Przebudzenie 14

Hejtowanie to mowa zła, produkowanie nienawiści zamiast miłości. Wie to niemal każdy, ale nadal ze zdziwieniem zauważam, że hejtują także osoby, które prowadzą szkolenia z rozwoju i uważają się za osoby świadome. Hejtują, ponieważ ktoś ma inne zdanie niż oni. Prawdopodobnie wydaje im się, że cel uświęca środki, ale tak nie jest.

Niech jako przykład posłuży temat szczepień. Po jednej stronie ustawił się obóz antyszczepionkowców i już odbezpieczył karabiny. Po drugiej zwolennicy szczepień wyciągnęli armaty. Zaczęła się wojna. Padają strzały na społecznościowych portalach, ludzie obrzucają się błotem. Takich wojen jest mnóstwo: maszty 5G, elektrownie wiatrowe, wybory, rozgrywki polityczne. Nie są hejtem żarty i swobodne dyskusje. Każdy ma prawo dyskutować z przyjaciółmi i nawet wyśmiewać nielubianego polityka.  Śmiech to zdrowie. Hejt pojawia się wtedy, kiedy wchodzimy w negatywne energie i plujemy jadem. Szkodzimy wówczas przede wszystkim sobie.

Niektórym wydaje się, że rozwój wewnętrzny polega na misji propagowania spiskowych teorii. Nazywają to nawet „przebudzeniem”. Ale to pułapka. Oczywiście macie prawo do swojego zdania i do zgłębiania danego tematu. Nie ma nic złego w zdobywaniu wiedzy, czytaniu i rozmawianiu ze znajomymi o tym, co uważacie za ważne. Wznoszą się wibracje Ziemi i rozumiemy, dostrzegamy coraz więcej. Być może macie mnóstwo racji odkrywając jakieś ukrywane dotąd historie.

Rzecz w tym, że nie ma żadnego znaczenie, po której stronie jest racja. Tematy sporne zostały rzucone na środek przez siły mroku, aby skłócić ludzi. Siły mroku nie stoją po stronie antyszczepionkowców. Siły mroku nie są zwolennikami szczepień. Siły mroku żywią się energią negatywnych emocji, kiedy dwa obozy o przeciwstawnych poglądach zużywają całą adrenalinę na wzajemne obrzucanie siebie inwektywami. To samo dotyczy oczywiście polityki, masztów 5G czy czegokolwiek innego.

Nowa Złota Era, w którą wchodzi Ziemia jest erą pokoju i współpracy. Oznacza to, że mamy nauczyć się lubić i szanować siebie, bez względu na poglądy. Nie przejdzie do Złotej Ery ktoś, kto poniża inna osobę za to, że myśli inaczej. Właśnie teraz zdajemy egzamin z tolerancji, z miłości bezwarunkowej i dawania innym prawa do wolności poglądów. Nie musimy się z innymi zgadzać, ale nadal możemy ich lubić. Antyszczepionkowiec może z sympatią rozmawiać ze zwolennikiem szczepień o pogodzie, kwiatach w ogródku, nowym przepisie na ciasto. Robiąc to niweczymy starania sił mroku do tego, by nas skłócić.

I najważniejsza informacja: to, co wykrzykujemy w emocjach zasilamy. Wszechświat nie słyszy słowa „nie” przecież każdy powinien to wiedzieć.  Jeśli ktoś wykrzykuje: „nie chcę szczepień! Nie dam się zaszczepić” to informuje wszechświat, żeby dał mu więcej tych szczepień. I swoim krzykiem niestety produkuje ich jeszcze więcej i więcej. Bo mamy moc kreacji teraz silniejszą niż kiedykolwiek. Włos mi staje dęba, kiedy widzę, co ludzie tworzą swoim agresywnym krzykiem! Zatrzymajcie się w swojej złości na chwilę i policzcie do stu, a potem głośno i z mocą powiedzcie to, czego pragniecie, a nie to, czego nie chcecie.

Jeśli nie chcecie wojen, powtarzajcie, że żyjecie w pokoju, że jesteście pokojem. Jeśli nie chcecie szczepień, mówcie, że jesteście zdrowi i żyjecie w radości zgodnie z naturą. A jeśli chcecie szczepień, powtarzajcie z mocą, że jesteście zdrowi i macie wszystko, czego potrzebujecie do tego zdrowia. Twórzcie przestrzeń, jakiej pragniecie i taką rzeczywistość, która jest zgodna z Waszymi oczekiwaniami. To nie jest skomplikowane. Wystarczy odejść od gniewu i uwalniać go na bieżąco. Wystarczy jak mantrę powtarzać sobie: każdy ma prawo mówić, co chce i tworzyć swój świat tak, jak mu się podoba.

Walcząc z czymkolwiek zawsze zasilamy to, z czym walczymy. Nie pozwólcie sobie wmówić, że jeśli zaprzestaniecie walki, to ciemność Was pochłonie. Nie pochłonie, bo ciemność karmi się Waszą walką. A tylko Wy sami kreujecie swoje życie. To każdy z Was jest kreatorem swojego życia. Będzie takie, jakim je zbudujecie. I uwaga: jeśli walczycie w gniewie przeciwko czemuś, to do końca swoich dni będziecie zmuszeni walczyć, bo ustanawiacie swoją matrycę w takiej właśnie formie: gniewu, buntu i walki. To co robicie w emocjach, kształtuje wzorzec, którego będziecie doświadczać.

