Korzyści z Prosperity

Zachwycający zapach kwitnącej czeremchy wdziera się do mnie przez otwarte okno. Towarzyszy mu bajeczny śpiew ptaków i rześkie, pełne zieleni powietrze. Wiosna mnie rozpieszcza i serce wypełnia się zachwytem dla tej najpiękniejszej pory roku. Doświadczam jej w całej krasie w centrum wielkiego miasta, bo mieszkam w cudnym miejscu. Nawet nie muszę wychodzić z domu, bo wszystko mam tuż, pod samym oknem. A kiedy słońce świeci, zapala tysiące świateł w szybach parkujących wzdłuż ulicy samochodów i czuję się jak w świetlistym, magicznym korytarzu. To niezwykłe zjawisko. Kiedyś nie uwierzyłabym, że coś, co nie jest częścią zielonej natury może aż tak zachwycić. A jednak…

Kiedy kilkanaście lat temu przeprowadzałam się do obecnego mieszkania, było mi w gruncie rzeczy trochę smutno. Nie dlatego, że tamto miało nieco większy metraż, ale ze względu na otoczenie. Tuż obok miałam piękny duży skwer, na którym rosły czeremchy i jaśminy. Lubiłam tam chodzić na spacery. Przysiadałam na ławce i robiłam medytacje z Archaniołami. Poprzedni dom był nowy, miał czystą energię. Z łatwością napełniałam go dobrymi wibracjami. Wydawało mi się, że nie odnajdę się w starym mieszkaniu wypełnionym ciężkimi wibracjami i położonym w centrum przy ruchliwej ulicy.

Przez pierwsze tygodnie urządzałam się w nowym miejscu z poczuciem straty, ale któregoś dnia uświadomiłam sobie, że można inaczej. Sięgnęłam do wiedzy z Prosperity i podeszłam do nowego miejsca z optymizmem. Kupiłam nowe meble i dywany, ustawiłam kwiaty, poukładam wszędzie mnóstwo cudnych kryształów. Codziennie robiłam Reiki wypełniając ściany piękną energią. Pracowałam z Aniołami, grałam na kryształowych misach, aż któregoś dnia poczułam, że to najpiękniejsze miejsce na Ziemi. Teraz tęsknię za swoim mieszkankiem, kiedy wyjeżdżam na wczasy.

Na kurs Prosperity zapisałam się jakieś trzydzieści lat temu, kiedy byłam w bardzo złej finansowej sytuacji. Wspominałam już o tym: na szkolenie zaprosił mnie przyjaciel i pożyczył mi pieniądze, bo zwyczajnie nie było mnie na to stać. Po szkoleniu w krótkim czasie zaczęłam zarabiać skromne, ale wystarczające na życie kwoty. Przez dłuższy czas nic się w tym względzie nie zmieniało, ponieważ moją uwagę pochłaniał wówczas związek, który przechodził poważny kryzys. Pracowałam nad miłością, tolerancją, wybaczeniem i w tym względzie osiągnęłam sukces tak spektakularny, że nawet sama nie oczekiwałam, że życie ofiaruje mi aż tyle dobra.

Potem dopiero zajęłam się finansami i rozwijałam energię w tym kierunku. Wczoraj złapałam się na myśli, że żyję w niesamowitej wręcz obfitości. Kiedy mąż zapytał mnie, czy nie potrzebuję czegoś ze sklepu, bo idzie sobie coś kupić, stwierdziłam odruchowo – myśląc o zawartości lodówki – że mam więcej, niż potrzebuję. I olśniła mnie nagła myśl, że dotyczy to materii w ogóle. Moje szafy są pełne książek, kosmetyków, butów i pięknych ubrań. Moje półki uginają się od cudownych kamieni i kryształów. Mam wszystko, czego potrzebuję i o wiele więcej. Spełniłam większość materialnych marzeń.

To mierzalny efekt pracy z Prosperitą. Wliczając w to na pewno takie metody, jak Reiki, medytacje z Aniołami i sesje w Kronikach Akaszy. Dzielę się tym olśnieniem, żeby pokazać, że praca z Prosperitą to zestaw sprawdzonych metod, a nie bajki dla grzecznych dzieci, jak czasem może się wydawać. Uzdrowiłam finanse, związek, swoje życie na wielu poziomach. A nawet relacje – dzięki konsekwencji w podnoszeniu poczucia wartości, są przy mnie tylko wspaniali ludzie.

Ale to nie wszystkie korzyści. Stale odkrywam kolejne i z zachwytem patrzę, jak energia prowadzi mnie do tego, co najlepsze dla mnie. Przez pewien czas interesowała mnie popularność i inwestowałam swój czas w tę stronę. Dzisiaj już rozumiem, że całkiem niepotrzebnie. Nie jestem dla każdego, a to, co promują media ma nieciekawe wibracje. Wybierając sławę zeszłabym z wartościowej ścieżki. To, co najpiękniejsze jest dostępne dla nielicznych – gotowych na wysokie energie. Sława nie przekłada się na jakość. Myślę też, że sława zabiera jakość, ponieważ stawia wysokie wymagania, którym trudno sprostać.

Ale to był taki specyficzny czas rozwoju social mediów. Ludzie prześcigali się w zdobywaniu coraz większej ilości lajków i followersów. Przez chwilę nabrałam się na tę iluzję myśląc, że wielka popularność przekłada się na moją wartość. To nieprawda. Najpopularniejsi są zawsze klakierzy, którzy głoszą to, co tłum chce czytać lub oglądać. Najwięcej uznania zdobywają ludzie, którzy podlizują się odbiorcom, za nic mając sens i logikę. Są przecież tysiące specjalistów od tego, jak sprzedać coś, co nie ma większej wartości. Moim zdaniem to, co jest naprawdę dobre, nie potrzebuje technik sprzedażowych. Jednym z ważnych aspektów rozwoju jest umiejętność dokonywania wyboru sercem, a nie nabierania się na manipulacje. Ale większości ludzi nie zależy na rozwoju tylko na zarabianiu.

To wiedza z Prosperity i odczuwanie energii pomogło mi zobaczyć rzeczywistość. Dostrzegłam, że wiele popularnych postaci na FB nie ma nic do zaoferowania, wylewa bezwartościowe słowa, aby kupić klienta i zarobić jak najwięcej pieniędzy. Nie potępiam tego – każdy chce zarobić w dzisiejszym świecie. Reklama jest czymś oczywistym i naturalnym. Jeśli jest sprawna, ludzie klaszczą. Nie przeszkadza mi to. Niech każdy klaszcze tam, gdzie chce i zachwyca się tym, czym chce. Nie krytykuję, ale widzę i rozumiem to, co dla wielu jest zakryte. Prosperita uczy dostrzegania ponadczasowej prawdy.

Od dawna znam swoją rolę do odegrania tu na Ziemi. Mam uczyć, a nie podlizywać się ludziom. Mam lśnić, a nie odbijać światełko od blaszki. Mam uzdrawiać, a nie przeliczać wszystko na złotówki. Publikuję dla niewielu, ale każdy mój klient to piękna, dojrzała i mądra Dusza. Trafiają do mnie naprawdę wyjątkowe osoby. Każda jedna jest cudowną manifestacją Boskości. Jestem tym zachwycona i widzę w tym zjawisku niesamowitą magię wszechświata. Jestem w swojej pracy totalnie spełniona i szczęśliwa. Również dlatego, że nie gram w powszechne komercyjne gry, lecz mogę żyć i pracować w zgodzie z własnym sercem. I zgodnie z zasadami Prosperity niczego mi nie brakuje. Doświadczam dobrobytu bez manipulowania innymi.

Myślę, że byłoby mi trudno odczuwać zachwyt życiem, gdybym porównywała się do innych i sprawdzała, kto jest bardziej popularny. To zwykle prowadzi do frustracji. Dlatego być może tak wielu ludzi u szczytu sławy doświadcza depresji. Stale za czymś biegną, ciągle kogoś ścigają, z kimś rywalizują, z czymś walczą. Prosperita to prawdziwa wolność. To wyjście z wyścigu szczurów i skupienie na tym, co dobre dla mnie. To przede wszystkim niezależność od tego, co myślą inni. Jedna z najtrudniejszych lekcji – być poza oceną innych, nie przejmować się krytyką i rozumieć, że nie jestem tu, by dogadzać innym. Być zwyczajnie sobą i robić oraz mówić w zgodzie ze swoim sercem, a nie po to, by przypodobać się komuś.

Wiedza, którą posiadam i poczucie własnej wartości pomagają mi cieszyć się chwilą i tym, co robię. A robię to, co kocham i każdego niemal dnia doświadczam niesamowitej radości z tego, czym się zajmuję. Moje życie jest dobre i pełne zachwytu. Nie muszę wstawać bladym świtem, sama ustalam swoje godziny pracy i spędzam czas na robieniu fantastycznych rzeczy. Nie ma we mnie presji. Nic nie muszę. Z nikim nie rywalizuję. Żyję dla siebie i doświadczam miłości. To efekt prosperującej świadomości.

Myślę, że wiele osób posiada teoretyczną wiedzę o Prawie Przyciągania i różnych aspektach Prosperity. Jednak dopiero przełożenie wiedzy na praktykę czyni cuda i sprawia, że życie staje się zgodne z naszymi oczekiwaniami. Zauważam to i doceniam. Cieszę się, że umiałam wyjść poza puste słowa i zmaterializować tyle piękna w swojej codzienności.

Bogusława M. Andrzejewska

Walentynkowe prezenty

Niedawno mój mąż zapytał mnie, co chciałabym dostać na Walentynki. Czasem ma swoje pomysły na prezent, czasem nie. Ale ja chyba zupełnie nie umiałam odpowiedzieć mu na takie proste pytanie. Rozejrzałam się dookoła i pomyślałam, że wszystko mam. Kwiaty dostaję stale, bez okazji. Ostatnie dostałam raptem parę dni temu. Uwielbiam biżuterię z prawdziwymi kamieniami, ale dopiero co dostałam od męża złoty pierścionek na Gwiazdkę. I chociaż jest wiele pięknych przedmiotów, o które mogłabym poprosić – kolejna butelka ulubionych perfum, książka, talia kart anielskich… Ale mam tyle wszystkiego. Po co zatem? Dla zasady? Dla zasady wystarczy różyczka. Pewnie wiele osób tak myśli.

Ale uwaga! Nie należy odmawiać, kiedy ktoś chce nas obdarować. I tylko dlatego piszę na ten temat cały artykuł. Chcę zwrócić Waszą uwagę na ogromnie ważną zasadę prosperującej świadomości dotyczącą propozycji obdarowania nas prezentem. Chciałoby się machnąć ręką i powiedzieć: “daj spokój, nie wydawaj pieniędzy niepotrzebnie”. Ale to byłby błąd z dwóch powodów. Pierwszy to ten, że uczymy w taki sposób partnera, że nie jesteśmy ważne, że nie musi sobie zawracać nami głowy. Za rok lub dwa on zapomni o naszych imieninach czy urodzinach i będziemy bardzo tym zawiedzione, a przecież same zbyłyśmy go machnięciem ręki wtedy, kiedy chciał nam kupić coś ładnego, żeby sprawić nam radość.

