwe, a także bezpieczne. A zatem miłość do siebie może być receptą na to, aby faktycznie wszystkie zewnętrzne okoliczności układały się bezpiecznie dla człowieka.

Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, kiedy człowiek zanurzony jest w lęku. Lęk jest przeciwieństwem miłości. Te dwie jakości się wykluczają. Albo się kocha, albo się boi, że życie nie będzie zgodne z oczekiwaniami. Bardzo często lęk jako silna emocja przyciąga do życia człowieka doświadczenie negatywne, które jest trudne i z którym wiąże się niebezpieczeństwo, agresja, atak.

Bezpieczeństwo rodzi się w sercu człowieka i można je zatem wytworzyć, zbudować, jak każdą inną świetlną strukturę w oparciu o jakości serca. Bezpieczeństwo jest mocą, która kształtuje sytuacje wewnętrzną i zewnętrzną.

(spisała Bo Andrzejewska – grudzień 2019)

Mistrzowie

Kiedy ktoś wchodzi w Kroniki i pracuje w tej przestrzeni doskonale czuje, że jest to dobra energia. Nie musi pytać kim są Nauczyciele, bo energia, która płynie jest bardzo jednoznaczna. Rozwinęłam dar odczuwania i rozróżniania energii dawno temu, ale wiem też, że w Kronikach może to poczuć każdy i takie też informacje dostaję od koleżanek, które pracują z Kronikami Akaszy. Energii Kronik nie można pomylić z niczym innym. Jest piękna, ciepła, pełna miłości. Niesie tylko Dobro.

Pomimo tego któregoś dnia zapytałam Mistrzów w Kronikach kim są. Nie dla siebie, ponieważ to, co czuję wystarcza mi w zupełności, by ufać i chcieć słuchać, lecz dla innych ludzi, którzy zastanawiają się, czy Kroniki są bezpiecznym miejscem. Krąży wiele mitów o tym, czym są Kroniki i kim są energie dające ludziom przekazy. Niektórzy myślą, że to biblioteka, w której spisano ludzkie wcielenia. Poprosiłam Mistrzów, by opisali siebie dla innych. Dla tych wszystkich, którzy nie doświadczyli świadomie kontaktu z Mistrzami lub nie wiedzą, czym są Kroniki.

„Jesteśmy Światłem i Miłością. To najważniejsze, co człowiek powinien wiedzieć. My w Kronikach jesteśmy utkani ze Światła. Jesteśmy przedłużeniem Najwyższego Źródła. Jesteśmy Jego dłonią, Jego skrzydłem, Jego oddechem, a przede wszystkim wyrazem Jego ogromnej miłości, która płynie prosto z boskiego serca.

Jesteśmy tutaj po to, żeby pomagać ludziom w zrozumieniu ich boskiej natury. Jesteśmy też tutaj po to, by pomagać wszystkim w pojmowaniu więzi z Najwyższym Źródłem, istoty tego nierozerwalnego połączenia. Pewne rzeczy są dla ludzkiego umysłu niepojęte. Ludziom wydaje się, że jesteśmy kimś w rodzaju Aniołów siedzących za stołami w wielkiej bibliotece. Dlatego też tak najczęściej przedstawiamy się w wizjach.

W istocie jesteśmy częścią Najwyższego Źródła, której zadaniem jest krystalicznie zrozumiała dla ludzkiego umysłu komunikacja z człowiekiem. Po to jesteśmy, aby człowiek mógł zrozumieć w sposób dopasowany do swojej percepcji to wszystko, co wcześniej było niepojmowalne. Kroniki Akaszy są pewnym „wymiarem”, ale nie jest to miejsce w czasoprzestrzeni. Jest to w gruncie rzeczy miejsce pozawymiarowe. Jest to świetliste istnienie, w którym pojawiają się informacje dla określonych ludzi, dla określonych osób, które wchodzą w Kroniki Akaszy i zadają nam pytania.

Czasem rzeczywiście pokazujemy poprzednie wcielenia. Ale naszym zadaniem nie jest opowiadanie o reinkarnacjach. Niektórzy ludzie postrzegają Kroniki jako bibliotekę historii rożnych żyć i wcieleń. Ale to nie do końca tak jest. To wszystko, co wydarzyło się w przeszłości, w innych reinkarnacjach w istocie dzieje się teraz, ponieważ czas nie jest liniowy, czas jest punktem. Czas istnieje tu i teraz w tym momencie. Dlatego też te wszystkie poprzednie inkarnacje każdego człowieka w pewien sposób są dostępne dla nas. Dla Najwyższego Źródła. One rozgrywają się teraz. Dlatego jeśli ktoś chciałby zapytać o jakieś swoje poprzednie wcielenie, to my po prostu otwieramy odpowiedni punkt w przestrzeni”.

