Poza bezwarunkowość

Dzisiaj kontynuacja poprzedniego artykułu na temat miłości. Czyli coś więcej niż sama bezwarunkowość. Pojęcie takie sugeruje, że jest to umiejętność kochania bez żadnych oczekiwań. Najczęściej używanym porównaniem bywa miłość matki do dziecka. Zdarza się przecież często, że matka obdarza dziecko uczuciem na ślepo, nie zwracając uwagi na to, że owo dziecko jest mordercą, złodziejem czy wprost źle traktuje swoją własną rodzicielkę. Ojcom zdarza się zachować dystans, matkom rzadko.

Pozornie wydawałoby się, że w rozwoju duchowym takie właśnie uczucie należy do tych najwyższych. Kochanie bez oczekiwania. Bezwarunkowe właśnie. Otóż nie jest to do końca prawda. Do napisania tego artykułu zainspirował mnie pewien film, w którym matka w obronie dziecka zabija mnóstwo ludzi. Jednak dziecko ginie, więc finalnie w akcie zemsty owa matka zabija też człowieka odpowiedzialnego za śmierć córki. To oczywiście tylko mocno poplątany scenariusz krwawej historii, zrodzonej w umyśle jakiegoś pisarza. Ale daje nam wszystkim do myślenia.

Bo w istocie chyba żadna matka nie umiałaby z całą pewnością powiedzieć, że ona nigdy nie dopuściłaby się takich czynów. Nie wiemy przecież tego, jak zareagujemy w ekstremalnych warunkach pod wpływem silnego stresu. Być może górę weźmie instynkt i rozpaczliwa próba chronienia potomstwa. A być może tym właśnie jest macierzyńska miłość. Z jednej strony niczego od dziecka nie oczekuje, z drugiej strony nikt inny poza dzieckiem się nie liczy. Czy to właściwe?

Rzecz nie w ocenie, tylko w filozoficznym spojrzeniu na temat bezwarunkowej miłości. Z definicji – macierzyńskie uczucie ją dokładnie spełnia. W takim jednak razie nie jest to uzdrawiające uczucie kochania, które działa poprzez podnoszenie wibracji. Język polski miłością nazywa zarówno romantyczne zauroczenie, jak i wszelkie formy przywiązania czy instynktownej odpowiedzialności oraz takie kochanie, które jest celem naszego życia na Ziemi. Ten szczególny poziom wibracyjny, który ma potężną moc zmieniania kwantów naszego ciała i umysłu też nazywa się miłością.

Kochać bezwarunkowo to zatem za mało. Trzeba jeszcze umieć kochać innych – o czym pisałam poprzednio. Także tych, których w ziemskiej powłoce nie lubimy. Wymaga to rzeczywiście ogromnej wiedzy duchowej, by wyjść poza przyziemne żale, pretensje, gniew, potrzebę odwetu. Zakładam też, że to spontaniczny proces, który nas obejmuje, kiedy w trakcie duchowej praktyki uwalniamy kolejne szkodliwe wzorce, uczymy się wybaczać i rozumieć drugiego człowieka. W pewnym momencie zaczynamy dostrzegać w innych Światło, którym sami jesteśmy. I to czyni nasze kochanie pełniejszym, duchowym.

Chyba najtrudniejszym stopniem jest tu właśnie wyjście poza wszelkie przywiązania i uznanie wszystkich bez wyjątku za istoty pochodzące wprost z Najwyższego Źródła. Moim zdaniem, kiedy przejdziemy ten próg, reszta staje się prosta. Pomaga tu przede wszystkim teoretyczna wiedza, Kim Jesteśmy i po co schodzimy na Ziemię. Pomaga świadomość bycia Jednością ze Wszystkim Co Jest. A wreszcie – pomaga pokochanie siebie. To chyba najmocniej.

Kochanie siebie to nie tylko stworzenie mocarnego wzorca, który podświadomie przenosimy na drugiego człowieka. To nie tylko przyciąganie do siebie dobrych doświadczeń, które ułatwiają akceptację rzeczywistości. To przede wszystkim podniesienie wibracji. Kochanie siebie wzmacnia energię, a podnosząc jej poziom pozwala spontanicznie wyjść poza niskie emocje. Kto kocha siebie, czuje się szczęśliwy bez względu na wszystko. Nie tylko nie ma potrzeby ranić innych, ale też najzwyczajniej pławi się w błogości.

Jeśli nikt Wam tego wcześniej nie mówił, to uwierzcie, że wejście w stan kochania siebie jest rozkoszą. Odczuwamy ją na poziomie emocjonalnym, mentalnym, ale i wprost fizycznie. Miłość uzdrawia, działa na materialne komórki naszych ciał, harmonizuje je. Można to porównać do stanu błogiego upojenia. Jeśli byliście kiedyś szczęśliwie zakochani, to można uznać, że to nieco podobne, lecz silniejsze. Duchowi praktycy nazywają to ekstazą. Jest ona progiem do oświecenia.

Człowiek, który rozwinie i zakotwiczy w sobie taki stan, nie tylko otwiera się na wyzdrowienie, ale przede wszystkim funkcjonuje w innym wymiarze istnienia. Nazwałabym to Niebem na Ziemi, ponieważ w tym stanie rzeczywiście mamy pozytywny stosunek do wszystkiego i wszystkich. Promieniujemy jasnością, którą otulamy cały wszechświat. Moim zdaniem oświecenie wyróżnia się tylko stałością takiego odczuwania. Dopóki go nie osiągniemy, to wszechogarniające kochanie co chwilę znika, a nasze wibracje spadają. I trzeba znowu pracowicie podnosić wibracje.

Zatem oprócz bezwarunkowości prawdziwa uzdrawiająca miłość wymaga od nas też duchowego rozumienia i akceptacji innych, ogarnięcia uczuciem całego świata – w tym też siebie. Chociaż kolejność jest raczej taka, że najpierw kochamy siebie, dopiero potem innych. Pomaga w tym wiedza ezoteryczna, ale pomaga też praktyka, w której skupiamy się na odczuwaniu miłości. Wiedza pomaga otworzyć się na wybaczenie. Praktyka czyni z nas Mistrzów. I oczywiście wspiera nas każda duchowa praktyka, która podnosi energię.

Warto zauważyć, że jak zwykle nic na siłę się zrobić nie da. Jeśli kogoś nie znosimy, to nie możemy udawać, że go akceptujemy. Wszelkie udawanie obraca się przeciwko nam. Właśnie dlatego najpierw usuwamy rozmaite przeszkody i mury, które wznieśliśmy przeciwko miłości. Wybaczamy i uświadamiamy sobie rolę wszystkich „nauczycieli”, którzy przynieśli nam w życiu trudne lekcje. A dopiero potem, kiedy czujemy, że zrozumieliśmy naukę, otwieramy się na akceptację.

Pojęcie „kochania wszystkich” jest dla mnie nieco absurdalne. Z poziomu mentalnego wystarczy, że zaakceptujemy, wybaczymy, uwolnimy się od pretensji i gniewu. Nie musimy kochać swoich oprawców – tym bardziej, jeśli nie dorośli duchowo do skruchy. Mamy pełne prawo trzymać się od nich z daleka. Ja sama celowo odsuwam się od ludzi, z którymi mi nie po drodze, którzy – w mojej ocenie – służą ciemnej stronie mocy. Nie zajmuję się nimi, nie daję im uwagi, nie oceniam. Ale omijam szerokim łukiem, aby być w takich energiach, które wybieram jako dobre i piękne.

Chcę Wam jednak powiedzieć, że od czasu do czasu podnoszę swoje wibracje na tyle, że znikają wszelkie różnice. Wchodzę wówczas w taki stan kochania, w którym wszystkie ludzkie istoty odbieram wyłącznie na poziomie ich wewnętrznego Światła. Nawet ci, których w codzienności nie chcę widzieć, w tym stanie wibracyjnym odbieram z miękkością i ciepłem miłości. Umieszczam w sercu i otulam Światłem razem z tymi, których na co dzień szczerze kocham. Dlatego wiem, czym jest bezwarunkowa i wszechogarniająca miłość. Trudno to opisać słowami, ale nie ma tam zła i dobra, nie ma złych i dobrych ludzi – wszystko jest Światłem i kochaniem. Wierzę głęboko, że któregoś dnia rozpuszczę się w tym uczuciu na zawsze.

Bogusława M. Andrzejewska

Pozory

Dzisiaj temat, który obserwuję od dawna dzięki społecznościowym portalom – pozorne kochanie. Iluzja, na którą wielu się nabiera, co zresztą chyba też niczemu nie przeszkadza. Nie jestem poszukiwaczem prawd uniwersalnych, bo takie chyba nie istnieją. Nikogo też nie chcę osądzać i jak zwykle fascynuje mnie samo zjawisko, które może być pułapką na drodze wzrastania. Ale też każdy jest dokładnie tam, gdzie powinien być, nic mi zatem do czyjegoś rozwoju. Natomiast miłości uczę i stąd ten artykuł.

Są ludzie, którzy wylewnie okazują „miłość” innym osobom albo zwierzętom. Często budzą w nas pozytywne uczucia, bo przyjmujemy to za dobrą monetę. Bywa to wzmacniane i potwierdzane różnymi pełnymi troski zachowaniami. Na przykład pani, która zbiera i dokarmia bezdomne koty. Kupując im karmę wydaje ostatni swój grosz. Zwykle wspiera też podobne akcje dokarmiania, sterylizacji i poszukiwania domków dla piesków lub kotków. Wszystko to jest oczywiście dobre i może być działaniem prawdziwie kochającej osoby. Może.

Jednak nie ma w tym miłości, jeśli ta sama osoba permanentnie złorzeczy ludziom i powtarza, jak bardzo ich nienawidzi. Wielu obruszy się na mnie, bo wielu lubi tak powierzchownie „kochać wybranych”, np. zwierzęta. Czują się tacy dobrzy i szlachetni, kiedy pomagają kotkom, pieskom i konikom. A jeśli do tego są wegetarianami, to w głębi duszy uważają się za osoby niemal oświecone, bo przecież „nie jedzą zwierząt”. To też jest dobre działanie, ale nie ma nic wspólnego z miłością, jeśli wiąże się z pogardą i nienawiścią do tych, którzy mięso jedzą.

