Stare dzieje

Pracując z rozmaitymi niekorzystnymi wzorcami, bardzo często sięgamy do przeszłości i przypominamy sobie dawne wydarzenia, nawet te z dzieciństwa, które potwierdzają owe wzorce, jak matryca przyciągające do nas niemiłe sytuacje. Chociaż powinnam napisać inaczej: przypominamy sobie trudne chwile, które prawdopodobnie były wynikiem określonych kodów wewnątrz nas. Zawsze zadawałam sobie pytanie: po co dzieciom takie bolesne doświadczenia? Przecież żadne dziecko tego nie rozumie i nic pożytecznego zrobić z tym nie może? Często nawet dorosły nie zna zasad Prawa Przyciągania i w kółko powiela te same schematy.

Szukając odpowiedzi na to pytanie odkryłam, że nasza dziecięca wrażliwość mocniej zapisuje określone sytuacje. Dzięki temu wspomnienia pewnych zjawisk i odczuć mogą być skutecznym potwierdzeniem wzorców, z którymi zdecydujemy się pracować. Jakkolwiek poważnie to zabrzmiało – ta praca to najczęściej uświadomienie sobie pewnych przekonań, które warto zastąpić czymś, co będzie lepsze dla nas.

Posłużę się przykładem. Dawno temu, kiedy miałam może 12 lub 13 lat, w czasie wakacji zostałam bez powodu zaatakowana werbalnie przez pewną starszą ode mnie o parę lat młodą kobietę. Dajmy jej na imię Marysia. Owa Marysia była na stażu w sklepie, w którym pracowała moja ciocia. Przychodziłam tam z koleżanką, żartowałyśmy i śmiałyśmy się czasem z różnych rzeczy, ale Marysię traktowałam z szacunkiem jak każdego dorosłego. Prawdę mówiąc była mi obca, nic o niej nie wiedziałam i nie zajmowałam się tą osobą, poza grzecznym „dzień dobry”. Któregoś dnia Marysia naskoczyła na mnie wyzywając mnie od bezczelnych i zarozumiałych, zadzierających nosa. Perorowała złośliwie kilka minut, a wszyscy obecni wówczas w sklepie stali i słuchali. Nie pamiętam już, czy coś odpowiedziałam, czy się broniłam, czy przepraszałam, pamiętam tylko swoje ogromne zaskoczenie i poczucie krzywdy. Ponieważ nigdy nie powiedziałam jej złego słowa, niczym jej nie obraziłam, nic złego nawet o niej nie pomyślałam – ten atak był wtedy absolutnie niezasłużony.

Sprawę odchorowałam. Przez kilka dni nie wychodziłam z domu. Siedziałam w depresji gapiąc się w okno, a łzy ciekły mi same po policzkach. Moi bliscy próbowali mnie pocieszać, rzucając sloganami, ale nie usłyszałam od nikogo żadnego sensownego argumentu. Nie rozumiałam, dlaczego mnie to spotkało. Byłam przecież tylko dzieckiem, które wierzyło głęboko, że życie jest adekwatne, a kara następuje tylko w odpowiedzi na winę. Ja nie byłam niczemu winna. Zostałam zmieszana z błotem, bo komuś się tak spodobało.

Po jakimś czasie doszłam do siebie, a wkrótce potem wróciłam z wakacji do domu. Nigdy więcej nie spotkałam tej osoby. Być może nawet udało mi się z czasem zapomnieć. Życie toczyło się nadal, więc brałam w nim udział, ale nie umiem Wam powiedzieć, kiedy naprawdę przestałam myśleć o tym wydarzeniu. To było przecież pół wieku temu. Natomiast to, co rzeczywiście ważne – po wielu latach przypomniałam sobie tę sytuację, kiedy pracowałam z poczuciem własnej wartości i kochaniem siebie. I zadałam sobie pytanie: po co nam takie doświadczenia, skoro nie umiemy z nich wyciągnąć żadnych wniosków?

W całej tej historii uderza mnie moja własna bezbronność i to, że nie mogłam na poziomie dziecka zrozumieć, co to dla mnie oznacza. W późniejszym życiu miałam różne konflikty, jak każdy, ale zawsze był w nich jakiś mój udział. Coś zrobiłam nie tak, coś powiedziałam w emocjach, czegoś nie dopilnowałam. Ogólnie – nie przypominam sobie dzisiaj żadnej innej podobnej sytuacji. W ataku Marysi było coś karmicznego, coś nieodwołalnego jak przeznaczenie i gdybym mogła cofnąć się w czasie, nie umiałabym temu zapobiec w żaden sposób. Bo do dzisiaj nie wiem, czym zawiniłam tej osobie, co zrobiłam źle i co mogłabym zrobić, aby tego nie doświadczyć. To musiało się stać. Po co?

Dzisiaj z poziomu dojrzałej osoby wiem i rozumiem, że – po pierwsze – Marysia miała jakiś problem ze sobą. Odreagowała na mnie, ponieważ czegoś mi być może zazdrościła. Chociaż była starsza ode mnie, nie miała mojej pewności siebie, mojej radości życia, mojej błyskotliwości. Byłam lubiana i otoczona rówieśnikami. Być może doskwierała jej samotność? Jej bezpodstawny atak bardzo mocno zabarwiony był zawiścią o to, że jestem uśmiechnięta, mam przyjaciół, śmieję się, żartuję, cieszę życiem. Jako dorosła osoba widzę dzisiaj, że nie mogła znieść mojej radości i tego, że błyszczę wśród rówieśników.

A być może żartując z koleżanką, powiedziałam nieświadomie coś, co ją zraniło? Tego już nigdy się nie dowiem, bo w jej zarzutach nie było niczego konkretnego ani niczego prawdziwego. Zarzucała mi zadzieranie nosa, a ja z ogromną serdecznością traktowałam wówczas wszystkich i za to właśnie byłam lubiana, że nigdy nie czułam się lepsza od innych. W tym miejscu przypomnę, że nie odpowiadamy za cudze interpretacje, tylko za własne intencje. Nie ma w nas winy, jeśli nie ma w nas chęci dokuczenia komuś. Na pewno nie interesowało mnie dokuczanie jakiejś obcej mi Marysi. Generalnie jako dziecko nie lubiłam nikomu dokuczać. Nie byłam konfliktowa.

Zatem – po drugie – i najważniejsze, moją lekcją była miłość do siebie. Już jako dziecko niosłam w sobie taki wzorzec. Może wrodzony, może karmiczny, może wyniesiony z domu – wzorzec niskiego poczucia wartości. Atak Marysi był odpowiedzią na moją wewnętrzną mocno zakotwiczoną matrycę braku szacunku dla siebie i głębokiego przekonania o tym, że jestem złą osobą. Wielokrotnie powtarzam, że wszechświat jest tylko lustrem i odbija tylko to, co mamy w sobie. Musiałam mieć w sobie dużo złości na samą siebie, a owa Marysia tylko to zinterpretowała werbalnie.

Oczywiście w wieku 11 lat nie rozumiałam tego i kompletnie nie wiedziałam, że cała ta sytuacja jest po to, by czegoś mnie nauczyć. Powiedziałabym, że wszechświat działa bezsensownie, wrzucając dzieciom za trudne dla nich lekcje. Bo to trochę tak, jakby stanąć nad piaskownicą i zażądać od maluszków rozwiązywania zadań z geometrii analitycznej. Nie byłam na to gotowa, tak jak wielu spośród Was nie było gotowych na wszystkie traumy, które dotykały Was w dzieciństwie. Zatem, po co nam to?