***

OBRAZ

Stoisz w środku wielkiej przejrzystej sfery, która wygląda jak wielka bańka mydlana. Wyciągasz lewą dłoń i dotykasz kuli od środka – to punkt w którym siedzisz i czytasz te słowa. Potem wyciągasz prawą rękę i dotykasz kuli po drugiej stronie, nieco nad głową – to chwila twoich narodzin. ponownie wyciągasz rękę i dotykasz w innym miejscu – to moment, kiedy odchodzisz z tego świata. Sięgasz drugą ręką nieco w dół i znajdujesz się w innym wcieleniu… Ta kula to czas. Wszystko dzieje się jednocześnie, zależy, w którym miejscu dotkniesz…

***

„To, co ważne dla każdego, kto korzysta z Kronik Akaszy – jesteśmy tutaj po to, by pomagać ludziom w ich wewnętrznym rozwoju. By pomagać ludziom w rozumieniu tego, dokąd zdążają, jaki jest prawdziwy sens ich istnienia na planecie Ziemia. Jesteśmy tutaj po to, by ludzie mogli łatwiej komunikować się z Najwyższym Źródłem. Nie jesteśmy bibliotekarzami, którzy opowiadają o poprzednich wcieleniach. Jeśli to ma znaczenie dla aktualnego punktu w którym znajduje się dany człowiek i dla rozwiązania jego problemów, wówczas tak, opowiadamy o tym. Mówimy o tym wszystkim, co ma znaczenie, co rozjaśnia temat i pozwala lepiej go zrozumieć.

Natomiast naszym prawdziwym celem jest prowadzenie ludzi do miłości bezwarunkowej. Naszym prawdziwym celem tu w Kronikach Akaszy jest nauczenie ludzi kochania samych siebie. Po to jesteśmy, aby pomóc człowiekowi bardziej kochać siebie. Aby pomoc człowiekowi na powrót stać się miłością bezwarunkową do siebie i wszystkiego co jest. Aby pomóc człowiekowi zrozumieć wszystkie subtelne, energetyczne przepływy. Po to jesteśmy.

Ale chętnie odpowiemy na każde pytanie, które będzie miało sens. Chętnie udzielimy każdej odpowiedzi, która nie utrudni i nie zaburzy rozwoju danego człowieka. Przede wszystkim pamiętajcie, że rozwój polega na dokonywaniu wyborów i podejmowaniu decyzji, dlatego my tych decyzji nigdy nie będziemy podejmować za Was. Jeśli jakaś lekcja związana jest z podjęciem ważnej decyzji – a najczęściej tak właśnie się dzieje –  to nie podejmiemy tej decyzji za nikogo. Ponieważ nie możemy pozbawiać  człowieka największej łaski jaką daje życie – wolnej woli, samodzielnego dokonywania wyboru.

Z miłością.”  

(spisała Bo Andrzejewska – grudzień 2019)

Nie ośmielę się komentować tego przekazu. On jest dla Was. Chcę tylko powiedzieć, że jestem zachwycona obrazem czasu, jaki został mi pokazany. Od dawna wiem, że czas nie istnieje, że jest iluzją zastrzeżoną tylko dla Ziemi. Jednak wiedząc, że nie jest liniowy, próbowałam go sobie wyobrazić jak wrzeciono… Wizja, w której stałam we wnętrzu kuli jest cudowna i dla mnie krystalicznie jasna. Prawdziwe Mistrzostwo przekazu, za które jestem ogromnie wdzięczna. Nie mam wątpliwości, że Mistrzowie w Kronikach są Mistrzami Komunikacji.

Bogusława M. Andrzejewska

Lubię święta

Uwielbiam święta. Kocham ten cudowny klimat wypełniony blaskiem kolorowych światełek,  zapachem świerkowych gałązek i gotujących się grzybów. Kocham te wszystkie bajeczne ozdoby i błyskotki, które radują moje wewnętrzne dziecko. Serce mi trzepocze roześmiane na wszystkie „Jingle bell…” i „Last Christmas”. Z kolei nasze polskie kolędy otwierają w pamięci zakładkę sprzed wielu lat – dobrą zakładkę. Czuję wzruszenie i to są miłe uczucia. Być może ma na to wpływ szczęśliwe dzieciństwo, w którym święta zawsze były wypełnione miłością, radością i prezentami. A może po prostu mam pozytywne podejście do życia i lubię to, co piękne, barwne i radosne? Bo czegóż tu nie lubić? Niechęć to można odczuwać do hałasującej za ścianą wiertarki, do śliskich od lodu ulic albo przeklinających publicznie ludzi. Ale do świąt? Jak można nie lubić świąt? Są cudowne.