Miłość nie jest kokardką przyczepianą do kapelusza, która pozwala na trzymanie w dłoni rewolweru. Nie współistnieje z nienawiścią i pogardą do kogokolwiek. Miłość to stan, a nie emocja. Jeśli wchodzimy w pole serca i w stan miłości, to jednakowym uczuciem obdarzamy Wszystko Co Jest i akceptujemy każde życie. Człowiek, który znęca się nad zwierzętami i osoba, która krzywdzi innych, jest dla nas takim samym Istnieniem, jak pozostali ludzie. Nie musimy rzucać się na szyję rzeźnikowi czy złodziejowi. Wystarczy, że pozwolimy sobie na zrozumienie i akceptację. Wystarczy, że nie będziemy o takich osobach myśleć  z pogardą czy nienawiścią. Możemy o nich przecież nie myśleć w ogóle.

Rzecz jasna mamy prawo do emocji. Mamy prawo rozzłościć się, kiedy znajdziemy psa przywiązanego do drzewa na pewną śmierć czy ratujemy zagłodzonego konia. Jednak kiedy emocje opadną, skupmy się na tym, by te zwierzęta obdarzyć dobrem, wyleczyć, nakarmić. Możemy wyciągając wnioski z lekcji, przeprowadzić jakieś działania, aby zapobiec takim zdarzeniom. Uświadamiać. Wychowywać. A nawet łapać winowajców i karać ich zgodnie z przepisami. To wszystko też jest właściwe, dopóki nasze pole energetyczne jest wolne od nienawiści. Bo lepiej jest czynić Dobro niż potępiać zło. Nie wracajmy już myślami do tych, którzy bezlitośnie skrzywdzili to zwierzę, bo za każdym razem rozdrapujemy energetyczne rany u zwierzęcia.

Nawiasem mówiąc – zwierzęta domowe schodzą na Ziemię, by uczyć nas miłości. Nie tylko widzą naszą aurę, ale też czują nasze emocje. Zdarza się, że i dobrego miłośnika zwierząt pies capnie zębami, kiedy ten człowiek jest akurat wypełniony złością, bo pokłócił się z kimś i nakręca w sobie agresję. Zwierzęta to lustra. Pokazują nam, ile mamy w sobie chaosu, zamieszania, agresji, okrucieństwa, a ile miłości i spokoju. A teraz wyobraźcie sobie, co czuje uratowany przez nas pies, kiedy my w kółko przeklinamy jego poprzedniego właściciela, który go porzucił?

Czasem tak trudno oswoić skrzywdzone zwierzę… Ludzie myślą, że to trauma, a to częściej reakcja na złość w nas, która dla zwierzęcia jest identyczna jak złość tego, który je bił lub wiązał. Warto uświadomić sobie, że nie ma prawie żadnej różnicy energetycznej między człowiekiem, który bezlitośnie kopie psa i przywiązuje do drzewa, a tym, który go odwiązuje i z zaciśniętymi zębami przeklina innych, wykrzykując za co by ich powiesił i gdzie. I chociaż czyny są diametralnie różne, tak jak skazanie na śmierć różni się od uratowania, to energetyka ta sama. Co za różnica, czy ranimy zwierzę, czy ranimy człowieka? A przecież niektórzy wegetarianie i obrońcy zwierząt bez wahania zabijaliby pewnych ludzi, gdyby nie system prawno-penitencjarny…

Nie wszyscy oczywiście. Jest na Ziemi mnóstwo prawdziwie kochających ludzi. Mnie tylko niepomiernie zdumiewa, kiedy ktoś mówi: „tak bardzo kocham psy (konie, koty, zwierzęta) i tak bardzo nienawidzę ludzi”. To nie miłość. To tylko przywiązanie do wybranego gatunku. Miłość to stan, który wypełnia nasze pole energetyczne i obejmuje wszystko wokół nas. I wszystkich bez wyjątku. Mamy prawo oburzać się na okrucieństwo, możemy mu przeciwdziałać i ratować ofiary, ale nie musimy przy tym nikogo nienawidzić.

Możemy też bardziej lubić konie niż koty albo bardziej psy niż krowy, ale  człowiek pełen miłości, który uwielbia psy, nie skrzywdzi kota, jeża czy krowy. Nie skrzywdzi też drugiego człowieka. Miłość jest stanem i poziomem wibracji. Kiedy kochamy bezwarunkowo stajemy się jednością ze Wszystkim Co Jest. Miłość bezwarunkowa nie wybiera na zasadzie: „kocham tylko psy, reszta jest be” albo „szanuję tylko tych, co nie jedzą mięsa”. Miłość bezwarunkowa mówi: „nie zjadam innych czujących istot, a kiedy tamci ludzie pokochają siebie i świat, też przestaną zjadać, to kwestia czasu, do którego mają prawo”. 

Dalaj Lama napisał kiedyś: Miłość i współczucie są często niestety tylko przywiązaniem. Wypływa ono z przekonania, że coś jest nasze lub jest dobre dla nas. To właśnie jest przywiązanie. Kiedy nastawienie danej osoby do nas zmienia się, natychmiast znika poczucie bliskości z nią. Prawdziwe współczucie rozwija pragnienie przynoszenia jej szczęścia i radości niezależnie od jej reakcji i uczuć, które do nas żywi„. To właśnie te pozory, którym czasem ulegamy.

Odczuwamy ciepłe uczucia do dzieci, rodziców, kota i psa, ale nie znosimy sąsiada albo rządu, albo ludzi, którzy myślą inaczej. Wydaje nam się, że kochamy, kiedy przeżywamy uniesienie w kontakcie z bliskimi. To pozory. W polskim języku nie ma odpowiedniego rozróżnienia, to wszystko nazywamy „miłością”: uczucie matki do dziecka, chłopaka do dziewczyny, właścicielki do kotka. A to po prostu przywiązanie do tego, co nasze i dobre dla nas. Staje się miłością bezwarunkową, jeśli rozszerzamy uczucie do syna czy córki na całą resztę świata. Ale jeśli to, co nie spełnia naszych oczekiwań budzi pogardę i agresję, to do miłości bezwarunkowej nam bardzo daleko.

I na koniec przypomnę, że miłość bezwarunkowa to stan, w którym wybaczenie i odpuszczenie jest czymś oczywistym. Odbierając na poziomie serca widzimy lekcje, które płyną z okrutnych działań i nie osądzamy posłańców. Wybaczenie nie jest zarezerwowane dla miłych ludzi, z którymi się pokłóciliśmy o drobiazg. Jest dla tych wszystkich, którzy czynią zło – krzywdząc, przywiązując psa do drzewa czy głodząc. Ktoś kto kocha naprawdę potrafi zrozumieć, że ktoś inny jeszcze nie odrobił swojej lekcji miłości. Tak po prostu bywa na Ziemi. I tylko my możemy to wszystko uzdrowić, kiedy nauczymy się naprawdę kochać.

Bogusława M. Andrzejewska

Bez presji

Miłością bezwarunkową możemy ogarnąć wszystkich ludzi i każde żywe  stworzenie. Ba, cały wszechświat  zjawiska, naturę i wszystko, cokolwiek zechcemy. Jednak każde kochanie zaczyna się zawsze od siebie. Tylko wtedy, kiedy umiemy samych siebie bezwarunkowo przyjąć do serca, możemy przenieść to uczucie na innych ludzi czy rzeczy. To mechanizm, którego nie można ominąć. Człowiek, który nie akceptuje siebie, może być miły i życzliwy innym, ale nie wie, czym jest miłość. Nie urzeczywistnia jej nawet wtedy, kiedy dużo o niej mówi i deklaruje kochanie. Miłość do siebie to fundament.

O miłości do siebie wiemy dużo i znamy sporo metod na to, by ją w sobie rozwijać. Bezwarunkowo, niezależnie od tego, jacy jesteśmy, co umiemy i co sobą reprezentujemy. Jeśli ktoś zastanawia się, jak w praktyce wyjść poza wszystkie kompleksy i negatywne przekonania, podpowiadam możliwość skorzystania ze starannie opracowanego szkolenia on-line. Dostęp tutaj. Uczymy tam, jak skutecznie pracować z tematem i jak wzmocnić kochanie siebie na wszystkich poziomach.

Dzisiaj inny wątek, który uznałam za szczególnie ciekawy: nie poddawanie się presji innych i nie zmuszanie samego siebie do tego, czego nie chcemy. Temat ciągle aktualny, więc warto się z nim zmierzyć. Kochanie siebie oznacza dbanie o siebie i duży szacunek dla własnych potrzeb i wyborów. Możemy i mamy prawo być dla siebie na pierwszym miejsc i kierować się swoimi priorytetami. Mogę też po raz setny powtórzyć, że ogólnie możemy robić wszystko, na co mamy ochotę, pod warunkiem, że nikogo tym nie krzywdzimy  z nami włącznie.

Od dziecka jesteśmy uczeni, by słuchać starszych, rodziców, potem nauczycieli. To naturalne. Jednak, kiedy osiągamy dojrzałość, mamy prawo wyjść spod opiekuńczych skrzydeł i zacząć działać na własny rachunek. W ten sposób uczymy się odpowiedzialności. Są tacy, którzy dosyć szybko zaczynają o sobie decydować. Ale są też takie osoby, które cały czas oglądają się przez ramię na rodziców, sąsiadów, opiekunów, starszych znajomych, szukając autorytetów poza sobą. Dla nich jest dzisiejszy temat.