I drugi powód równie istotny: mamy być ważne same dla siebie. Mamy doceniać siebie i wiedzieć, że zasługujemy na wszystko, co najlepsze. Mamy być stale w gotowości do przyjmowania od wszechświata wszelkich dóbr i błogosławieństw. Mój mąż to cząstka wszechświata, który przychodzi, by mnie obdarować i pokazać, że jestem kochana, ceniona, że zasługuję na wszelkie dobro. Machanie ręką jest tutaj naprawdę najgorszym z możliwych wyborów. Ponieważ, kiedy wszechświat się odwróci do nas plecami rozczarowany, to może bardzo długo nie wrócić. A przecież dobrobyt dociera do nas rozmaitymi drogami – nie tylko od partnera, ale od przyjaciół, klientów, szefa w pracy czy życzliwie uśmiechającej się fortuny.

Na Walentynki zwykle nie kupuje się drogich prezentów. Raczej różyczkę albo serduszko z czekolady. Ale inspiracja przyszła do mnie wraz z moim mężem wczoraj, a nie przed Gwiazdką. I nie bez powodu. Bo Walentynki to taki dziwny dzień – niektórzy wtedy świętują i kupują sobie drobiazgi, a niektórzy z niego drwią. Ktoś może powiedzieć: “nic nie chcę, bo to tylko te głupie Walentynki”. Tymczasem umiejętność przyjmowania dobra – także materialnego – jest istotna zawsze, niezależnie od sytuacji. Nie można dewaluować żadnego daru, żadnej chęci obdarowania, nawet z błahej okazji. Nawet wtedy, kiedy w ogóle nie obchodzimy Walentynek.

A jeśli mąż przyjdzie do mnie z takim pytaniem bez okazji, bo po prostu zechce coś mi kupić? Bo na przykład dostał premię w pracy? Albo poczuł przypływ miłości? Wszechświat sam wybiera, kiedy chce być wobec nas szczególnie hojny. Warto dać mu tę możliwość. Ale przede wszystkim trzeba umieć przyjmować, nie patrząc na okazję. Samo przyjmowanie z radością prezentów jest zawsze też obdarowaniem tego, kto ten prezent proponuje. Pisałam o tym w artykule o dawaniu i przyjmowaniu. To ważna zasada wszechświata. Biorca uruchamia przepływ energii właśnie wtedy, kiedy z wdzięcznością przyjmuje to, co dostaje.

Wdzięczność to ogromnie ważny aspekt całego tematu. Bo warto być wdzięczną nawet za to, że ktoś CHCE nam sprawić prezent. Sama inicjatywa jest miła. Ale też wdzięczność przyciąga do nas jeszcze więcej tego, za co jesteśmy wdzięczni. Wdzięczność dotyka dobrem serca tej osoby, która pojawiła się z propozycją daru. Przynosi jej piękną energię, która może przyjąć dowolną, najlepszą dla tej osoby formę. Stwierdzenie: “nie wydawaj pieniędzy, nic nie trzeba” jest nie tylko odrzuceniem człowieka i jego dobrych chęci. Jest także zablokowaniem przepływu energii dla nas i dla niego. Jeśli rzeczywiście nie możemy sobie pozwolić na rozrzutność, można poprosić o kwiatek, ulubioną czekoladę czy inny drobiazg. Nigdzie nie jest napisane, że prezent musi kosztować miliony monet.

Dlatego nawet jeśli nie chcemy w tym momencie i z takiej okazji prezentu, to warto przyjąć ofertę od wszechświata. Bywa to trudne, kiedy niczego nie potrzebujemy. Ja też zadumałam się nad tym, jak przyjąć z wdzięcznością, nie kupując kolejnego zbędnego przedmiotu. Ale odkryłam, że mogę wymyślić coś fajnego dla nas obojga. Na przykład wczasy na Maderze albo zwiedzanie Meksyku? Albo degustacja dobrych trunków w eleganckiej winiarni? Każdy oczywiście może zaplanować coś po swojemu, według własnych preferencji i możliwości. Wspólne wyjście na pizzę też jest dobrym pomysłem. Skok ze spadochronem też. Wszystko, cokolwiek można zrobić razem i świetnie się przy tym bawić, będzie idealne.

I na koniec dwie refleksje przy tej okazji. Pierwsza to ta, która zawsze pojawia się przy okazji Walentynek: że kochać trzeba codziennie, a nie tylko 14 lutego. Rzecz w tym, że ja nie mogę nawet od męża domagać się czegoś więcej, bo my każdego dnia obdarowujemy się czułościami. Mąż nie wyjdzie z domu do pracy, jeśli wcześniej mnie nie przytuli i naprawdę czuję się kochana zawsze. Walentynki są fajną i zabawną celebracją tego, co my już mamy. Dlaczego się nie bawić? Zasługujemy na to oboje. A jeśli dostaję propozycję bycia obdarowaną w tym dniu, to nie wolno mi tego odrzucić.

I druga myśl – kiedy słyszę zdanie zaczynające się od: “co chcesz dostać…”, to od razu widzę czarodziejską różdżkę albo dżina spełniającego życzenia. Bo jeśli mogłabym naprawdę wybierać, to jest tyle rzeczy, które rzeczywiście chcę. Od tak oczywistych tematów jak pokój na świecie czy lekarstwo na raka, po bardziej nieuchwytne, jak szczęście moich dzieci czy ogólnie dobre zdrowie na starość. Takie pytanie przychodzi przecież od wszechświata. Może warto zatem się rozmarzyć i podpowiedzieć temu wielkiemu wszechświatowi to, co jest naprawdę ważne? Ważniejsze niż wszystkie drobne prezenty. Dlaczego nie spróbować złożyć zamówienia do wyższej instancji na wielkie rzeczy? I pozwolić, by działo się Dobro. W swoim czasie i po swojemu. Jeśli nie poprosimy, jeśli nie uwierzymy, to nie damy nawet szansy na cuda, które mogą być naszym udziałem.

Bogusława M. Andrzejewska

Obfitość

Strumień obfitości także materialnej spływa na człowieka wtedy, kiedy człowiek z pełną gotowością otwiera się na dobro. Właśnie dlatego pozytywne myśli i praca z pozytywną energią przynoszą takie pozytywne rezultaty. Tu nie chodzi o metodę czy o dobór odpowiedniej techniki. Tak naprawdę to tylko narzędzia, które mogą pomóc człowiekowi w dostrojeniu swojej wibracji do odbierania z wszechświata najlepszych energii. Najlepsze energie: dobrobyt, bogactwo, miłość, szczęście, zdrowie rezonują z dobrobytem, zdrowiem, szczęściem, miłością i bogactwem, które zakotwiczają się w polu energetycznym człowieka.

Inaczej mówiąc: jeśli człowiek wypełniony jest dobrymi myślami, uśmiechem, radością, miłością, umiejętnością cieszenia się choćby chmurką na niebie, wówczas przyciąga do siebie mnóstwo dobrych rzeczy. W różnych formach i w rożnej postaci. To nie musi być tylko bogactwo materialne, to też przyjaźń, miłość, to też wspierający ludzie, to też różne korzystne okazje, to możliwości pozytywnego wzrastania, to nowa sposobność rozwoju duchowego.

Człowiek najczęściej martwi się, ponieważ jego naturalna wrażliwość nie pozwala mu w sposób pozytywny podchodzić do tego, co uznaje za trudne lub przykre. Jeśli coś jest trudne lub przykre, to człowiek uważa, że należy się tym martwić i włączać emocje i te emocje przejmują ster nad polem energetycznym takiej osoby. Nie ma w tym nic złego, ponieważ emocje też są ważne w życiu i rozwoju człowieka. Emocje są drogowskazem, dzięki któremu człowiek odnajduje dla siebie najlepsze ścieżki uzdrawiania. W związku z tym nie należy pozbawiać się emocjonalnego odczuwania i nie należy blokować swojej naturalnej empatii i współczucia, to wszystko jest dobre i przynosi ważne zmiany w  rozwoju człowieka.

Natomiast warto nauczyć się skracania czasowego okresów martwienia się. Kiedy pojawia się trudna sytuacja, a w ślad za nią trudna emocja, należy pozwolić sobie na to, by zanotować te emocje, by wyciągnąć wnioski. Być może nawet zanotować coś w swoim dzienniku. Ale potem należy świadomie przekierować swoją uwagę na pozytywność świata. Należy poszukać w swoim otoczeniu, w swojej rzeczywistości czegoś miłego i dobrego. Należy świadomie ukierunkować swoje myśli w  pozytywny sposób, ponieważ tylko to pozwoli człowiekowi podnieść wibracje i poukładać je w taki sposób, który jest dla człowieka najbardziej korzystny. Tylko pozytywne wibracje wypełniające pole energetyczne danej osoby przyciągają do niej pozytywną rzeczywistość. Dlatego należy nauczyć się świadomie tworzyć i kształtować taką właśnie energetykę w sobie, wokół siebie i w swoich ciałach subtelnych. Nie jest to wcale trudne, ponieważ istnieje mnóstwo metod, które pozwalają zmienić ogląd świata i traktować go z większa lekkością i z większa radością.

Jednym z doskonałych narzędzi jest Dziennik Wdzięczności i wyrażanie wdzięczności każdego dnia. Innym dobrym narzędziem jest wymienianie tych wszystkich dobrych rzeczy w życiu człowieka, które może on polubić, pokochać i na których może oprzeć się w swojej codzienności. Skupianie się na tym, co dobre, za co można być wdzięcznym i czym można się zachwycić, zawsze podnosi wibrację człowieka na wyższe poziomy. W ślad za tym równoważy jego pole energetyczne i powoduje, że finalnie życie staje się lepsze.

Pozytywne nastawienie do rzeczywistości nie oznacza ignorowania trudnych wydarzeń. Nie oznacza też zaprzeczania czy lekceważenia ich. Pozytywne nastawienie pozwala wyciągnąć wnioski z tego, co skomplikowanie i przekierować zarówno uwagę i myśli, jak i całą swoją energetykę na właściwe, korzystne, wysoko wibracyjne tory. Na tym polega sztuka pozytywnego życia.

(spisała Bo Andrzejewska – maj 2023)

Finansowe IQ

Po inteligencji mentalnej i emocjonalnej przyszedł czas na inteligencję finansową, czyli zespół określonych cech i działań charakterystycznych dla człowieka, który z łatwością przyciąga do siebie pieniądze, kiedy tylko ich potrzebuje. Jak pewnie każdy się domyśla jest to zestaw znany dobrze ze strony Prosperity, a sama finansowa inteligencja to nic innego, niż to co nazywamy Świadomością Prosperującą. Jednak podoba mi się ta nowa nazwa, niech zatem stanie się pretekstem, by w skrócie przypomnieć wszystkie najważniejsze cechy „pieniężnego IQ”.

Podstawa to oczywiście świadomość obfitości, tej obfitości która jest dla nas dostępna wszędzie. To dostrzeganie jej  w zieloności lasu, w kolorowych kobiercach łąk lub w leśnym poszyciu fioletowo migoczącym tysiącami jagód, w roześmianych, barwnie ubranych ludziach na ulicy, w zatłoczonych parkingach, w bogato zaopatrzonych półkach dowolnego sklepu. Wszystko jest na wyciagnięcie ręki. Wystarczy przekręcić klucz i otworzyć drzwi do tego całego bogactwa.