Lubię święta przede wszystkim za wolny od pracy czas. Są dla mnie jak każdy urlop, kiedy nie muszę robić szkoleń, horoskopów, konsultacji, tylko mogę zając się sobą i tym, co kocham – pisaniem, czytaniem książek, malowaniem. Nie muszę patrzeć na zegarek, bo z nikim się na święta nie umawiam. Mogę ułożyć się wygodnie w ramionach męża i patrzeć na choinkę. Albo bez końca tulić kota. Albo przekomarzać się z córkami. Albo oglądać z wnukiem nasze ulubione seriale. Mój wnuk chodzi o szkoły i ma obowiązki, jak każdy dorosły – taki to świat. Święta są dla nas czasem luzu, kiedy możemy pośmiać się beztrosko i pobyć ze sobą nawet do późna, bez spiny, że… „jutro do szkoły, do pracy…”. Lubię zatem święta za to, że mamy siebie dla siebie więcej niż zwykle. Kocham moich bliskich i bycie z nimi zawsze mnie cieszy. Święta nie są dla mnie zadaniem do wykonania, lecz urlopem i darem do wykorzystania z miłością.  

Lubię święta za ich piękno i blask. Lubię je, ponieważ niosą ze sobą dobre wspomnienia. Chociaż przeżyłam wiele takich spotkań nad barszczem z uszkami i czasem bywało też smutniej czy trudniej, to generalnie ten specyficzny klimat zawsze kołysze mi serce. Jest w nim wiele ciepła i jest też dziecięca radość z prezentów pod choinką. Obdarowujemy się z córkami i przyjaciółmi cały rok i bez okazji. Ale w ten świąteczny wieczór spływa cały wodospad obfitości, bo każdy każdemu coś… Choćby drobiazg, jak pudełko Ptasiego Mleczka czy nowe ciepłe rękawiczki. Bo przecież rzecz nie w tym, by wydać wszystkie pieniądze, ale by sprawić komuś radość.

Moje córki są w tym zakresie prawdziwymi Mistrzyniami. Wybierają prezenty na wiele tygodni wcześniej. Podpytują dyskretnie i szukają tego, co naprawdę najbardziej ucieszy obdarowanych. Nigdy nie zapomnę naszyjnika, który moja córka robiła specjalnie dla mnie całą noc. Nie pracowała wówczas, nie miała własnych pieniędzy, więc własnoręcznie przez wiele godzin nawlekała kamienie półszlachetne na żyłkę. Mam go do dzisiaj i wzrusza mnie ogromnie każde na niego spojrzenie. Dla takich chwil warto żyć… Kocham święta za takie bezcenne momenty.

Doceniam to też z zachwytem w każde imieniny i każdy Dzień Matki.  Jednak pod choinką znajdzie się radość jednocześnie dla każdego z nas i to jest piękne – wielki fajerwerk śmiechu i wdzięczności. Przecudna energia! Widzę swoje święta dokładnie tak, jak w tych rozświetlonych, telewizyjnych reklamach. Może na stole mniej potraw, może ubrania skromniejsze, może mieszkanko malutkie – ale miłości, radości, tulenia jest mnóstwo. Jak nie kochać takiego czasu?

Kiedyś było mi trudniej tak zwyczajnie cieszyć się tym cudownym okresem, bo byłam po prostu bardzo zmęczona. Rozumiem też każdą kobietę, która mówi mi, że pada z nóg i nie ma siły, by cieszyć się czymkolwiek, marzy wyłącznie by zasnąć na kilkanaście godzin. To nie są święta, tylko jakaś martyrologia w imię tradycji. Kilka lat uczyłam się, jak przygotować wszystko tak, aby te święta były i dla mnie. Jasne – łatwiej mi, bo mam dwie cudowne córki, które biorą na siebie lepienie pierogów i uszek, czy pieczenie ciast. Dzisiaj to w ogóle nie problem, bo dzielimy wszystkie prace na trzy. Ale kiedyś one były malutkie. Potem starsza córka mieszkała kilka lat daleko ode mnie. Poradziłam sobie. Najpierw wyeliminowałam to wszystko, co zbędne. Bo czy musi być dwanaście potraw na stole? Nie musi! Czy ważniejsza jest własnoręcznie upieczona drożdżowa strucla, czy radosne tulenie się do bliskich w święta? Wybrałam to drugie i makowce kupuję gotowe w dobrej cukierni.

Okna można umyć miesiąc wcześniej. Porządek w domu można utrzymywać. Ciasto można kupić gotowe. Pierogi też można zamówić (osobiście znam Anioła, który robi na zamówienie pyszne pierożki). A struclę robię w inny czas, kiedy nie ma świątecznego urwania głowy. Lubię zapach drożdżowego ciasta i robimy je w ciągu roku, czyniąc zwykły dzień bardziej odświętnym. Bo skoro kochać można codziennie, to wyjątkowe ciasto z makiem też można zjeść w lipcu albo  w kwietniu, prawda? Okazuje się wtedy, że przed świętami jest ciut więcej pracy niż zwykle. Ciut. I zostaje mnóstwo sił na radość z bliskimi. To zawsze nasz wybór: czy chcemy mieć przepełniony stół, czy cieszyć się wolnym czasem.