Tylko miłość uzdrawia. Jeśli z miłością tworzymy swój świat, to odnajdziemy w nim Dobro i radość. Jeśli z miłością działamy w dobrych intencjach, niosąc naszym działaniem zdrowie, pokój, tolerancję i dobrobyt to w takim świecie obudzimy się jutro. Wszechświat się rozwarstawia bardzo mocno. Ziemia podzieli się na kilka wymiarów. W jednym będzie mnóstwo wojen o przymusowe szczepienia, maszty 5G i coś tam jeszcze. W innym będzie pokój, zdrowie i współpraca. W jeszcze innym kataklizmy i trzęsienia. To my każdego dnia wybieramy, w którym wymiarze przyjdzie nam żyć. Wybierajmy mądrze.

Bogusława M. Andrzejewska

Priorytety w związku

Czytałam niedawno artykuł, w którym świeżo upieczona mężatka skarżyła się na zbyt niskie kwoty w kopertach otrzymanych od gości weselnych. Zaintrygowało mnie to. Rzecz jednak nie w materializmie czy chciwości. Nawet nie w braku kultury, który skłonił do wyrażenia głośno takiego rozczarowania. Sięgając głębiej, zadaję sobie pytanie, co jest ważne dla takiej kobiety i jak to rokuje małżeństwu, w które właśnie weszła?

Są bowiem ludzie na świecie, którzy zapraszają na swoje wesele przyjaciół, by z nimi dzielić się swoim szczęściem. Być może nawet długo odkładają na ten cel pieniądze, może biorą kredyt, by wyprawić weselną ucztę i zatańczyć na parkiecie. Jednak cieszą się obecnością bliskich osób i nie ma dla nich znaczenia, czy w prezencie otrzymają mikser czy tomik wierszy. W gruncie rzeczy wystarczy im nawet wiązanka kwiatów.

Oto właściwe podejście, które pokazuje mądrość i szlachetność, a tym samym rokuje dobrze. Człowiek, który ceni bardziej przyjaźń niż zawartość otrzymanej koperty, potrafi też w związku docenić miłość i troskę, którą otrzymuje od partnera/partnerki. Jedno na pewno jest tu gwarantowane: w takim związku nie będzie kłótni o pieniądze. A to mocny as w rękawie, ponieważ wiele małżeństw rozpada się z powodów finansowych.

Widzę w takich ludziach wrażliwość i ciepłe serce, które potrafi kochać. Które nawet w skrajnej biedzie, przytuli, nie zdradzi, lecz wesprze z oddaniem. To partner, na którego zawsze można liczyć. Jeśli oboje tak właśnie patrzą na świat, będą czerpać szczęście ze swojej obecności. A ta obecność ważniejsza będzie od każdej sumy pieniędzy. Człowiek o takim podejściu do życia poszukuje w nim sposobów na okazywanie i doświadczanie miłości, a to przynosi najczęściej dobry związek.

Jeśli mój mąż na weselu liczyłby z napięciem zawartość kopert, prawdopodobnie okazałby się skąpcem, który rozlicza też każde 10 zł wydane przeze mnie na szminkę. Jeśli to kobieta w pierwszej wolnej chwili, zamiast tulić się do świeżo upieczonego małżonka, niecierpliwie rozrywa koperty, to trudno spodziewać się od niej potem ciepła, czułości czy troski. Będzie wymagała coraz więcej i wydymała niezadowolone usta, kiedy nie wystarczy na spełnienie jej kaprysów.

Jeśli oceniamy zaproszonych gości przez pryzmat tego, ile włożyli do koperty, to w związku nie liczą się uczucia, lecz finanse. Kiedy miną pierwsze uniesienia, wybuchnie cała fala kłótni o to, kto więcej zarabia, kto więcej wydaje, czyi rodzice bardziej pomagają. Często już następnego dnia po weselu, zaczynają się złośliwe docinki: „ci od ciebie to niewiele nam dali, masz złą i skąpą rodzinę”, a chytry palec wskazuje naszego ulubionego wujka lub uwielbianą ciocię, bez których nasze dzieciństwo byłoby nader smutne.

A potem miesiącami toczy się wojna o kasę. I wzajemne wytykanie sobie „pazerności” w rodzinie lub skąpego ojca. Czasem prośba o odwiezienie mamy do domu wywołuje sprzeciw, bo „paliwo kosztuje, niech sobie weźmie taksówkę”. To przykre doświadczenie, które nie spaja związku, lecz go niszczy dzień po dniu, godzina po godzinie. Aż do rozstania. A przecież ten problem widać od razu, jeśli spojrzymy na weselne przyjęcie.

Nic zatem dziwnego, że panuje powszechne przekonanie o zależności szybkości rozwodu od wystawności przyjęcia. Im droższe weselicho, im więcej gości, tym szybciej ludzie się rozstają. I chociaż nie jest to regułą, to zależność ta jest bardzo logiczna, ponieważ wielkie wesela świadczą o pustce wewnętrznej. Są organizowane po to, by dodać sobie splendoru i wartości, których w sobie nie widzimy.

Najważniejsze w naszym życiu i w naszym związku jest wysokie poczucie własnej wartości. Jeśli kochamy, szanujemy i podziwiamy siebie, to nasz partner jak lustro – kocha, szanuje i nas podziwia. Proste. Nie ma szczęśliwego związku, jeśli mamy mnóstwo kompleksów, ponieważ partner będzie je nieświadomie wydobywał na światło dzienne i rzucał je nam w twarz. Taka jest jego duchowa rola, po to wchodzimy w tym ziemskim życiu w związki.