Dorosły człowiek doskonale wie, co można, a czego nie można. Jeśli zatem podporządkowuje się innym, to z lęku i niskiego poczucia wartości, nie dając sobie prawa do samostanowienia. Na przykład: on chce malować obrazy, ale rodzicom nie podoba się ten pomysł, więc on spuszcza głowę i zajmuje czymś innym. Na przykład: jej podoba jej się kolor niebieski, ale babcia mówi: „lepszy jest brązowy, ubieraj brązowy”. Na przykład on chce mieć psa, ale rodzina odradza, bo to tylko kłopot, więc: „absolutnie, mowy nie ma!”. Taka osoba nie żyje swoim życiem, tylko cudzym. Nie ma tu śladu kochania siebie.

Znaną pułapką jest stare stwierdzenie: „nie wypada tego robić”. Bywa, że starsi ludzi próbują narzucić nam jakieś swoje przebrzmiałe zasady. To może być zakaz noszenia krótkiej spódnicy przez osobę po czterdziestce lub ograniczenia w zakresie fryzury, słuchania wybranej muzyki, uczestniczenia w koncertach czy imprezach. Warto przyjrzeć się, czy rzeczywiście coś jest dla nas nieodpowiednie. Bo zasada, że starsza kobieta powinna nosić wyłącznie ciemne kolory jest kompletnie oderwana od rzeczywistości. Należy do tych przekonań, które rządziły światem sto lat temu.

Kiedy kochamy siebie, dokonujemy wyboru zgodnie ze swoim sercem. Nie zwracamy uwagi na to, co mówią inni lub co się innym może podobać. Żyjemy dla siebie. Ubieramy to, co lubimy i robimy to, co lubimy. Mamy prawo wybierać własne przyjemności, sporty, rozrywki, zajęcia. Mamy prawo wybierać kolor włosów, rodzaj ubrania i jedzenia. Mamy pełne prawo być sobą po swojemu. Każdy z nas powinien któregoś dnia zadać sobie pytania: jaka jest moja wizja samej siebie? Kim jestem? Co chcę robić? Jak chcę wyglądać? Co mi się podoba najbardziej? Co mi sprawia przyjemność? A potem zgodnie z tym układamy swoje życie, bez presji otoczenia, które próbuje nas wpakować w swoje ramki.

Inny związany z tematem wątek, to presja wobec samego siebie, którą ludzie wymyślają w oparciu o modne trendy. Na przykład: ona ma piękne kobiece ciało, ale topowe magazyny lansują chude kobiety, więc ona zmusza się do drakońskiej diety, biega co rano na siłownię i katuje się, odmawiając sobie rzeczy, które lubi. Wcale nie jest szczęśliwa, bo zrzuca ledwie parę kilo. Jej ciało ma mieć taki właśnie kobiecy zaokrąglony lekko kształt, a lęk przed brakiem akceptacji obudowuje ją dodatkową tkanką tłuszczową. Może się więc katować do woli – spodziewanego efektu i tak nie będzie.

Jest to zatem sytuacja, w której warto zacząć od prostej nauki akceptacji siebie taką, jaką się jest. Diety są dla tych, którzy cierpią na otyłość, a nie dla seksownych kobiet o właściwych proporcjach. Chudość nie jest zdrowa, tylko modna. To ogromna różnica. Ale nadwaga i otyłość też zdrowe nie są, więc warto dbać o siebie – bez przesadzania i narzucania sobie czegoś, czego w ogóle nie czujemy w sobie. Kiedy pokochamy siebie, uwolnimy się od lęku przed brakiem akceptacji i ochronne mury z tłuszczu same znikną.

To tylko przykład. Równie dobrze możemy narzucać sobie inne potrzeby, które wcale nie są nasze i wcale nam nie dają szczęścia. Ktoś może czuć się gorszy od reszty świata, bo nie umie jeździć na nartach, a wszyscy jego przyjaciele jeżdżą. Nie chce, nie lubi, ale sam zmusza się do nauki tego sportu, by dorównać tym, których uważa za wspaniały przykład. Niepotrzebna presja, która wyciska nie tylko siódme poty, ale też przynosi setki zmarnowanych godzin. Bo w tym czasie można przecież przeczytać świetną książkę, popływać na basenie, spotkać się z miłymi ludźmi lub namalować obraz. Wcale nie trzeba być narciarzem. Trzeba tylko uświadomić sobie, że człowiek, który nie umie zjeżdżać na nartach jest doskonale wspaniały.

Zamiast jazdy na nartach można tu wstawić dowolne inne działanie, dowolną inną presję, która więzi człowieka i pozbawia go radości zupełnie niepotrzebnie. Doskonałość nie wymaga spełnienia żadnych warunków. Jest piękna sama w sobie. Prawdziwa bezwarunkowa miłość do siebie nie stawia żadnych oczekiwań. Jesteśmy doskonali i dokładnie tacy, jacy powinniśmy być – tu i teraz w tym momencie tacy, jacy jesteśmy. Ze wszystkimi słabościami, brakami, nieumiejętnościami.

To nie oznacza spoczywania na laurach. Każdy inteligentny i ambitny człowiek rozwija się i uczy, poznaje nowe możliwości. Jednak kieruje się głównie własnym odczuwaniem, wybiera to, co naprawdę mu się podoba i to, co go cieszy. Nie robi czegoś tylko dlatego, że bez tego czuje się gorszy. Nie ma czegoś takiego, bez czego jesteśmy gorsi od innych. Nie ma. Możemy zatem uczyć się takich sportów, które nam się podobają, chociaż nie są modne. Możemy nie znać języków obcych lub uczyć się akurat chińskiego. Możemy zajmować się ezoteryką i nie przejmować się zupełnie tym, czy jest akurat na topie. Według naszej własnej wizji. Próba bycia kimś innym, kim nie jesteśmy, nie przyniesie nic dobrego, tylko gorycz i niespełnienie.

Warto też pamiętać, że nie można uwarunkowywać swojego szczęścia cudzymi wyobrażeniami. Jeśli czujemy się gorsi od innych, to sygnał, by podnieść poczucie wartości i pokochać siebie. Można przy okazji zacząć spełniać marzenia i zacząć robić coś nowego. Ale nie można próbować dowartościować siebie kopiując wybory innych ludzi, których uznaliśmy za niezwykłych. To, co dobre dla znanego sportowca czy odnoszącego sukcesy biznesmena, nie musi być dobre dla nas. A zmuszanie siebie do działań, które wcale nas nie cieszą jest wrogiem miłości do siebie. Kiedy kochamy siebie, dajemy sobie prawo, by robić to, co nas uskrzydla i tylko takie rzeczy wybieramy. Nie zmuszamy samych siebie do niczego.

Bogusława M. Andrzejewska

Codzienne kochanie

Dbałość o dobrostan, zdrowie, szczęście, zgodę w relacji i finansowy dobrobyt wymaga pilnowania wibracji. Już wiemy, że nie ma nic lepszego i łatwiejszego niż kochanie. Aczkolwiek każdy może wybrać sobie dowolną metodę. Można przecież robić codziennie rozmaite medytacje, praktyki buddyjskie, Reiki, ćwiczenia kwantowe albo uprawiać jogę czy jeszcze coś innego. Ja z upodobaniem wchodzę w Kroniki Akaszy i to jest moje codzienne dbanie o odpowiednie wibracje.

Ale miłość jest czymś szczególnym, co nie wymaga żadnych specjalnych warunków. Ani nawet czasu, bo można kochać zmywając naczynia, idąc do sklepu, jadąc samochodem. Właśnie dlatego polecam wszystkim praktykowanie kochania, jako coś najprostszego, co jednocześnie posiada największą moc. Moc prostowania życiowych ścieżek i natychmiastowego podnoszenia wibracji, kiedy tylko spadną.

Jak to zastosować w praktyce? Można najprostszym ćwiczeniem, które polega na wymienianiu kolejno rozmaitych rzeczy, które kochamy. Można taką listę pisać, ale można wypowiadać lub nawet w myśli wyliczać te wszystkie cudowne istoty, przedmioty, zjawiska i sytuacje. Ważne, by robić to starannie i odczuwać radość, zachwyt, kochanie. Dlatego nie wyliczamy samych rzeczy, ale powtarzamy jak mantrę: „Kocham drzewa, kocham lato, kocham pływanie w jeziorze, kocham… ” Odczuwanie kochania podnosi jakość tego ćwiczenia – to jasne. Ale warto wiedzieć, że i samo wyliczanie sprawia, że wibracje automatycznie nam rosną.

Ogromnym walorem tego ćwiczenia jest jego zdolność „naprawcza”. Oznacza to, że nawet wtedy, kiedy energia nam spadnie, kiedy stanie się coś nieprzyjemnego, możemy je wykorzystać do poprawy nastroju i podniesienia wibracji. To działa. Czasem tylko trzeba wymienić więcej rzeczy lub dać temu ćwiczeniu więcej uwagi, jednak efekty są wyraźnie odczuwalne.

Rzecz jasna takie ćwiczenie jest wyłącznie najprostszym przykładem. Można przecież odczuwać kochanie na sto innych sposobów. Ogólnie najprościej zadzwonić do kogoś kochanego, porozmawiać chwilę, skupiając się na tym, jak bardzo ta osoba jest nam bliska. To skupienie uwagi jest istotne, ponieważ zadziałać ma tu miłość. Nie zadziała więc narzekanie do kogoś nawet najwspanialszego. W zasadzie… zadziała, ale przyniesie obniżenie energii.

Ja nie zawsze dzwonię, czasem tylko myślę o tych, których kocham. Wspominam różne miłe i zabawne wydarzenia i z wdzięcznością układam w wyobraźni rozmaite czułe obrazki. Czasem wystarczy sobie przypomnieć chwilę, kiedy mąż przyniósł mi z pracy bukiet polnych kwiatów. Czasem z rozmarzeniem pomyślę o ostatnim wspólnym wieczorze. Czasem wspominam gwiazdkowe czy urodzinowe prezenty lub jakiś wyjazd za miasto. Zawsze mamy w sobie dużo dobrych wspomnień i to często całkiem świeżych, wypełniających nas wzruszeniem, wdzięcznością i czułością.