Czasem święta mogą być smutne, bo zabrakło kogoś przy stole. Puste krzesło to zawsze powód do zadumy i uronionej ukradkiem łzy. Jednak poza takim wyjątkiem, święta może wypełniać miłość, a nie dramat. Warto tak je zaplanować, aby być z tymi, których kochamy. Spotykałam się w różnym gronie, ale najczęściej wigilia była czasem dla najbliższych. Nie dla teściów. Nie dla rodziców. Nie dla szwagrów, ale dla męża i dzieci. Tak wymyśliłam. Tak chciałam. A ja już tak mam, że sama kreuję swoje życie, więc mam tak, jak zechcę. Może dlatego zawsze było radośnie i przyjemnie?

Myślę jednak, że warto na ten magiczny czas odłożyć wszystkie fochy i spory. Nie bez powodu mówi się tyle o tym, że to okres bliskości, miłości i zgody. Czasem opłatek może być pretekstem do pojednania. Warto docenić taką sposobność i wybaczyć. Bo jeśli nie w święta, to kiedy? Nie jest ważne, w co wierzymy. Wszyscy jesteśmy utkani z kochania i pragniemy tego kochana ponad wszystko. Dobre słowa, szczypta życzliwości, szczere życzenia – przełamują wszystkie lody. Jestem coraz starsza, a kiedy mój wnuk przytulając mnie, patrzy na mnie z góry, wiem, że doświadczyłam mnóstwo, mnóstwo… Nauczyłam się patrzeć sercem i wiem, że jeśli się chce, można żyć w zgodzie. W poprawnej zgodzie, jeśli ktoś inny broni się przed dobrą energią rękami i nogami. Wiem też, że kiedy pojawia się ta niezwykła świąteczna atmosfera, ludzkie serca miękną, oczy wilgotnieją i jest o wiele łatwiej wziąć się za ręce.

Uwielbiam wszelkie święta i każdą radosną celebrację również dlatego, że wiem, jak pięknie działa to na podświadomość. Mądrzy nauczyciele duchowi powtarzają, by świętować wszystko, co ważne dla nas. To działa jak zakotwiczenie nowego wzorca. Święta, które obchodzi połowa współczesnego świata, tworzą specyficzną energię umacniającą wszystko, co zabarwimy emocjami. Właśnie dlatego szczere życzenia, wyrażanie miłości i sympatii czy czułe spędzenie czasu z ukochaną osobą mogą w tym okresie stworzyć cudny program na resztę życia. Właśnie dlatego od stuleci w tym czasie ustawiano na stole miód, orzechy i tysiąc innych symboli dobrobytu. Bo to czas umocnienia Dobra i Bogactwa. Dlatego od wieków pilnowano, by w wigilię nie kłócić się, nie zgubić nic i nie płakać – to miała być wróżba na cały rok. A my wiemy: nie wróżba, tylko program, zakotwiczony magią ludzkiej energii pulsującej w rozświetlonym od życzeń i modlitw powietrzu. I dodam – niezależnie od wyznania. Bo moc umysłu jednakowo służy tym, dla których to Boże Narodzenie i tym, którzy świętują Szczodre Gody, czy cokolwiek innego.

Jeśli ktoś nie lubi świąt, ma do tego prawo. Ale warto też wiedzieć, że to tej osobie nie służy i nie ma po co jej naśladować. To ślepa uliczka. Powielajmy mądre pomysły, a nie traumy innych. Powtarzanie, że kocha się i dobrze życzy cały rok, a nie tylko w święta to demagogia. Każdego dnia składam Wam życzenia na FB. Każdego dnia mówię Wam o miłości. Każdego dnia przytulam moją córkę, a drugiej mówię przez telefon, że ją kocham. Czym różnią się święta? Tym, że nie pracuję i mam więcej czasu dla bliskich. Tym, że tulimy się mocniej i więcej, bo jesteśmy razem. Tym, że do mojego kochania cudowna, rozświetlona dźwiękami magia świąt dodaje swoją moc. Bądźcie poza demagogią. Kochajcie całą Mocą Waszych serc. Dzisiaj. Jutro. I zawsze. I niech wszystkie święta błogosławią Was swoim pięknem.

Bogusława M. Andrzejewska

O Lekkości

Przekaz od Mistrzów i Nauczycieli z Kronik Akaszy dla Czytelników tej strony

Szukaj w życiu lekkości. Szukaj w życiu dobra. Szukaj w życiu piękna. Szukaj tego wszystkiego, co pozytywne. Tego jest mnóstwo. Życie jest dobre i pełne radości, lekkości i piękna. Ludzie nie zauważają tego wyłącznie dlatego, że skupiają się głównie na tym, co trudne i jest też w pewien sposób zrozumiałe. Nie jest to krytyka. Ludzie skupiają się na trudnościach, ponieważ trudne doświadczenia są silniejsze emocjonalnie. Ponieważ przykuwają mocniej ludzka uwagę.