Człowiek o wysokiej samoocenie nie potrzebuje wielkiego wesela. Potrzebuje gromadki przyjaciół, z którymi będzie celebrował swoją radość ze zmiany stanu cywilnego. Ogromne, wystawne weselicho jest popisem przez koleżankami, sąsiadkami i kuzynkami. Niesie w sobie mniej lub bardziej świadomą potrzebę pokazania światu: „złapałam go! Udało mi się! Wygrałam, nie będę stara panną”, co oznacza: „nie jestem aż taka brzydka jak myślałam”. Kobieta o wysokim poczucia wartości, świadoma swojej atrakcyjności nie czuje jakiejś wygranej, tylko piękne, głębokie szczęście płynące z bliskości ukochanego, z którym jak najszybciej chce zostać sam na sam. Żadnych wesel i tłumów gości, tylko my sami w jedwabnej pościeli!

Może być też inny wzorzec. Wielka weselna impreza na sto gości ma za zadanie pokazać piękną suknię i fryzurę, czyli znowu: „patrzcie, podziwiajcie, zazdrośćcie mi”. Osobie o wysokiej samoocenie, wystarczy podziw w oczach kilkunastu najdroższych przyjaciół i zdjęcie wstawione potem na społecznościowym portalu.  Kiedy kompleksy duszą, trzeba zobaczyć błysk zazdrości w oczach tych nielubianych sąsiadek czy kuzynek i spróbować tym błyskiem dowartościować siebie.

Co ciekawe, na te wielkie ślubne imprezy zaprasza się mnóstwo osób nielubianych i mało znanych. Po co? Nigdy tego nie rozumiałam. Ale widzę tu potrzebę tego błysku, bo istnieje niepisana zasada, że młodzi na weselu są najważniejsi. To ten moment, kiedy nikt nie ma prawa przyćmić panny młodej, więc chyba żal nie skorzystać i nie poczuć się lepszą, piękniejszą, ważniejszą od tych, którym całe życie się zazdrościło na przykład. Chociaż ten jeden jedyny raz, zanim się zejdzie znowu do roli szarej myszki. Rzecz w tym – i po to piszę ten artykuł – że każda kobieta jest cudowna sama w sobie i nie potrzebuje do tego ślubnej sukni. Wysokie poczucie wartości jest nie do przecenienia.

Kiedy tłumaczę młodym, że lepiej wydać pieniądze na piękną podróż poślubną, niż na ucztę dla stu czy nawet dwustu niekoniecznie lubianych osób, szukają dziwnych argumentów. Najczęściej pada stereotypowe stwierdzenie: „bo to najważniejszy dzień w życiu, chcę by był szczególnie piękny i chcę go zapamiętać”. Tylko problem w tym, że to nieprawda. Uwierzcie niespełna sześćdziesięcioletniej kobiecie, która doświadczyła dwóch swoich wesel.

Kiedy minie kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, wcale nie będziecie chciały  pamiętać dnia ślubu. Bardzo często po latach będziecie z kimś innym, a pierwszego męża będziecie rozpaczliwie wymazywać z pamięci, traktując jego i wystawne z nim weselicho – całkiem niepotrzebnie zresztą – jako największy życiowy błąd. A nawet jeśli Wasza miłość przetrwa, to po latach ważniejsze będą zupełnie inne rzeczy. Nie inwestujcie ogromnych pieniędzy i uwagi w takie niepotrzebne imprezy – to oczywiście tylko moja życzliwa rada. Zrobicie, jak zechcecie. Nie przeszkadzają mi wesela. Lubię patrzeć na piękne kobiety w cudnych ślubnych sukniach.

Wiem jednak, że szybko zapomnicie o tym dniu i rzadko będziecie do niego wracać myślami. Utonie w bogactwie prawdziwie istotnych doświadczeń. Co zatem może być w życiu ważne? Co po latach przyćmi całkiem dzień Waszego ślubu? Oto kilka przykładów. Niektórych doświadczycie, innych nie, ale będziecie mieć jakieś inne swoje uniesienia i wzruszenia, które powracać będą słodką falą i otulać Wasze serce. Jedno jest pewne – nie ma wśród nich wesela.

– Narodziny dziecka. Ta chwila, kiedy pierwszy raz bierzecie je w ramiona. Kiedy ze wzruszeniem dotykacie maluteńkich paluszków zaciskających się na pieluszce.

– Wspólna z ukochanym podróż do pięknego miejsca i przeżywanie na nowo uniesień z czasów narzeczeństwa. Moment, kiedy na nowo zaczynacie mówić sobie „kocham cię”.

– Wydanie swojej pierwszej książki, która pisana była latami. Ta chwila, kiedy bierzecie w dłonie pierwszy wydrukowany egzemplarz pachnący świeżą farbą.

– Pierwsze własne mieszkanie po wielu latach oczekiwania. Dotyk kluczy do nowego domu i myśl, jakiego koloru zasłony powiesicie w salonie.

– Wycieczka na Santorini. Ten moment, kiedy możecie po raz pierwszy spojrzeć na kalderę w oślepiającym blasku słońca.

– Praga z ukochanym. I spacer po moście Karola w piękny słoneczny dzień, kiedy miłość wypełnia Was po brzegi. Ten moment, kiedy zatrzymujecie się tylko po to, żeby się pocałować.

– Pierwsza wystawa malowanych przez Was obrazów (rzeźb, prac, grafik), kiedy słyszycie mnóstwo pozytywnych recenzji, a wzruszenie i zdziwienie odbiera Wam głos.