Poza bliskimi osobami są przy nas Uniwersalne Siły, które dotykają nas najpiękniejszymi uczuciami zawsze, kiedy tylko się na to otworzymy. Anioły, Archanioły, Mistrzowie Akaszy, Jednorożce, Smoki. Naprawdę wystarczy o Nich pomyśleć, a serce szybko wypełnia się miłością i wdzięcznością za wszystko, czego dzięki Nim doświadczamy. Za oknem kołyszą się drzewa, świeci słońce i wystarczy uświadomić sobie, ile dobra płynie do nas z natury, by rozpłynąć się w najlepszych uczuciach. Wdzięczność i wyliczanie wszystkich tych cudownych istnień i zjawisk działa bardzo podobnie, ponieważ zawiera się w niej kochanie.

Wielokrotnie pisałam, że zachwyt jest pomostem do miłości. Doświadczam tego. Lubię wyjeżdżać na weekend z miasta. Najchętniej w góry, ale jeździmy z mężem w różne miejsca. Zawsze tam, gdzie jest dużo zieleni i głośno śpiewają ptaki. Czasem uda nam się dotrzeć też nad wodę. Wszystkie te elementy niezmiennie mnie zachwycają. Wystarczy, że patrzę na zielone pejzaże i czuję, jak serce rośnie mi z zachwytu. Wystarczy, że przytulę się do drzewa lub posiedzę w ciszy przerywanej tylko śpiewem ptaków. Moja wibracja rośnie błyskawicznie. A jeśli uda mi się zanurzyć w jeziorze, rzece czy basenie – cała staję się miłością, ponieważ wodę kocham przeogromnie.

Każdy człowiek ma wokół siebie mnóstwo rzeczy do kochania. We mnie wspaniałe uczucia wywołują także kryształy. Kiedy biorę do ręki któryś ze swoich ulubionych kamieni, to buzia mi się sama uśmiecha. Myślę, że wszyscy mają swoje pasje i rzeczy, które sprawiają im radość. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, że ta błogość w sercu, którą wywołują ulubione rzeczy i zajęcia też jest miłością, a co najmniej drzwiami do niej. Można świadomie wejść w to uczucie mocniej i mocniej. To wcale nie jest trudne.

Na koniec przypomnę, że nasz pies czy kot też jest potężnym zasilaczem najlepszych uczuć. Żaden właściciel zwierzątka nawet nie próbuje ukryć tej ogromnej miłości. Jeśli zatem nie mamy rodziny, partnera czy dzieci, jeśli nie mamy pasji i ukochanych kryształów, to zwykle mamy koło siebie cztery łapy, które fenomenalnie podniosą nam energię samym swoim istnieniem. Dotyk miękkiego futerka, przymilne „miau” lub radosne machanie ogonem może przenieść nas natychmiast w pole serca, jeśli tylko na to pozwolimy. Po to istnieją na Ziemi psy i koty, by uczyć nas miłości. By nam o niej przypominać każdego dnia. By pokazywać, jak łatwo jest kochać. Mi wystarczy, że spojrzę na mojego Rysia i bezwarunkowa miłość w moim sercu wybucha w jednej sekundzie. Potem już tylko podsycam to uczucie i nie pozwalam mu zgasnąć.

Bogusława M. Andrzejewska

Kochać całą sobą

… Ja ciebie kocham! Czyż być może?

Czy mnie nie zwodzi złudzeń moc?

Ach nie! bo jasną widzę zorzę

I pierzchającą widzę noc!

 

I wszystko we mnie inne, świeże,

Zwątpienia w sercu stopniał lód,

I znowu pragnę – kocham – wierzę –

Wierzę w miłości wieczny cud! …

(Adam Asnyk)

To jeden z moich ulubionych poetyckich fragmentów, który gra we mnie i bardzo często migocze tysiącem barw w moim sercu. Te słowa wracają do mnie setki razy nie tylko dlatego, że lubię poezję, ale przede wszystkim jako moja własna pieśń duszy. To jest to, co najczęściej czuję. Jest to oczywiście element mojego miłosnego związku z partnerem i to on wyzwala we mnie tyle pięknych emocji, ale najważniejsze jest, że to piękne uczucie rozprzestrzenia się na inne obszary mojego życia. Pozwala mi rozwijać moje pasje, z pogodą wykonywać codzienne, nużące zazwyczaj obowiązki i lepiej pracować z energią. Jak pisałam w dziale o Reiki – stan miłości i pełne dobrych uczuć myśli sprawiają, że energia płynie silniej i efekty są mocniej odczuwane.

Pisałam już o tym, że miłość romantyczna niewiele ma wspólnego z miłością bezwarunkową. Głównie dlatego, że nie umiemy naprawdę kochać. Kiedy łączymy się w pary, natychmiast zaczynamy żądać i oczekiwać – partner ma patrzeć tylko na mnie, kochać tylko mnie, całować ślady moich stóp i do tego dawać mi jak najwięcej pieniędzy. Jeśli nie spełnia któregoś z tych roszczeń, łamie nam serce, krzywdzi i sprawia, że zaczynamy mówić o tym, ileż to cierpienia kosztuje nas kochanie. Oczywiście często my również coś z siebie dajemy, my też staramy się dbać o partnera/partnerkę, poświęcać mu/jej czas i uwagę, tworząc w ten sposób handlową wymianę miłych gestów, którą wszyscy nazywają miłością – ja dodam: romantyczną. Miłość bezwarunkowa handlem nie jest. Kocha się za nic. 

Są też cierpliwe osoby, które nie umiejąc kochać siebie, sprawiają nieświadomie, że są odrzucane, poniżane i naprawdę krzywdzone. Działa tu zasada lustra, o której wielokrotnie wspominałam. Jeśli sami siebie kochać nie umiemy, partner odzwierciedli to i kochał nas nie będzie. Jeśli nie szanujemy siebie, partner szanować nas nie będzie, bo jest tylko odbiciem tego, co jest w nas. Jeśli nie jesteśmy wierne sobie, to przyciągamy zdradę, a wówczas rzekoma miłość zamienia się w stek wyzwisk. Jest rzeczą oczywistą, że wiążąc się z kimś, liczymy na współpracę, pomoc, wsparcie i bliskość. Nie na rękę nam fakt, że ukochany/ukochana sypia z kimś innym. Jednak miłość bezwarunkowa zakłada, że kocham nie za to, co partner robi, ale kocham… ot tak, po prostu, bo kocham. Zdrada może być dla mnie trudnym doświadczeniem, może doprowadzić do łez, ale nie ma wpływu na miłość, bo nic nie ma wpływu na miłość bezwarunkową. Dlatego tak się nazywa: b e z w a r u n k o w a…

Temat zdrady jest trudny i piszę o nim tutaj i tutaj. Nie próbuję przekonywać, że mamy takie doświadczenie łykać jak żabę i zachowywać się, jakby nigdy nic. Przypominam tylko, że prawdziwe kochanie nie gaśnie z powodu trudności. Kiedy kochamy, szukamy rozwiązań i nie zastępujemy dobrych uczuć nienawiścią czy zazdrością. Prawdziwa miłość jest trwała, nie umiera nigdy. Ale co ważne – nie zabrania nam kochać innych. Nie namawiam w tym miejscu do poligamii czy poliandrii. Kochając męża, można kochać dzieci, rodziców, przyjaciół, przyjaciółki i oczywiście kota lub psa. Nasze serca są wielkie i mają tysiące jednakowo słodkich cząstek.

Miłość bezwarunkowa nie jest kubkiem herbaty, którą piję, gdy mam ochotę, ale gdy wpadnie do niej mucha – wylewam do zlewu. Jest oceanem, w którym jestem zanurzona po uszy każdego dnia. Oceanem, który mnie żywi i wzmacnia swoją dobroczynna energią. Oceanem, którego jestem częścią, bo wypełnia każdą moją komórkę, stając się ze mną Jednością. Oceanem, który mnie uzdrawia na wszystkich poziomach. Oceanem, który obmywa mnie z całego brudu, jaki nazbierałam przez wszystkie wcielenia. A wreszcie – oceanem, który łączy mnie najpiękniej ze Wszystkim Co Jest.

A spokojnie mogę zacząć od kochania jednej dowolnej osoby: dziecka lub przyjaciółki. Dla mnie najpiękniejszy jest taki dzień, kiedy oboje z mężem mamy wolne od pracy i wreszcie dużo czasu dla siebie. Budzę się w jego ramionach, zaglądam w jego roześmiane oczy i natychmiast w duszy zaczyna mi śpiewać wiersz Asnyka. „Ja kocham ciebie, czy być może…”. Idę z tym wierszem i harmonią wewnątrz siebie przez cały długi dzień i napełniam tym uczuciem wszystko, co robię – każdy tekst, każdy horoskop i nawet każdą kanapkę. Tętni we mnie i pulsuje szczęściem. Czy trzeba czegoś więcej?

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz

Hymn do miłości

Znany doskonale wielu z nas tekst, cytowany z okazji ślubów i rocznic, odnoszony do miłości małżeńskiej, jest najbardziej doskonałą definicją bezwarunkowej miłości. Tej, która odnosi się do całości naszego istnienia – nie tylko w związku intymnym. To właśnie ta miłość, której powinniśmy się uczyć i rozwijać ją w sobie – miłość do siebie, do drugiego człowieka, do świata, do każdego przejawu istnienia. Choćby dlatego warto go z uwagą przeczytać i przemyśleć. Dostrzegam w tym hymnie wspaniałą wskazówkę duchowego rozwoju.

Biblia Tysiąclecia
1 List do Koryntian 13

Hymn o miłości

1 Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.

2 Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. a miłości bym nie miał, byłbym niczym.

3 I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.

4 Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą;

5 nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego;

6 nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.

7 Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.

8 Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie.

9 Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy.

10 Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe.

11 Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce.

12 Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz: Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany .

13 Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość.