Świadomość to urzeczywistnienie. To przekonanie. To pewność  i nawet lekkie zdziwienie, że ktoś może tego nie dostrzegać. To odczuwanie w głębi każdej swojej komórki, że wszechświat jest pełen harmonii i pulsuje w rytm Prawa Przyciągania. Nie jest świadomością obfitości samo powtarzanie afirmacji, wyklejanie Map Marzeń, zaliczanie kursów i wieszanie na ścianie dyplomów. Nie polega też na znajomości teorii i cytowaniu mądrych podręczników napisanych przez ludzi, którzy już przerobili wszystkie swoje finansowe lekcje, zlikwidowali lęki i blokady, zbudowali fundamenty materialnego przyciągania.

Finansowe IQ wymaga zatem rzetelnej pracy z oczyszczeniem wszystkich przeszkadzających wzorców dotyczących pieniędzy. Najpierw tych wzorców szukamy, oczywiście dowolną metodą, a następnie punkt po punkcie każdy zmieniamy na taki program, który nam służy pozytywnie i kształtuje w nas pozytywne nastawienie do świata, a przede wszystkim do pieniędzy. Ogólnie rzecz biorąc rozumienie pozytywnego myślenia i działanie w zgodzie z nim  wystarczy. Jeśli myślę dobrze o sobie, o ludziach, o pracy, o pieniądzach, o klientach, to kreuję bogactwo spontanicznie. Przecież wzorce to nic innego, jak negatywne przekonania, które zakotwiczyły się w naszej podświadomości.

Rozumienie pozytywnego nastawienia to świadome korzystanie z Prawa Przyciągania, na którym opiera się wszystko w tym świecie. To wbrew pozorom prosta zasada, którą można twórczo wykorzystać. Wystarczy poukładać w sobie odpowiednie piękne i dobre matryce, aby wszechświat odpowiedział nam pięknem i dobrem. Technicznie wymaga to nieco wysiłku i minimum inteligencji, ale z założenia nie ma chyba prostszej zasady życia. Wszystko tu opiera się na harmonii, wszystko jest w równowadze.

Bardzo ważnym elementem Finansowego IQ jest praktyka wdzięczności. Odczuwanie tej cudownej jakości działa jak magnes na dobrobyt. Im częściej dziękujemy, tym więcej dostajemy ponownie. Kwestia nie wymaga tłumaczenia, poza jednym krótkim przypomnieniem  rzecz nie polega na wypowiadaniu słowa „dziękuję”, lecz na odczuwaniu, ponieważ to nasze emocje i uczucia działają w polu energetycznym. Słowa oczywiście też, ale tylko dlatego, że są nośnikiem energii emocjonalnej. Warto nauczyć się na zawołanie odczuwać wdzięczność, miłość lub radość, ponieważ to fantastyczne emocje o wielkiej mocy. Działają! I tworzą w naszym życiu cuda! Stąd tyle opowieści o nich na stronie o Prospericie.

Dodatkowo warto skupić się na tym, co ja nazywam „pracą życia„. To taki poboczny, ale istotny czynnik. Kiedy robimy to, co kochamy, przyciągamy spontanicznie klientów, a nasz towar czy usługa płynie z miłością, więc powoduje, że nieprzerwany strumień kolejnych chętnych puka do naszych drzwi. Prosta zasada. Dodajmy do tego poczucie szczęścia i zadowolenia, które podnosi nam energię. Bo po prostu fajnie jest zajmować się czymś przyjemnym, co sprawia nam satysfakcję. Przy okazji  kiedy realizujemy plan duszy, a tym właśnie jest „praca życia”  wszechświat nas wspiera. Z lekkością kreujemy nowe pomysły. Jest po prostu łatwiej niż wtedy, kiedy zmuszamy się do czegoś, żeby mieć na chleb.

Na koniec zostawiłam rzecz najważniejszą  wysokie poczucie wartości. Kiedy kochamy siebie, przyciągamy do siebie dobro, w tym także pieniądze, ponieważ głęboko wierzymy, że zasługujemy na wszystko, co najlepsze. Wszechświat słucha naszych myśli i realizuje takie zamówienia. Wysoka samoocena przekłada się też na nasz stosunek do ludzi. Im wyższa, tym lepsze relacje. Bardziej lubimy innych, ale i my jesteśmy bardziej lubiani. Mamy więc mnóstwo zadowolonych klientów, którzy przychodzą do nas ponownie i robią nam dobrą reklamę. To daje wyższe dochody oczywiście.

Ogólnie rzecz biorąc rozwijanie finansowego IQ wcale nie jest trudne dla kogoś, kto świadomie pracuje z Prawem Przyciągania, uczy się kochać siebie i praktykuje wdzięczność. To wszystko jest razem ze sobą splecione i logicznie wynika jedno z drugiego. Jeśli urzeczywistniam pozytywne nastawienie do świata, to myślę dobrze nie tylko o wydarzeniach, ale także o sobie (wysokie poczucie wartości), o ludziach (przyciągam klientów), o pracy (robię to, co kocham), o pieniądzach (tworzę korzystne wzorce), o każdym doświadczeniu (wdzięczność). Właśnie dlatego często powtarzam, że pozytywne myślenie jest prawdziwym kluczem do szczęścia i spełnienia. Wystarczy jedynie, aby było urzeczywistnionym faktem, a nie iluzją opartą na niepewnym powtarzaniu afirmacji.

Bogusława M. Andrzejewska

Luksus

Luksus oczywiście można zdefiniować po swojemu, bo bywa i tak, że luksusem jest urlop, spacer po lesie albo przestrzeń dla siebie. Ale z reguły jest to wysoki standard życia, jedzenia, ubierania się, spędzania wolnego czasu. Zwykle kojarzy nam się z czymś bardzo eleganckim i trochę niedostępnym. Niegdyś można było go zobaczyć jedynie w zachodnich filmach i serialach o życiu bardzo bogatych ludzi. Dzisiaj czasy są inne, luksus mamy w zasięgu ręki, warto więc też zmienić podejście.

Czasem luksus oznacza po prostu bogactwo. Taki stan, w którym możemy po prostu pójść do dowolnej restauracji na obiad, kiedy jesteśmy poza domem, kupić akurat takie buty, które nam się podobają lub wybrać sobie wymarzone wakacje – nie przejmując się ceną. Kierujemy się własnym uznaniem, akceptując przyjętą dla danej rzeczy wartość. Tym dla mnie jest bogactwo. Nie ilością pieniędzy na koncie, tylko dostępnością tego, czego w danym momencie pragnę.

Czasem luksus to coś więcej niż bogactwo. To rzeczy ponad potrzebą, daleko, daleko ponad. Na przykład posiadanie jachtu. Jasną sprawą jest, że nie jest to rzecz pierwszej ani nawet drugiej potrzeby. Nie marzę o pływaniu jachtem, nie interesuje mnie to, więc dla mnie bogactwo nie jest mierzone wartością posiadaniu jachtu. Dla innych luksus może być właśnie dostępem do czegoś takiego. Ważne, by to w sobie rozpoznać i umieć określić, ponieważ od tego zależy praca z tym pojęciem.

Jeśli to symbolizuje coś wyjątkowego, ale zbędnego, jak jacht, to w ogóle nie ma znaczenia. Ale jeśli to wyraz tęsknoty za lepszej jakości markowymi butami, ubraniem czy ekskluzywnymi wakacjami, to warto się nad tematem pochylić. Jeśli chcemy kupić sobie droższe buty, bo wiemy że są lepsze, wygodniejsze i będą nam dłużej służyć, ale żałujemy na to pieniędzy, to energia układa się niekorzystnie. Myślimy wówczas, że to luksus, na który nie możemy sobie pozwolić, bo mamy inne wydatki. To takie pojęcie owego luksusu, które warto zmienić z pomocą na przykład afirmacji, by dać sobie dostęp do określonego dobra. By przekonać swoją podświadomość, że mamy zawsze środki na to, by nabyć luksusową, ale i wartościową, praktyczną rzecz, która nam się akurat bardzo podoba.

Bywa też tak, że kupujemy tańszą bluzkę czy torebkę, chociaż te droższe bardziej nam się podobają. Ale wyborem kieruje zwykły rozsądek i decyzja, że nie chcemy tak naprawdę torebki za 1000 zł., bo wystarczy nam taka za 100. Ja tak mam w kwestii torebek. Nie przywiązuję do nich specjalnej wagi i nie zależy mi by były firmowe. Wystarczy, by była odpowiedniego koloru, wielkości i miękkości. I chociaż stać mnie czasem na droższą, to wolę te pieniądze wydać na coś innego. Torebka za 1000 zł jest dla mnie jak jacht – niepotrzebnie droga i zupełnie zbędna. Szkoda mi na to pieniędzy.

Luksus z założenia może też oznaczać to, co uznajemy za niedostępne. To sytuacja, w której czujemy się trochę niegodni pewnych rzeczy. Kupujemy tańsze buty, torebki czy meble z głębokim wewnętrznym przekonaniem, że należymy do takiej grupy ludzi, którzy nie doświadczają i nie doświadczą luksusu. Mamy poukładany w sobie program, który dzieli ludzi na biednych i bogatych, czyli takich, którzy maja dostęp i takich, którzy dostępu nie mają i mieć nie będą. Jesteśmy jak dzieci, które patrzą przez szybę na cukierki na wystawie, a ich tęsknota jest zbudowana z głębokiego żalu, że nie można przez tę szybę niczego dosięgnąć.

Zwracam na to uwagę, ponieważ jest to wzorzec oparty bardzo mocno na braku. Dopóki to poczucie braku żyje w człowieku, nie ma on szans na zmianę swojego losu i przyciągnięcie do siebie czegoś, co wychodzi poza niezbędność. Luksus będzie dla niego zawsze niedostępny. A warto wiedzieć, że na tej półce z luksusem mogą być wygodne buty, własne mieszkanie czy dobry samochód, czyli rzeczy bardzo normalne, do których każdy człowiek ma prawo. To my ustalamy, co dla nas jest luksusem. Jeśli to jacht, to nie problem. Jeśli to wygodne buty, to warto taki wzorzec zmienić.

Oczywiście wśród tych dzieci, które patrzą przez szybę, są i takie, które mówią sobie: „będę to wszystko miał, mam do tego prawo, zasługuję”. I wówczas ich marzenia nie są tęsknotą, tylko celem wyznaczonym do osiągnięcia. Luksus w ich definicji to rzeczy, których chwilowo nie mają, ale chcą mieć, więc zdobędą. Czasem zatem luksus jest inspiracją i motywacją, która prowadzi człowieka do wybranego sukcesu. I dla nich może to być nawet jacht. Jeśli tak wybiorą, będą go mieli.

Zauważam tu bardzo wyraźną energetykę „zasługiwania”, czyli wysokiego poczucia wartości. Człowiek, który czuje się godny, zdobywa każdy luksus. To tylko kwestia czasu. Człowiek, który czuje się gorszy od innych, wyraźnie punktuje rzeczy, do których energetycznie nie dorósł. Nakreśla w społeczeństwie sztuczne podziały na bogatych i biednych, zasłania się przeznaczeniem lub karmą i sam sobie wkłada do głowy taki ogląd, według którego mieć czegoś nie może, bo należy do grupy biedaków.