– Bezinteresowne zaangażowanie w projekt dla dobra innych ludzi i ta magiczna chwila, kiedy nieoczekiwanie dostajecie zaproszenie na imprezę i ktoś wręcza Wam bukiet kwiatów z podziękowaniem za dobre serce, a Wy stoicie oniemiałe i skrępowane na środku sceny w burzy gorących oklasków.

– Rozstania i powroty. Taki dzień, kiedy po wielomiesięcznych kłótniach i krótkiej separacji decydujecie się z mężem na powrót do siebie. Ten moment upojnego seksu, którym witacie nowy rozdział życia.

– Narodziny wnuczątka. Chwila, w której odwiedzacie córkę lub synową w szpitalu i niezgrabnie bierzecie na ręce nowe życie, próbując z trudem przypomnieć sobie, jak trzyma się dziecko. I znowu te malutkie paluszki.

Oto życie z całym swoim wdziękiem. Często wspominam pierwszy pocałunek mojego męża i to, kiedy pierwszy raz poszliśmy razem do kina, a on nie wypuszczał z ręki mojej dłoni. Pamiętam zapach konwalii, które mi przynosił i ciepło jego kurtki, którą mnie okrył, kiedy zmarzłam. Z rozrzewnieniem wspominam pierwszy i jedyny jak dotąd list, który do mnie napisał, kiedy leżałam w szpitalu po urodzeniu naszej córeczki. Wówczas na oddziałach położniczych nie było odwiedzin. Nie istniały komórki. Ten list to fenomen, który przechowuję do dzisiaj.

A wracając do kwestii ślubnych – zupełnie nie porusza mnie wspominanie wesela. Najlepiej z tego czasu pamiętam naszą noc poślubną, no ale to inna sprawa. A goście? Nawet nie umiałabym ich dzisiaj wymienić. Potrawy? Nie pamiętam. Suknia? Nie miała znaczenia. Prezenty? Chyba jakieś były. Kogo to naprawdę obchodzi? Z miłością radzę – przemyślcie swoje priorytety. Spójrzcie przez pryzmat swojego kochającego serca, co naprawdę jest w związku ważne. Ponieważ właśnie to będziecie zbierać i układać w swojej pamięci jak najdroższe skarby. Wesele do nich nie należy.

Bogusława M. Andrzejewska

 

O Bliskości

To, na co chcemy dzisiaj zwrócić uwagę to bliskość. Ta płynąca ze związków rodzinnych, uczuciowych, emocjonalnych. Bliskość, która jest fundamentem prawdziwego szczęścia, ponieważ człowiek chce i potrzebuje przeglądać się w oczach drugiego człowieka. W codziennym zabieganym życiu w całej tej tej skomplikowanej strukturze cywilizacyjnej ludzie nie mają wiele czasu na bliskość. W pospiechu biegną do pracy, w pośpiechu z tej pracy wracają, zjadają coś i zmęczeni padają na łóżko.

Tymczasem bliskość to bycie ze sobą, ale wtedy, kiedy człowiek jest wypoczęty, pogodny, uśmiechnięty. Kiedy jego ciało jest gotowe do tego, by dzielić się życzliwością, serdecznością, miłością, przyjaźnią, sympatią i mnóstwem ciepłych gestów. Kiedy człowiek jest zmęczony pracą, jest rozdrażniony. Nie ma wtedy ochoty na wymianę życzliwych ciepłych słów ani serdecznych gestów. Bardzo często rozdrażnienie powoduje niepotrzebne kłótnie pomiędzy ludźmi, którzy w istocie się kochają.

Teraz jest czas na bliskość, na doświadczanie tej bliskości w stanie, który można by nazwać doskonałym. W stanie, w którym człowiek jest wyspany, najedzony, wypoczęty, w którym może, jeśli tylko zechce, mieć w sobie mnóstwo dobrych emocji. Z tych dobrych mocji można zbudować przepiękne świetliste świątynie bliskości. Właśnie to, co w ludzkim życiu najważniejsze, to czas na celebrowanie miłości, to czas na celebrowanie bliskości, to czas tych wszystkich ważnych uczuć, które budują człowieka od wewnątrz.

Teraz napełniacie akumulatory. Pozwalacie sobie na to, by wreszcie mieć czas na to, co zawsze było na ostatnim miejscu w waszej codziennej, zabieganej rzeczywistości. To zawsze praca i pieniądze stawały na pierwszym miejscu, a teraz kolejność się odwraca. Siedzicie w domu, patrzycie przez okno i zastanawiacie się, czym wypełnić czas. Bliskość można przejawiać na wiele sposobów. Można razem gotować, przyrządzać sałatki, można razem grać w gry planszowe, można  razem rozmawiać o przeczytanych książkach, pić wspólnie herbatę albo dobre wino. Można razem w bliskości dzielić się szczęściem, przemyśleniami, dzielić się rozmaitymi zajęciami.

To wasza inicjatywa. To każdy człowiek powinien odnaleźć w sobie tysiące sposobów na to, jak podzielić się miłością, bliskością z tym, kto siedzi naprzeciwko niego. Ta inicjatywa, te pomysły uruchamiają wasze serca. Otwierają je jak portale, przez które przepływa miłość z Najwyższego Źródła. Im więcej sposobów na wyrażanie miłości i bliskości odnajdziecie, tym bardziej otworzycie wasze serca. Tym więcej miłości przepłynie przez wasze ciało. I o to chodzi w tym trudnym czasie. O to napełnianie siebie miłością, o to dzielenie się miłością  z tymi, którzy są tuż obok. O docenianie tej bliskości. O docenianie tych wszystkich którzy weszli w wasze życie, aby zabarwić je wieloma kolorami, wieloma uczuciami. Bliskość to zadanie na dzisiaj, na jutro i na większość pięknego, szczęśliwego życia.