***

W opracowaniach literackich znajdziemy wiele wersji interpretacyjnych tego niezwykłego tekstu, dlatego też nie będę rozwijać różnego rodzaju analiz. Nie o interpretacji myślę, lecz o inspiracji, którą znajduję w „Pieśni Nad Pieśniami”. To mój własny bardzo indywidualny odbiór, który jest dla mnie potwierdzeniem tego, o czym stale powtarzam.

A powtarzając, spodziewam się wielu lekceważących parsknięć: „po co tyle o miłości? To ckliwe i nudne”. Pamiętam też, jak pewien założyciel ezoterycznego forum, który z dumą podkreślał, że interesuje się rozwojem i posiada bogatą wiedzę na ten temat, wyśmiał mnie wprost, twierdząc, że pisanie o miłości to frazesy dla nastolatek i różowych landrynek. Do dzisiaj bawi mnie ta sytuacja, która przypomina człowieka, chwalącego się dużymi umiejętnościami gry w szachy i nie wiedzącego zupełnie, jakimi ruchami porusza się na planszy hetman.

Cierpliwie powtarzam, że w rozwoju duchowym najważniejsza jest miłość bezwarunkowa. To podstawa. To klucz. Bez niej nie ma rozwoju, może być tylko teoretyczna wiedza o czakrach, medytacji czy energetyce. Wiedza taka może być przydatna, ale sens duchowego wzrastania dostrzec można dopiero w tym, co czujemy i jak działamy. „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.” Często mówię, że ważniejsze jest samo kochanie i życzliwe pochylanie się nad istotą słabszą od nas, niż ćwiczenia jogi, miliony odmówionych mantr i perfekcyjna znajomość zaawansowanych praktyk. Zaczynamy od kochania siebie i tę miłość przenosimy na wszystkie inne istoty i zjawiska. Kiedy to urzeczywistnimy naprawdę, a nie tylko na chwilę i na pokaz, wówczas staniemy się istotami oświeconymi. Joga, medytacja i inne praktyki są świetnymi narzędziami wiodącymi do celu. Ale celem jest miłość.

A dowodem na to jest chociażby fakt, że kiedy kochamy, to nasza energia jest najwyżej. Nasze życiowe doświadczenia wyraźnie pokazują nam, dokąd zmierzać. Czasem ludzie narzekają, że oczywiście chcą się rozwijać, ale nie mają wiedzy i odpowiednich wskazówek. Ależ mają! Każdy człowiek doświadcza radości lub smutku, miłości lub niechęci. Kiedy przyjrzymy się temu, co dla nas dobre, co podnosi nam widocznie nastrój (a tym samym energię), to podążając za tym, co nam służy, zmierzamy do Oświecenia. To takie proste! I wśród tych wskaźników miłość ma notowania najwyższe.

Wystarczy przypomnieć sobie chwilę, kiedy byliśmy zakochani… Czy w takim pełnym euforii stadium nie kochamy całego świata, nie wybaczamy, wrogom, nie bagatelizujemy problemów? Rzecz jasna przemijający stan zakochania to tylko przedsmak tego, co ofiaruje nam uczucie miłości bezwarunkowej, takiej, którą obdarowujemy nie tylko partnera, ale matkę, dziecko, przyjaciela, ulubione zwierzątko, a nawet miejsca i rzeczy. Bo możemy kochać wszystko, cokolwiek zapragniemy, nie tylko ludzi – wbrew pozorom.

Istotna różnica pomiędzy tradycyjną, romantyczną miłością, a tą prawdziwą, polega głównie na tym, że ta druga jest bezwarunkowa. Kochając bezwarunkowo niczego nie oczekujemy, lecz rozkoszujemy się samym stanem kochania. „Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; 5 nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego„. Podczas, gdy w związkach przelewają się przeróżne emocje. Mówimy o uczuciach i jednocześnie zazdrościmy, oczekujemy oddania, robimy awantury, wykorzystujemy – wszystko ponoć w imię uczuć. Bardzo znamienne, że „kochając”, zawłaszczamy sobie drugą osobę i wymagamy, by traktowała nas jak bóstwo. Bycie kochanym to dla nas lekceważenie i poniżenie całego pozostałego świata na naszą rzecz. Widzę to wyraźnie w wypowiedziach młodych osób, dla których miłość obowiązkowo musi być też cierpieniem, kiedy ukochany/ukochana nie chce nas uwielbiać i stawiać na piedestale, lecz ma czelność podziwiać inne/innych. Często kochaniem nazywamy układ, w którym nie tylko wybrany/wybrana należy do nas, ale także jego/jej pieniądze, czas i uwaga. To nie jest miłość.

O związkach piszę w innym miejscu, tutaj chcę tylko wyraźnie podkreślić, że miłość bezwarunkowa, która prowadzi do rozwoju nie ma nic wspólnego z tym, o czym rozmawiają różowe landrynki i co wyczytamy w romansach. Nie umniejszam romantycznych uniesień. Wszystkie nasze uczucia są ważne, a te akurat szczególnie przyjemne – kochajmy więc całym sercem tak, jak umiemy. Jeśli jednak decydujemy się wejść na duchową ścieżkę, to zacząć trzeba od pokochania bez żadnych warunków – także tych ludzi, których nie lubimy.

Jedną z najpiękniejszych cech bezwarunkowej miłości jest wybaczanie, poprzez rozumienie, że wszystko czegokolwiek doświadczamy, przyciągnęliśmy sami do swojej rzeczywistości. „Miłość… nie unosi się gniewem, nie pamięta złego…” Oznacza to, że potrafimy ciepłym uczuciem akceptacji otoczyć każdą istotę czującą. Nie musimy się z nią spotykać ani rozmawiać, ale w sercu nie czujemy żalu i życzymy także tej osobie jak najlepiej. W tym miejscu wyraźnie widać rozdźwięk z miłością romantyczną, która karmi się zazdrością i chętnie obraża, dramatycznie łkając: „on złamał mi serce„. Miłość bezwarunkowa nie doświadcza złamania serca, bo kocha bez względu na wszystko. Kocha tego, który jest miły i dobry, ale także i tego, który nie ma dla nas czasu lub hołubi inne osoby, a nawet oszukuje czy kłamie. Naprawdę nie kocha się za coś, lecz po prostu.

Z pewnością bliższa miłości bezwarunkowej jest ta, którą matka żywi do własnego dziecka, bo będzie je chronić zawsze i wszędzie, bez względu na to, co ono uczyni. Nie ma żalu ani pretensji, a nawet jeśli ich doświadcza, to i tak kocha. Pomimo tego. „Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.” Oto miłość. Jeśli potrafimy takim uczuciem obdarzyć nie tylko własne dzieci, to jesteśmy na najlepszej drodze. Miłość bezwarunkowa kocha wiele osób, każdą z taką samą siłą i niczego w zamian nie oczekując.

Na koniec moja własna wizja Oświecenia, które jest dla mnie kompletnym poznaniem wszystkiego. Powrót do Źródła lub całkowite z Nim połączenie w Złotej Erze, daje nam pełnię. Stajemy się Jednością ze Wszystkim Co Jest. „Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe.” Jak widać z listu św. Pawła prowadzi do tego właśnie miłość. Nie bez powodu ta wskazówka znalazła się w tak krótkim tekście, który pozornie opiewa damsko-meskie uczucia. Pozornie. Bo w gruncie rzeczy niewiele ma z nimi wspólnego, co wyżej udowodniłam. Aczkolwiek bez wątpienia byłoby bardzo pożądanym, aby taka romantyczna miłość stała się bezwarunkowa, wówczas i związek byłby szczęśliwy i na najwyższym poziomie.

Co szczególnie ważne: prawdziwa miłość nie ma końca. „Miłość nigdy nie ustaje”. Oznacza to, że nie znika nawet po śmierci. Jest tą wartością, którą zabieramy ze sobą na druga stronę. Potwierdza to dokładnie to, co stale powtarzam: jesteśmy tu na Ziemi dla miłości, byśmy się nauczyli kochać. Umierając, zostawiamy tu swoje ciała, dyplomy, majątki i dorobek kulturowy. Zabieramy wyłącznie energię miłości, taką, jaką udało nam się za życia rozwinąć. Im bardziej kochaliśmy bezwarunkowo, tym lepiej odrobione zadanie w tym wcieleniu, tym bliżej jesteśmy Oświecenia.

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz

Zapisz

Lek na emocje

Miłość bezwarunkowa to kierunek, który warto wybierać zawsze, bez względu na okoliczności. Nie bez powodu najmądrzejsi duchowi nauczyciele mówią: jeśli nie wiesz, co zrobić, wybierz miłość. To sprawdzona recepta, można jej zaufać, ponieważ przynosi nam w odpowiedzi najlepsze rozwiązania. Działa nawet wtedy, kiedy wszystko wydaje się układać niekorzystnie. Moje doświadczenie wskazuje, że miłość potrafi uzdrowić te obszary naszego życia, które uznaliśmy za takie nie do naprawienia. Być może to właśnie uczucie jest poszukiwanym od lat Świętym Graalem – czymś, co daje nam odpowiedź na wszystkie pytania.

Ale jak zawsze powiem, że dla mnie ma znaczenie nawet to, że kiedy kochamy, to po prostu czujemy się dobrze. Często powtarzam różnym sceptykom, że nawet jeśli nie istnieje nic takiego, jak Prawo Przyciągania, to pozytywne myślenie, radość i dobre uczucia sprawiają, że życie staje się przyjemne. Jeśli mam wybór – a ma go akurat każdy z nas – to wolę wybrać to, co poprawia mi nastrój i sprawia, że dzień staje się piękniejszy.

Osoby, które świadomie pracują z emocjami, wiedzą, że w każdym momencie możemy podjąć decyzję nie tylko o tym, co myślimy, ale także o tym, co czujemy. Wbrew pozorom mamy naturalny wpływ na własne emocje. Najlepiej znany z literatury przykład to Scarlett z „Przeminęło z wiatrem”, która w skomplikowanych momentach życia powtarza: „Pomyślę o tym jutro”. W ten sposób ucieka od zmartwienia i żalu w stronę rozsądnego rozwiązywania spraw. Zapewne nie udaje się jej zawsze działać w ten sposób, ona także wpada w emocjonalne dołki, jednak wiele problemów rozpatruje przez pryzmat intelektu. Daje sobie tak bardzo potrzebny dystans.