Fizycznie podział na majętnych i niezamożnych oczywiście istnieje. Ktoś mieszka w dużym elegancko wyposażonym domu, a ktoś inny zajmuje razem z czteroosobową rodziną malutkie dwupokojowe mieszkanko. Ktoś jeździ najnowszym modelem jaguara, a ktoś inny kupuje stare dziesięcioletnie autko i modli się, by się nie zepsuło. Jednak z poziomu energetycznego to tylko przejściowa manifestacja, ponieważ wszyscy mamy ten sam potencjał i możemy posiadać rozmaite materialne luksusy. Jedni ten potencjał uruchomili, inni jeszcze nie.

Błąd w postrzeganiu świata polega na tym, że ten fizyczny podział traktuje się jako fundament i zakłada, że stan posiadania w chwili obecnej jest stały, a przynależność do określonej „kasty” finansowej jest niezmienna. To taka mentalna pozostałość z zamierzchłych czasów, kiedy o losie człowieka decydowało urodzenie się w określonej rodzinie. Żebrak nigdy nie mógł zostać księciem. Dzisiaj ludzie uważają, że biedak nie może stać się bogatym. Świadomie każdy ma na to nadzieję i próbuje się wzbogacić na różne sposoby, jednak podświadomie włożył sam siebie do określonej szufladki z napisem: „luksus jest dla mnie niedostępny”. Warto to odkodować i wprowadzić nowy wzorzec.

Jest jeszcze jeden aspekt. Czasem uważamy, że luksus sam w sobie jest zły. Oznacza dla nas próżność, chciwość lub snobizm. Łatwo to sprawdzić uczciwie przyglądając się swoim myślom i emocjom, jakie pojawiają się, kiedy czytamy o bogatej celebrytce, która właśnie kupiła sobie suknię w cenie naszego mieszkania. Jeśli to nas tylko śmieszy jako ciekawostka ze świata lub wzruszamy obojętnie ramionami, to nie ma wielkiego problemu. Jeśli jednak czujemy złość, zazdrość i zaczynamy złośliwie kpić z takiej osoby, to nie jesteśmy gotowi na bogactwo, bo podświadomie uważamy je za coś wstrętnego.

Czasem u podłoża takiej postawy leży współczucie dla głodujących w biednej strefie świata. Spotkałam osoby, które wstydzą się tego, że żyją w dobrobycie, podczas kiedy gdzieś na świecie ludzie umierają z braku jedzenia. Warto sobie uświadomić, że dopiero wtedy, kiedy będziemy naprawdę bogaci, możemy pomagać tym, którzy mają mniej. Współodczuwaniem nikogo nie nakarmimy. Ogólnie można zastosować tutaj wprowadzanie programu lub afirmację: „Doświadczam luksusu i czuję się z tym dobrze”. A także koniecznie: „zasługuję na każdy luksus, jaki sobie wybiorę”.

Bogusława M. Andrzejewska

Pogoda dla Bogaczy

Wiele osób na drodze duchowego wzrastania zastanawia się nad sensem posiadania pieniędzy. Często słyszę, że pieniądze nie są dobre, a ludzie chciwi. Takie przekonanie to oczywista przeszkoda w przyciąganiu bogactwa, ponieważ jak wiemy, to wzorce, które utrudniają godziwe i zasobne życie. Ale czy rzeczywiście pieniądze są dobre czy niedobre? I na ile możemy cenić wartości materialne, by nie zaprzepaścić swojej duchowości? Gdzie jest harmonia w byciu bogatym?

Zacznę od końca, czyli od logicznej sugestii w tym wątku – zawsze najlepszy jest złoty środek, więc jeśli nie wiemy, co zrobić, to wyjściem jest prozaiczne: „panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”, czyli trochę tego i trochę tego. To nigdy nie zawiedzie. Można przecież rozwijać się duchowo, medytować, praktykować, kochać siebie i jednocześnie uczciwie pracować, zarabiając przyzwoitą ilość pieniędzy.

Problemem na duchowej ścieżce jest pogrążenie się w materii takie, które odcina nas od naszej boskiej natury. Przykłady podawałam, ale przypomnę. Oto ktoś marzy o pieniądzach po to, by kupić sobie nowy samochód i zaimponować sąsiadowi. Pisałam kiedyś o kobiecie, która kupiła sobie kamerę tylko dlatego, że jej mniej zamożna koleżanka głośno powiedziała, że marzy o takim sprzęcie. Jeśli materia jest dla człowieka środkiem do tego, by dowartościować siebie i poczuć się lepszym od drugiej osoby – to ślepa uliczka. To ten typ działania, który odciąga nas od duchowego wzrastania, ponieważ wszyscy jesteśmy sobie równi i posiadanie więcej pieniędzy, przedmiotów, bogactwa niż inny człowiek, nie czyni nas lepszymi od kogokolwiek.

Szukanie w taki sposób swojego poczucia wartości odcina nas od prawdziwego kochania siebie. Ten, kto kocha siebie, nie porównuje się z innymi i nie chce nikomu imponować. Wszędzie, gdzie znajdziemy snobizm, kompleksy, naśladownictwo, popisywanie się materią przed innymi, zobaczymy też brak harmonii i zgubienie duchowej ścieżki. Człowiek, który pragnie się rozwijać, zaczyna od kochania i szanowania siebie. Nie potrzebuje wówczas zachwytu i podziwu u innych. Taka osoba może jeździć najlepszym i najdroższym samochodem, jeśli tego właśnie pragnie, ale robi to tylko dla siebie, zupełnie nie zważając na ocenę innych ludzi.

Czasem trudno być uczciwym w tym względzie wobec samego siebie. Bo jeśli powiemy głośno: „kupiłem najnowszy model Mercedesa, bo to najlepszy samochód”, to nie oznacza automatycznie prawdy. Jest wiele niezawodnych i wygodnych aut. Tylko my sami wiemy, ile w głębi duszy niesiemy potrzeby popisywania się przez ludźmi. Ile w nas tęsknoty za zazdrosnymi spojrzeniami, kiedy parkujemy w publicznym miejscu. Można to zweryfikować prostą wizualizacją – wyobraźmy sobie, że lądujemy na bezludnej wyspie i nikt, dokładnie nikt nie zobaczy naszego wymarzonego samochodu, butów, sukienki… Nikt nas nie pochwali zazdrosnym spojrzeniem. Czy to nadal nas cieszy?

Lubimy dobre i wygodne rzeczy – to naturalne. Nie ma w tym niczego złego. Dla mnie na przykład istotne jest, by mieć świetny komputer. Nikt nie wie, nikt nie widzi, na czym pracuję w zaciszu swojego gabinetu. Nikomu nie chcę imponować. Ponieważ jednak większość życia spędzam na pisaniu, opracowywaniu analiz, przygotowaniu grafik – chcę robić to na dobrym sprzęcie. Pragnienie komfortu jest moim zdaniem właściwe i nie stoi w opozycji do duchowego rozwoju. Z założenia jesteśmy tu na Ziemi dla miłości, radości i szczęścia. Jesteśmy twórczymi istotami, ale twórczość nie musi polegać na tym, by pisać książkę patykiem na piasku. Mamy prawo korzystać z technicznych zdobyczy.

Wszechświat pokazuje i potwierdza, że posiadanie pieniędzy jest kluczem do spełnienia, zaprzeczając niejako teoriom o tym, że to ubodzy mają ułatwiony dostęp do Królestwa Niebieskiego. Królestwo to jest na Ziemi. W sensie dosłownym znajdziemy je w naturze. Uprzywilejowani są dzisiaj ci spośród nas, którzy posiadają domy z dużym ogrodem lub blisko lasu. Mogą beztrosko przytulać się do drzew, medytować na brzegu jeziora lub rzeki, wyciszać się w energii przyrody.

Pokrzywdzeni są ci, których epidemiczny czas pozamykał w klatkach wielorodzinnych budynków. Jeśli mają pieniądze, mogą wyjechać na wczasy za granicę, w te rejony, gdzie nie ma obostrzeń. Mniej zasobni patrzą na drzewa przez okna swoich mieszkań, ponieważ na tańszą podróż do lasu położonego w obrębie kraju nie ma pozwolenia. Obserwuję to i zadaję sobie pytanie, czego nas to uczy? Co nam pokazuje? I wyciągam też bardzo oczywiste wnioski, że dzisiaj pogoda sprzyja ludziom bogatym.

Od wieków zamożni ludzie mieli ułatwiony dostęp do tego, co cenne i dobre. Nic w tym odkrywczego. Jednak istotne jest tutaj rozróżnienie. Jeśli ten dostęp jest wykorzystywany na zapewnienie sobie ładniejszego ubrania, lepszego jedzenia czy droższego autka, to nie ma w tym śladu duchowego wzrastania, chociaż – jak pisałam wyżej – nie ma też nic w tym złego. Jeśli jednak posiadanie pieniędzy gwarantuje człowiekowi dostęp do przyrody, która pomaga nam odnaleźć w sobie naszą Jedność z Boskością, to staje się częścią naszej duchowej ścieżki. Nie samo posiadanie, ale to, na co przeznaczamy swoje materialne bogactwo świadczy o naszym rozwoju. Jednak żeby o tym rozróżnieniu mówić, trzeba w ogóle mieć dostęp do materialnych zasobów.

Oczywiście są ludzie, którzy mają możliwość kontaktu z naturą, chociaż nie są szczególnie zamożni. Mogą jednak mieszkać na wsi, blisko lasu, jeziora, łąk. To dobra karma, której nie doceniano przez wiele wieków, dążąc do tego, by znaleźć się w betonowych klatkach wielkich miast. Ludzie uciekali z duchowych świątyń przyrody i dopiero teraz budzą się do wewnętrznego wzrastania, otwierają szeroko oczy, by dostrzec cud zielonych pól, drzew, by zachwycić się codziennym śpiewem ptaków.

Dzisiaj wszechświat wystawia oceny całym rodowym liniom, pozwalając ludziom cierpliwie od lat mieszkającym na prowincji cieszyć się swoim pięknym miejscem do życia. Potomkowie nieświadomych uciekinierów od natury płacą teraz karę za rejteradę przodków. Jeśli są zamożni, mogą odkupić ich winy i nabyć dom pod lasem. Jeśli nie mają na to środków, pozamykani w betonowych klatkach patrzą na pojedyncze drzewka na skwerze pod blokiem. Cóż, chyba warto być bogatym?

Ludzie majętni mogą też pojechać na zagraniczne wczasy, których nigdy nie brakuje. Nawet w czasie epidemii są miejsca takie jak Zanzibar czy Dominikana, gdzie życie toczy się normalnie. Można tam poczuć się swobodnie, normalnie oddychać, doświadczyć piękna, zachwytu i własnej mocy. Jeśli portfel jest pusty, można medytować tylko na własnej podłodze. Pogoda jest dzisiaj zdecydowanie dla bogaczy. Warto zatem być bogatym. Warto mieć prosperującą świadomość. Taką lekcję pokazuje nam sam wszechświat.