Pierwsza myśl, to przyjęcie, że wszechświat jest bezduszną maszyną, która działa ściśle według zasad Prawa Przyciągania i daje wszystkim dokładnie to, co niosą w sobie jako wzorce. Nie zważając na wiek, doświadcza cierpieniem także całkiem małe dzieci i nastolatki na równi z dorosłymi. Byłoby to okrutne, ale logiczne. Spotykam podobne opowieści z dzieciństwa u wielu duchowych nauczycieli, którzy jako maluchy doświadczali pogardy, złośliwości i okrucieństwa.

Ponieważ jednak głęboko wierzę zarówno w harmonię uniwersum, jak i w opiekę Sił Kosmicznych, w Najwyższe Źródło, w Anioła Stróża i kochających nas Opiekunów, przyjmuję, że wszystkie dramatyczne historie z dzieciństwa są dla nas słupkami milowymi w naszym rozwoju. Zapisane mocno dzięki wyjątkowej dziecięcej wrażliwości stają się dowodem naszych ukrytych w podświadomości matryc, które tak ochoczo wielu z nas wypiera. Ludzie niechętnie przyznają się do niskiego poczucia wartości, jakby to była ich wina, że nie kochają siebie. A przecież nie jest. Otwarcie umieją o tym mówić tylko te osoby, które mają za sobą trudne dzieciństwo. Tylko one dostrzegają logikę wydarzeń i potwierdzają, że odkąd sięgają pamięcią, czuły się gorsze i niekochane. Jakby były dziećmi innego, gorszego boga. Ale dzięki temu umieją też powiedzieć sobie: „już dość! Chcę to zmienić!”.

Właśnie dlatego doświadczamy trudności jako niewinne i bezbronne dzieci. Ponieważ zapamiętujemy to przede wszystkim na poziomie emocji, w języku zrozumiałym dla podświadomości. Uzdrawianie wewnętrznego dziecka bywa procesem kluczowym dla odkodowania tego, w co na poziomie dorosłego wierzyć nie chcemy. Dorosła część mnie powiedziałaby: „To problem Marysi, nie mój”, ale moje bolesne emocje pokazują, że to było jak najbardziej moje. Marysia stanęła na mojej drodze, by mi wykrzyczeć to, czego długo nie chciałam w sobie zobaczyć – niechęci do siebie, kompleksów, uważania siebie za kogoś niedobrego. Odkryłam to dopiero po wielu, wielu latach. Myślę, że właśnie dlatego potrzebujemy na poziomie dziecka silnych przeżyć, aby dla swojej dorosłej części mieć kiedyś namacalny dowód, co i dlaczego naprawdę wymaga uzdrowienia.

  Bogusława M. Andrzejewska

Medytacja z Wewnętrznym Dzieckiem

Rodzimy sie niewinni i mocno związani z Najwyższym Źródłem. Magia dziecka wypływa z tego, że jest nieskażone światem i jego problemami oraz pełne bezwarunkowej miłości, która wypełnia to, co jest poza widzialną rzeczywistością. Kiedy bierzemy nowo narodzone dzieciątko na ręce, to dotykamy prawdziwej boskości – tej, która jest także w nas, ale którą czasem spychamy bardzo głęboko w codziennej „gonitwie szczurów”. Dziecko jeszcze tego nie potrafi, jest cząstką prawdziwego kochania i prawdziwej radości. Aby to w nim podtrzymać, wystarczy każdego dnia otulać je miłością i radością. Wówczas iskra bezwarunkowej miłości, którą maleństwo przyniosło ze sobą, rozpala sie w wielki płomień.

Rzadko się to udaje. Bardzo wcześnie odkrywamy, że świat jest groźnym, niebezpiecznym miejscem, najeżonym trudnościami. Mama jest przemęczona, tato krzyczy i dziecko w miejsce miłości uczy się nowych doznań: samotności, odrzucenia i lęku. Wówczas jego psychika zaczyna wznosić mury obronne, by chronić tę małą wrażliwą cząstkę. Dorastając, budujemy warownię, w której – jak księżniczkę w szklanej wieży – zamykamy nasze malutkie dziecko. Obronne mechanizmy odcinają nas od niego i z czasem zapominamy całkiem o jego istnieniu. To jest ten moment, kiedy w naszym życiu nie ma miejsca na radość, twórczość, dobre związki – jest tylko praca i gonitwa, gonitwa i praca. Ewentualnie tępe patrzenie w telewizor, który rozrywką jest tylko z nazwy.

Warto wówczas obudzić się z uśpienia i nawiązać kontakt z wewnętrznym dzieckiem, zaopiekować się nim i przejąć za nie odpowiedzialność. Aby skruszyć te wszystkie mury, którymi je otoczyliśmy, warto uświadomić sobie, dlaczego je tam schowaliśmy, czego nie dostało w dzieciństwie i spróbować zaspokoić niespełnione potrzeby.

Podaję moją ulubioną medytację, którą stosowałam w celu uzdrowienia wewnętrznego dziecka. Jest prosta, a dość skuteczna. Co ważne, można ją wykonać samemu, bez opieki psychologa. Jest mocno duchowa, ponieważ odwołuje się do archetypów Wielkiego Ojca i Wielkiej Matki. Jest też mocno energetyczna, ponieważ opiera się na pracy z czakrami.

Zapal świecę i usiądź wygodnie lub połóż się, nie krzyżując nóg. Postaw stopy płasko na podłodze i poczuj, jak łączą się z ziemią, jak wypuszczają energetyczne korzenie w głąb podłoża. Wykonaj kilka pogłębionych oddechów, na wydechu powtarzaj w myślach: mój umysł jest odprężony…

Poczuj swoją czakrę serca. Jest jak kwiat, który z przodu ma duże płatki, a z tyłu – od strony twoich pleców – łodyżkę. Nabierz głęboko powietrza „przez płatki” i wypuść je także „przez płatki” czakry serca. Z każdym oddechem maluj płatki na kolor różowy. Pomaluj także całe swoje serce na ten kolor. Ułóż w swoim sercu mięciutkie różowe poduszki i połóż lub posadź na nich swoje wewnętrzne dziecko. Niech różowe światło utuli je z czułością.

Poczuj, czego ono potrzebuje. Zapytaj, czego pragnie. Jeśli nie dostawało wystarczająco dużo miłości i uwagi od swojego ojca, to teraz wypełnij całą swoją czakrę serca ojcowską miłością. Ściągnij te uczucia przez czakrę korony z Najwyższego Źródła, od Wielkiego Boskiego Ojca. Pozwól, by ta energia wypełniła całe twoje serce i ukoiła maleństwo, utulone w jego wnętrzu. Zobacz wewnętrznym okiem, jak złote światło ojcowskiej miłości wypełnia twoje serce i ułożone w nim dzieciątko.

Jeśli dziecko nie dostawało wystarczającej ilości uwagi i miłości matczynej, to wypełnij czakrę serca takim uczuciem. Ściągnij je poprzez czakrę podstawy od Wielkiej Kochającej Matki. Niech z czułością i uzdrawiającą siłą wypełni całe twoje serce i utulone w nim maleństwo. Zobacz wewnętrznym okiem, jak złoto różowe światło wypełnia po brzegi twoje serce i utulone w nim dziecko.

Kiedy uznasz, że wystarczy, zakończ wizualizację kilkoma głębokimi oddechami i otwórz oczy.

Medytacja jest nieskomplikowana, ale prawidłowo wykonana może od jednego razu spowodować pozytywne zmiany w naszym życiu. Oznacza to, że uwolniliśmy wewnętrzne dziecko z bólu niezaspokojonych potrzeb. Dzięki prostocie medytacja jest bezpieczna i daje nam energię. Można więc ją powtarzać, jeśli ktoś ma ochotę.