Tymczasem to, co piękne i dobre potrafi przemknąć obok niepostrzeżenie. Jeśli człowiek idzie ulicą, to często nie dostrzega piękna rosnących obok drzew, nie dostrzega jak cudne wzory układają się z chmur, jak w kalejdoskopie. Nie dostrzega wielu innych rzeczy, które są fantastyczne.  Jeśli jest zmęczony albo zmartwiony, albo pojawia się jakieś inne doświadczenie, które wywołuje w nim negatywną emocję, to ta emocja pochłania całą uwagę człowieka. Właśnie dlatego człowiek sto razy silniej reaguje na trudności niż na piękne doświadczenia.

Ale to nie znaczy, że tych pięknych nie ma. Żeby zacząć je dostrzegać, trzeba uświadomić sobie, że istnieją. Trzeba tez uświadomić sobie cały ten proces, który powoduje, że trudności i smutki szybciej przykuwają ludzka uwagę niż to, co dobre, lekkie i piękne. Trzeba zacząć od świadomości, a potem można kontrolować swoje myśli i spostrzeżenia. Można świadomie kierować swoją uwagę w stronę tego, co piękne. Zamiast skupiać się na trudności i dawać jej całą swoją uwagę i całą energię, można odprowadzić myśli w stronę czegoś, co jest piękne dobre i przyjemne.

Skupianie się na pozytywnych stronach życia jest w pewien sposób ważnym ćwiczeniem, które pomaga zmienić optykę. Zatem to przeniesienie uwagi nie służy tylko temu, by dokonać określonego wyboru i czuć się lepiej. Skupienie uwagi na tym, co dobre, uczy człowieka zauważania dobrych stron świata w sposób świadomy. Wówczas człowiek zaczyna konkretnie i mądrze pracować z Prawem Przyciągania, ponieważ coraz częściej dostrzega zieleń drzew, zapach kwiatów, układ chmur na niebie i wiele innych pięknych elementów, które go otaczają. Kiedy zacznie je zauważać, jego oczy będą coraz częściej uciekać w stronę tego, co piękne. Jego uwaga będzie podążać w stronę tego, co dobre, lekkie i przyjemne, a to zacznie tworzyć nową rzeczywistość.

Warto pamiętać, że właśnie wtedy, kiedy w życiu pojawia się jakaś trudność, człowiek może przenieść uwagę na coś ładnego i przyjemnego. Przede wszystkim natychmiast podniesie energię, a to wiąże się z całą lawiną kolejnych efektów, które będą oczywiście pozytywne. Ponieważ wraz z podniesieniem nastroju pojawią się dobre i mądre rozwiązania tego, co wcześniej sprawiało trudność. Następnie pojawi się też odporność na choroby, pojawi się lepszy nastrój. Pojawi się też lepsze samopoczucie, a wreszcie zgodnie z Prawem Przyciągania zacznie zmieniać się rzeczywistość.

To takie wydawać by się mogło – całkiem oczywiste, ale właśnie na takich drobiazgach człowiek się potyka. Ponieważ kiedy pojawia się trudna sytuacja, to człowiek nie robi tego, co powinien. Nie odprowadza uwagi w pozytywną stronę, tylko skupia się na problemie i mówi: „no, przecież jest mi ciężko, muszę się tym martwić, przecież nie mogę inaczej, nie mogę podziwiać drzew, nie mogę się cieszyć, kiedy mam zmartwienie”. A to jest myślenie, które nie prowadzi do żadnych pozytywnych efektów. Można inaczej. I ta inna droga przyniesie lepsze efekty. Można przynajmniej spróbować. Warto.

(spisała Bo Andrzejewska – grudzień 2019)

Sława

Wielka sława to żart. Dokładnie tak jest. A warto pochylić się nad tematem, ponieważ od wieków kojarzy nam się z bogactwem i sukcesem. Czasem rzeczywiście przynosi ludziom pieniądze, natomiast rzadko przynosi szczęście i o tym trzeba pamiętać, kiedy stawiamy ją sobie za cel. Sława jest pułapką. I dzisiaj właśnie o tym, dlaczego jest tylko iluzją, na którą dajemy się nabierać.

Nigdy nie chciałam być sławna, ponieważ cenię sobie własną prywatność. Nie ukrywam, że nie chciałabym, aby plotkarskie gazety opisywały moje związki czy też zajmowały się życiem moich dzieci. Nie chcę być tematem na portalach, które zajmują się negatywnym ocenianiem ludzi, bo ich autorzy odnajdują w tym sposób na dowartościowanie siebie. Jest dla mnie żenujące to, jak ludzie złośliwie komentują wygląd czy zachowanie innych, nic o nich nie wiedząc. Krótko mówiąc – nie chcę być żerem dla hien.