Każdy z nas chciałby znaleźć sposób na to, by się nie martwić i nie denerwować rozmaitymi sprawami. Życie nie szczędzi nam sytuacji, w których nie możemy się odnaleźć. Jeśli to tylko zbita szklanka, to w ogóle szkoda zdrowia na zmartwienia – wyrzucamy kawałki szkła do śmieci i sięgamy po kubek. Jeśli to kłótnia z partnerem – wystarczy zatrzymać się, zanim konflikt osiągnie apogeum i powiedzieć pojednawczo: „stop, nie kłóćmy się, odpocznijmy i zastanówmy się nad jakimś kompromisem w tej sprawie”. Co jednak zrobić, jeśli złości nas coś, na co nie mamy żadnego wpływu?

Kiedy w firmie zapadają niekorzystne decyzje, które wpłyną negatywnie na nasz komfort pracy albo wtedy, kiedy wyniki wyborów w kraju są najgorszą i niedopuszczalną przez nas opcją – pojawia się najtrudniejsza lekcja o nazwie „bezsilność”. Dopóki możemy coś zrobić, zamiast zanurzać się w emocjach – róbmy dobre rzeczy i rozwiązujmy sprawy. Kiedy jednak nic zrobić nie można, test duchowego rozwoju dotyka najwyższej półki. Warto pokusić się o zdanie takiego egzaminu.

Nie jest to łatwe. Bezsilność osłabia i zniechęca w takim samym stopniu, jak działanie motywuje i nakręca. Czasem pomaga zaufanie w harmonię wszechświata i spokojna akceptacja, z cichym oczekiwaniem na to, co z tego wszystkiego wyniknie. Bo zawsze jest jakiś cel. Nic nie dzieje się przypadkiem i trudne doświadczenia mają coś dobrego spowodować. Wierzę w to, że na końcu każdej piekielnej drogi pojawia się jasne Światło, podobnie jak po każdej nocy wstaje jasny dzień pełen słońca.

Kiedy jednak rozsadzają nas trudne emocje, najskuteczniej pomaga bezwarunkowa miłość. Najpierw można ją zastosować na tym pierwszym poziomie – do poprawy nastroju. Zamiast skupiać się na złości czy rozczarowaniu, możemy wypisać sto rzeczy, które naprawdę kochamy. Kiedy skończymy pisać, nasze serce przepełni łagodne światło i na wszystko spojrzymy z całkiem innego pułapu. Pojawi się tak bardzo potrzebny dystans do całej sytuacji. Odzyskamy wewnętrzny spokój i możemy spróbować przeanalizować sytuację raz jeszcze, szukając dobrych stron we wszystkim, co nas spotkało. Wszystko ma jakieś pozytywy nawet, jeśli to tylko motywacja do wyrzucenia nas ze strefy komfortu i popchnięcie do pracy nad sobą. Nawet wtedy, kiedy to tylko nauka nie oceniania innych i radzenia sobie z trudnymi emocjami.

Potem możemy przejść do drugiego poziomu – uzdrowienia tego, co najbardziej boli w nas samych. Jeśli musimy mierzyć się z bezsilnością, to bez wątpienia doświadczamy bardzo silnego poczucia krzywdy. Oto firma, której poświęciliśmy tyle własnej energii, zmienia politykę na niekorzystna i niszczącą nas. Oto kraj, który kochaliśmy całym sercem, robi w tył zwrot w rozwoju i niszczy wszystko, co zostało wypracowane dla dobra obywateli. Nie sposób zmienić poglądów i nazwać czarne białym. Można jednak zadbać o siebie i swoje wewnętrzne wzorce. Głównie po to, aby nie cierpieć. Ale także po to, by stwarzać dobrą rzeczywistość.

Zgodnie z Prawem Przyciągania, jeśli ktoś tkwi w poczuciu krzywdy, to tworzy określoną matrycę, która będzie przyciągać wydarzenia zgodne z przekonaniem. Im więcej w nas złości, tym więcej wydarzeń, które tę złość będą wzmacniać i zasilać. Choćby dlatego warto przestać zajmować się trudną sprawą i skupić na czymś przyjemnym – by tworzyć miłe wzorce. To my tworzymy swoją rzeczywistość swoimi myślami i emocjami, niech zatem będą dobre.

Ale przede wszystkim trzeba pokochać z całej mocy samego siebie. Poczucie krzywdy to rana w sercu. Trzeba otoczyć całego siebie bezwarunkową miłością i uleczyć tę ranę najpiękniejszymi uczuciami. Ogarniamy tym światłem swoją istotę w całości i na wszystkich poziomach. Wytrwale i zdecydowanie budujemy przekonanie, że jesteśmy kochani i chronieni, a wszechświat dba o nas. To stworzy poczucie bezpieczeństwa i pomoże nabrać dystansu, a także odciąć się od przekonania, że ktoś czy coś nas rani. Pamiętajmy, że nikt nie może nas skrzywdzić, jeśli my nie damy na to przyzwolenia. Usuńmy zatem to poczucie krzywdy ze wszystkich tkanek i wszystkich obszarów naszego istnienia.

Można dosłownie zrobić odpowiednie wizualizacje i medytacje. Podaję sprawdzone ćwiczenia w książce o samoakceptacji. Można też po prostu zadbać o siebie i porozmawiać z samym sobą, zmieniając: „za co mnie to spotyka” na: „wszystko to dzieje się dla mojego dobra”. Zrozumienie jest zawsze pierwszym krokiem do uzdrowienia. Kiedy poczujemy się kochani i bezpieczni, negatywne emocje odejdą, a w ich miejsce pojawi się spokój.

Potem pozostanie już tylko ostatni poziom – kreowanie swojego życia zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Jak pisałam wcześniej, tkwienie w żalu, złości czy poczuciu krzywdy utrudnia i uprzykrza życie. Dlatego trzeba świadomie wybierać dobre myśli i skupiać się na tym, czego chcemy, a nie na tym, co nas martwi. Jeśli w pracy czy w kraju zmieniło się na gorsze, myślmy intensywnie o tym, jak byłoby najlepiej. Wyobrażajmy sobie to. Twórzmy piękne obrazy wymarzonej rzeczywistości. Każdy obraz zasilajmy bezwarunkową miłością, ponieważ to ona ma największą moc kreacji. Moim zdaniem samo kochanie już sprawia, że czujemy się dobrze, bez względu na otaczającą nas rzeczywistość. A to poczucie zasila tworzenie naszej upragnionej sytuacji.

Zgodnie z Prawem Przyciągania nasze realia są budowane przez nasze nasycone uczuciami myśli, więc nawet w tej samej pracy i w tym samym kraju nie będziemy doświadczać negatywnych efektów zmian. A może się też zdarzyć, że pojawi się okazja do innej pracy lub wyjazdu w inne piękne miejsce. Tak czy owak – będziemy szczęśliwi.

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz

Miłość do siebie

Prawdziwie wysokie poczucie wartości to bezwarunkowe kochanie samego siebie. Bez oczekiwań. Bez osądzania. Bez krytyki. Bez wahania. Na wszystkich płaszczyznach. Nie ma w tym miejscu znaczenia w czym jesteśmy dobrzy, a co nam w życiu nie wychodzi. Podstawą będzie akceptacja siebie takiego, jakim się jest – z całym dobrodziejstwem inwentarza. Trzeba sobie uświadomić, że zasługujemy na miłość i jesteśmy pełnowartościowi tacy, jacy jesteśmy. Nie trzeba być ideałem, utalentowanym artystą czy zasłużonym profesorem, aby być godnym kochania.

Często ludzie uważają, że są beznadziejni, ponieważ nie są znani, nie maja naukowego tytułu, nie zbawili świata, nie wynaleźli szczepionki… Jakże ogromnie się mylą… Jesteśmy tu na Ziemi dla rozwoju duchowego, poznawania i doświadczania. Można osiągnąć szczyty, pasąc kozy – jak wskazuje tradycja tybetańska, jedna z najciekawszych ścieżek wiodących do oświecenia. Ważne, aby być świadomym prawdziwego sensu życia.

Jeśli stawiamy sobie niebotycznie wysokie poprzeczki, wówczas nigdy nie będziemy szczęśliwi. Każde warunkowanie jest ograniczeniem. Tymczasem w istocie niczego nie potrzebujemy posiadać ani zdobywać. To my sami ustalamy swoje priorytety. Wszystko zabarwiamy swoimi myślami, które mogą nam służyć lub nie. Jesteśmy sobą i to wystarczy, aby być doskonałym. Trzeba to sobie uświadomić i uwolnić się od zewnętrznych wzorców, które mówią, co powinniśmy w tym zakresie.

Słyszałam kiedyś piękną metaforę. Wyobraźmy sobie, że mamy w ogrodzie jabłoń, która co roku daje nam smaczne jabłuszka. Niestety połowa owoców spada zanim dojrzeje i są one niesmaczne. Połowa. Czy zdecydujemy się ściąć drzewo, które daje nam także pyszne i zdrowe owoce? Zapewne nie. Nikt nie będzie pozbywał się pięknego drzewa, które rodzi dobre jabłka. Raczej przyjmiemy spokojnie, że część spada wcześniej i nadaje się tylko do wyrzucenia. Jednak z radością będziemy chrupać te jabłuszka, które dojrzały i nabrały smaku.

Każdy z nas jest taką jabłonią. Nikt nie odnosi samych sukcesów. Nikt nie jest zawsze opanowany i uśmiechnięty. Nikt nie jest najmądrzejszy. Jesteśmy jak drzewo, które daje owoce o różnych smakach: pyszne, dojrzałe, ale i kwaśne lub cierpkie, a czasem po prostu średnie i takie sobie. Podstawą wysokiej samooceny jest umiejętność zaakceptowania tego faktu i przyjęcie, że nasze słabości i wady są normą. Nie czynią z nas ludzi złych i niegodnych. Mamy do nich prawo. Aby podnieść poczucie wartości musimy dostrzec i docenić nasze dobre strony. Są w każdym z nas.