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz

Praca z Wewnętrznym Dzieckiem

Możemy sami spróbować podjąć pracę nad uzdrowieniem aspektu wewnętrznego dziecka. W łagodny i nieskomplikowany sposób jesteśmy w stanie dotrzeć do tej małej cząstki, którą otoczyliśmy murami obronnymi. To także może przynieść nam zaskakujące pozytywne efekty, jeśli tylko się postaramy.

Najłatwiej odnaleźć swój wzorzec poprzez przykre emocje, ponieważ one są najlepszym rozwojowym drogowskazem. Jeśli zdarzy się, że poczujemy rozpacz lub odrzucenie w czasie zwykłej kłótni z małżonkiem, to zapytajmy siebie, na ile nasza reakcja jest adekwatna do sytuacji. Jeśli reagujemy przesadnie, wówczas warto znaleźć dla siebie czas i porozmawiać z samym sobą.

Znajdźmy spokojne miejsce, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał. Zapalmy świecę, która wyłapie i oczyści nasze emocje. A potem spróbujmy prostej wędrówki w przeszłość. Można zamknąć oczy i spróbować zidentyfikować pojawiające się uczucie rozpaczy i odrzucenia. Warto je nazwać i dokładnie określić. Potem możemy przeszukać zasoby wspomnień i odnaleźć ten moment w dzieciństwie, w którym doświadczyliśmy podobnych emocji. Im głębiej w przeszłość uda się nam sięgnąć, tym lepiej, ponieważ mamy szansę trafić na pierwotną matrycę, która spowodowała obecne cierpienie.

W tym miejscu przypomnę, że przyczyną bólu psychicznego nie jest nigdy sama sytuacja, lecz nasze myśli na dany temat. To samo zachowanie naszego partnera, czy szefa może obudzić w nas lęk, rozpacz, gniew lub spowodować obojętne wzruszenie ramion i stwierdzenie: szkoda czasu na rozmowę, poczekam, aż mu przejdzie. Wszystko zależy od wzorców, które w sobie nosimy. Jeśli nasze wewnętrzne dziecko zastygło w cierpieniu, w odpowiedzi przykładowo na podniesiony ton, to za każdym razem, kiedy ktoś podniesie na nas głos, będziemy odczuwać to cierpienie. To jak wciśnięcie określonego guzika, wywołujące określony efekt. Praca ze zmianą (uzdrowieniem) wzorca, to spowodowanie zmiany reakcji na wciśnięcie tego samego przycisku. Wymaga to zmiany poglądu – myśli na dany temat. Jeśli podniesiony ton jest dla nas znakiem odrzucenia, niekochania i krytyki, to zawsze na taką sytuację zareagujemy gniewem lub lękiem. Jeśli zrozumiemy, że krzyk jest tylko przejawem zdenerwowania i bezradności osoby, która tak zwraca się do nas, wówczas zamiast lęku czy złości, możemy odczuwać współczucie dla niej. Jeśli zechcemy uznać, że krzyczący człowiek jest śmieszny, to podniesiony głos wywoła w nas falę wesołości. To proste. O naszych reakcjach i odczuwanych emocjach decydują myśli (poglądy, przekonania). Wcale nie musimy cierpieć.

Wewnętrzne dziecko tego nie wie i nie rozumie. Zastygło w bólu na etapie np. 5 lat, kiedy krzyk rodzica był dla niego czymś przerażającym i krzywdzącym. Jego reakcja była zgodna z tym odczuciem. Tę reakcję powiela dzisiaj dorosła osoba, która działa w oparciu o uczucia pięciolatka. W naszej pracy wracamy do tego punktu i tego pierwotnego zdarzenia. Spójrzmy na nie z boku, z perspektywy dorosłej, mądrej osoby. Zobaczmy to pięcioletnie wystraszone dziecko, jak kuli się przed krzyczącym na nie ojcem lub rozzłoszczoną matką. Zadajmy sobie pytanie: co czuje to malutkie dziecko? Czego potrzebuje od swojego rodzica? Czego pragnie, a nie dostaje? Co chciałoby usłyszeć?

I tu zaczyna się nasza ważna rola. W dowolnym momencie możemy zmienić cały scenariusz. Jako dorosła, silna osoba podejdźmy do tego dziecka i ofiarujmy mu to wszystko, czego nie dostało. Zacznijmy od deklaracji: kocham cię, widzę, jestem przy tobie, będę odtąd zawsze. Chronię cię, wspieram i zawsze będę to robić. Pomogę ci, ilekroć będziesz tej pomocy potrzebować. Możemy dziecko przytulić do serca, ukochać i ukołysać w ramionach. Sprawmy, by poczuło sie bezpieczne i kochane. Bądźmy w tym maksymalnie empatyczni, dając dziecku dokładnie to, czego potrzebuje. To, czego nigdy jako dziecko nie dostaliśmy. Powiedzmy te słowa, które zawsze chcieliśmy usłyszeć od rodziców. Wykonajmy te gesty, których tak bardzo pragnęliśmy doświadczyć.

Pozwólmy sobie wejść w ten proces głęboko. Odczuwajmy całym sobą. Poczujmy wzruszenie, niech popłyną łzy. Nie blokujmy uczuć. Jeśli w ciele pojawią się drżenia lub dreszcze – to dobrze, energia ruszyła całe pokłady blokowanych emocji. Runęły mury, którymi otoczyliśmy tę malutką cząstkę. Od tej chwili nasze wewnętrzne dziecko jest kochane i bezpieczne, jest pod nasza opieką. Wspólnie z nim będziemy tworzyć, śmiać się, bawić i przeżywać radość. 

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz

Niewinność

Rodzimy się niewinni. Każde dziecko w swej istocie jest niewinne. Przychodzi na świat jako czysta, boska istota, która powstała w totalnej doskonałości, w efekcie wyjątkowego cudu. Rodzimy się z miłości i pełni tego pięknego uczucia rozpoczynamy swoją wielką przygodę w aktualnym wcieleniu.  Każde dziecko jest czystym pięknem, które całym sobą zasługuje na to, aby być kochanym. 

Od samego początku jest dobre i poszukuje tego dobra. Jeśli pozwalamy mu być sobą, rozwija się prawidłowo i szuka tego, co najlepsze. Wywieranie nacisku, by było grzeczne, jest blokowaniem przepływu naturalnej energii miłości. Bo cóż oznacza bycie grzecznym? Sztuczne życie według norm osób dorosłych. Bez radości, zabawy, rozluźnienia, wyobraźni, twórczości… A przecież dziecko samo z siebie jest cudowną, niewinną istotą.

Gdyby mogło to zapamiętać na zawsze, nie obciążałoby siebie niepotrzebnym poczuciem bycia kimś gorszym, niegodnym i nie zasługującym na miłość. Niestety jako małe bezbronne istoty podlegamy wpływom naszych rodziców, którzy szarpani swoimi emocjami, powodują u nas różne trudne odczucia. I najczęściej czynią to całkiem nieświadomie, bo gdyby znali konsekwencje swoich słów i działań, raczej milczeliby przez większość naszego dorastania. Przecież życzą nam jak najlepiej i chcą naszego szczęścia – to oczywiste. Ale rodzice nie wiedzą, co się dzieje w małym dziecięcym serduszku, kiedy toczą swoje bezsensowne batalie niezaspokojonych marzeń o wychowaniu idealnego człowieczka, którego można wsadzić w ustaloną z góry ramkę.