Dużo w tym uproszczenia, bo każdy ma inny plan duszy. Na pewno są osoby, których lekcja wymaga pewnych wyrzeczeń. Jednak od zawsze uważałam naturę za świętość. Jeśli jesteśmy odcinani od świętości, to wypadamy w harmonii. Rzecz nie w walce z systemem, ponieważ żadna walka nigdy nie jest w harmonii. Rzecz w dostępie do natury. Jeśli ten dostęp jest uwarunkowany posiadaniem pieniędzy, to pieniądze jawią się jako ważny element naszego istnienia. Być może w ten sposób wszechświat uczy nas, że energia pieniądza jest na Ziemi cenna i nie należy jej traktować jako czegoś złego? Zeszliśmy w materię, by nauczyć się ją kochać.

Bogusława M. Andrzejewska

Wibracje

Panuje taki pogląd, że jeśli ktoś ma wysokie wibracje, to jest szczęśliwy zdrowy i bogaty. I analogicznie – niskie wibracje powodują problemy, braki i choroby. Teoretycznie jest to bardzo logiczne. Szczególnie ta druga część, ponieważ każdy, kto pracuje z Prawem Przyciągania, widzi takie zależności. Kiedy spada nam energia, pojawiają się automatycznie problemy różnego rodzaju. A już choroby psychosomatycznie – jak doskonale wiemy – są efektem trudnych emocji. Zatem jeśli ktoś pławi się stale w tych emocjach, z całą pewnością nie ma energii wysoko. To jest ze sobą dość wyraźnie powiązane.

To jednak tylko ogólne zasady, które oczywiście warto znać i stosować. Stale zachęcam do podnoszenia wibracji, aby przyciągnąć więcej dobra od wszechświata. Dbanie o energię i stabilność emocjonalna przyczynia się też do lepszego zdrowia i szybszej rekonwalescencji. Związek ten zatem jest niezaprzeczalny. Jednak nie można zakładać, że jeśli ktoś jest chory, to znaczy, że ma nisko wibracje. Tu pojawiają się wyjątki, a jest ich wcale niemało.

Otóż czasem rodzą się ludzie z karmicznymi chorobami. Te dolegliwości są specjalnym wyzwaniem, które wybiera sobie dana dusza na aktualne wcielenie. Dzięki utrudnieniom taki człowiek zamiast czerpać z życia zmysłowego pełnymi garściami, ucieka w rozwój duchowy, czasem po to, by znaleźć tam uzdrowienie. Czasem ono następuje, czasem nie. Bywa, że duchowa ścieżka przynosi jedynie lepsze funkcjonowanie i możliwość pracy duchowej. Znam wielu zaawansowanych w rozwoju mistrzów, których ciała są ułomne.

Piękną historię opowiada film pt. „Dr Strange” – to jedna z moich ulubionych komiksowych postaci. Wspaniały chirurg, okaleczony po tragicznym wypadku, szukając uzdrowienia dociera do tybetańskiej wioski i genialnej duchowej nauczycielki. Osiąga mistrzostwo w magii i – jak sugeruje film – mógłby naprawić swoje dłonie, jednak poświęca to marzenie i wybiera pracę duchowego strażnika Ziemi. Śliczna baśń jest, jak to z baśniami bywa, doskonałą alegorią rzeczywistości. Tak też często bywa z programami dusz zamkniętymi w ułomnych ciałach. Osiągają niesamowite poziomy wibracyjne, a ludzie patrząc z boku widzą tylko ułomne ciało i parskają: „jeśli to taki wielki mistrz, to czemu sam sobie nie pomoże?”.

W czasie praktyk buddyjskich uczyłam się pod kierunkiem oświeconego nauczyciela. Jeździł na wózku, chorował na cukrzycę. Wiele razy opowiadałam o tym, co czułam będąc w odległości bodaj kilku metrów od Niego. Jego aura zawierała prawdziwe Niebo. Rozpływałam się od tej niesamowitej energii. W pobliżu tego człowieka rozpuszczały się we mnie wszystkie negatywne emocje i myśli. Stawałam się jednym wielkim szczęściem, jedną wielką bezwarunkową miłością. Dlatego wiem, czym jest Najwyższe Źródło i wiem, do czego dążymy w swojej ziemskiej wędrówce. Dane mi było dotknąć tej boskości.

Rzecz w tym, że ta Wspaniała Istota była bardzo schorowana, a niedługo potem opuściła to ziemskie znękane ciało. Jak ma się oświecenie do niemożności naprawienia komórek w swoim ciele? Tak naprawdę wiem, że Mój Nauczyciel mógłby się uzdrowić jednym pstryknięciem paluszków. Manifestował przy nas taką magię, że naprawienie komórek to doprawdy drobiazg. Kiedy zapytałam kogoś z bardziej ode mnie zaawansowanych uczniów o stan zdrowia Naszego Nauczyciela, usłyszałam, że Rinpocze wziął na siebie karmę wielu innych ludzi. Przyjmując, że to prawda, mamy też od razu przykład, w którym rzecz ma się odwrotnie, niż myśli większość ludzi – im wyższy poziom wibracji, tym więcej zabranego innym cierpienia, a co za tym idzie – słabsze ciało.

Z pieniędzmi sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Kiedy popatrzycie na najbogatszych ludzi świata, zobaczycie jak bardzo niektórzy z nich są nieszczęśliwi. Ci bardziej wrażliwi z Was zobaczą też, że ten i ów miliarder nosi w sobie demoniczne energie. Oczywiście są wśród bogaczy też dobrzy ludzie o pięknych wibracjach, ale trudniej ich zobaczyć, bo zwykle nie brylują w polityce. Tak czy owak zasobność konta nie przekłada się na poziom duchowy. Próba oceniania wibracji człowieka na podstawie jego stanu posiadania czy zdrowia jest pozbawiona sensu.

Nie jest natomiast pozbawiona sensu sama zasada poprawiania jakości swojego życia poprzez podnoszenie wibracji. Wiele chorób pojawia się, jako objaw niskiej energii czy wzorców opartych na negatywnych emocjach. Praca z rozwojem, praca z energią w większości wypadków przynosi uzdrowienie. Nie każdy przecież ma w sobie jakieś karmiczne choroby, które mają go spowalniać czy być wybranym obciążeniem dla duszy. Większość z nich jest właśnie wskazówką do wznoszenia wibracji. Warto o tym pamiętać.

Podobnie rzecz ma się z materialnym posiadaniem. Przed narodzinami dusza wybiera sobie rodzinę, która najlepiej poprowadzi ją przez określone lekcje. Ktoś rodzi się w rodzinie miliarderów, a ktoś inny w slumsach. Jest to nie tylko wybór duszy – jak twierdzą niektórzy, może to być wynik nagromadzonej w innym wcieleniu zasługi. W każdym razie punkt wyjścia miewamy różny. Jedni od dziecka mają wszystko na tacy, nic nie muszą robić, poza słodkimi minkami do selfiaczków. Inni wychodząc ze skrajnej biedy wypracowują sobie wielki dobrobyt. I chyba nikt nie ma wątpliwości, że to ta druga dusza więcej osiągnęła. Aczkolwiek wielu z nas wolałoby to pierwsze wcielenie, które najprawdopodobniej jest tylko „urlopem” pomiędzy innymi bardzo ciężkimi inkarnacjami.

Natomiast każdy z nas podnosząc wibracje może sobie wypracować minimalny dobrostan. Niekoniecznie trzeba być miliarderem. Jedną z najpiękniejszych lekcji dla mnie w początkach mojej nauki była reakcja nauczycielki prosperity. Kiedy w przerwie zajęć nakręceni wysokimi wibracjami biegliśmy nadać kupon Lotto, zaproponowaliśmy, że nadamy i dla niej. Odmówiła, uzasadniając to tym, że nie potrzebuje pieniędzy. „Ale jak to?! Jak można nie chcieć?!”. „Mam wszystko, czego potrzebuję” powiedziała nauczycielka. „Nie chcesz mieć więcej?”. „Nie. Jak będę potrzebowała, to sobie wykreuję”. Dla jasności – nie była miliarderką. Ale zawsze nam powtarzała, że niczego jej nie brakuje i kiedy pojawia się potrzeba, to pojawiają się też pieniądze, by ją zaspokoić. Tak wygląda prawdziwa Świadomość Bogactwa.

Moim zdaniem świadoma praca z energią i wysokie wibracje to taki właśnie stan – posiadania wszystkiego, czego się pragnie i potrzebuje. To jesteśmy w stanie wypracować, kiedy korzystamy z zasad Prosperity na przykład. Nie musimy wygrywać na loterii, nie musimy mieć krociowych dochodów, ale możemy mieszkać w pięknym domu, jeździć wygodnym samochodem i cieszyć się pięknymi rzeczami lub doświadczeniami. Czyli innymi słowy – podnoszenie energii uwalnia nas od rozmaitych braków.

Oprócz zdrowia i pieniędzy warto też zwrócić uwagę na poczucie szczęścia, bo ono jest w gruncie rzeczy najważniejsze. Czy chcielibyście kiedykolwiek zamienić się z miliarderem, który finalnie odbiera sobie życie? Czasem lepiej mieć mniej, ale umieć cieszyć się każdym promieniem słońca. A to już płynie do nas wyłącznie z wysokimi wibracjami. Zatem jeśli nawet karmiczny program duszy daje nam biedę lub przewlekłą chorobę, to obok tego jest coś, co zawsze możemy sobie wypracować poprzez wzrastanie. Jest to właśnie szczęśliwe, przyjemne i pełne radości życie, we względnym zdrowiu i dostatku. Bez cierpienia, bez poczucia braku.

Zatem praca nad sobą oczywiście przynosi profity. Natomiast trzeba umieć odróżnić szczęśliwego człowieka, który chociaż skromnie żyje, ma w sobie ogromną radość istnienia i aż lśni tą radością – od bogacza, który realizuje swój urlop duszy i nierzadko jest bardzo życiem znękany. Pisałam o tym kiedyś. Fakt, że ktoś ma więcej od Was na koncie niczego nie oznacza. Jakże często niskie wibracje są widoczne w smutku i niespełnieniu takiej osoby, w nieudanych związkach, braku miłości, ciężkiej chorobie dziecka…

Definiowałam Świadomość Prosperującą wiele razy, ale to zawsze wysoko wibracyjna osoba. To człowiek, który jest tak szczęśliwy, że aż lśni, a my obok niego czy po rozmowie z nim czujemy się tak, jakby nam skrzydła wyrosły u ramion. Taka osoba ma zawsze w aurze kawałek Nieba i dzieli się z nami tym Niebem jak mój Rinpocze. Może przy tym chorować, nie mieć pieniędzy na remont mieszkania lub spłacać jakiś kredyt. Ale jeśli lśni, to pilnie się rozglądajcie, bo na pewno zobaczycie przy niej całe rzesze Aniołów.

Bogusława M. Andrzejewska

Wycenianie

Ceny bywają różne, czasem są bardzo wysokie a czasem niskie i to te niskie najbardziej nam się podobają. A co to znaczy niska cena? I dlaczego uważamy, że jest niska? Głównie dlatego, że ktoś gdzieś podał kwotę wyższą. A te wszystkie drogie rzeczy wydają nam się drogie tylko dlatego, że możemy je dostać taniej. Czyli kluczowe jest tutaj porównywanie. Rynkowe różnice w cenach budzą mnóstwo emocji, a te emocje często pokazują nasze nieprzerobione kawałki świadomości ubóstwa. Spróbujmy je zauważyć i zrozumieć.