(spisała Bo Andrzejewska – kwiecień 2020)

O Strachu

To, co ważne na ten moment, to skupić się na miłości bezwarunkowej, na radości, na pozytywnych emocjach. W pewien sposób to jest najbardziej skuteczne narzędzie do chronienia siebie, swojej energii, aury, przestrzeni. Wysokie wibracje tworzą pole energetyczne poprzez które nie może dotrzeć do człowieka żadna energia chorobotwórcza. Warto o tym pamiętać. Zwracać na to uwagę i pilnować wibracji, dbać o utrzymywanie wysokiej częstotliwości.

Lęk, który pojawia się w tym czasie jest rzeczą zupełnie naturalną. Warto dać sobie prawo do tego, by odczuwać strach o siebie, bliskich, sytuację na Ziemi. Zmiany, które teraz zachodzą będą niestety tym strachem okupione. Jednak warto też zdać sobie sprawę, że strach jest tylko iluzją.  Jest tylko emocją, poza którą można wyjść dzięki pozytywnym emocjom. Radość, miłość, skupianie się na rzeczach dobrych właśnie temu służą – wyjściu poza strach.

Strach jest jakością, która blokuje przepływ energii, dlatego warto mu się nie poddawać. Strach ściąga energię w dół i otwiera przestrzeń dla różnych niepomyślnych wydarzeń. Właśnie dlatego wszyscy nauczyciele dookoła mówią o konieczności utrzymywania wysokich wibracji, ponieważ one tworzą naturalną ochronę dla każdego człowieka, dla każdej istoty żyjącej. To jest to, co warto zrobić, czemu warto dać uwagę.

Wszystko jest w harmonii. I to, co się teraz wydarza jest częścią zmian zachodzących we wszechświecie i na Ziemi. Te zmiany finalnie okażą się dobre dla ludzi, będą przynosić lepszą jakość życia. Warto zaufać i poczekać cierpliwie do końca tych zmian, utrzymując w sobie jak najwięcej dobra i miłości.

Na Ziemi jest mnóstwo wrażliwych ludzi i mądrych nauczycieli, którzy teraz wspierają każdego człowieka swoimi przekazami, wykładami, nagraniami, medytacjami. Korzystajcie z tego, ile tylko można. Podnoście swoją energię, uwalniajcie się od strachu, wypełniajcie się miłością, wypełniajcie się radością i spokojem. To wszystko minie, to wszystko kiedyś się skończy i zacznie się nowe życie w zupełnie nowych jakościach, wypełnionych światłem, miłością, łagodnością. Ludzie nauczą się żyć naprawdę. Uczą się doceniać słońce za oknem, zieleń drzew, zapach kwiatów. Ludzie nauczą się cieszyć każdą chwilą spędzoną na łonie natury. Ważniejsze stanie się być niż mieć.

Zmiany które zachodzą na świecie, sięgają bardzo głęboko i trudno jest w krótkich słowach opisać to i przedstawić w sposób zrozumiały dla każdego. Ale to co najważniejsze, to nie zastanawiać się teraz nad tym, nie zagłębiać w to, nie analizować nie kombinować, która teoria spiskowa jest prawdziwa, a która nie. Skupić się na sobie, na swoich bliskich, na miłości do nich, cieszyć się tą miłością, tą bliskością każdego dnia. Na tyle, na ile można. Jeśli możesz kogoś przytulić, to go przytul.

O to chodzi w tym trudnym czasie, aby zobaczyć, co jest ważniejsze, że ta chwila bliskości w ramionach ukochanej osoby jest sto razy ważniejsza, niż wszystkie teorie spiskowe świata. Jeśli każdy człowiek będzie skupiał się na miłości do siebie, do innych, na tym co jest w nim dobre, świetliste, pełne miłości i piękna, to świat nabierze zupełnie innego wymiaru, ponieważ to ludzie tworzą świat. Każdy człowiek jest cegiełką budująca świat. Jeśli w każdym będzie miłość i zachwyt i radość, to świat stanie się miejscem wypełnionym miłością, radością i zachwytem i tylko o to chodzi.

(spisała Bo Andrzejewska – marzec 2020)

Nieadekwatność

Używam tego słowa zamiast powszechnego „niesprawiedliwość”, ponieważ w moim odczuciu lepiej oddaje sens sytuacji, w której jesteśmy karani, chociaż na karę nie zasłużyliśmy. Z tym zasługiwaniem sprawa nie bywa oczywista, jeśli przyjrzymy się innym wcieleniom albo chociaż własnym myślom. Poza tym wszechświat jest tak genialnie stworzony, że kamień spada nam na głowę tylko wtedy, kiedy go czymś w swojej podświadomości podrzucimy. Trudno więc podważać tu jakkolwiek pojętą sprawiedliwość. Ale rzecz jak zwykle nie w słowie, a w zjawisku, a żeby było jasne, zacznę od kilku przykładów.

Pierwszy. Basia i Jola przyjaźnią się od wielu lat. Razem spędzają czas na kursach i szkoleniach. Nagle Basia odsuwa się od Joli i przestaje do niej odzywać. Przyjaźń wygasa, chociaż Jola nie rozumie dlaczego. Rośnie w niej poczucie żalu i nieadekwatności. Nic złego przecież nie zrobiła. Po kilku latach Jola spotyka Ewę, a ta zdradza jej, że wie od Basi, że Basia czuje się pokrzywdzona, bo Jola podrywała pewnego Adama, który Basi się podobał.