Całkiem malutkie dziecko nie może być niegrzeczne, bo nie rozumie, czym jest bycie grzecznym lub nie. Nie dokonuje podstępnego wyboru, by robić rodzicom na złość. Raczej bada świat, tak jak potrafi i zgodnie z tym, co budzi jego ciekawość. To, co czasem nazywamy dziecięcą manipulacją jest tylko tym, czym odruch Pawłowa. Jeśli maleństwo zauważy, że w efekcie na przykład głośnego krzyku lub przewrócenia czegoś pojawia się uwaga lub troska ze strony dorosłych, to wykonuje takie działania, które zapewniają mu tę uwagę lub troskę. Nawyk ten pozostaje na długie lata, bo nawet kilkulatki nauczone, że rodzice okazują im zainteresowanie tylko wtedy, kiedy dzieci coś zbroją potrafią broić na zawołanie i w określonym celu. Nie po to, by komuś działać na nerwy, ale by zyskać uwagę, której tak bardzo potrzebują.

Na początku dziecko jest niewinne i dalekie od dualizmu. Poznaje otaczający go świat i nie rozróżnia tego co dobre, od tego co takim nie jest. Jedynego wyboru dokonuje w oparciu o najbardziej podstawowe potrzeby: zaspokojenie głodu, ciepła, bliskości. Jednak bardzo szybko uczy się odbierać emocje rodziców. I podobnie jak w przypadku świadomego ściągania uwagi rodziców, potrafi rozpoznać sytuację, kiedy rodzice są smutni, źli i niezadowoleni. W tym miejscu dochodzimy do najważniejszego punktu dziecięcego poczucia winy: dziecko zawsze bierze winę na siebie.

Wyobraźmy sobie sytuację, w której matka podchodzi do dziecka po kłótni z mężem czy teściową. Pomimo że stara się mówić do dziecka łagodnym tonem, jest zdenerwowana. Maluch wyczuwa tę niekorzystną energię i odbiera ją negatywnie. Budzi się w nim niepokój. Ponieważ dla dziecka cały świat kręci się wokół niego samego, uznaje, że coś jest nie tak z relacją pomiędzy nim, a matką. Jeśli takie sytuacje się powtórzą kilka razy, w dziecku wytworzy się przekonanie, że jest obiektem, który denerwuje matkę jest zatem kimś złym. Dziecko nie analizuje i nie rozumie. Funkcjonuje na zasadzie akcja reakcja. Nie dostrzega też innych relacji, ponieważ jest dla siebie centrum świata. W tym przypadku uproszczony schemat emocjonalny wygląda tak: jestem mama cierpi (albo jest zła); jestem powodem cierpienia (złości). I w ten sposób kończy się poczucie niewinności.

W okresie późniejszym zostaje to wielokrotnie potwierdzone, kiedy dziecku zdarzy się badać świat w sposób, który nie podoba się dorosłym. Pojawia się krzyk, pierwsze klapsy i inne kary oraz słowne przypieczętowanie: „jesteś niegrzeczny”. A warto dodać, że im częściej rodzic balansuje pomiędzy różnymi emocjami i różnymi komunikatami, tym bardziej dziecko jest nieznośne, by sprawdzić, czy jest akceptowane. Takim skrajnym przykładem braku równowagi może być matka, która tuląc dziecko do snu, powtarza mu, jak bardzo je kocha, a w dzień, zestresowana i zmęczona, co chwilę na nie krzyczy i powtarza: „Jesteś okropny! nie mogę na ciebie patrzeć, nie kocham cię, jak jesteś taki„. Im częściej pojawia się taka huśtawka informacyjna, tym bardziej dziecko dokucza dorosłemu, aby sprawdzić poziom jego miłości.

Ideałem byłoby rozmawiać z maluchem spokojnie za każdym razem, kiedy on  przekracza jakąś granicę. I podobnie jak w przypadku konstruktywnej krytyki dorosłego, warto zacząć od utwierdzenia w miłości, mówiąc dziecku: „Bardzo cię kocham, ale nie możesz wspinać się na tę szafę, bo możesz spaść i rozbić główkę, a wtedy….itd„. Każde dziecko nawet niemowlę rozumie – kiedy mówi się do niego, że się je kocha. Energetyka serca jest bardzo silna i nie sposób jej z niczym pomylić. Maluch przytulony czule i zapewniony o miłości, natychmiast się uspokaja. A jeśli słyszy to stale, nabiera poczucia bezpieczeństwa, które płynie z bycia kochanym. Rzadko wówczas robi komukolwiek na przekór, bo buduje solidną więź z rodzicem i chce być w tej miłości jak najczęściej.

Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każda matka ma na to czas, by prowadzić tego typu długie rozmowy zawsze wtedy, kiedy jest taka potrzeba. Jest tyle spraw, tyle obowiązków, nierzadko także inne pociechy. A jeśli dołożymy do tego rozmaite konflikty międzyludzkie czy prozaiczny brak pieniędzy, wówczas zrozumiałym się staje, jak szybko ta nasza wrodzona niewinność wyparowuje z nas w wyniku zderzenia  z życiem rodziców. Dzieci nabierają przekonania, że nie są dość dobre i muszą zasłużyć na miłość swoich rodziców.

Co ciekawe, kiedy rodzice kłócą się między sobą, maluch także bierze winę na siebie. Jego świat wewnętrzny jest tak skonstruowany, że nie pojmuje i nie dostrzega tysiąca tematów i powodów poza nim samym. Jeśli tato krzyczy na mamę, to znaczy, że ono dziecko jest złe. Poczucie winy zostaje w nim na zawsze, zamieszkując w tej małej cząstce naszej osobowości, którą nazywamy wewnętrznym dzieckiem.

Cokolwiek chcemy w życiu pozytywnie poukładać, warto zacząć od wybaczenia sobie temu małemu szkrabowi w nas, który przez całe dzieciństwo gromadził w sobie ogromne poczucie winy za każdy krzyk rodzica. Wybaczenie nas uwalnia i pozwala popłynąć dobrej energii. Otwiera nas na naszą wewnętrzną moc, odkrywając w nas pierwotną niewinność, z którą przyszliśmy na świat.

Warto też wybaczyć rodzicom, inaczej nigdy nie staniemy się zdrowymi dorosłymi. Niezależnie od wieku i siwych włosów, stale będziemy nosić w sobie jątrzący żal o ból przeszłości. To proces dla nas, dla naszego dobra. Przebaczenie pozwala odejść wszystkiemu, co nie jest miłością, pozwala zamknąć przeszłość na cztery spusty i pójść do przodu. Pomaga w tym zrozumienie, że każdy rodzic stara się być najlepszy tak, jak potrafi   i chce tylko dobra dla swojego dziecka. Niestety każdy rodzic ma też swoją przeszłość, swoje wzorce, swoje cierpienie, dlatego tak często mniej lub bardziej nieświadomie robi swojemu dziecku krzywdę. Jednak tam, gdzie jest miejsce na miłość, zawsze znajdzie się też miejsce na przebaczenie.

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz

Kocham Moje Dzieci

To piękne i oczywiste stwierdzenie jest tak naturalne, jak oddychanie. Każda matka kocha swoje dzieci. I można o tym uczuciu nawet pisać wiersze. Jeśli jednak ktoś wkleja co tydzień takie hasełko na tablicę portalu społecznościowego, to zapala mi się czerwone światełko, bo oto przede mną ktoś nie do końca zrównoważony, kto wychowuje biedne ofiary i przyszłych klientów sesji terapeutycznych. Tak właśnie najłatwiej rozpoznać niemądre matki, których pociechy potrzebować będą kiedyś pomocy psychologicznej lub psychiatrycznej – przez manifestowanie czegoś, co jest oczywiste i manifestacji nie wymaga.