Kiedy kupujemy chleb, łatwo przeliczyć jego wartość. Jeśli tak samo smakuje, bierzemy pod uwagę to, ile waży, a jeśli taki sam bochenek można kupić taniej, to nie ma sensu przepłacać. Jeśli jednak ten tańszy dostać można tylko w sklepie odległym o 5 kilometrów, to warto zapytać siebie, ile warte są nasze nogi i nasz czas. Może rozsądniej zapłacić więcej w sklepie obok? Podobnie w przypadku, jeśli chcemy kupić książkę przez internet. Spotykamy rozmaite ceny tego samego tytułu i wybieramy najtańszą, ale w praktyce okazuje się, że ta o wyższej cenie ma o wiele niższy koszt wysyłki. Może też się okazać, że na tą tanią czekamy aż dwa lub trzy tygodnie. W ten sposób zaczynamy rozumieć, dlaczego czasem warto zapłacić więcej.

Nie zawsze tanie jest dobre, pamiętajmy o tym. Nawet wtedy, kiedy żyjemy w kraju, w którym większość ludzi ma świadomość ubóstwa i zawsze będzie polowała na wszelkie rodzaje taniości. W kraju, w którym najlepiej sprzedają się chińskie podróbki, bo ludzie żyją w przeświadczeniu, że nie zasługują na rzeczy dobrej jakości, tylko liczą i liczą, i „liczą kasę”, aby mieć jej jak najwięcej. Zapominają przy tym, że właśnie przy niskich zarobkach nie możemy sobie pozwalać na tandetę, bo nie stać nas będzie na kolejne naprawy albo częste wymiany sprzętu na nowy. Człowiek mniej zamożny powinien zdroworozsądkowo inwestować w to, co przetrwa więcej lat użytkowania.

A jak wycenić inne rzeczy, które są niemierzalne? Jak ustalić cenę swojej usługi, np. analizy astrologicznej horoskopu, którą robimy według autorskiego pomysłu? Fakt, że inny astrolog pisze 20 stron, a my tylko 10, nie oznacza, że nasza praca ma być wyceniona na 50% ceny tamtego. Kto bowiem zaręczy, że tamten horoskop wnosi więcej niż nasz? A może właśnie jest odwrotnie?

Kiedy to my coś sprzedajemy, wówczas warto pomyśleć, czy chcemy zarabiać na tym, bo wówczas potrzebny jest złoty środek i dostosowanie cen nie tylko do włożonego wysiłku, ale też do możliwości grupy docelowej. Nie namawiam do obniżania cen, bo to tak nie działa. Jeśli ktoś chce robić złoty manicure za 6 tysięcy, wówczas wystarczy, że znajdzie jedną lub dwie klientki miesięcznie i się utrzyma. A mając prosperującą świadomość – znajdzie je bez problemu. Ale jeśli chcemy pomagać zwykłym ludziom, mieszkańcom skromnych osiedli, bo to postrzegamy jako swoją grupę docelową, wówczas cena musi być dopasowana do ich portfeli. Warto o tym pamiętać i nie reklamować „złotego manicure” tam, gdzie ludzie żyją z renty lub zasiłku.

Na drugim stopniu Prosperity dla zaawansowanych robimy czasem takie ćwiczenie, które polega na wycenianiu swoich usług. Warto pamiętać, że za każdym razem sprzedajemy siebie samą, siebie samego. Łatwość wyceny jest nierozerwalnie związana z poczuciem wartości. Jeśli naprawdę cenię siebie i to, co robię, to wiem, że moja usługa jest profesjonalna i godna odpowiedniej zapłaty. Nie waham się wystawić takiej ceny, która jest adekwatna do włożonego wysiłku i czasu pracy, a także harmonizuje z tym, ile kosztowała mnie nauka i zdobywanie doświadczenia potrzebnych do wykonania takiego zadania. W zasadzie nikt inny poza mną samą nie może wycenić mojej pracy, bo tylko ja wiem, ile to dla mnie znaczy, jaki ponoszę koszt własny oraz za ile pieniędzy chcę w ogóle coś takiego robić. A to, że ktoś inny robi to samo taniej – to jego prawo i jego sprawa. To nie oznacza, że ja mam równać do kogoś, kto ma takie kompleksy, że pracuje za pół darmo. Nie chcę też dopasowywać cen w górę do kogoś, kto właśnie wrócił ze Stanów i przekłada dolarową cenę na złotówki zapominając, że w USA zarobki są o wiele wyższe niż u nas. Moja cena ma być w harmonii ze mną.

W czasie warsztatu Prosperity cała grupa ocenia propozycję produktu lub usługi oraz proponowaną wartość. Grupa jest lustrem naszej podświadomości, tu nic się nie ukryje. Jeśli ktośnie wierzy w siebie, jeśli nie jest pewny, czy to co proponuje, jest dobre i ciekawe – grupa natychmiast mu to wytknie i odrzuci propozycję. Inni ludzie powiedzą wprost: „za drogo, ja bym ci tyle nie zapłaciła, nie przekonałeś mnie”. Jeśli natomiast mamy świadomość prosperującą – grupa przytaknie i przyklaśnie, nawet jeśli fizycznie nikogo stać nie będzie na taką opcję.

Pamiętam z takich warsztatów ciekawy opis wycieczki do Ameryki Południowej, którą uczestnik wycenił na ponad 20 tysięcy złotych. Wszyscy byliśmy zachwyceni tą prezentacją, wszyscy potwierdziliśmy cenę. Dopiero po zajęciach dotarło do mnie, że taką wyprawę można wykupić w biurze podróży za połowę tej kwoty. To jednak nie miało znaczenia – uczestnik sprzedawał przecież siebie, a nie prawdziwą wycieczkę. Wzbudził zaufanie. Pięknie wyprowadził energię. Wierzył, że może nam dać coś niezwykłego. Przyjęliśmy to. I między innymi o to chodzi w pracy z budowaniem prosperującej świadomości.

W tym kontekście rodzi się pytanie: jak podejść do tych cenników, które są ustalane przez usługodawcę, a my nie możemy ich z niczym porównać, bo to autorskie pomysły? Na pewno warto wykorzystać intuicję i poczuć, czy to coś dobrego dla nas. Ale kwestia podjęcia decyzji i skorzystania lub nie skorzystania nie jest tematem moich rozważań. Interesuje mnie bowiem reakcja emocjonalna na ceny, jeśli nie są zgodne z naszymi oczekiwaniami.

Nie tak dawno znalazłam ciekawą stronę duchowej nauczycielki, która oferowała chętnym autorski proces uzdrawiania. Cena… no cóż… była taka, jaką uznała za adekwatną. W porównaniuz innymi podobnymi usługami była bardzo wysoka. Powtórzę – w porównaniu, to słowo jest tu kluczowe. Bo w gruncie rzeczy trudno to porównać z czymkolwiek, jeśli nie doświadczymy i nie zobaczymy efektów. To, co chcę Wam wyraźnie w tym miejscu napisać: zobaczyłam tę cenę, uniosłam brwi do góry i wzruszyłam ramionami. Bo każdy ma prawo ustalać swoje ceny tak, jak chce. Nic mi do tego. I komukolwiek innemu też nic. To jak ten „złoty manicure” – kto chce i ma na to środki, niech korzysta na zdrowie. Jeśli mnie nie stać lub nie chcę tyle zapłacić – nie muszę przecież.

Najistotniejsze są nasze emocje. Jeśli na widok ceny, która przekracza nasze możliwości, czujemy złość i mamy ochotę dokopać usługodawcy – to mamy wielki problem. Gniew, wściekłość, żal, łzy dławiące w gardle, jako odpowiedź na to, że nie możemy czegoś mieć, pokazują bardzo mocny negatywny wzorzec finansowy. To jak poczucie krzywdy, że nie dosięgamy czegoś. Pokazuje świadomość ofiary, osoby przegranej, która już ustawiła się zdecydowanie na pozycji ubóstwa i wyrzeczenia. Warto to jak najszybciej uzdrowić, inaczej stale będziemy doświadczać braku.

Zdumiewa mnie to, jak wiele osób, które – zdawać by się mogło, pracują z rozwojem i wiedzą energetyczną – atakuje takich ludzi, którzy mają ceny porównywalnie wyższe niż inni. Wylewają cały swój syndrom finansowej biedy, zamieniając go w potworny hejt. Obnażają całe swoje wewnętrzne ubóstwo, zasłaniając się troską o tych mniej zarabiających. To fałsz, który widać gołym okiem, ponieważ zawsze mówimy o sobie. Jeśli bezsensownie krytykujemy czyjeś cenniki, to obnażamy swoją biedę. Jeśli krzyczymy: „kogo stać na twoje ceny?!” – to znaczy dosłownie: „dlaczego masz ceny, na które mnie nie stać?”. Pomyślcie o tym, zanim zrugacie kogoś, że chce za swoją pracę więcej, niż Wy chcieliście mu zapłacić. Wasze emocje to tylko Wasz problem, niczyj więcej. „Biedni”, w których imieniu krzyczycie, w ogóle nie bywają zainteresowani takim zakupem i takie ceny mają tam, gdzie światło nie zagląda.

Właściwa reakcja to taka, o której pisałam: obojętne przyzwolenie. Spokojna akceptacja tego, że ktoś wycenia siebie na taką a nie inną kwotę. Ma prawo. A my mamy prawo nic u tej osoby nie kupić. Jednak warto uczciwie zauważyć swoje emocje. Nie każdy od razu hejtuje. Czasem wystarczy, że poczujemy żal i smutek, że nie możemy sobie na to pozwolić. To przecież pokazuje szkodliwy wzorzec i warto włożyć trochę energii w to, aby go zmienić na taki: „Stać mnie na wszystko, czego pragnę”. Ten moment może być punktem zwrotnym, w którym zauważamy, że ciągle nie mamy w sobie poczucia obfitości. Przecież świadomość bogactwa stać na wszystko, czego pragnie i co jej służy.

Nie zapominajmy, że wysoka cena bywa energetyczną barierą, która chroni nas przed wpakowaniem się w coś, co nie będzie dla nas korzystne. Zdarzyło mi się co najmniej dwa razy bardzo pragnąć pewnego szkolenia i … tak się jakoś dziwnie układało, że w decydującym momencie wpadły mi ważniejsze wydatki. To ja musiałam wybrać i zdecydować. Wybierałam. Dzisiaj – patrząc z perspektywy czasu – widzę, że te szkolenia byłyby tylko bezproduktywną przyjemnością, bo nie mogłabym z tym dalej pracować ani w żaden sposób pomagać innym. Mam aktywny program: „jeśli to jest dobre dla mnie, to stać mnie na to i wpływają potrzebne środki”. Tak też się dzieje. Nie rozpaczam, jeśli jakieś szkolenie ma wysoki finansowy próg. Bywa przydatny. A ja coraz rzadziej potrzebuję szkoleń i coraz mniej wiedzy mogę zdobyć z zewnątrz. Coraz więcej mam w sobie… Taki to proces…

Zamiast więc atakować kogoś, kto ma porównywalnie wysokie ceny, lepiej spojrzeć na to realnie i przyjąć, że to nie jest dla nas. Albo sama usługa, albo prowadząca osoba, albo to w ogóle nie ten czas, w którym możemy konstruktywnie skorzystać. Nie dostrzegamy pewnych rzeczy i często jak dzieci kierujemy się prostym chceniem. Oto nowy warsztat, oto nowe czytanie duszy, och to nowa zabawka… Chcę! A czasem sami lepiej czytamy duszę i więcej mamy wiedzy, niż w proponowanej usłudze.