Trzeba umieć docenić siebie – tak zwyczajnie – za bycie kobietą (mężczyzną) czy po prostu za to… że się jest. Wystarczy być – jest moim zdaniem kluczowe dla zrozumienia, że wartość posiada każda osoba, niezależnie od tego, co potrafi, co robi czy co posiada. Zasługujemy na miłość tylko dlatego, że istniejemy.  A nie dlatego, że jesteśmy sławni albo bogaci, albo zdobyliśmy rekord świata w jakiejś dyscyplinie. To ważne, by wiedzieć, że nie trzeba być kimś wielkim, aby być wartościowym. Wystarczy być!

To nie oznacza wcale, że nie doceniamy różnych sukcesów. Esencja znaczenia leży w definicji tego, czym dla człowieka jest sukces. Wyobraźmy sobie piekarza, który kocha swoja pracę i z radością wypieka różne pyszne rzeczy. Klienci go cenią, dobrze zarabia dzięki temu i ma też w życiu osobistym wszystko, aby być spełnionym. Jest zatem szczęśliwy, chociaż nie ustalił nowego rekordu, nie pokazują go w telewizji i nie posiada żadnych dyplomów czy naukowych tytułów. Warto kochać siebie na tyle mocno, by zawsze zadawać sobie pytanie: „czy to mnie uszczęśliwi”, a nie: „ile zarobię”, „czy będę sławna?” lub nie daj Bóg! – „czy inni będą mi zazdrościć?”. Ambicja jest cudowną rzeczą, ale powinna wyrastać z miłości do siebie.

Człowiek, który kocha siebie, nie porównuje się z innymi. Wie, że jest unikalny. Jedyny w swoim rodzaju. Dostrzega w tej wyjątkowości piękno, bez względu na osądy innych. Otula siebie troską, która nie pozwala słuchać złośliwej krytyki innych. Nie ma ideałów – to już wiemy. A to, co w nas najpiękniejsze, zazwyczaj wcale nie jest wyznacznikiem doskonałości, lecz bardziej ludzką – tak po prostu najbardziej człowieczą – cechą. 

Bogusława M. Andrzejewska

Zapraszam do zakupu e-booka na temat podnoszenia poczucia własnej wartości.

Więcej informacji o książce tutaj.

Zapisz

Przyciąganie miłością

Jednym z najważniejszych tematów w prospericie jest siła miłości. Nie tej romantycznej, która łączy dwoje ludzi, ale tej, która wyraża się wysokim poziomem energii, cudownym nastrojem i pełną akceptacją Wszystkiego Co Jest. To oczywiście bardzo pobieżna i niepełna definicja, ale wierzę, że i tak może okazać się pomocna. Rozwijanie umiejętności bezwarunkowego kochania jest bowiem sposobem na przyciąganie do swojego życia tego, czego pragniemy.

Na pewnym etapie rozwoju nie skupiamy się na materializacji pragnień, ponieważ duchowa wiedza podpowiada, że szczęście opiera się na akceptacji tego, co jest i co posiadamy oraz na umiejętności cieszenia się chwilą obecną. Jest jednak także coś takiego jak marzenia, jak sukces, jak dążenie do osiągnięć i to też może ludzi inspirować do działania. Mamy zatem prawo pragnąć różnych rzeczy i realizować pragnienia. Ma to dodatkowy sens: uczy nas siły miłości i pozytywnego myślenia.

Nie zdobędziemy niczego nienawiścią, narzekaniem i smutkiem. Aby zmaterializować cokolwiek – czy są to pieniądze, przedmioty czy też przyjaźń, związek albo sława – musimy uruchomić w sobie dobro i miłość. Dlatego też rozwój wymaga od nas tworzenia marzeń, właśnie po to, abyśmy nauczyli się kochania i otaczania pozytywną energią. Na akceptację dowolnej sytuacji przychodzi czas później.

Niektórzy uważają, że celem naszego życia na Ziemi jest radość. Jeśli tak, to właśnie poprzez realizowanie zasad Prawa Przyciągania uczymy się optymizmu i pogody ducha. Nawet smutni i poważni ludzie zmieniają swoja naturę, kiedy tylko uwierzą w działanie pozytywnych myśli i doświadczą ich cudownego efektu. To wszystko ma sens dla nas i dla naszego rozwoju.

Największą siłą w tym wszystkim jest oczywiście miłość bezwarunkowa, która wyrasta z dobrych myśli i wesołego nastroju. Wyrasta także z głębokiej duchowej mądrości i świadomości, że wszystko jest w harmonii. Moc tej jakości polega na tym, że jest ona w stanie stwarzać światy. Można tego doświadczyć nawet tu i teraz, jeśli tylko umiemy przez chwilę skupić się na wybranym uczuciu. Wielu nauczycieli sukcesu mówi o tym, że wystarczy przez 60 sekund utrzymać w sobie obraz wymarzonej sytuacji czy przedmiotu, aby go zmaterializować w swojej rzeczywistości. Nie wszyscy jednak pamiętają, że należy to połączyć z wypełnieniem siebie miłością. Oczywiście wrzucenie dowolnego pragnienia w ciszę w między myślami jest przekazaniem tematu Boskości wewnątrz nas, ale jeśli jesteśmy wówczas wypełnieni bezwarunkową miłością, to automatycznie nasycamy pragnienie mocą i energią, której potrzebuje ona do realizacji. Tak właśnie stajemy się stwórcami.

Wiedzę tę wykorzystują metody kwantowe, takie jak Dwupunkt czy Synchronizacja. Wejście w tzw. Pole Serca nie jest niczym innym, jak wejściem w stan bezwarunkowej miłości. Być może nie wszyscy należycie to tłumaczą albo też nie wszyscy umieją kochać w ten sposób, dlatego metody te czasem nie odnoszą skutku. Czasem. Twórcy tych metod nie są tylko teoretykami – mają spektakularne osiągnięcia w dziedzinie zdrowia czy finansów. Wpływają na materię, ponieważ umieją wejść w stan kochania, czyli podnoszą swoją wibrację do poziomu stwarzania.

To, co kochamy, przyciągamy. Jest to niesłychanie prosta i logiczna zasada. Można ją stosować bez znajomości kwantowych metod. Oto najprostszy przykład. Pragniemy samochodu określonej marki. Wystarczy myśleć o nim z miłością, a jeśli spotkamy ten model na ulicy, wejść w zachwyt, a nie w uczucie zazdrości, że ktoś inny właśnie go posiada. Przetestowała to skutecznie moja córka, która z miłością mówiła do spotykanego na parkingu wymarzonego modelu autka: „och, kocham cię, jesteś śliczny, niedługo będę miała taki sam”. Buzia jej jaśniała wskazując, że rzeczywiście wypełniała się radością i miłością na widok tego samochodu. I rzecz jasna po paru miesiącach taki właśnie sobie kupiła.

Inny przykład: marzymy o wycieczce do Meksyku. Oglądajmy zdjęcia z tego kraju z zachwytem i radością. Niech wszystko w nas cieszy się na sam widok tych wymarzonych krajobrazów. A jeśli ktoś z naszych znajomych właśnie wygrał taką wycieczkę, poczujmy radość, jakby to była nasza wygrana. Cieszmy się szczęściem znajomego, jakby to dotyczyło nas samych. Podświadomość nie odróżnia stanu faktycznego od wyobrażenia. Jeśli poczuje wygraną i radość z wycieczki – wykreuje ją dla nas. Tak działa Prawo Przyciągania.

Problemem tutaj może być samo odczuwanie miłości. Ludzie często mylą ja z pożądaniem – podobnie, jak w relacjach z innymi. Człowiek staje przed wybraną rzeczą czy sytuacją i zamiast kochać, odczuwać radość i zachwyt, czuje przemożne pragnienie. Gdyby mógł, chciałby złapać i zagarnąć dla siebie. A to wcale nie jest miłość. I nie kreuje dla nas dobra. Pożądanie wyrasta z dysharmonii i braku. Kiedy odczuwamy brak, kreujemy brak.

I jeszcze jeden przykład dla tych osób, które znalazły się w szczególnie niekorzystnej sytuacji. Najtrudniej tworzyć coś, kiedy brak jest faktem. Jeśli ktoś jest chory, nie umie dostrzegać zdrowia, ponieważ wypełnia go choroba, czyli stan „braku zdrowia”. Warto nauczyć się wówczas rzeczy szczególnie trudnej: dostrzec harmonię w sytuacji i zaakceptować ją w pełni. Poczuć miłość do życia, do zdrowia, do harmonii istnienia i wszystkich lekcji, które wynikają z choroby.

Energia Reiki jest także Światłem Miłości. Pobieramy ją z Najwyższego Źródła, ale uczy nas ona kochania. Jeśli rozpoznamy tę jakość, kiedy przychodzi do nas z innego wymiaru, możemy nauczyć się ją wzbudzać w sobie. Doświadczenie pokazuje, że to nie takie proste, bo gdyby było łatwe – bylibyśmy wszyscy zdrowi, bogaci i szczęśliwi. A nie jesteśmy. Mówimy i piszemy o miłości, ale nie umiemy jej na zawołanie odczuwać. Dlatego jest jak jest. Warto to zmienić. To, co zasilamy miłością – tworzymy, ponieważ to właśnie bezwarunkowe kochanie jest energią wzrostu i kreacji.