Nie ma nic niewłaściwego w chwaleniu się dziećmi czy wklejaniu ich zdjęć. Robi to mnóstwo moich znajomych. Rodzina jest częścią naszego życia, jest ważna. Dla niektórych osób bywa priorytetem. Ja także kocham swoje córki i raz na rok zamieszczam zdjęcie z nimi. Może zamieszczałabym częściej, ale są dorosłe i szanuję ich prywatność. Natomiast nie widzę potrzeby pisania na forum, że kocham swoje dzieci. To tak, jakbym informowała znajomych, że oddycham albo że mam dwie nogi. Nie ma na świecie nic bardziej pewnego niż moja matczyna miłość. Oczywiście, że kocham swoje córki i mówię to przede wszystkim do nich. To one powinny słyszeć każdego dnia, że są dla mnie ważne i że są kochane. Pilnuję, aby mój mąż, który jest mniej wylewny, także powtarzał obu naszym córkom, że je kocha, docenia i że są dla niego ważne. To najlepsza inwestycja – umacnianie dzieci w poczuciu bycia kochanymi. Dzięki temu jest im łatwiej żyć.

Mój niepokój budzi dopiero zachowanie, które w psychologii nazywamy „manifestacją”. Polega ono na nadmiernym podkreślaniu wybranej kwestii. Pisanie w kółko w sieci, która jest miejscem publicznym, że jest się mądrym, spełnionym albo że darzy się uczuciem swoje dzieci, świadczy tylko o tym, że wcale w to nie wierzymy. Matka, która często wkleja obrazki z napisem w stylu: „kocham moje dzieci, są dla mnie wszystkim„, prawdopodobnie żyje w wielkim poczuciu winy wobec nich. Rodzi się pytanie: co zrobiła? Gdzie zawiniła? Jak je skrzywdziła, że teraz musi obsesyjnie zapewniać cały świat i samą siebie, że jednak kocha?

Według psychologów ciągłe skupianie się na jednym tylko aspekcie swojego życia, świadczy też o wewnętrznej pustce i rozczarowaniu. Jeśli ktoś w kółko mówi tylko o dzieciach, to znaczy, że jest w życiu zawodowym niespełniony. Nic nie osiągnął. Nic nie znaczy dla siebie. Jego doświadczenia są nudne i nic niewarte. Nie ma też życia osobistego. Nie doświadcza miłości. Nie ma nic, co by go cieszyło. Tę wielką żałosną pustkę w swoim życiu zasłania jedynym w miarę znośnym obszarem życia: ma dzieci i na nie przelewa całą energię, nimi zasłania swoją życiowa przegraną. Czasem grozi to nadopiekuńczością, apodyktycznością wobec pociech, a niemal zawsze rozczarowaniem. Bo żyjemy tutaj na Ziemi dla siebie.

Życie dla siebie nie wyklucza kochania dzieci, bo im bardziej obdarzamy miłością siebie, tym więcej prawdziwego uczucia możemy dać innym. Szczęśliwa w miłości i spełniona kobieta przekaże swoim dzieciom więcej inspiracji i mocy, niż smutna, rozgoryczona matka, która podświadomie oczekuje, że jej pociechy za nią przeżyją to wszystko, czego ona nie umiała w życiu wypracować. Narzucanie dzieciom swoich marzeń prowadzi w ślepą uliczkę, nie tylko dlatego, że nie przychodzimy na świat po to, by realizować cudze ścieżki, lecz własne. Głównie jednak dlatego, że dzieci od nas czerpią swoje wzorce. Rozgoryczona, odrzucona i pełna zawiści matka to prosta droga do wychowania nieszczęśliwych i aspołecznych osób.

Mam znajomą, która weszła w romans z żonatym mężczyzną. Aby odciągnąć go od żony i dzieci, z premedytacją zaszła w ciążę, licząc na to, że „brzuchem” zmusi go do rozwodu i małżeństwa z nią. Kiedy ją uprzedzałam, że nie powinna zachodzić w ciążę z kimś, kto nie jest wolny, nie słuchała mnie. Była tak pewna swego, że nic do niej nie docierało. Przegrała. W efekcie samotnie wychowywała córkę, która nigdy nie spędziła ze swoim ojcem nawet jednej godziny, bo widywała go tylko przelotnie na sali sądowej. Dla mnie nie jest problemem samotne macierzyństwo, tylko fakt rozgrywania swoich spraw kosztem dziecka. Granie „brzuchem” Drogie Panie jest podłe, ponieważ „brzuch” to nie przedmiot – to ludzka istota, która ma prawo urodzić się z miłości i cieszyć się posiadaniem ojca.

Rzecz jasna i udane początkowo małżeństwa często się rozstają, ale jest bezspornym faktem, że ojcowie po rozwodzie chcą kontaktów z dzieckiem. Byłam przez kilka lat ławnikiem w sądzie – wiem, jak to wygląda. Współpracowałam także ze stowarzyszeniem poszkodowanych ojców, którzy uparcie walczyli o swoje prawo do widywania się z dziećmi, więc wiem, jak potrafią kochać, kiedy dziecko przychodzi na świat jako owoc miłości – a nie szantażu. Ta więź malucha z ojcem jest ogromnie ważna dla prawidłowego rozwoju dziecka i moim zdaniem zbrodnią jest świadomie dziecko tej więzi pozbawiać.

Dorośli się czasem rozstają, natomiast więź pomiędzy dzieckiem a rodzicem powinna być na całe życie. Nie ma wtedy znaczenia, że ojciec mieszka w innym domu, bywa, że nawet z inną kobietą i dziećmi z nowego związku. Ważne, że dobry kontakt córki z ojcem jest gwarantem jej udanego związku. Ojciec jest pierwowzorem partnera – jeśli jest opiekuńczy i mądrze kochający, dziewczyna buduje w sobie prawidłową matrycę i przyciągnie do swojego życia partnera, który obdarzy ją miłością. Chłopak, mający dobry kontakt z ojcem, wyrośnie na wartościowego człowieka.

Mam znajomego, który w trakcie swojego małżeństwa, zakochał się w innej kobiecie. Przyznał się żonie i poprosił o rozwód. Jego żona postawiła sprawę krótko: „możesz odejść do niej, ale nigdy więcej nie zobaczysz syna i córki.” Mój znajomy zrezygnował z uczucia do ukochanej i został. Dla dzieci. Nie chcę oceniać zachowania jego żony, a jedynie podkreślić wybór mojego znajomego. Oto prawdziwa ojcowska miłość, która nie potrzebuje afiszowania się na FB. Dumny tato wkleja czasem zdjęcia dzieci, ale jeszcze nigdy nie napisał publicznie, że są jego największą miłością. Za to owa znajoma, która zaszła w ciążę tylko po to, by szantażować innych – owszem, stale publikuje manifestacje o tym, jak bardzo kocha dzieci. Potwierdza tym samym fakt, że im w nas większe poczucie winy, tym głośniej próbujemy przekonać siebie i innych, że jesteśmy w porządku. Taka hipokryzja – mniej lub bardziej świadoma.