Rzecz w tym, że Jola nigdy nie interesowała się Adamem, ponieważ była w tym czasie bardzo zakochana w Sławku. I co ważne – Adam również Joli nie podrywał, bo: po pierwsze miał swoją narzeczoną, a po drugie widział miłość kwitnącą między Jolą a Sławkiem. Tak wygląda nieadekwatność. Pretensja, obraza i foch o coś, co jest wyłącznie urojeniem.

Drugi. Martyna i Marta, dwie dorosłe siostry bliźniaczki, niejednakowo kochane przez rodziców. Martyna dostaje nie tylko uwagę, ale też kolejno dwa mieszkania po dziadkach. Za sprzedane mieszkania kupuje dla swojej rodziny duży dom. Marta nie dostaje nic, oprócz ciasta na święta. Mieszka z mężem i dziećmi w wynajmowanym mieszkaniu. Kiedy rodzice umierają jedno po drugim, zostawiają testament, w którym swoje mieszkanko zapisują wreszcie Marcie, a dokładniej jej synowi.

To nie podoba się Martynie. Przestaje odzywać się do siostry. Dzieci nie utrzymują ze sobą kontaktów. Głośno mówi się o niesprawiedliwości i oczywiście Marta jest tą złą, chytrą osobą, która przejęła najładniejsze mieszkanie. Zostaje napiętnowana jako czarna owca w rodzinie. Tak wygląda nieadekwatność. Pretensja, obraza i foch o coś, co jest projekcją płynącą z niespełnionych oczekiwań.

Trzeci. Tomek zdradza swoją żonę Bożenę z jej koleżanką Olgą. Olga pozwala sobie zajść w ciążę, ponieważ wierzy, że dzięki temu Tomek opuści Bożenę i dzieci. Małżeństwo jednak godzi się i Tomek wraca do żony. Kiedy opadają emocje, Bożena chce pojednać się z Olgą – ich dzieci są przecież przyrodnim rodzeństwem. Warto też, by dziecko Olgi miało kontakt z ojcem. Olga nie zgadza się i traktuje Bożenę, jak najgorszego wroga.

Tak też może wyglądać nieadekwatność. Jest podyktowana paranoiczną zazdrością odrzuconej kobiety, która zapomina, że z własnego wyboru poszła do łóżka z żonatym mężczyzną. Tutaj cenę płacą też dzieci. Ale tą złą staje się Bożena, która przecież niczym nie zawiniła poza tym, że wbrew oczekiwaniom Olgi wybaczyła mężowi i uratowała swój związek.

Nieadekwatność. Bezzasadne oskarżenie i napiętnowanie. Najbardziej boli tego, kto został potraktowany jako sprawca wszelkich nieszczęść, chociaż jest absolutnie niewinny. Spotkałam się z sytuacją, w której ktoś stwierdził, że to nie jest problem napiętnowanego, tylko tych, którzy go obciążają i nie warto się tym zajmować. To tamci powinni się leczyć z zawiści, zazdrości, poczucia odrzucenia. To niestety ślepa uliczka, stąd ten artykuł. Kiedy nic złego nie zrobimy, to uznajemy automatycznie, że nic nie mamy w sobie do uzdrowienia. A to tak nie działa.

Jak można przejść do porządku dziennego nad takim doświadczeniem, które dotyka bliskich nam osób, a nie obcego człowieka w autobusie? Jak Jola może machnąć ręką na wieloletnią przyjaźń z Basią i przyjąć, że to bez znaczenia? Jak Marta ma ze spokojem w duszy znosić upokarzające ją traktowanie rodzonej siostry? Jak Bożenka ma brać na klatę winę, kiedy prawdę mówiąc to ona została bardzo skrzywdzona? Nieadekwatność utrudnia rozumienie otrzymywanych od wszechświata lekcji.

A te lekcje są i to niezmiernie istotne. Pierwsza to oczywiście wybaczenie oskarżycielom. Dostrzeżenie, że są bardzo ułomni i nieszczęśliwi. Zatem Basia, Marta i Olga zachowują się nieadekwatnie, ponieważ nie umieją zobaczyć prawdy. Nie chcą przyznać się do czegoś, co postrzegają jako słabość. Marta jest zwyczajnie chciwa i nie rozumie, że dobra materialne to nie wszystko, że miłość siostry mogłaby być ważniejszą wartością. Trudna lekcja, nawet nie wiem, jak ją Wam opisać…

Basia natomiast nie przyjmuje do świadomości, że po prostu nie podobała się Adamowi. Szuka winnej, dzięki której, może udawać, że byłaby z Adamem szczęśliwa, gdyby ktoś nie stanął im na drodze. Zakłamywanie prawdy jeszcze nikomu nie pomogło. Basia jest w ślepej uliczce. Podobnie jak Olga – mamy tutaj identyczną lekcję, pod hasłem: „byłby mój, gdyby nie tamto babsko”. A przecież gdyby chciał, to nikt nie stanąłby na przeszkodzie. Mężczyzna to nie przedmiot, który można sobie wyrywać – on dokonuje wyboru tak, jak chce. Oba przypadki dotyczą braku poczucia własnej wartości, który jest tłumiony szukaniem winnych poza sobą.