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz

Miłość bezwarunkowa

Miłość bezwarunkowa nie wymaga definicji, ale na wszelki wypadek napiszę, że to uczucie, które odczuwamy niezależnie od wszystkiego. Ono po prostu jest, niczego nie oczekując w zamian. Doskonałym przykładem miłości bezwarunkowej jest ta, którą odczuwamy do naszego kota, ponieważ jest to zwierzę tak niezależne i dumne, że w zamian za okazywane czułości nic nam nie daje. Pozwala się pogłaskać i przytulić, ale tylko wtedy, kiedy samo ma ochotę. A pomimo tego obdarzamy je uczuciem, karmimy, leczymy, jeśli potrzebuje. Czasem miłość matki do dziecka bywa także bezwarunkowa, właśnie wtedy, kiedy pomimo niewłaściwego zachowania potomka, matka nadal go kocha. Nie jest to jednak regułą, ponieważ w tym układzie często do głosu dochodzi instynkt macierzyński, a nie uczucia.

Podstawą miłości bezwarunkowej jest brak oczekiwań i skupienie się na samym akcie kochania. To ważne. Kiedy nauczymy się tego doświadczać, wówczas możemy korzystać z potężnej siły miłości do uzdrawiania zarówno swojego fizycznego ciała, jak i różnych życiowych sytuacji. Działanie jest niezwykle silne, a efekty mogą nas zaskoczyć, bo rzadko kiedy zajmujemy się uzdrawianiem przez miłość. A przecież – moim zdaniem oczywiście – zeszliśmy tu na Ziemię tylko po to, aby właśnie tego się nauczyć: bezwarunkowego kochania.

Temat może wydać się kontrowersyjny, szczególnie wtedy, kiedy mieszamy miłość z akceptacją. Bo jak kochać tych nieciekawych ludzi, którzy postępują niewłaściwie? Jak kochać złośliwego sąsiada, niewiernego męża lub co gorsza: jego bezczelną kochankę? I tutaj warto sobie uświadomić, że rozwój duchowy wymaga od nas przede wszystkim akceptacji poprzez zrozumienie. Każde trudne wydarzenie jest dla nas ważną lekcją. Nie ma przypadków. Nie warto zatem nienawidzić i potępiać swoich nauczycieli, którzy niosą nam istotne informacje o zamkniętych w głębi naszej podświadomości wzorcach. Ale też nie musimy od razu ich kochać – zaakceptujmy, że wszystko, co się wydarza jest do czegoś potrzebne. Zaakceptujmy ludzi, którzy jak aktorzy odgrywają tu na Ziemi swoje role, aby nam pomóc w rozwoju.

Miłość ma piękną, tęczową barwę. Nie czerwoną, jak sądzą niektórzy. Nie zieloną, jak czakra serca. I nie różową – ta różowa energia bywa często kolorem manipulacji lub rzucanego na nas uroku (czy hipnotycznego wpływu – jak nazwą to bardziej nowocześnie niektórzy). Buddyści wierzą, że osiągnięcie Oświecenia wiąże się z uzyskaniem tęczowego ciała. Cierpliwie praktykujący skutecznie rozpuszczają się w tęczowe światło. Jeśli uświadomimy sobie, że Oświecenie dosięga nas wówczas, kiedy stajemy się cali bezwarunkową miłością, wszystko staje się oczywiste.

Miłość bezwarunkowa to Światło – najjaśniejsze i najbardziej czyste. I podobnie jak wiązka białego widma – rozszczepia się na tęczowe promienie. Ponieważ w miłości zawiera się wszystko, kto potrafi kochać – jest kompletny. Funkcjonuje na pełnym potencjale wszystkich swoich czakr – a one tworzą wspólnie tęczowe pasma. Tak postrzegam energię bezwarunkowej miłości, kiedy z nią pracuję. Stąd też podświadomie od lat kreuję swoją stronę w tęczowych kolorach. Stale je widzę, kiedy tylko zamknę oczy. I dodam od razu, że podobnie wygląda energia Reiki, która przecież jest właśnie energią miłości. Systematyczna świadoma praca z Reiki pomaga nam kochać prawdziwie.

Temat uzdrawiania z pomocą miłości jest ogromnie trudny. Niejeden raz spotkałam się z niezrozumieniem, kiedy próbowałam o tym mówić. Wiele osób nie lubi słuchać o miłości, a na dźwięk tego słowa od razu się spina i stroszy, wykrzykując, że to bzdury dla dorastających panienek. To ich wewnętrzna blokada i opór, który moim zdaniem wymaga uzdrowienia. Stąd na świecie tyle zła, tyle wojen, tyle chorób… bo ludzie boją się i wstydzą kochania. Czasem właśnie dlatego, że pojmują je niewłaściwie, jako rzucanie się wszystkim na szyję i słodzenie na lewo i prawo. A miłość nie na tym polega.

Nie jestem różową, przesłodzoną landrynką. Uczę pozytywnego myślenia, śmieję się od świtu do nocy, lubię ludzi i zachwycam się światem – to prawda. Tak wybrałam i to mi daje szczęście. Ale umiem też czasem zakląć, tupnąć nogą i asertywnie odmówić, kiedy trzeba. Bywam też zołzą.  W swoich tekstach krytykuję pewne działania, nie owijając niczego w bawełnę. I nawet przysporzyłam sobie wrogów, kiedy szczerze zrobiłam paru osobom analizę ich wewnętrznych wzorców. Przerabiam cierpliwie swoje lekcje i nie zawsze są one słodziutkie. Czasem muszę mocno zacisnąć zęby. Jak każdy. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak poszukiwanie harmonii, a tę znajdziemy tam, gdzie jest miłość. To właśnie kochanie oświetla nam tę właściwą drogę jak latarnia. Jeśli nie wiemy co zrobić – odpowiedzią zawsze jest miłość.

Być może wszystko jest tym samym, jednak pewne rzeczy sprawiają nam większą przyjemność, choćby zmysłową. Dlatego właśnie wybieram takie emocje, myśli i przekonania, które prowadzą mnie do tego, co dobre. Lepiej mi z pozytywnym myśleniem niż z narzekaniem. Zachwyt daje mi energię. A Miłość uzdrawia. I czasem dziwię się niezmiernie, że ludzie odrzucają coś, co daje tyle dobra i przyjemności. Osoby, które wyśmiewają pozytywne myślenie i miłość bezwarunkową są dla mnie jak zmarznięte dziecko, które kuli się na brudnym śniegu, byle tylko nie ustąpić i nie wejść do ciepłego domu, nie zagrzać przy piecu. Taki foch. Nigdy nie lubiłam strzelać focha, za to kocham komfort, dlatego tak łatwo mi było odnaleźć te wspaniałe metody, które prowadzą do szczęśliwego życia.

Informacja o uzdrawianiu miłością bezwarunkową przyszła do mnie z Najwyższego Źródła. Po okresie intensywnej medytacji i pracy z Archaniołami, pojawiło się takie silne uczucie i przekonanie, że wypełnienie wszystkich komórek ciała kochaniem, zapewni im całkowite zdrowie. Rozkoszowałam się tym stanem przez jakieś 10 minut, potem zniknęło. Wiele miesięcy zastanawiałam się nad tym i nieśmiało testowałam na sobie, zanim zaczęłam opowiadać o tym innym. Miałam to wielkie szczęście, że trafiłam na pracowite i systematyczne osoby, które rzetelnie pomedytowały zgodnie z moimi wskazówkami i błyskawicznie osiągnęły oczekiwane efekty. Praca z miłością bezwarunkową uzdrowiła różne chore narządy.

Nie tak dawno trafiłam na piękną książkę Anity Moorjani, która wyzdrowiała z terminalnego stadium raka wyłącznie dzięki miłości bezwarunkowej. Jej historia to dla mnie niezwykle ważne potwierdzenie. Miłość uzdrawia. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Polecam jako ugruntowanie bardzo konkretne i naukowe wykłady Bruce’a Liptona. Co prawda on mniej mówi o miłości, więcej o pozytywnych emocjach, ale miłość jest najsilniejszym ze wszystkich tych uczuć. A zatem zadziała najskuteczniej.

Chciałoby się od razu sprostować: „tylko nie ta damsko-męska, ale ta bezwarunkowa…” Jednak moim zdaniem każda prawdziwa miłość jest uruchomieniem pozytywnej energii i wierzę, że w układach partnerskich również uruchamia się prawdziwe uczucie. A kiedy jesteśmy zakochani, kwitniemy, zdrowiejemy, wszystko układa się idealnie. Nie zgadzam się ze stwierdzeniami, że uczucie przynosi ból, rozczarowanie i cierpienie. Mnóstwo poetów wyżala się nad bolesną stroną miłości. Nie mają racji. Mówią „miłość”, a opisują swoje tęsknoty za spełnieniem oczekiwań, pomieszane z zazdrością, rozczarowaniem, żalem i innymi negatywnymi emocjami. Nie umniejszam piękna poezji, sama przecież piszę wiersze – analizuję tu jedynie, czym jest prawdziwa miłość. Jako uczucie odczuwane, a nie jako słowo.

Miłość jest uczuciem skupionym na pragnieniu dobra i szczęścia dla kochanej osoby. Jest pozbawiona oczekiwań – z radością przyjmuje to, co jest. Nawet jeśli nic nie dostaje od ukochanego, pławi się w samej rozkoszy kochania. Bo to kochanie daje nam szczęście, a nie fakt bycia kochanym – nie zapominajmy o tym nawet wtedy, kiedy nasze uczucie jest odwzajemniane. W miłości nie ma miejsca na zazdrość, żal i cierpienie. Jest tylko radość, wynikająca z błogości kochania. Taka miłość uzdrawia. Jeśli pojawia się cierpienie, to oznacza, że ster przejmują negatywne emocje i nie ma wtedy mowy o miłości bezwarunkowej. Są jakieś uczucia, które nazwać można „romantycznymi”.

Moim zdaniem prawdziwe kochanie zawsze daje nam poczucie szczęścia, radości, a co za tym idzie – także zdrowia i pomyślności, bo uruchamiamy najlepsze myśli i najlepsze energie. Tworzymy pełne radości przekonania, które przyciągają do nas wszystko, co najpiękniejsze. Jest zatem miłość doskonałym nie tylko lekiem, ale też skutecznym narzędziem prosperity.

Bogusława M. Andrzejewska

Zapisz