Inna moja znajoma zamieściła na FB (jednorazowo) bardzo ciekawe i mądre zdanie: Jestem dobrą matką, ponieważ wybrałam moim dzieciom kochającego ojca. To hasło jest znakomitą kwintesencją wszystkiego, co chciałabym przekazać młodym kobietom, planującym rodzinę. To my, kobiety wybieramy ojca dla swoich dzieci. Dzisiaj, w dobie swobody seksualnej jest to o wiele trudniejsze niż wtedy, kiedy tę rolę przejmowały swatki lub rodzice. Dlatego właśnie trzeba używać zarówno serca, jak i rozsądku. Nie wystarczy, by partner był zdrowy i bogaty. Najważniejsze  jest bowiem to, na ile wybrany mężczyzna jest gotowy, by być ojcem dla mojego dziecka, by mieć dla niego czas, by okazywać mu miłość i wsparcie.

Jeśli mężczyzna nie chce dziecka lub – co gorsza – ma inne dzieci i wcale nie kwapi się do stworzenia ze mną rodziny, to jest jak wielkie czerwone światło! Nie wolno! Nie wolno mi rodzić mu na siłę dziecka! I wcale nie chodzi tu o wysiłek samotnego macierzyństwa, ale o los dziecka, które niemowlakiem jest tylko przez chwilę, a potem przez wiele, wiele lat może być bardzo smutnym człowiekiem, noszącym w sercu ciężar bycia niechcianym i niekochanym. Czytałam niedawno szczerą wypowiedź pewnej pani po czterdziestce, która przez całe swoje życie zmagała się z takim bólem, ponieważ jej ojciec porzucił matkę, kiedy ta tylko zaszła w ciążę. Nigdy nie chciał poznać swojej córki, nigdy nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Ta pani założyła własną rodzinę, ma męża i dzieci, przeszła też cały cykl terapeutyczny, by uwolnić się od żalu do ojca… Jednak jej wieloletnie cierpienie niech będzie przestrogą dla lekkomyślnych dziewcząt, którym wydaje się, że „rodzą dziecko sobie i dla siebie”. To nie tak, niestety… Zachodząc w ciążę, dajemy życie, za które potem bierzemy odpowiedzialność. I największym egoizmem jest traktowanie dziecka jak karty przetargowej w prywatnej walce z inną kobietą o męża.

Dzieci uczą się poprzez przykład. Jeśli są kochane i szanowane, to ich wewnętrzne dziecko jest wesołe, zdrowe i dzięki temu twórcze. Daje nam siłę i natchnienie. Właśnie dlatego to jest takie ważne, by dzieci rodziły się z miłości. Nie chcę potępiać tej znajomej, która próbowała szantażować żonatego partnera ciążą, bo wszyscy popełniamy w życiu błędy. Najczęściej z braku wiedzy i nadmiaru negatywnych emocji. Ta kobieta zapewne kierowała się złością i toczyła egoistyczną wojnę o faceta, zamiast z godnością szukać dla siebie miejsca pełnego miłości, w którym stworzy kochającą rodzinę. Zaszkodziła tym sobie. Jest dzisiaj samotna, nieszczęśliwa i budzi głównie litość. Jednak o wiele bardziej żal mi jej dzieci… One nie miały wyboru. Nie miały możliwości zdecydowania, by urodzić się z miłości, co należy się każdemu dziecku. I choćby matka nakleiła im na środek czoła karteczki z hasełkami, że są jej całym sercem, to nie poprawi ich losu. Będą musiały zmierzyć się w dorosłym życiu z zakodowaną samotnością, odrzuceniem i deficytem, którego już nie zdążą nadrobić.

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz

Wewnętrzny Krytyk

Mamy tendencję do osądzania siebie, ponieważ tak nas uczono odkąd sięgamy pamięcią. Niektórzy nazywają taki osąd wewnętrznym krytykiem. To ustawiczne ruganie samego siebie, które wypływa z naszej podświadomości. Psychologowie określają to jako jeden z głosów podosobowości, który kształtuje się w dzieciństwie, aby chronić przed niebezpieczeństwem malutkie i przerażone wewnętrzne dziecko. Głos ten jest bardzo autorytarny i krytyczny, żeruje na naszych słabościach, ciągle ma nam wszystko za złe i bardzo lubi nas porównywać do innych, którym lepiej się w życiu udało. Warto jednak zauważyć, że spełnia też potrzebną rolę „kontrolera jakości”, ponieważ kiedy jest stonowany, funkcjonuje prawidłowo.

Niektórzy wyolbrzymiają złowieszczą rolę wewnętrznego krytyka, uważając, że blokuje on wiele z naszych planów wyłącznie poprzez stanowcze i złośliwe: „zostaw, nie znasz się na tym, nie dasz rady! Jesteś do niczego!” Z doświadczenia mogę jednak powiedzieć, że krytyk ów poddaje się bardzo skutecznie pracy z poczuciem własnej wartości. Kiedy mamy wysoką samoocenę, niemal całkiem przestajemy go słyszeć. Cenimy siebie i wierzymy, że potrafimy sobie świetnie poradzić z zaplanowanym zadaniem.

Wewnętrzny krytyk to odpowiednik osądzającego rodzica, którego nosimy w sobie, podobnie jak posiadamy wewnętrzne dziecko. O rodzicu najczęściej słyszymy tylko w kontekście analizy transakcyjnej, w której nie zawsze jawi się jako postać pełna dezaprobaty – czasem bywa wręcz nadopiekuńczy. Są to dwie różne części, dwie podosobowości: rodzic osądzający (normatywny) i rodzic wspierający.

Czasem jedna może przejąć kontrolę nad innymi. Wewnętrznego krytyka słyszą ciągle osoby z silnym rodzicem normatywnym i mocnym dzieckiem normatywnym, przy słabym dorosłym. Wysokie poczucie wartości wzmacnia dorosłego, który jest najbardziej racjonalną formą z punktu widzenia analizy transakcyjnej. Jednak warto pamiętać, że każda z podosobowości jest nam potrzebna, a żadna nie powinna  całkowicie zagłuszać innych.

Pracując z wzorcem wewnętrznego rodzica, możemy wyciszyć wewnętrznego krytyka. Jest to o tyle nieskomplikowane, że zazwyczaj wiemy, o co mamy żal czy pretensje do naszych prawdziwych rodziców. Są namacalnymi, żywymi postaciami, które podejmowały określone decyzje. Możemy wyartykułować swoje zastrzeżenia i spróbować zmienić wewnętrzne przekonania. Podczas kiedy podejście do wewnętrznego krytyka jest nieco abstrakcyjne. Jawi się nam często, jako nieokreślony wewnętrzny głos, który można jedynie przegadać.

Aby naprawić wzorzec wewnętrznego rodzica, możemy posłużyć się afirmacjami. Podaję poniżej przykładowe afirmacje, dotyczące wewnętrznego rodzica.

Jestem wystarczająco silny, aby przeciwstawić się wewnętrznemu rodzicowi. Robię to z miłością.

Mam moc, by pokonać ograniczenia moich rodziców.

Jestem wolny, by w pełni o sobie decydować.

Wewnątrz mnie jest kochający i wspierający boski rodzic.

Z miłością otwieram się na wsparcie moich rodziców.

Praca z wewnętrznym rodzicem przynosi pozytywne zmiany w naszych układach rodzinnych i zawodowych. Jest to zatem opcja korzystna nie tylko dla ograniczenia wewnętrznego krytyka, ale dla poprawy jakości naszego funkcjonowania. Tego typu afirmacje (szczególnie pierwsza, którą podałam w przykładzie) pomagają w przypadku problemów z autorytetem, szefem czy partnerem, a więc nie tylko w konfliktach z rodzicami. Pamiętajmy, że problematyczne wzorce dotyczące rodziców są przenoszone na układy z przełożonym i małżonkiem. Osoby krytykowane i odrzucane w dzieciństwie starają się za wszelką cenę zasłużyć sobie na miłość rodzica lub partnera albo na szacunek szefa. Usilne zabieganie o bycie docenionym i kochanym przynosi zazwyczaj zniecierpliwienie i dezaprobatę. Im bardziej żebrzemy o miłość, tym mocniej jesteśmy odtrącani. Po uzdrowieniu wzorca i pokochaniu samego siebie dostrzegamy, że sytuacja ulega zmianie, a ludzie zaczynają okazywać nam szacunek i sympatię.