Czy można takim osobom odpuścić? Zazdrość, zawiść, chciwość i zakłamanie wyrastające z braku miłości do siebie, z braku doceniania siebie. Myślę, że to powszednie grzechy, które nie jest trudno wybaczyć, opierając się na współczuciu wobec kogoś, kto jest tak bardzo zaślepiony, że zamiast pokochać siebie, oskarża innych. Można to zrobić też z wdzięcznością za pokazanie ważnych lekcji. Bo te lekcje są w niewinnie oskarżonych.

Fakt, że niczego złego nie zrobili oskarżycielom, nie oznacza, że w podświadomości nic nie ma. Jest. Ogromna potrzeba bycia napiętnowanym i ukaranym za nie swoje winy. Wszechświat stawia przed takimi ludźmi doświadczenie, które zmusza ich do głębokiego wglądu w swoje serce i zadanie sobie pytania: czy kocham siebie wystarczająco? Czy wiem, że zasługuję na miłość, pieniądze, dobrobyt, szacunek, sprawiedliwość? Czy rozumiem, że nie jestem chłopcem do bicia i nie muszę podkładać się za innych? Kochanie siebie zawsze będzie pierwszą lekcją, której uczy nieadekwatność.

Jeśli w głębi duszy istnieje poczucie winy, to w ten sposób można przyciągać do siebie karę. Obrazowo mówiąc: jeśli Jola kiedyś bezkarnie odbiła komuś chłopaka, to teraz płaci za to, chociaż wcale Basi chłopaka nie odbijała. Jeśli Martyna latami tłumiła w sobie niechęć do siostry i zazdrość o to, że rodzice faworyzowali Martę, to Marta teraz podświadomie reaguje na energię nienawiści, która przepełnia Martynę. Jeśli Bożena w innym wcieleniu rozbiła związek Olgi, to teraz przyciąga podobne doświadczenie. Ale w tym trzecim przypadku może być i tak, że działa tu tylko negatywne nastawienie Bożeny, która pozornie chce się pogodzić, a w głębi duszy rozszarpuje byłą kochankę męża na kawałki. Myśli mają znaczenie.

To tylko z życia wzięte przykłady, ale takich lub podobnych sytuacji jest wiele. Kiedy człowiek jest niewinny, ale spotyka go kara lub napiętnowanie ze strony innych, ewidentnie ma w sobie wzorzec, którym przyciągnął do siebie to doświadczenie. Proponuję zacząć od wybaczenia sobie, bo kiedy wybaczymy sobie wszystko, kiedy pokochamy siebie całym sercem, to inni także nam odpuszczą. Znikną z naszej rzeczywistości, nawet jeśli nadal nie będą się do nas odzywać. A jeśli machniemy ręką, mówiąc: „to jego problem” – lekcja wróci. Najczęściej z mocniejszym uderzeniem.

Natomiast kiedy czujemy gniew i pretensje wobec kogoś, to zadajmy sobie pytanie, czy jesteśmy uczciwi wobec samych siebie? Czy nie wymyślamy iluzji, by wmówić sobie, że to ktoś inny nam wszedł w drogę, ktoś inny jest winny? Nauczmy się bez zakłamania stanąć uczciwie przed lustrem i powiedzieć: „tak przespałam się z mężem koleżanki, zrobiłam świństwo”. „Tak, ten facet mnie nie chciał, widać nie byliśmy dla siebie”. „Tak, moja siostra też ma rodzinę i potrzebuje pieniędzy, mieszkania tak samo jak ja”. Pamiętajmy, że oszukiwanie siebie i zrzucanie winy na innych, to ograbianie swojej istoty z pięknej i zdrowej energii. To zamknięcie się na miłość i dobro.

Bogusława M. Andrzejewska

Pokora

Wydawać by się mogło, że to jakość w oczywisty sposób pozytywna. Od wielu lat traktowana jako wielka zaleta, pokora z trudem toruje sobie drogę do ludzkich serc i głów. Jednak dla mnie to wcale nie jest takie jednoznaczne, kiedy przyjrzę się definicji. Pokora klęczy na kolanach przed autorytetami i szanuje innych, widząc w nich mądrzejszych od siebie. Siedzi w kącie, nie wychyla się, oczekując, aż inni ja zauważą. Nie ośmieli się pochwalić i przyznać, że jest w czymś dobra, to przecież zadanie dla innych. Obowiązkowo czuje się lekko gorsza od innych, a nawet jeśli myśli inaczej, to tego po sobie nie pokaże. Pokora stoi grzecznie w kolejce i cierpliwie czeka aż zostanie coś dla niej.

Zdarzyło się kiedyś, że ktoś zwrócił mi uwagę na brak pokory. To nie był zarzut, lecz sugestia, ponieważ rzeczywiście nie ma we mnie pokory w takiej formie, jak opisałam wyżej. Za nadrzędną zasadę na świecie uważam wysokie poczucie wartości. Nie idzie ono w parze z pokorą. Moim zdaniem  warto nauczyć się doceniać samego siebie i wychodzić z tego symbolicznego kąta na sam środek planszy, by pokazać innym swoje możliwości. Warto wierzyć w siebie i odważnie przyznawać się do swoich umiejętności.

Wcale nie mam tu na myśli chwalenia się na wyrost. Przechwałki nie poparte praktyką są bez znaczenia i powstają raczej na bazie kompleksów. Wysokie poczucie wartości to świadomość tego, co można, co się umie, w czym posiada się doświadczenie. Cenną jakością jest znajomość swoich zasobów i mądre korzystanie z nich dla dobra swojego i innych. Gdybyśmy wszyscy chcieli siedzieć w kącie i czkać, aż nas ktoś odkryje, prawdopodobnie przesiedzielibyśmy tam całe życie.