Obserwowałam kiedyś pewną „trenerkę”, która tworzyła programy odblokowania bogactwa w cenie trzykrotnie wyższej niż moje pełne szkolenia. Aż buzię ze zdziwienia otworzyłam, że można takie ceny proponować ludziom, którzy mają problemy finansowe. Bo jednak czym innym jest uzdrawianie problemów miłosnych, seksualnych czy przyjemnościowych, a czym innym pomaganie tym, którym brakuje na życie. Ale – powtarzam – to jej sprawa, jakie ceny proponuje. I wiem też doskonale, że jeśli kogoś stać na kupno takiego programu, to nie jest w żadnej biedzie, a potrzebuje właśnie tej nauczycielki. Wszechświat jest pełen harmonii i każdy trafia tam, gdzie powinien. Nie ma przypadków – jesteśmy chronieni i prowadzeni.

A może być jeszcze inaczej: ktoś proponuje jakieś uzdrawianie za 600 zł i postrzegamy tę cenę jako nieadekwatną. Poszukajmy, bo nagle okaże się, że ktoś pracuje tą samą techniką, ale za 100 zł. To oznacza, że to właśnie ta osoba będzie z nami lepiej rezonować. Energetyczna harmonia wyraża się często w pieniądzach i najlepiej dogadują się ze sobą osoby na tym samym poziomie finansowym. Lepiej rozumieją nas, nasze potrzeby i bolączki i właśnie dlatego to z nimi mamy współpracować. Zatem porównywalnie wysoka cena jest czasem po to, abyśmy zaczęli szukać, bo w tym poszukiwaniu możemy trafić na coś ważnego dla siebie.

 Bogusława M. Andrzejewska

Granica

Większość poradników sukcesu powtarza do znudzenia, że nie możemy się niczym ograniczać. W ćwiczeniach i afirmacjach stale powtarza się określenie  „nieograniczony”, które sugeruje, że powinniśmy podnosić sobie poprzeczkę pragnień do samego nieba. Trudno nie zgodzić się z nauczycielami, którzy osiągnęli w życiu tak wiele, że stają się wiarygodni poprzez własne doświadczenie.

Patrząc z poziomu duchowego także nie dostrzeżemy żadnej ściany, bo przecież duch ludzki jest nieograniczony. Jako kropla Boskości, która jest Wszystkim Co Jest, nie mamy żadnych limitów. Całkiem logiczne wydaje się uświadomić sobie, że mogę wszystko, czego tylko zapragnę. A przyzwyczajeni do podawania wyższych kwot, niż chcemy naprawdę, stawiamy niebotyczne żądania naszej podświadomości i oczekujemy wielu milionów – tak po prostu, przy okazji.

Ale też większość z nas przyzna po cichu, że to wcale nie takie proste. Nie czujemy tych „milionów”. Entuzjastycznie pokrzykujemy za mówcami motywacyjnymi, że zdobędziemy, że możemy, że zasługujemy… A potem wracamy do punktu wyjścia i ze smutkiem zadowalamy się stałą pensją. Bywają oczywiście zastrzyki niespodziewanej gotówki, które potwierdzają skok energetyczny przyciągający nieco więcej niż zwykle. Ale na tym zazwyczaj koniec.

Czasem mamy w sobie wzorce, które utrudniają zarabianie większych kwot. Takie prozaiczne, jak niskie poczucie wartości, poczucie nie zasługiwania, lęk przed bogactwem, czy inne popularne przeszkody. Innym razem mamy wręcz traumy finansowe, będące skutkiem bolesnych pieniężnych doświadczeń. Czasem jednak wzorce są przerobione, samoocena przyzwoita, lęki uwolnione, a pomimo tego pieniądze nie chcą płynąc złotą strugą. I nie pomagają kursy, książki i ćwiczenia. Utykamy w martwym punkcie i rozglądamy się za czarodziejem, który ściągnie z nas klątwę.

Tymczasem to wcale nie klątwa, tylko umowna granica, którą ustaliła sobie podświadomość, w oparciu o sobie tylko znane i specjalnie wybrane doświadczenia. Niektórzy nauczyciele nazywają to „termostatem”. Sytuacja ta przypomina bowiem ustawienie wewnętrznego urządzenia na określonej granicy, która w żaden sposób nie może zostać naruszona. Podobnie jak termostat gazowego ogrzewania, który pilnuje, aby temperatura w pomieszczeniu miała stały poziom. Ilekroć ten poziom spada, włącza piec. Ale nie pozwala go przekroczyć.

Czasem obserwujemy taką właśnie sytuację w swoich finansach. Bywa że w wyniku intensywnej pracy, medytacji i ćwiczeń magnetycznych zaczynamy więcej zarabiać. Z radością obserwujemy, jak przybywa nam na koncie pieniędzy. Jednak zanim na dobre nacieszymy się posiadanym bogactwem, coś się wydarza. Na przykład psuje się samochód. Albo dorosłe dziecko gwałtownie i rozpaczliwie potrzebuje gotówki. Albo ktoś choruje i trzeba kupić lekarstwo. I zanim się obejrzymy, ilość pieniędzy na koncie jest taka, jak przed rozpoczęciem pracy energetycznej.

Zatem zaczynamy jeszcze raz od początku. Ćwiczenia magnetyczne, wizualizacja, medytacja. I znowu pieniądze wpływają w większej ilości. Po czym znowu coś się wydarza i musimy natychmiast komuś pomóc albo kupić nową pralkę, a bywa nawet, że ktoś nas okrada… Pomimo wysiłku, pomimo prawidłowej pracy energetycznej wracamy do punktu wyjścia tak, jak byśmy nic nie robili. Tak działa termostat. Pilnuje, aby nie było więcej, niż wybrana „norma”.

Trudno ocenić, kto i kiedy tę normę wybrał. To nasze głęboko skrywane przekonania o tym, ile możemy zarobić, ile możemy posiadać pracując w określonym zawodzie. Jeśli wiemy, że w swojej pracy możemy „wyrobić” miesięcznie 6000 zł, to właśnie nasza „norma”, która ustawia termostat. Aby ją zmienić, musielibyśmy zobaczyć i poznać ludzi, którzy robią to samo, co my, w takich samych warunkach i zarabiają np. 10000. To może przekonać podświadomość i zmienić normę. Przede wszystkim jednak warto otworzyć się na inne źródła dochodu. Przecież zarabiamy nie tylko pracując. Możliwości jest dużo. Proponuję na początek wypisać co najmniej 5 możliwych źródeł przypływu pieniędzy. Wyjąwszy wygraną w Lotto – niech to będzie opcja szósta…

Czasem normę ustawiają nasi rodzice. Może to zabrzmieć paradoksalnie, ale bywa, że nie chcemy lub nie umiemy przekroczyć granicy zarabiania naszego ojca czy matki. Nie zdarza się to często, ale bywają takie przypadki. Warto się przyjrzeć swoim dochodom i je porównać z dochodami rodziców. Nie bez przyczyny powstała adekwatna do tego afirmacja: „Bezpiecznie przerastam dochody moich rodziców i czuję się z tym dobrze”. Widać takie wzorce czasem także nas dotyczą.

Jeśli nie znamy przyczyny powstania określonej „normy” finansowej, to nie szkodzi. I tak można poprawić sytuację za pomocą odpowiedniej wizualizacji, w której podkręcamy nasz termostat na wyższy poziom. Warto tylko pamiętać o trzech drobiazgach:

  1. Nie można wrzucać od razu horrendalnej kwoty, która jest dla podświadomości abstrakcyjna. Należy cierpliwie działać niewielkimi krokami i początkowo podnieść kwotę miesięcznych dochodów o tysiąc lub dwa tysiące złotych. Proporcjonalnie do aktualnych zarobków.
  2. Należy systematycznie codziennie powtarzać tę wizualizację przez co najmniej dwa miesiące lub tak długo, aż wybrana kwota zamanifestuje się w naszej rzeczywistości.
  3. Kolejny krok i kolejne podkręcenie termostatu wykonujemy najwcześniej po dwóch lub trzech miesiącach. Proces jest tak łatwy, że chcemy już po tygodniu podkręcić kurek, ale to nie zadziała. Każda kwota musi osadzić się w podświadomości, a to wymaga czasu.

Na warsztatach prosperity, a także na warsztatach Świadomości Bogactwa prowadzimy takie medytacje i uczymy, w jaki sposób pracować z termostatem. Jednak nie jest to trudne i każdy może zrobić to sam dla siebie.

Bogusława M. Andrzejewska

Relacja z warsztatów Świadomości Bogactwa na Lanzarote

W maju 2017 całą wyjątkowo dobraną grupą polecieliśmy na piękną i pełną magii wyspę Lanzarote. Warsztaty pod hasłem Świadomość Bogactwa to jedno z najpiękniejszych moich doświadczeń. To coś, co oczywiście można opisać słowami, ale bez wątpienia przede wszystkim trzeba tego dotknąć samemu. Pod wieloma względami to jedno z najpiękniejszych szkoleń, jakie miałam przyjemność prowadzić i nie ukrywam, że niezwykłe doznania znacznie przekroczyły moje oczekiwania.

 

WSPÓŁPRACA

Szkolenie razem ze mną prowadziła Grażyna Adamska, praktyk Synchronizacji Ciała Duszy i Umysłu, świetna trenerka i specjalistka od Dwupunktu. Cudownie się uzupełniałyśmy, ponieważ Grażyna to bardzo konkretna osoba, mocno stąpająca nogami po ziemi. Dzięki niej i jej rozmaitym ćwiczeniom szkolenie zyskało znaczący wymiar pracy ze świadomym umysłem. Oprócz uzdrawiania podświadomych wzorców, mogłyśmy pokazać, jak efektywnie kształtować nawyki tworzące naszą rzeczywistość.

Bez niepotrzebnego lania wody Grażyna uczyła praktycznych metod kwantowych, obserwując, doradzając i troszcząc się bezpośrednio o każdego uczestnika. Przy niej i ja mogłam doszlifować pracę z Dwupunktem, który znałam bardzo pobieżnie, ponieważ na co dzień częściej stosuję Reiki oraz inne metody. Dwupunkt jest doskonałą i niesłychanie prostą techniką uzdrawiania swojego życia. Myślę, że rzetelna praktyka tej techniki jest jedną z największych zalet szkolenia na Lanzarote.

UCZESTNICY

Wszyscy moi studenci to wyjątkowi ludzie. Z wieloma spośród nich utrzymuję kontakt, pomimo upływu wielu lat. Nadal wśród moich pełnych ciepła znajomości znajdują się osoby, które były na moich kursach 15 lat temu, kiedy dopiero zaczynałam swoja przygodę z nauczaniem prosperity.