Niektórzy zamiast afirmacji stosują dekrety – dłuższe, wielozdaniowe teksty, przedstawiające oczekiwaną sytuację. Proponuję zatem jeden krótki tekst na temat wewnętrznego rodzica – tym razem wersja dla osób, które rozwijają się duchowo. Mam nadzieję, że każdy będzie umiał taki tekst ułożyć po swojemu, takim językiem, który jest mu bliski i z takimi określeniami, które będą czytelne dla jego podświadomości. To bardzo ważne, aby afirmacje i dekrety układać własnymi słowami w sposób zrozumiały dla siebie. Moje propozycje są tylko przykładami, ułatwiającymi punkt wyjścia do pracy.

Kochający rodzic wspiera moje działania. Z radością przyjmuję opiekę i wsparcie boskiego rodzica. Boski rodzic daje mi wszystko, co najlepsze. Mam prawo mieć wszystko to, co dobre dla mnie. Boski kochający rodzic cieszy się z moich sukcesów. Jestem bezpieczny i kochany. Czuję opiekę boskiego rodzica. Zasługuję na to, co najlepsze. Dostaję to od kochającego boskiego rodzica.

Osoby, które są w konflikcie ze swoimi rodzicami i mają do nich mnóstwo pretensji, mogą zacząć od wybaczenia i systematycznego wykonywania Medytacji na Światło. To pomoże poprawić wzajemne stosunki, a jednocześnie uwolni wewnętrznego krytyka.

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz

Wewnętrzne Dziecko

Według Analizy Transakcyjnej Erica Berna każdy z nas dzieli się na trzy główne podosobowości: Rodzica, Dorosłego i Dziecka. Podosobowość Dziecka jest zbiorem doświadczeń pochodzących z naszego dzieciństwa, w których zawarte są nasze podstawowe potrzeby, pragnienia, intuicyjne myślenie oraz kreatywność. Stamtąd wywodzą się nasze emocje, odczucia i energia.

Tak naprawdę mamy w sobie wiele takich „dzieci” w różnym wieku, ze wszystkich okresów swojego dzieciństwa – od wewnętrznego niemowlęcia aż do wieku dojrzewania. Jest dziecko przystosowane, które posłusznie wykonuje wszystkie polecenia. Jest dziecko magiczne, które widzi elfy unoszące się nad listkiem paproci. Jest dziecko rozbawione, które nuci pod nosem piosenki i śmieje się przy każdej okazji. Jest i dziecko zbuntowane, kapryśne, tupiące nóżkami.

Dlaczego w ogóle wracamy do tych symbolicznych postaci, które mamy gdzieś w środku? Otóż ta część,  nazywana wewnętrznym dzieckiem, odpowiada przede wszystkim za naszą wrażliwość. Jeśli jest prawidłowo zintegrowana, daje nam otwartość emocjonalną i umiejętność mądrego zarządzania tym wszystkim, co czujemy. Jeśli w dzieciństwie przeżyliśmy wiele trudnych i bolesnych doświadczeń, to pewna część naszego dziecka mogła zastygnąć w takim bólu, nie pozwalając nam na to, byśmy normalnie funkcjonowali. Będzie wypływała na powierzchnię naszych uczuć w najmniej oczekiwanym momencie. Wówczas możemy wpadać w histerię bez powodu, złościć się, kaprysić, dokuczać innym, a potem ze zdziwieniem pytać samych siebie: a co mi odbiło, że się tak irracjonalnie zachowuję?

Wewnętrzne dziecko odpowiada także za twórczość. To małe dzieci widzą w gałęziach drzewa pięknie urządzone pokoje, w których mogą przyjmować gości, a ze starego kartonu i dziurawego garnka zrobią pojazd księżycowy. To dzieci malują, rysują, tańczą i wymyślają niesamowite historie. Mogą być kim chcą – od wesołego kota, przez żuczka do księżniczki, pirata i astronauty. Nie potrzebują do tego zupełnie niczego, poza kawałkiem przestrzeni. Jeśli wewnętrzne dziecko jest zintegrowane z nami, jesteśmy kopalnią wspaniałych pomysłów i dzień bywa za krótki, by wszystko zrealizować. Ale jeśli ta mała cząstka w nas zastygła w cierpieniu, wówczas zablokuje nas także w tej sferze. Oznacza to brak kreatywności, bierność i poczucie bezsensu.

Kolejną ważną dziedziną związaną z wewnętrznym dzieckiem jest radość. To właśnie dzieci umieją się cudownie bawić i cieszyć bezwarunkowo, dlatego szczęśliwe dzieciństwo tworzy optymistów i osoby pozytywnie myślące. Jak ważne to w prospericie nie muszę przypominać. Wiemy wszyscy doskonale, że punktem wyjścia jest dla nas pogodne spojrzenia na świat i ludzi. Jeśli jednak to maleństwo, które nosimy w środku, płacze i cierpi, bo tylko ból zapamiętało, wówczas blokuje rozwijanie prosperującej świadomości. Jesteśmy smutni, ponurzy i skłonni do depresji.

Warto także dodać, że to dziecko w nas może obdarzyć nas odwagą. Kiedy uświadomimy sobie z jaką ogromną, nieskrępowaną niczym ciekawością maluchy eksplorują świat, nie obawiając się niczego, zrozumiemy, jak bardzo niewinność pomaga nam w przezwyciężaniu strachu. Niestety, jeśli wewnętrzne dziecko zostanie boleśnie zranione, będzie reagować lękiem na zbliżające się doświadczenia. A lęk nie tylko blokuje nasz rozwój, ale także zabiera nam energię.

Zapewne każdy też się domyśli, że wewnętrzne dziecko w dorosłym człowieku odpowiada za relacje z jego własnymi pociechami. Jeśli jest ładnie zintegrowane, to umiemy rozmawiać z dziećmi, bawić się z nimi, tłumaczyć zamiast karać. Dzieci przepięknie reagują na energię w dorosłym człowieku i wtapiają się w nią. Są tak doskonałym lusterkiem, że można je prosić o współpracę, kiedy naprawdę zależy nam na własnym wzrastaniu. Jeśli mama jest radosna, to i dziecko się cieszy. Jeśli rodzic jest zdenerwowany i spięty, to dziecko marudzi, dokucza, stawia opór i bywa nawet nieznośne. To prosta metoda wychowawcza dla wszystkich – chcemy mieć grzeczne i uśmiechnięte dzieci? Rozwińmy świadomość prosperującą i miejmy w sobie (nie tylko na twarzy, ale w sercu) radosny uśmiech i spokój wewnętrzny. Dziecko wtopi się w ten spokój, radość i poczucie bezpieczeństwa i koło nas pojawi się kreatywny, wrażliwy i milusi aniołek.