Sława to także odpowiedzialność. Załóżmy, że całkiem pominiemy wszechobecną złośliwość zakompleksionych osób. Człowiek znany ma także sympatyków, którzy uczą się od niego i naśladują go. Nie można o tym zapomnieć ani na chwilę, jeśli jesteśmy wśród ludzi. Pewna odpowiedzialność jest naturalna dla każdej inteligentnej osoby, ale jej nadmiar może przytłoczyć. Czasem chcemy być na luzie. Chcemy się powygłupiać albo zrobić coś wbrew temu, czego uczymy. To oznacza, że nauczyciel prosperity może mieć ochotę ponarzekać, popłakać czy pokrzyczeć sobie. Tak po prostu, by poczuć się człowiekiem. A co, jeśli za rogiem czai się sprytny papparazzi i zdjęcia tej chwili obiegną cały świat podważając nasz autorytet?

Kiedy jestem zwykłym nieznanym nikomu człowiekiem, nie przejmuję się cudzą oceną. Przyjmuję spokojnie, że nie jestem wzorem dla każdego. Jedni mnie lubią, inni nie. Ktoś mnie obgaduje, ocenia krytycznie albo nawet oczernia i jest to tylko jego problem. Jeśli jestem znana, jeśli reprezentuję jakąś wiedzę, wówczas każde dorabianie mi „rogów” rzutuje także na to, czego uczę. Praktyka potwierdza, że jeśli znany nauczyciel np. Reiki zostaje oskarżony o oszustwo, to niektórzy ludzie odsuwają się od samej metody Reiki lub rezygnują z planowanej nauki. Nie wszyscy – jasne. Ale wielu łączy osobę z tym, czym się zajmuje. To też odpowiedzialność, której nie zmniejsza fakt, że czasem oskarżenia są wyssane z palca.

Minusów sławy jest więcej. Ale chcę zwrócić szczególną uwagę na jeden tylko wątek. Warto sobie uświadomić, że pragnienie sławy najczęściej rodzi się z silnego kompleksu niższości. Jeśli tęsknimy za jakimś podium, za byciem w gazecie, za udzielaniem wywiadów w TV, to jest to zawoalowane pragnienie bycia podziwianym i docenianym. To potrzeba spojrzenia na innych z góry, to pragnienie odegrania się na tych wszystkich, którzy nas lekceważyli, pomijali, a może nawet wyśmiewali. To chęć udowodnienia światu i sobie, że znaczy się dużo więcej, niż naprawdę się czuje. Polecam tutaj bardzo gorąco pracę z podnoszeniem poczucia wartości, bo im większa żądza sławy, tym silniejsze kompleksy. I jeśli nie pokochamy siebie, to bardzo szybko spadniemy z każdego podium, na które uda nam się z wielkim wysiłkiem wdrapać

Ale uwaga! Czym innym może być pragnienie zdobycia medalu czy zajęcie pierwszego miejsca w zawodach sportowych. Czym innym – pragnienie wydania książki, która okazuje się bestsellerem. Czym innym zorganizowanie jakiejś fundacji czy stowarzyszenia, które w swoim ważnym działaniu rozrasta się na cały kraj i nagle wszyscy o niej wiedzą. W każdym z tych przypadków sława przychodzi niejako spontanicznie. Jest efektem realizacji czegoś, na czym nam zależało. Ale nie bywa tu celem samym w sobie. Mamy przecież marzenia, a ich realizacja czasem przynosi popularność. Jak zawód aktora – nie ośmieliłabym się nigdy powiedzieć, że każdy aktor ma kompleksy, to przecież absurd. Ludzie występują na scenie, ponieważ mają w sobie talent, ponieważ tak realizują siebie, ponieważ chcą dzielić się sobą z innymi. A sława jest tutaj ubocznym skutkiem wykonywania takiego zawodu.

Niemniej to zawsze wybór duszy. Sława zmienia całe ludzkie życie, dlatego właśnie musi być wpisana w program karmiczny. Oznacza to, że dusza bierze na siebie wszystkie trudne lekcje przypisane do tego doświadczenia. Nie ma tutaj żadnych przypadków. Jeśli dusza nie ma tego w programie, to możemy stawać na rzęsach, a sławy nie będzie. Ale też czasem pojawia się nieoczekiwanie tam, gdzie nie ma nic wielkiego do zaprezentowania i nagle człowiek staje na scenie w świetle reflektorów ze świadomością, że nie jest gotowy na to, aby być liderem, przykładem czy wzorem dla innych. Tak też bywa.

Każdy, dla kogo ten temat jest ważny, powinien uświadomić sobie nieadekwatność sławy. Nie są autorytetami ci, którzy są znani, ale ci, którzy są dobrzy w swoich dziedzinach. Sława nie oznacza kompetencji, tylko czysty „zbieg okoliczności”, czyli program duszy. A ten program może ustawić na podium dla maratończyków człowieka, który dopiero dwa razy przebiegł trasę. Lekcja to nie tylko dla niego, by tę sławę udźwignąć i wykorzystać dla powszechnego dobra. Lekcja to najcięższa dla wszystkich prawdziwych, kompetentnych maratończyków, którzy wiedzą, że zostali pominięci, chociaż są o niebo lepsi i w ciszy spuszczają głowę.