Na Lanzarote spotkałam zarówno moje stałe zaprzyjaźnione klientki, jak i zupełnie nowe osoby. Wszyscy bardzo otwarci na wiedzę, mądrzy, pracowici i pełni pięknego, serdecznego nastawienia do świata i innych osób. Podobne przyciąga podobne, dlatego w tak silnych energiach spotkali się wspaniali ludzie, zaangażowani w rozwój wewnętrzny, na podobnym etapie pracy nad sobą. Wszyscy zaawansowani w praktyce pozytywnego myślenia, ciekawi duchowych informacji, chętni do wykonywania ćwiczeń energetycznych i ciągle niesyci przekazywanej im wiedzy. Nie ukrywam, że z ogromną przyjemnością pracuje się z tak pozytywnymi ludźmi, którzy ciągle chcą więcej i więcej…  A jeszcze większą przyjemność sprawia zwiedzanie magicznych miejsc w tak doborowym towarzystwie. 

Niezmiennie wzruszały mnie codzienne informacje uczestników, że z samego rana wykonali na tarasie całą serię ćwiczeń magnetycznych i że czują się pełni energii i chęci do życia. Ktoś inny chwalił się, że pobiegł rano nad ocean i zrobił wszystkie ćwiczenia na plaży, wzmacniając ich skuteczność mocą żywiołów. Fantastyczne! To, co najbardziej podziwiam u ludzi to systematyczność i zapał do działania.

Na zdjęciu poniżej nasza malutka „grupa berlińska” zaraz po wylądowaniu na wyspie. W zajęciach uczestniczyło 12 osób.

ENERGIA

Lanzarote, podobnie jak pozostałe Wyspy Kanaryjskie, jest prawdopodobnie pozostałością Starożytnej Atlantydy, która leżała według podań „za słupami Heraklesa”, czyli za Gibraltarem. Być może jest to tylko legenda, natomiast niezaprzeczalnym faktem jest bardzo silna energia tego miejsca. Można ją było wyczuć od pierwszej chwili. Wszystkie ćwiczenia i praktyki energetyczne, które robiliśmy, odczuwałam o wiele silniej niż w Polsce.

W programie zajęć przewidziałam także inicjację Reiki dla zainteresowanych. Wymyśliłam to – nie ukrywam – głównie dla siebie, aby poczuć magię tego miejsca. Każdy, kto pracuje z Reiki wie, jak bardzo ta piękna energia uwrażliwia nas na odbiór. No cóż… Przeprowadziłam w Polsce do dzisiaj setki inicjacji na wszystkie stopnie, jednak nigdy jeszcze nie czułam ich tak mocno, jak tam na Lanzarote. Przyznaję się, że na nowo, niczym świeżo upieczona adeptka, przeżywałam zachwyt tym, co jest nam dane w Reiki.

Niektórzy twierdzą, że mieszkańcy Atlantydy pracowali z Reiki na co dzień. Przed katastrofą ukryli tę wiedzę w kilku miejscach, między innymi w rejonie Tybetu, gdzie po latach odkrył te informacje Mikao Usui. Jeśli jest w tym ziarnko prawdy, to właśnie na Wyspach Kanaryjskich można poczuć wyraźnie, że Reiki jest tam silniejsza niż gdziekolwiek indziej. Można tam poczuć Atlantydę. Wiem, że są na świecie takie miejsca, gdzie energia będzie równie silnie odczuwalna, ja tam po prostu jeszcze nie dotarłam. Tak czy owak na Lanzarote jest bardziej „reikowo” niż w Europie.

MIEJSCE

Mieszkaliśmy w hotelu Costa Mar, urokliwym i niepowtarzalnym miejscu, które zostało zaprojektowane tak, jak żaden inny ośrodek na świecie. Śnieżnobiałe niskie budynki rozciągają się wzdłuż drogi, która oddziela je od piaszczystej gorącej plaży. Do przestronnych, ogromnych apartamentów, w których zmieściłoby się chyba całe moje wrocławskie mieszkanie, prowadzą cieniste korytarze. A w nich przymilne koty wylegują się pod zielonymi roślinami. Tak. Na Lanzarote jest tak ciepło, że korytarze nie są obudowane ścianami. Są raczej zadaszonymi alejkami, w których rosną egzotyczne drzewka.

Każdy z nas miał w swoim apartamencie wielki słoneczny taras, który wychodził na ocean. Mogliśmy każdego ranka ćwiczyć, patrząc na kołysane wiatrem palmy i słońce odbijające się w szafirowych falach. Po ciepłej nocy płytki, którymi wyłożono taras, grzały lekko stopy. Bajka!

Na spragnionych słońca oczywiście czekały leżaki, na których można byłoby wygrzewać się do późnych godzin popołudniowych. Szkoda nam było czasu na leżenie, ponieważ harmonogram zajęć mieliśmy wypełniony, ale kilkanaście minut na słoneczku….? Czemu nie? Chociaż o wiele przyjemniej nad basenem, w którym woda naprawdę była wystarczająco ciepła, nawet dla zmarzluszków.

WYSPA

O Lanzarote można poczytać w przewodnikach i z pewnością trudno zamknąć jej urok w kilku zdaniach. To raczej niemożliwe, biorąc pod uwagę, że jest najbardziej niezwykła ze wszystkich Wysp Kanaryjskich.

Z jednej strony zachwycała mnie codziennie wspaniałym widokiem na plażę i ocean, na tle którego łagodnie kołysały się palmy. Idealne spełnienie marzeń o wakacjach. Niska biała zabudowa, zasługa architekta i wizjonera Cesara Manrique, dodawała delikatności i swojskości, w której można poczuć się jak w niewielkim miasteczku, dokąd nie dotarł brud i szum turystyki. A przy tym w pełni komfortowy czterogwiazdkowy hotel zaspokajał wszystkie potrzeby każdego rozpieszczonego mieszczucha.

A z drugiej strony – widoczne na tle nieba Góry Ogniste i ciemna ziemia, przypominały nieustannie o krążącej niezbyt głęboko pod stopami lawie, o mocy żywiołów. To tak, jakby spać na wulkanie… I dosłownie spałam w takim właśnie miejscu. Wycieczka do Parku Timanfaya przeniosła mnie w zupełnie inny budzący respekt świat, pełen zastygłej magmy i głębokich kraterów. Na długą chwilę zanurzyliśmy się w niekończące się serpentyny, wiodące pomiędzy wygasłymi wulkanami.

I jeszcze jedno oblicze Lanzarote: to twórczość Cesara Manrique, obecna we wszystkich niemal wsiach i miasteczkach. Nieco odleciana, magiczna i tajemnicza. Doskonale odzwierciedlona także przez jego niezwykły dom, częściowo schowany pod ziemią, zbudowany w bańkach powietrznych wytworzonych przez spływającą z wulkanu lawę. Szklana nowoczesność, połączona z czernią zastygłej magmy to mix nie do opisania… I jeszcze niesamowite Lagomar – pełen schodków i tajemniczych przejść dom w skale. To trzeba zobaczyć.

ŻYWIOŁY

Zapraszając na szkolenie podkreślałyśmy, że Lanzarote to wyspa czterech żywiołów, z którymi mądrze pracując, jesteśmy w stanie rozwinąć w sobie określone jakości. Jednak doświadczenie ich na własnej skórze to coś nieprawdopodobnego! W Parku Timanfaya – krainie trzystu wulkanów – stąpając po Ziemi, pod którą cicho mruczy ognista lawa, poddając się wiatrom, szarpiącym włosy, pomyślałyśmy o wodzie… Bo ocean został parę kilometrów za nami. I jak na zawołanie spadł drobny, rzęsisty deszczyk. Cztery żywioły zamanifestowały się dla nas w komplecie, potwierdzając, że nasze praktyki mają znaczenie. Deszcz to taka rzadkość na Wyspach Kanaryjskich, że tubylcy wyjęli smartfony i robili zdjęcia…

Ogromne wrażenie robi miejsce (Los Hervideros), w którym gorąca magma wpływając do oceanu zastygła w niesamowitych formach. Tam też wieje porywisty wiatr, który sprawia, że nie odczuwa się w ogóle upału, pomimo grzejącego cały dzień słoneczka. Oto prawdziwe centrum mocy żywiołów. Chyba nigdzie na świecie nie manifestują się one tak spektakularnie.

Przez cały niemal pobyt, w różnych miejscach wyspy wiatr pieszczotliwie szarpał nas za włosy, konkurując z ciepłem cudownego zwrotnikowego słońca. Ziemia zachwycała, ale i budziła ogromny respekt wąwozami skamieniałej lawy. Potężne kratery wulkanów przypominały, że to żywioły panują nad nasza planetą, na której człowiek jest tylko malutkim gościem. Księżycowy krajobraz wyspy z całą pewnością nikogo nie pozostawi obojętnym.

Pracy z żywiołami uczę także na warsztatach w Polsce. Praktykuję tę metodę szczególnie w lecie w ulubionych miejscach, ale stosuję zawsze wtedy, kiedy jest potrzebna. Jednak przyznaję, że na Lanzarote poczułam ogromną więź z Duchami Natury, które w Timanfaya porozumiewawczo puszczały do mnie oko. To doprawdy magiczne miejsce.

NIESPODZIANKI

Czym byłby wyjazd bez prawdziwej niespodzianki? Chyba największą był dla mnie kot, a właściwie kotka, która bezceremonialnie wprowadziła się do nas już pierwszej nocy. Cichutka, przymilna, podnosiła głos jedynie domagając się pysznych kąsków jedzenia. Wystarczyło usiąść przy niej, a z ufnością wchodziła na kolana i mruczała, jak dobry, znajomy zwierzak.

Druga niespodzianka to ciepła woda w oceanie. Chociaż i tak planowałam zamoczyć nóżki, nie spodziewałam się, że ocean będzie cieplejszy niż polskie jezioro, w którym pływam wyłącznie podczas letnich upałów. Zamoczyłam więc nie tylko nóżki. Pozwoliłam cudownym ciepłym falom, aby kołysały mnie w słońcu.

Trzecia niespodzianka to polskojęzyczny przewodnik – roześmiana i rozkochana w wyspie Magda, dzięki której mogliśmy poznać najpiękniejsze miejsca Lanzarote. Uwielbiam ludzi, którzy kochają swoją pracę, ponieważ pasja zawsze rozświetla człowieka od środka. Do takich osób należy nasza przewodniczka, która w naturalnie pogodny sposób wpasowała się w nasze prosperitowe energie. Zaglądając obecnie na jej fanpejdż widzę zakochaną w życiu i świecie kobietę, która zaraża innych swoim uśmiechem.

I jeszcze jedna niespodzianka… W czasie, kiedy wygrzewałam się w cudownym słońcu Lanzarote, w Polsce spadło troszkę majowego śniegu. Po tym, jak usłyszałam tę wiadomość od męża i ustaliłam, że wcale sobie ze mnie nie żartuje, pomyślałam natychmiast, że jestem wielką szczęściarą!  Mogłam cieszyć się cudownym blaskiem i ciepłem słonecznych promieni oraz jeść pyszne lody w pięknym miejscu… Nie marzłam pod polskim niebem. Tak bardzo kocham ciepło, że przyciągam je do siebie w najbardziej magiczny sposób. To takie proste potwierdzenie tego, jak działa pozytywne myślenie i Prawo Przyciągania.

Pełna nieustającego zachwytu zapraszam wszystkich na kolejną wyprawę i wspólne rozwijanie Świadomości Bogactwa lub Świadomości Piękna i Miłości. Gwarantuję magię niepowtarzalnych doświadczeń i mnóstwo cudownej energii.

Bogusława M. Andrzejewska