Być może jednak istnieje taka definicja pokory, która jest połączona z wysoką samooceną? Taka świadomość, gdzie znajdują się granice naszych możliwości? To byłoby całkiem rozsądne podejście i w takiej formie pokora stale mi towarzyszy. Nie jako brak odwagi, lecz jako trzeźwe spojrzenie na określoną sytuację, która może mnie przerosnąć. Albo mogę nie mieć odpowiednich zasobów, by rozwiązać dany problem i potrzebuję wsparcia. Pokora jawić się tutaj będzie jako szacunek dla kogoś, kto na określony temat wie więcej i jako zaproszenie do rozsądnej współpracy.

Akceptuję pokorę jako przeciwieństwo zarozumialstwa i nonszalancji. Jako antidotum na nieodpowiedzialność i lekceważenie. Jako zasadę szacunku dla autorytetów. Uważam, że dojrzałość człowieka w tym szacunku się przejawia i ktoś, kto tego szacunku w sobie nie znajduje, pozostał emocjonalnie na poziomie małego dziecka. Warto pamiętać, że nigdy nie wiemy wszystkiego i nikt nie jest skończonym ideałem. Myślę, że trzeba wiedzieć, na ile nas stać, co możemy zdziałać, a co lepiej pozostawić innym.

Słownik Języka Polskiego przedstawia definicję pokory jako „świadomość własnej niedoskonałości”. Można to rozumieć tak, jak napisałam – jako rozsądną świadomość własnych zasobów. Jednak można to też pojąć inaczej. Dla osoby zakompleksionej, to właśnie siedzenie w kącie i czekanie na swoją kolej. To utwierdzanie samego siebie, że jest się ułomnym. Bo „niedoskonałość” może być i tak przecież postrzegana. A ludzie żądni władzy mogą tego mocno nadużywać.

Druga definicja w słowniku to właśnie „uniżona postawa wobec kogoś”, co automatycznie kojarzy mi się z niską samooceną, brakiem wiary w siebie i własne możliwości. To wyrzekanie się własnej mocy na rzecz kogoś, kto ma siłę i spryt, aby nas do czegoś zmusić. Rzecz jasna bywa i tak, że pokora może być udawana wobec kogoś, kto ma coś, na czym nam zależy i jest tylko formą manipulacji, aby dostać jakąś wartościową rzecz czy załatwić jakąś sprawę. Częściej jednak przejawia się jako świadome poczucie bycia gorszym.

Tutaj dygresja – znane przysłowie „Pokorne cielę dwie matki ssie” zostało ukute przez ludzi mających silną potrzebę kontroli. Pobrzmiewa w nim: „jak będziesz grzeczny, to dostaniesz nagrodę”. Bardzo oczywista próba gaszenia w zarodku każdej inicjatywy i ustawienie kogoś w programie tępego wypełniania poleceń. Nic też dziwnego, że pokora może kojarzyć się wyłącznie z ograniczeniem i tym samym poczuciem własnej słabości, bezradności i bezsilności. W takiej opcji pokora wcale nie jest pozytywna, jak chcieliby filozofowie.

Są jednak momenty, kiedy pokora łączy się dla mnie z pełnią duchowego rozumienia i jawi się jako wzruszająca akceptacja tego, co do zaakceptowania jest bardzo trudne. Doświadczam tego podczas pracy z uzdrawianiem Reiki czy z Prosperitą. Bywa tak, że pomimo wielu wysiłków nie osiągamy oczekiwanego efektu i ktoś odchodzi na inna stronę bytu. Można wówczas płakać albo tupać ze złością. Ale można też z pokorą pochylić głowę i powiedzieć: „wszystko jest w harmonii, dokładnie tak, jak być powinno.” Trudne to, dlatego właśnie wymaga pokory. Pochylenia głowy przed mądrością wszechświata. Zaufania duszy, która realizuje swój plan, a nie nasz.

Jestem dzieckiem wszechświata, jego integralną cząstką. W pewien sposób czuję połączenie ze Wszystkim Co Jest. Ale to nie sprawia, że spontanicznie wszystko rozumiem. Często pytam w Kronikach Akaszy – dlaczego tak właśnie się dzieje? Co to oznacza? Czy to potrzebne? Chciałabym bardzo, aby było mniej mroku, mniej bólu, mniej cierpienia – dla wszystkich. Może jest we mnie za dużo naiwnej wiary w Dobro, ale nie chcę tego zmieniać, ponieważ to moja prawdziwa natura. I ta natura wywołuje we mnie iskrę buntu przeciwko temu, co nie jest – z mojego poziomu patrząc – dobrem. To właśnie ten moment, kiedy sięgam do pokory, ponieważ tylko ona pozwala mi odnaleźć się w takim momencie.

Wiara w harmonię wszechświata wymaga od nas często takiego właśnie podejścia – pełnego pokory wobec zjawisk i sytuacji, które nie do końca pojmujemy. Zdarzenia, jakich doświadczamy, wywołują spontanicznie nasz opór lub skłaniają do ucieczki. Jakże trudno czasem zostać w miejscu i odnaleźć w swoim sercu odwagę, by pozwolić, aby się działo, by pozostać w przepływającej przez nas potężną rzeką energii. Czuję się wtedy jak mała dziewczynka, która nie rozumie, ale wierzy, że wszystko jest we właściwym czasie i miejscu. I najlepszy rodzaj pokory, to pełne zaufania i z serca płynące: „Nie moja, ale Twoja wola niech się dzieje”.

Bogusława M. Andrzejewska