Są i tacy, którzy wznoszą oczy do góry i krzyczą wniebogłosy: „dlaczego?!” i przestają wierzyć w harmonię wszechświata. To dla nich cierpienie Hioba i test wiary w Dobro. To dla nich ból bezsensu życia i wszystkich zmagań, które nigdy nie zostały docenione. Są i tacy, którzy nie mają siły, by próbować rozumieć tę lekcję i łapią za pistolet, by zestrzelić z podium tego, który tam stoi. Nie chcą i nie umieją zaakceptować tej nieadekwatności. Czasem przecież najprościej samemu skorygować dysharmonię wszechświata. Historia jest pełna takich postaci. Czy wiecie, że najwięcej zbrodni jest popełnianych z zawiści? Zawiść boli potwornie.

Ale pisałam też, że łatwo ją uleczyć miłością do siebie. Ponieważ ludzie o wysokim poczuciu wartości nie patrzą na podium w ogóle. Nie pracują dla sławy ani dla podziwu innych ludzi. Pracują z radością, ponieważ twórczość ich uskrzydla. Wystarcza im własny zachwyt i czerpią rozkosz z samego działania. Po pracy patrzą na swoje dzieła i wypełniają się błogością. Nie w głowie im jakiekolwiek nagrody, ponieważ samo życie jest dla nich nagrodą. Oto najwyższy poziom rozwoju.

Bogusława M. Andrzejewska

Przebudzenie 12

Jestem Światłem. I Ty jesteś Światłem. I ona. Wszyscy jesteśmy boskim Światłem z Najwyższego Źródła. Problem polega na tym, że nie wszyscy to widzą, nie wszyscy sobie uświadamiają swoją własną Moc. A im niższa samoocena, im mniej miłości do siebie, tym większe oburzenie, kiedy słyszą coś takiego. No, bo jak można mówić o sobie takie piękne rzeczy?! Przesadna zakłamana skromność jest jak atawizm biologiczny wrośnięta mocno w skorupę zaprzeczania swojej boskiej naturze.

Kiedy mówię o sobie z poziomu miłości o tym, jaka jestem dobra i wartościowa, jakie dobre jest moje życie, widzę niemal gołym okiem, jak w głowach słuchających jeżą się stare wzorce i zaczynają wymachiwać pięściami: „Ale zarozumialstwo! Ale zadziera nosa!”. A potem zaczyna się perorowanie o skromności i o tym, by w pokorze spuścić głowę, bo rzekomo na tym polega duchowość. Rzekomo. Moim zdaniem prawdziwy rozwój to odkrywanie swojego Światła i oświetlanie innym drogi.

W jakiś sposób przywykłam już do tego pouczania mnie o potrzebie skromności i do historii o tym, że każdy ma prawo do własnej ścieżki. Oczywiście, że każdy ma prawo wyboru. Nikogo nie zmuszam, by odkrywał swoje Światło, ale odważnie powtarzam ciągle, że ono istnieje. Kto jest gotowy, kto odrzucił atawistyczne uprzedzenia, otworzy serce i powtórzy za mną: „Jestem Światłem. Zasługuję na wszystko, co najlepsze”.

Dla kogo jeszcze nie czas, będzie mnie pouczał, że nie mam racji, że doświadczam pychy i że powinnam ową pychę uzdrowić. Tymczasem pycha bierze się z kompleksów i towarzyszy ludziom, którzy nie urzeczywistnili niczego, czują się gorsi od innych, więc głośno krzyczą: „Patrz na mnie! Jestem jasnowidzem najlepszym na świecie! Nigdy się nie mylę! Podziwiaj mnie i chwal”. Charakterystyczne jest tu zawsze wywyższanie się ponad innych.

Nie jestem ani najlepsza, ani nieomylna, ani nie oczekuję pochwał. Jestem Światłem, takim samym jak każdy inny. Jestem szczęśliwa i dumna ze swojej boskiej natury. Różnica między mną a innymi polega wyłącznie na tym, że ja to wiem, a niektórzy nie wiedzą. Nie widzą. Nie domyślają się nawet. Częścią przebudzenia jest dostrzeganie swojej prawdziwej istoty, a nie wywyższanie się nad innych. Różnica nie jest wcale subtelna. Jest mocna i ważna. Ale dziś nie o tych, którzy grzęzną w pysze, usidleni przekonaniem, że są marnością.

Dzisiaj o tym, że ważne jest dostrzeganie swojej Mocy, swojego blasku, swojej potęgi, swojej prawdziwej natury. Swojego bycia Światłem. To jest piękny fundament szczęścia, spełnienia i kochania innych ludzi. Kiedy czujesz się Boskim Światłem, automatycznie w innych widzisz Boskość. Kiedy czujesz się Boskim Światłem, przyciągasz blask od wszechświata. Będąc miłością kochasz i jesteś kochany. To się dzieje samo.

Największą przeszkodą na drodze do uświadomienia sobie własnej Mocy i bycia Światłem są najbliżsi. Ludzie, których kochamy, którym ufamy, dla których chcemy jak najlepiej. Zazwyczaj są najtrudniejszym lustrem do pokonania, ponieważ ujawniają przed nami wszystkie skrzętnie pochowane w szufladach lęki i wątpliwości. Nasze lęki i wątpliwości, o których zdążyliśmy zapomnieć. Albo o których pamiętać nie chcemy. Pięknie pokazuje to przysłowie, że „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”. Ani tym bardziej we własnym domu. Jakie z Ciebie Boskie Światło, skoro nie schowałaś zupy do lodówki i się zepsuła?

Aby przejść zwycięsko przez przeszkody ustawione pracowicie przez najbliższych, trzeba uświadomić sobie rzeczy dwie. Po pierwsze i najważniejsze jesteśmy Boskim Światłem, chociaż przypalamy garnki, gubimy klucze, kłócimy się, denerwujemy i zapominamy kupić pieczywo na niedzielę. Bycie Światłem nie oznacza bycia guru czy bycia ideałem. Każdy człowiek jest Światłem, a im szybciej sobie o tym przypomni, tym mniej błędów będzie popełniał. Warto jednak pamiętać, że uczymy się całe życie. Co najmniej do oświecenia. Na próżno więc szukać w sobie wcześniej jakiejś wymarzonej perfekcji. Rzecz nie w perfekcji, a przynajmniej nie w tym, co ludzie uważają za perfekcję.

Po drugie bliscy są po to, by pokazywać nam to wszystko, co głęboko w sobie ukryliśmy. To mąż lub żona pokażą nam wszystkie nasze lęki. To rodzice wyciągną na powierzchnię wszystkie wątpliwości. To dzieci podważą nie umocnione teorie, a przyjaciele sprowadzą z obłoków na ziemię. Po to są. Po to umówiliśmy się z nimi przez tym wcieleniem. Na tym polega ich rola.

Warto o tym pamiętać, bo często reagujemy emocjonalnie, kiedy obcy spijają z naszych ust każde słowo, a bliscy kpią i nie chcą nas słuchać. Jest to przykre doświadczenie, bo każdy z nas chce, by to właśnie najbliżsi byli z nas dumni, podziwiali nas za nasze osiągnięcia. Pochwała z ust męża, żony czy rodziców wydaje się być ważniejsza niż zachwyty klientów i kontrahentów. Tymczasem to niewłaściwe podejście. Zeszliśmy tu na Ziemię, by działać pracować dla tych, którzy są naszymi klientami, studentami, współpracownikami. Rodzina i przyjaciele natomiast to grupa specjalnych dusz, które umawiają się z nami, że będą surowym lustrem obnażającym wszystkie nasze lęki.

Kiedy sobie to uświadomimy, zrozumiemy, że mamy być prorokiem dla tych, co żyją gdzieś indziej. Oni czekają na nas i na nasze słowa, na nasze dzieła. Nie żyjemy dla zachwytu najbliższych i to jest logiczne, bo gdybyśmy z ust rodziny spijali nektar zachwytu, nigdy nie ruszylibyśmy nigdzie dalej, poza granice własnego ogródka. Kręcilibyśmy się w kółko, pisali do szuflady i świat nigdy nie zobaczyłby tego, co mamy do zaoferowania. Wielcy twórcy, artyści ruszyli w świat tylko dlatego, że nikt ich na miejscu nie doceniał. Silna motywacja, która w efekcie przynosi popularność.

Wracając do samego bycia Światłem jesteśmy nim. Każdy z nas. Warto to sobie codziennie powtarzać, bez względu na wszystkich, którzy nas wyśmiewają lub strofują. Kiedy umocnimy w sobie tę świadomość, kiedy urzeczywistnimy w sobie to Światło, ludzie przestaną nas krytykować. A to będzie oznaczać, że nasza podświadomość przyjęła nowy wzorzec. Dopóki ktoś zarzuca nam, że zadzieramy nosa, dopóty w głębi duszy nosimy lęk przed oceną innych, przed naruszeniem wbitego mocno wzorca skromności i siedzenia w ciemnym kącie. Każde wyjście ku jasności powoduje strach przed tym, że zostaniemy zobaczeni. Może skrzywdzeni? Może zawstydzeni?

Przebudzenie wymaga miłości do siebie tak wielkiej i tak silnej, by pokonać te wszystkie lęki i wątpliwości. By nie udawać skromnej, szarej myszki i nie powtarzać, że nie wolno się wychylać spod szafy. Naszą rolą jest zobaczenie w sobie potężnego Światła i wyjście z nim na scenę, aby rozświetlić życie innych ludzi, aby podzielić się swoim blaskiem z całym światem. Każdy jest Światłem, którego jasność dokłada ważną cegiełkę do budowy wszechświata.

Bogusława M. Andrzejewska