Obserwuję często mojego wnuka, który w mojej obecności staje się rozświetlony i wyciszony, a przede wszystkim pogodny, niesamowicie twórczy i kochający. Rozumiemy się tak doskonale, że nie musimy sobie nic tłumaczyć. Rozmawiamy dla przyjemności. Czuję się z nim Jednością tak bardzo, jak z nikim innym. To taka magia, bo w obecności innych dorosłych ten chłopczyk staje się rozbrykany, a czasem nawet nieznośny i marudny … całkiem jak nie to dziecko. Zdarzyło się kiedyś, że dotarł do mnie nieszczęśliwy i spłakany z powodu jakiegoś dziecięcego dramatu. Nie musiałam robić nic, nie uspokajałam, nie tłumaczyłam – po prostu byłam, zachowując swoją energię na wysokim poziomie i już po chwili mój wnuczek wyciszył się i zaczął z radością bawić.

Wracając do tej małej, bezbronnej cząstki, którą mamy w sobie, łatwo się domyślić, że jeśli jest zraniona i nieszczęśliwa, to nie będziemy umieli dogadać się z własnymi dziećmi. Wewnętrzne dziecko przekłada się na nasze relacje i czasem widać wyraźnie, jak dorosły zachowuje się dziecinnie, kiedy krzyczy, tupie nogami i szarpie za rękaw swojego potomka. Bywa, że przez chwilę w dziecku jest więcej dojrzałości i spokoju niż w takim rodzicu…

Zatoczyliśmy w ten sposób krąg i wróciliśmy do tematu emocji, które kształtuje nasza wewnętrzna mała cząstka. Jeśli ktoś nie umie nimi zarządzać, to będzie właśnie wykrzykiwał nad maluchem i trącał go bezsilnie, nie umiejąc sobie poradzić z tymi wszystkimi odczuciami, które go zalewają wielka falą. A w tej fali często są zablokowane wspomnienia własnego dzieciństwa, kiedy to ktoś nas szarpał i obdzielał klapsami, bo nie umiał sobie poradzić z własnymi emocjami. Taki niekończący się łańcuch, biegnący przez całe pokolenia. Jeśli karcę dziecko, to znaczy, że ja też byłam karcona przez matkę, a ona przez swoją, a tamta przez swoją. Czasem trzeba się zatrzymać i powiedzieć: „dość”. Nie tędy droga! Tylko miłością można cokolwiek uzdrowić, a nie klapsem.

Dlatego właśnie pracujemy z wewnętrznym dzieckiem, aby je zintegrować i wziąć odpowiedzialność za swoje odczucia, swoją twórczość i komunikację. To bardzo ważne i wiele osób dopiero wtedy, kiedy uzdrowi te kwestie może normalnie funkcjonować. Jednak zwracam uwagę na jedną niesłychanie ważną sprawę: przechodzimy proces wewnętrznego dziecka najlepiej w obecności doświadczonego psychologa. Tyle razy, ile zaleci.

Nie można jednak babrać się w tym w nieskończoność i ciągle robić medytacji, całować się w lustrze w nosek i wygłaszać w kółko wyznań pod adresem tej cząstki w nas. Grozi to po pierwsze swoistym rozdwojeniem jaźni. Podkreślam, że wewnętrzne dziecko jest tylko podosobowością (niektórzy używają określenia odosobowość), a nie odrębną od nas istotą. Kiedy je odnajdziemy, utulimy, pokochamy i zintegrujemy się  z nim, stajemy się pełnym dorosłym człowiekiem.

Po drugie – stałe zajmowanie się uzdrawianiem wzorców swojego wewnętrznego dziecka daje pożywkę nieodpowiedzialności. Jakże łatwo zasłaniać się problemami z dzieciństwa i wszystkie swoje klęski tłumaczyć wzorcami tej właśnie naszej części. Zdarza się, że nie panujemy nad sobą, urządzamy awanturę i winą obarczamy wewnętrzne dziecko, po czym zamiast wziąć się w garść i przeprosić, zwijamy się z misiem na kanapie i szlochamy w poduszkę. Tymczasem pełna integracja sprawia, że wewnętrzne dziecko daje nam swoją siłę, energię, wrażliwość, zdolności, roztapiając się w nas niemal bez granic. Śmieje się naszymi ustami, maluje naszymi rękami i czerpie szczęście przez nas. Bo to my sami. W istocie wewnętrzne dziecko nigdy nie jest czymś osobnym. Jest integralną częścią nas i nie wolno nadmiernie zajmować się tym pojęciem, by nie dopuścić do ponownego rozszczepienia. Każda przesada nam szkodzi, a nie pomaga.

Jednak ostateczny głos ma w tej sprawie psycholog, ponieważ jesteśmy różni. Inaczej przebiega uzdrowienie u przeciętnej osoby, której potrzeby bliskości i ważności nie były w dzieciństwie zaspokajane, a inaczej u kogoś, kto był bity, katowany lub molestowany. Ja zwracam tylko uwagę, aby nie nadużywać tematu do zrzucania z siebie odpowiedzialności oraz do ciągłego tkwienia w stanie rozbicia. Integracja prawidłowo przeprowadzona działa cuda, nawet wtedy, gdy przechodzimy przez nią tylko raz.

Moja mama zostawiła mnie dziadkom, kiedy miałam trzy miesiące. Na powrót zamieszkałam z nią w wieku około 12 lat. Przez duży kawałek życia nie miałam pojęcia, dlaczego nie lubię swojej mamy, czemu wpadam ciągle w lęki i jestem nadwrażliwa emocjonalnie. Wiele lat temu poddałam się profesjonalnej terapii wewnętrznego dziecka. To był tylko jeden proces, oparty na metodzie Gestalt, poprowadzony perfekcyjnie przez moją przyjaciółkę. W ciągu 12 godzin od procesu zmieniły się na lepsze moje relacje z mamą, z mężem, z moimi małymi wówczas dziećmi. Przestałam narzekać, zaczęłam odczuwać radość z drobiazgów i nauczyłam cieszyć się życiem, czego efektem jest między innymi praca z prosperitą. Zniknęły lęki, opanowałam swoje emocje i stałam się jedną z najbardziej roześmianych i  kreatywnych osób, jakie znam. Zaczęłam tworzyć, a strumienie pomysłów wylewały się ze mnie jak ocean. To trwa do dzisiaj.

Powtórzę raz jeszcze: to był jednorazowy proces. Oczywiście kupiłam sobie potem pluszowego misia, zrobiłam parę razy medytację, ale w gruncie rzeczy tylko umocniłam się w tym, czego dokonałam wcześniej. Dlatego wiem, że w większości przypadków nie są nam potrzebne stale powtarzane kursy, warsztaty i ciągłe międlenie swojego żalu. Pamiętajmy, że jedną z najpiękniejszych cech dziecka jest otwartość i błyskawiczna przemiana. Ileż to razy widzieliśmy, jak dziecko, któremu łzy jeszcze nie wyschły na policzkach, śmieje się już radośnie. Tę cechę też należy wykorzystać, aby szybko i sprawnie zintegrować się z tą malutką cząstką, obdarzyć ją miłością i powiedzieć: od tej chwili jesteś bezpieczny, a ja zawsze jestem z tobą. I to wszystko. Nie wracamy do koszmarów. Nie powtarzamy w kółko tego samego. Słowo stało się ciałem.

Oczywiście współpraca, czy też bardziej współistnienie, funkcjonuje w moim przypadku bardzo ładnie. Oznacza to, że moje wewnętrzne dziecko daje mi kreatywność, wrażliwość, magię (po procesie zaczęłam widzieć niewidzialne) i wiele innych rzeczy, a ja także uświęcam jego obecność zabawą, śmiechem, nagradzaniem siebie, a nawet od czasu do czasu kupuję sobie jakąś zabawkę lub inny drobiazg. Ale daję to wszystko sobie, bo to ja sama jestem moim wewnętrznym dzieckiem doskonale zintegrowanym z dorosłym i rodzicem.   

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz